Być sobą – co to tak naprawdę znaczy?
Frank Sinatra śpiewał przed laty: For what is a man, what has he got? If not himself, then he has naught, to say the things he truly feels and not the words of one who kneels, the record shows I took the blows and did it my way. Ech, no któż by nie chciał, siedząc w swoim bujanym fotelu, powtórzyć za Frankiem, że przeżył życie po swojemu? Czyż można sobie wyobrazić piękniejszy scenariusz?
Bycie sobą to wyznacznik osobistego szczęścia. Poczucie spełnienia. Każdy ma do tego prawo, ale nie każdy z niego korzysta. Wydawałoby się, że nie ma nic bardziej oczywistego – rodzisz się, jesteś jaka jesteś i po prostu się tego trzymasz. Jak można to zepsuć? Ano można. Każdego dnia widać jak na dłoni, że ciężko o coś trudniejszego, niż banalne bycie sobą.
Jak cię widzą, tak cię piszą
Każdy człowiek rodzi się „jakiś”. Są szaleńcy. Są ekstrawertycy. Milczki. Tacy, co kochają w uniesieniu rzucać talerzami, i tacy, co soboty lubią spędzać na wyszywaniu serwety. Karierowicze. Nihiliści. Ideowcy. Cynicy. Prostoduszni. Wymyślcie sobie jakąkolwiek cechę charakteru, a na bank znajdzie się człowiek idealnie pasujący do tego opisu. I ludzie bardzo chętnie według tych opisów szufladkują pozostałych. To bardzo praktyczne, na przykład: pamiętacie Zosię z działu kadr? Nie… No wiecie, ta taka cicha, zawsze tak nieśmiało mówi „dzień dobry” i nigdy się nie dała wyciągnąć na piwko po pracy. Aaa, to ta, to znamy, znamy. Proste? Proste. Tak widzą Zosię koleżanki z biura, ale gdyby przypadkiem natknęły się na jej znajome z siłki, to ze zdziwieniem usłyszałyby coś w ten deseń: Zośka nieśmiała? TA Zośka? Buahaha! Toż ona tak obsobacza tych niechlujów, że nawet najtępszy kark nie śmie zostawić ręcznika na przyrządach. Nieśmiała, dobre sobie!
No i popatrz teraz, ta Zośka, ja jej z tej strony nie znałam, taka niby cicha, skromna, a to kawał diabła, może ona tak celowo zgrywa sierotkę, taktyka taka, czy cóś? Ciekawe, które oblicze jest to szczere… A co jeśli oba? Trochę się to w głowie nie mieści. Tak nagle, jak Filip z konopi, ktoś z szarej myszki zamienia się w żyletę? Cóż, biologia zna takie przypadki. Wystarczy spojrzeć na psy, jedne z najszczerszych istot na świecie. Słodki piesio z kanapy potrafi obgryźć ukochane buty pani i rzucić się do gardła listonoszowi. Jeden pies, wiele mordek. I człowiek też tak ma, a wiele twarzy to niekoniecznie dowód na dwulicowość.
To leży w mojej naturze
Ludzie są trochę jak kameleony, dopasowują swoje zachowania do okoliczności. Niewinne wybryki synka można potraktować z pobłażliwością, takie same dowcipy ze strony obcych dorosłych facetów pewnie zakończą się awanturą. W domu można się roztkliwiać, w pracy przyda się większa doza stanowczości. Dzisiaj chce mi się singing in the rain, jutro będę wszystkim kierowcom pokazywać środkowy palec. Och, po prostu nie będziesz wtedy sobą. A właśnie, że jak najbardziej jestem sobą!
Przeszkodą stają się te wspomniane szufladki. Biurowa śmieszka nie ma prawa przyjść do pracy skwaszona, to przecież do niej nie pasuje. Uprzejmy na co dzień mąż nie powinien „urywać” jak oszalały tylko dlatego, że przydzwonił palcem w szafkę, no on taki nie jest. Jak gdyby człowiek nie miał prawa do zmiany nastroju czy gorszego dnia. Ma być constans, reszta to jakieś odchyły, coś nienormalnego.
To zdziwienie postronnych sprawia, że w ramach „bycia sobą” zachowujemy się czasami nie do końca tak, jak naprawdę czujemy. Chciałabym się wydrzeć na cały głos, ale wszyscy mnie znają jako spokojną damę z nienagannym koczkiem. Nie wypada, jak zacznę krzyczeć, zamienię się w kogoś obcego. A może nie, może jedynie wyjdę z roli, do jakiej wszystkich wokół przyzwyczaiłam? Co w takim razie jest tą moją prawdziwą naturą?
