Główne menu

Być potrzebną czy wykorzystywaną?

Nie warto żyć wyłącznie dla siebie. Piękno i sens naszego życia to przede wszystkim ludzie, których ma się obok. Ludzie bliscy i ważni, dla których coś się znaczy. Którzy nas potrzebują. Bo to miłe usłyszeć, że jest się potrzebną. Miło tak się poczuć. Cóż bardziej udowadnia, że nie jest się bezwartościowym pyłkiem na Ziemi?

Rodzina, związek, praca, grono znajomych – nieprzyjemnie być w takiej grupie i zupełnie nic nie znaczyć. A znaczenie wzrasta, gdy innym ciężko się bez nas obejść. Jeszcze lepiej, gdy tej potrzebie towarzyszą ciepłe, szczere uczucia, te jednak mają to do siebie, że dość łatwo nimi manipulować, i tak zamiast partnerskiej wymiany przysług pojawia się toksyczny wyzysk.

być

Przykro być samemu

To, co najstraszniejsze w samotności, to właśnie poczucie, że nikt, absolutnie nikt cię nie potrzebuje. Jesteś czy cię nie ma – dla innych to kompletnie bez znaczenia. Ani jedna osoba nie szuka twojej bliskości. Nie pyta o zdanie. Nie szuka porady. Nie zaprasza do wspólnej zabawy. Zupełnie jakby człowiek nie istniał.

W samotności trudno odnaleźć siłę do działania. To motywacja na chwilę, kiedy chce się ten stan szybko zmienić, ale im dłużej to trwa, tym częściej się myśli, że po co ja tak w ogóle żyję? Zupełnie inaczej jest wtedy, gdy ktoś podaje pomocną dłoń albo ku nam tę dłoń wyciąga szukając pomocy dla siebie. Jest powód, by zwlec się z łóżka, bo zobowiązania, bo ktoś na mnie polega, bo komuś będzie smutno, jeśli całkiem się poddam. I wtedy jest jasne – nie jestem zbędnym elementem tej ludzkiej układanki.

Samotność i wynikająca z niej bezużyteczność przygnębia. Dobija seniorów, którzy czują się zbędnym ciężarem. Osoby, których kariera trwa krótko, a nie pomyślały one o nowym planie na pozostałe lata. Po prostu wszystkich, których świat przestał dostrzegać i teraz nie wiadomo, co ze sobą zrobić. Jest tylko dojmująca pustka.

W chorobie czy w innej sytuacji wymagającej walki o życie właśnie ci czujący, że są na Ziemi „po coś”, mają większe szanse na wyjście cało z opresji, ponieważ napędza ich myśl, że jest dla kogo żyć. Albo przynajmniej dla czegoś.

Czy da się przetrwać w pojedynkę?

Pragnienie, by być potrzebnym, to w pewnym sensie instynkt. Do przeżycia potrzebna jest grupa, a ona, choć troszczy się o swoich, to nie tak zupełnie bezinteresownie – członek danej społeczności powinien być przydatny dla reszty. Dlatego praktycznie każdy lubi czuć się niezastąpiony, żeby inni nie chcieli się go pozbyć. A już najlepiej, gdy jest się numerem jeden przynajmniej dla jednej osoby. Kimś, kogo się wypatruje, tęskni za nim, uważa za niezbędnego do przetrwania, czy to pod względem emocjonalnym, czy pod kątem bardzo praktycznych umiejętności.

Swoją samoocenę nierzadko uzależniamy właśnie od tego statusu – w jakim stopniu inni nas potrzebują. Oczywiście, to bywa męczące, gdy ktoś ciągle czegoś chce, zaburza nasz spokój, wyskakuje znienacka z jakimiś problemami i trzeba się męczyć. Ale później wspomina się to raczej z przyjemnością, zwłaszcza gdy zakończenie sprawy było szczęśliwe. I tęskni się za tym, gdy okres świętego spokoju zaczyna się niepokojąco przeciągać – to boli, że nikt już o nic nie pyta, niczego nie chce, nie wpada z wizytą, zapomina.

Ciężko znaleźć osoby, które naprawdę dobrze czują się wyłącznie same ze sobą, żyjąc jedynie własnymi zachciankami i przyjemnościami, bez najmniejszych zobowiązań, bo nawet oddając się pracy i karierze człowiek często szuka uznania w oczach innych, a nie jedynie wewnętrznej satysfakcji. Albo kupuje sobie psa, skoro ludzie są zbyt męczący.

Nie myśl za dużo o sobie

Jest po prostu przykro, gdy nikt na ciebie nie liczy. Kiedy nie czuć sensu istnienia, pożytku ze swojej pracy, satysfakcji, że wniosło się coś wartościowego w życie swoje i reszty. Bycie potrzebną daje poczucie wyjątkowości – nie jestem kimś przypadkowym, nie da się mnie ot tak łatwo zastąpić, coś znaczę, komuś będzie przykro, gdy mnie zabraknie.

