„Bez szans”, czyli kto ma szansę na coś więcej
Żyjemy w świecie, w którym mamy właściwie wszystko, a zachowujemy się tak, jakby nam wszystkiego brakowało. Mamy dach nad głową, własne łóżko, codziennie ciepły posiłek. To podstawy, których nie doceniamy. Jednak to właśnie one stwarzają warunki do tego, by walczyć o inne dobra – miłość, rodzinę, rozwój zawodowy. Dają szansę, by żyć tak, jak pragniemy. Otwierają mnóstwo możliwości. Bez nich byłoby trudniej, a pewne rzeczy stałyby się niemożliwe, bez szans.
Mimo to, narzekamy, uważamy, że to wszystko nam się należy.
Nie myślimy o tym, jak wyglądałoby nasze życie, gdyby było inaczej, gdyby trzeba było walczyć o przetrwanie. Nie rozważamy, jak to jest, gdy codziennie trzeba myśleć, czy tym razem się uda, bo brakuje jedzenia, ubrań, książek, słowem wszystkiego. Jak się mieszka w domu zastępowanym przez przyczepę, gdzie jest zimno, bo nie ma czym grzać, w kącie dmucha wiatr, łóżko zastępuje mała kanapa… a jedyna myśl to walka o lepsze jutro. Jak to jest mieć jedną rozklejającą się parę butów i dwa dziurawe swetry i co się czuje, gdy ucieka się z domu, by ogrzać się w niewielkiej bibliotece. Jak wygląda życie, gdy trzeba kombinować, polując na drobną zwierzynę, gdy podejmuje się decyzję – spać w cieple, a może trochę więcej zjeść?
Nadzieja w takich właśnie warunkach umiera ostatnia. No może tuż przed pragnieniem miłości, nawet wbrew rozsądkowi. Miłość bowiem pozwala przetrwać, wynieść się poza beznadzieję, ale jednocześnie czyni nas słabszymi, podatnymi na zranienie. Sprawia, że zapuszczamy korzenie, które stanowią dla nas przeszkodę, by wyrwać się z rzeczywistości, która nie pozwala na wygodne życie. Miłość jest również niszczącym uczuciem, który może rozsypać i tak mizerną konstrukcję na miliony kawałków, dokładając do głodu, zimna i strachu również złość i rozczarowanie. Taka jest rzeczywistość tej właśnie książki. Dojmująca, pełna skrajności i trudnych wydarzeń.
„Bez szans” to zapadająca w pamięć lektura, która smaga czytelnik chłodem i poczuciem przygnębienia, daje do myślenia i niejako wypomina brak wdzięczności. No bo jak to tak? Masz tak dobrze, a nie bardzo to doceniasz. Autorka, Mia Sheridan opisując skrajną biedę, wysyła w kosmos pozytywną energię, niejako bajkowy optymizm, który pozwala wygrać w każdej sytuacji, znajdując najlepsze, co nie znaczny najłatwiejsze rozwiązanie. Jednak nie bez kosztów, ale za cenę skrajnego cierpienia.
W książce jest bowiem miłość, nadzieja, odważne sceny, elektryzujące opisy. Obok nich przemoc, złość, rozczarowanie, historia choroby, upokorzenia i skrajnej biedy. W tle przyroda, która się zmienia – groźna, chłodna zima, pozwalająca jednak na radosną zabawę na śniegu, wiosna i lato, które dają nadzieję i ma zapach lawendy. Mia Sheridan na każdym kroku pokazuje skrajności i uzmysławia, że wszystko zależy od naszego nastawienia i sposobu odbioru, bo nawet w najgorszej rzeczywistości i najmniej miłej sytuacji można znaleźć nadzieję i radość.
Nie pamiętam drugiej podobnej książki, która w tak sugestywny sposób opisywałaby detale życia bez pieniędzy i większych perspektyw. Nie znam drugiej, w której autorka tak silnie grałaby na emocjach, przechodząc z jednego uczucia na drugie. Dlatego być może nieco przewidywalna fabuła tak bardzo zapada w pamięć i nie pozwala się oderwać od lektury…by na końcu mocno namieszać i przynieść radość oraz nadzieję.
3 komentarze
Po tym wpisie wydaje mi się, że to ciekawa propozycja czytelnicza. 😉
super recenzja, czuje się zachęcona do lektury
Nie czytałam nic tejj autorki, ale chętnie sięgnę