Tolerujemy tylko swoich
Może więc bycie sobą to nie tyle kwestia charakteru i usposobienia, co stylu życia. Jak jesteś sobą, podążasz własną drogą. Realizujesz marzenia, układasz własne plany, masz swój prywatny dekalog. No po prostu, zasady i dążenia, które cię określają. Idziesz do przodu i każdy krok kwitujesz krótkim „tak, właśnie tego chcę”. I jest fajnie, powszechny szacunek i aplauz, bo jakże mocno lud ceni tych, co mają pomysł na siebie i tak pięknie go realizują. Wyłamują się ze schematów, tych złych, narzuconych przez tak zwane normy kulturowe czy jak się to tam mówi. Patrzą w zupełnie innym kierunku. Własnym. Wierni swoim ideałom.
Jest pięknie do momentu, gdy te ideały pokrywają się z priorytetami otoczenia. Tak w uproszczeniu, jak gminą rządzi wójt i pleban, powinnaś żoną być i dzieci rodzić ku chwale ojczyzny. Jak jesteś mieszkanką miasteczka Wilanów, to kariera, kariera, sojowe latte i jarmuż. Ty chcesz inaczej? To już wam nie po drodze. Bo choć o samorealizacji napisano setki książek tych polskich i tych zagranicznych, to deklaracje swoje, rzeczywistość swoje. Mówmy partia, myślimy Lenin.
Gdy bycie sobą oznacza zupełnie odmienną ścieżkę życiową, nie ma zmiłuj. Owszem, będą tacy, co pochwalą i wesprą. Niestety, znajdzie się i pokaźne grono oburzonych, że jak to tak, nie podoba ci się zastany porządek świata? Co ty kombinujesz? W Kopernika się bawisz i Słońce chcesz zatrzymywać? Innymi słowy, super, że dopieszczasz swoje wewnętrzne „ja”, ale nie posuwaj się w tym indywidualizmie zbyt daleko. To troszkę razi w oczy, w najlepszym razie doczekasz się łatki ekscentryka. Choć częściej powiedzą, że pewnie masz jakiegoś fisia.
Koledzy, ja z wami!
Dochowywanie wierności swoim przekonaniom może więc przypominać drogę przez mękę. To „bycie sobą” coraz mocniej ciąży, przygniata, aż w końcu nie ma już siły na to, by wyłamywać się ze stada. Człowiek czuje się jak krewny Syzyfa i czy to w ogóle ma jakiś sens, tak upierać się przy swoim, bo wewnętrzny głos tak podpowiada? Wiadomo, jak to bywa z tymi głosami w głowie. Skoro tak, to potrzebna jest ewolucja, rewolucja nawet, by zmienić się na lepsze. O pardon, nie zmienić – dopasować. Ale może w tym szaleństwie jest metoda? Inność mocno doskwiera, to grozi odrzuceniem, wytykaniem palcami, a bywało, że i na gnojówce za wioskę wywozili, bo ktoś chciał po swojemu.
Bycie sobą nierzadko wymaga wielkiej odwagi, jeśli idzie się nieakceptowaną powszechnie ścieżką. I nie chodzi o to, że ktoś lubi okradać staruszki z renty zamiast iść do roboty. Nie, dyskomfort wywołuje choćby niegroźne, lecz i nietypowe hobby. Niechęć do kariery lub przeciwnie, marzenie o pracy teoretycznie nieosiągalnej, bo gdzie ty generałem. Surowsze zasady lub gorsząca frywolność, w zależności od tego, co akurat sąsiedztwo uznało za cacy i be. Tacy ludzie denerwują też po trosze dlatego, że jako jedyni mają odwagę zrobić coś, czego reszta w skrytości ducha szaleńczo pragnie, jednak brakuje im przysłowiowych cojones.
Nie musi być też wcale tak, że zaprzeczeniem siebie od razu jest praca w tej demonicznej korpo. Jeśli ktoś siebie widzi pod krawatem w szklanym wieżowcu, niech tak robi. Gorzej, gdy klepie w klawiaturę po dziesięć godzin dziennie, bo rodzice kazali. Jakże często ludzie po latach przyznają z żalem, jak to zatracili prawdziwego siebie, bo zamiast iść „po swojemu” poszli w utarte schematy. Z wygody albo tamci przekonali, że to rozsądniejsze wyjście, no i takie dorosłe. Kto nie słyszał opowieści, jak to Roman pragnął być drugim van Goghiem, ale rodzice się uparli, że radca prawny to lepsza fucha, bo na co komuś kolejny szajbus bez ucha przymierający głodem? Więc Roman żyje sobie w tej kancelarii, nawet lubiąc swój efektowny apartamencik i autko z bawarskiej fabryki, ale czasami pojawia się ta nostalgiczna myśl, że przecież mógłby teraz, na tamtym poddaszu z grzybem na ścianie, malować nowe słoneczniki. A tak realizuje cudze wizje. Niby nie jest źle, są całkiem przyjemne skutki tego „zaprzaństwa”, ale wciąż, to inni kierują naszymi losami, niczym współczesne Norny. To gniecie, bardziej niż ten krawat.