A jak wyjątkowość, to już bardzo blisko do miłości. Właśnie związek i rodzina to pole do popisu dla wszystkich, którzy chcą się komuś na coś przydać, bo czyż może być coś piękniejszego, niż poświęcić się dla najbliższych? Poświęcić w tym dobrym znaczeniu, ale niestety, czasem wykracza to mocno poza zdrowe relacje międzyludzkie. Nie jest już tak, że dobrowolnie oddajesz bliskim cząstkę siebie, by zapewnić im szczęście. Do poświęcenia jesteś zmuszona, bo oni bardzo cię potrzebują.

Kobiety często doświadczają tej presji, że rodzina ma być na pierwszym miejscu, a dobra matka i żona jest wszystkim, tylko nie egoistką. Powinna zrezygnować z kariery dla dzieci. Pojechać za mężem na drugi koniec świata. Usunąć się w cień, by najbliżsi mogli rozwinąć skrzydła. Tworzyć dom, w którym wszyscy odetchną po ciężkim dniu i naładują akumulatory, gdzie ich troski zostaną wysłuchane, a problemy rozwiązane. Chcą, nie chcą, są zmęczone i czują się wykorzystywane – to nie ma znaczenia, ojczyzna wzywa.

Służba na okrągło

Dzieci potrzebują. Mąż potrzebuje. Nie myśl o sobie, masz przecież rodzinę! Jesteś opiekunką, masz się troszczyć, wychowywać, być wsparciem. Bardzo to piękne, ale gdy przekroczy się pewną granicę, to zamiast osoby, dla której dbanie o dobrostan najbliższych jest jednym z celów, mamy służkę powołaną jedynie do tego, by zadowalać otoczenie kosztem siebie.

Kobieta bywa potrzebna w zupełnie innym sensie – jest ważna dla swoich bliskich, lecz przede wszystkim spełnia ich zachcianki, wyręcza w tym, co mogliby zrobić sami. Jest w zasadzie na każde skinienie, a co gorsza, bliscy nawet tego nie doceniają. Nie widzą ogromu pracy i czasu, jaki się im poświęca. Jak mocno ktoś się dla nich stara, by niczego im nie brakowało, by czuli się „zaopiekowani”, bezpieczni, szczęśliwi.

„Jestem potrzebna” staje się przykrym ciężarem. Owszem, jest radość, gdy widzi się uśmiech na kochanych twarzach, ale i kłucie w sercu, że nie pada choćby zwykłe „dziękuję”. Jak gdyby cały ten trud należał się za darmo. A gdy wspomni, że ma za dużo na głowie? Od razu jest kontra – spójrz na te samotne singielki, bez obowiązków, bez zmartwień, a jednak nieszczęśliwe, bo nikomu niepotrzebne. To cena za egoizm, więc lepiej się cieszyć, że jest co i komu ofiarowywać.

To zaś niebezpiecznie przesuwa granice, czasem do tego stopnia, że najmniejsza myśl o własnych potrzebach wywołuje wyrzuty sumienia. Normalnością staje się bycie zawsze do dyspozycji, cierpliwe wysłuchiwanie skarg innych i milczenie na temat swoich problemów, żeby przypadkiem nie obciążyć kogoś sobą, nie psuć mu dobrego nastroju. Umniejsza się siebie – nic nie znaczę, poza tym, że mogę usługiwać innym, to oni mnie definiują, ich życzenia oraz moje możliwości, by spełnić pokładane we mnie oczekiwania. I przez to często nie dostrzega się osób, dla których naprawdę jest się ważną, a oddaje się wszystko niewdzięcznym pijawkom.

Beze mnie zginiesz

Tak źle pojmowane oddanie wiele osób uważa za idealny sposób na zdobycie męża/żony – bo i mężczyźni wpadają w tę pułapkę. „On/ona mnie potrzebuje” jest niczym zaklęcie – dam gwiazdkę z nieba, poświęcę cały swój czas na dogadzanie ukochanej osobie, wydam wszystkie pieniądze, zrezygnuję z ulubionych rzeczy, i wystarczy, że ona tylko zwróci na mnie uwagę, łaskawie się uśmiechnie od czasu do czasu, by dalej żywić się nadzieją, że coś z tego będzie.

Najczęściej nie będzie, ponieważ w związku tak nierówna wymiana niczego dobrego nie wróży. Ciągłe usługiwanie staje się normalnością, a dobroć nie robi żadnego wrażenia, zwiększa tylko wymagania. Jednak wyrwać się z takiej pułapki jest wielką sztuką, bo wiara, że przydatnością można się wkupić w czyjeś łaski, jest wiarą wyjątkowo silną i bardzo długo ludzie się łudzą, że właśnie w ten sposób doczekają się wzajemności. Bo czym innym przekonać do siebie, jak nie wizją bycia kimś niezbędnym, usłużnym i niezawodnym? Przecież to działa, telefon wciąż dzwoni, znajomość stale podtrzymywana, zdarzają się czułe gesty.