Robię to z miłości
Jak się wpadnie między wrony, jeszcze jest szansa na ratunek, trzeba tylko poszukać nowego stada, jeśli krakanie nie przypadło do gustu. Co jednak z ludźmi naprawdę bliskimi? Jak pozostać sobą, gdy rodzice zaplanowali trzy możliwe opcje rozwoju personalnego, ale żadna nie była konsultowana z samym zainteresowanym? I nie ma możliwości odmowy, bo „całe życie harowaliśmy na twoją przyszłość, a ty chcesz ratować sieroty w Bangladeszu za ‘co łaska’ od fundacji?”. Znaczy, możliwość jest, ale na święta nie musisz już przyjeżdżać, skoro my tacy źli dla ciebie.
O gubieniu siebie w nieudanych związkach to już w ogóle tomy można pisać. Dla ukochanej osoby jest się w stanie robić przeróżne dziwne rzeczy, żeby tylko się przypodobać. Będą kretyńskie chichoty i lolitkowe kucyki, bo on lubi takie słodkie dziewczynki. Udawanie kibica (od lat śledzę hokej, Capitals górą!), słuchanie opery (płyta Beyonce to koleżanki), czytanie komiksów (Wolverine nie ma przede mną tajemnic). Potem patrzy się w lustro i widzi totalnie obcą laskę, której się nie rozumie. Ok, rozumie, chce go zadowolić, ale czy przepoczwarzanie się w jakiś abstrakcyjny byt dla cudzej satysfakcji to nie jest zbyt wysoka cena za miłość? Czy nie lepiej być z kimś, przed kim nie trzeba tak udawać?
Podobnie z przyjaciółmi. Niekiedy tak bardzo chce się mieć zgraną paczkę, że podkręca się własne dokonania, wymyśla dodatkowe i ukrywa niewygodne fakty. By stworzyć kogoś o najwyższym stężeniu fajności. Zapominając, że prawdziwy przyjaciel lubi właśnie za to, jakim się jest naprawdę. Z kim można iść do kina na X-menów zamiast udawać, że Ulrich Seidl to najlepsza rozrywka przed snem. No bo komu to tak naprawdę służy?
Twoje „ja” jest nieładne
Z drugiej strony, bycie zawsze sobą może trącić zwyczajnym egoizmem, i to nawet takim bardzo skrajnym. Jak ktoś lubi koczować na waleta u znajomych mimo 40-tki na karku i dorabiać dorywczo w barach – droga wolna. Sprawa się nieco komplikuje, gdy na tę drogę wciąga się dzieci, które wolałyby nie zmieniać co pół roku szkoły i tracić kolejnych przyjaciół, które chciałyby mieć własny kącik na stałe i głupią Barbie, bo wieczne odróżnianie się od rówieśników przestaje być powodem do hipsterskiej dumy, jeśli jest narzucane siłą. No, ale rodzic nie chce tracić siebie, więc nie będzie się ustatkowywał w M3 na przedmieściach, to dla leszczy. Jestem sobą, więc u babci Janinki na obiedzie powiem na głos, że religia to opium dla mas, a Matka Boska nie mogła być dziewicą, przecież tak właśnie myślę.
Nosimy maski, za co bardzo się nie lubimy, ale czy nie jest tak, że one są czasami naprawdę potrzebne? Gdyby nie one, te wierne wyrażanie siebie mogłoby mieć przykre konsekwencje. Paradoksalnie najbardziej sobą bywają często ludzie, którzy resztę świata mają za nic. Zachowują się, jak im w duszy zagra, ale ta dusza jest czarna jak smoła. Niczego nie udają, bo to nie w ich guście, a że komuś przy okazji zrobią wielką przykrość, to sorry, prawda boli. Najwyraźniej bycie sobą nie zawsze da się pogodzić z empatią i wrażliwością. Wystarczy przypomnieć sobie tych wybitnych, wyróżniających się z tłumu. Realizowali się, szli swoją drogą, ale jednocześnie bywali absolutnie nieznośni dla otoczenia. I nie dlatego, że ono im tak strasznie zazdrościło. Raczej dlatego, że w tym pędzie do samorealizacji ci wielcy zwyczajnie nie uwzględniali potrzeb innych. Nie to, żeby się dla nich poświęcić. Po prostu, czasem mieć na względzie ich uczucia.