Z drugiej strony jest opcja „beze mnie zginiesz”. Domena osób przekonanych, że bez nich świat się zawali. No, może nie świat w ogóle, ale życie tej drugiej osoby na pewno. To mężczyźni myślący, że bez nich kobieta sama sobie nie poradzi, budujący własną męskość na zmuszaniu do uległości, by móc się jakoś wykazać i wymusić dozgonną wdzięczność. To kobiety widzące w swoich mężach nieudaczników, którym trzeba palcem wszystko pokazać, żeby jako tako ogarnęli rzeczywistość.

Cudze cierpienie jest im wręcz na rękę – widzisz, jak mnie potrzebujesz, to dowód, że masz się mnie słuchać i uznać moją przewagę. A poczucie „niezbędności” całkiem łatwo da się zbudować, bombardując kogoś drobnymi i wreszcie coraz większymi przysługami, uzależniając od siebie, wmawiając komuś niezdarność i chwaląc własną zaradność. Nie ma tu żadnej współpracy, jest zazdrość, manipulacja, strach i poczucie niepewności.

Każdego da się zastąpić?

Nie brak osób, które żerują na tym pragnieniu bycia potrzebnym. Nie tylko w związkach, ale i w pracy, wśród znajomych czy pseudoprzyjaciół. Smutne, jak często widzi się taką postawę – ktoś ma kłopot, dzwoni, drugi ktoś wpada z butelką wina, słucha, pociesza, doradza, ale dwa dni później przestaje istnieć, do czasu, gdy znowu trzeba będzie gasić pożary. Kontakty wydają się serdeczne i bliskie, w rzeczywistości są strasznie powierzchowne.

Ludzie często się na to łapią ze strachu, że gdy odmówią, tamci po prostu poszukają sobie mniej wymagającego towarzystwa. Kto panicznie boi się samotności i odrzucenia, bez przerwy będzie się w coś angażował, oferował swoją pomoc, nie pozwoli o sobie zapomnieć. Oddaniem i dostępnością udowodni, że mu zależy, a to, że inni go potrzebują do załatwiania swoich spraw, bierze za uczucia i przywiązanie. Trąci to desperacją? Dokładnie tak, dlatego efekty są raczej mizerne – zwykle nie lubi się nadgorliwców i mentalnych lokajów. Są męczący. Ale i przydatni, a skoro tak pchają się do świadczenia usług, niech mają, niech się wykazują.

 

Bo generalnie, to panuje takie przekonanie, że większość ludzi dość łatwo da się zastąpić. Ok, dziecko czy rodzic to niezwykle silne, bardzo szczególne więzy krwi, ale gdy idzie o więzy z wyboru, to na miejsce jednej osoby jest przynajmniej tysiąc innych. I kto wie, czy od nich nie otrzyma się czegoś atrakcyjniejszego. Dlatego jest presja, by się czymś wykazać, dużo bardziej, niż podpowiada to zdrowy rozsądek – to jasne, że każdy związek to pewien rodzaj transakcji, jednak nie powinno to rodzić jakiejś chorej zależności.

Kto dał się w to wkręcić, zwykle się sparzył, a efekt tego jest taki, że potem często odsuwa się ludzi zupełnie, ci bowiem kojarzą się głównie z wykorzystywaniem. Intencje da się jednak wyczuć, gdy szczerze oceni się relacje z innymi. Czy ktoś pojawia się tylko wtedy, gdy jest sprawa do załatwienia? Czy partner zadowolony jest dopiero po spełnieniu jego kaprysu? Czy ci ludzie się rewanżują? Czy w ogóle są zainteresowani moim życiem? Potrzebują, bo beze mnie ich życie straci sens? A może tylko stanie się mniej wygodne?

    Komentarz ( 1 )

  • INTJ

    „W samotności trudno odnaleźć siłę do działania. To motywacja na chwilę, kiedy chce się ten stan szybko zmienić, ale im dłużej to trwa, tym częściej się myśli, że po co ja tak w ogóle żyję? Zupełnie inaczej jest wtedy, gdy ktoś podaje pomocną dłoń albo ku nam tę dłoń wyciąga szukając pomocy dla siebie.”
    Kompletnie się z tym nie zgadzam. Samotność daje przestrzeń do poznawania siebie, szukania własnej drogi realizacji i rozwijania umiejętności samostanowienia o sobie. To w samotności rodzi się kreatywność, nikt wtedy nie wytyka czasu poświęconego kontemplacji, relaksowi czy hobby. Bycie komuś potrzebnym to nierzadko wielki ciężar, bycie potrzebnym starzejącym się rodzicom, niesamodzielnym dzieciom, mężowi/żonie… To potrafi przytłaczać i nadać życiu nie do końca akceptowany tor wiecznej posługi. Być może nie doceniam tego, co mam, być może przeceniam samotność, ale są godziny i dni, kiedy niesamowicie tęsknię za byciem samą dla siebie. Co jeśli bycie kimś bez znaczenia jest najlepszym, co może się przytrafić?

Zostaw komentarz

Możesz użyć HTML tagów i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>