Zresztą, podążanie za sobą to niekoniecznie muszą być wzniosłe cele. Ktoś może mieć na przykład ochotę podpalić las, bo zainspirowała go historia Nerona. Ale i te mniej groźne pragnienia potrafią być złe. Skoro jedynym celem jest spełnianie własnych pragnień, to gdzie tu miejsce dla drugiego człowieka? Stawianie siebie na pierwszym miejscu a pogarda dla całej reszty to jednak dwie różne sprawy. Nie wszyscy ludzie są z gruntu dobrzy. Niektórzy chcieliby gnębić słabszych, upokarzać ich, rozkochiwać w sobie i porzucać, i co, tak fajnie, że są sobą?
Bo tak mi wygodnie
Hołdowanie wewnętrznemu „ja” może też być po prostu wymówką dla lenistwa. Wygodnym usprawiedliwieniem, bo po co pracować nad sobą, skoro świat powinien mnie kochać taką, jaką jestem. 40 kilo nadwagi? Moja filozofia głosi, że chipsy to podstawa diety. Sadzę byki ortograficzne w co drugim zdaniu? To pewnie ta dysleksja, no taki mój urok. Nie mam nic ciekawego do powiedzenia, nie mam żadnych zainteresowań, wysiłek mnie nuży. Ja jako jednostka reprezentuję właśnie niedostatki intelektualne i fizyczne. Nie każcie mi się wpasowywać w jakieś chore wzorce z telewizji. I ok, drobne wady rzeczywiście dodają nam uroku, ale gdy dla poprawy własnego bytu nie chce się robić kompletnie nic, to już raczej nie wierność sobie, ile chodzenie po linii najmniejszego oporu. Fajnie, że akceptujesz siebie, ale czy naprawdę jesteś z tego powodu szczęśliwa, czy to raczej wytłumaczenie życiowych porażek, do których wstyd się przyznać?
Wygodnie jest również odejść od pewnych fundamentalnych wartości, które zasadniczo się wyznaje. Są bowiem takie chwile, gdy własne zasady stają się kulą u nogi. Bo stają na drodze do zawodowego awansu. Bo ukrywanie poglądów pomaga uniknąć towarzyskiego ostracyzmu. Bo przytakując wbrew sobie da się coś załatwić. Różne takie doraźne przyjemności. Czasami to chwilowe słabości, czasami celowe zbaczanie z obranej niegdyś drogi i oddawanie się rzeczom, których się nie pochwala, ale one tak kuszą, tak proszą… A lustro zawsze można zdjąć.
Własna droga jest tak trudna, bo bycie sobą narzuca pewne standardy. Wtedy wiadomo, że należy się zachować tak i tak. Również wtedy, gdy to wyjątkowo niewygodne. Łatwo jest być sobą, kiedy to nic nie kosztuje, gorzej, gdy ponosi się tego konsekwencje, ale właśnie wtedy można poznać swoją prawdziwą wartość. I dać się poznać innym. Niezależność zawsze ma swoją cenę, bo nie wszyscy będą tolerancyjni. Cóż, wystarczy w takim razie poszukać wzrokiem tych, którzy myślą podobnie i wyciągną pomocną dłoń, a nie zaciśniętą pięść.
12 komentarzy
Tekst w sam raz dla mnie na dziś. Chyba wyjdę na spacer zrobić porządki w szufladkach. Może uda mi się umieścić mnie w tej właściwej, mojej oraz najwyższy czas wyjąć ludzi z ich szufladek i włożyć do jednego worka o nazwie indywidualności. Głowa- skomplikowane stworzenie, za dużo projektuje, analizuje, szufladkuje. Jej się nie pozbędę- dziwnie bym wyglądała:)
Bardzo podobało mi się, że spojrzałaś na ten temat z dwóch stron – bo bycie sobą zawsze i za wszelką cenę może mieć negatywne skutki. Z drugiej strony jednak często ludziom tylko wydaje się, że nas dobrze znają. Myślę, że może to utrudniać wielu osobom zmianę – bo kiedy jesteś spokojną, kochającą córką, ale masz ochotę nagle zrealizować swoje wielkie marzenie o podróży dookoła świata, trudno oczekiwać, że rodzina będzie zadowolona. I najprawdopodobniej Twoi bliscy zrobią wszystko, żebyś pozostała spokojną córką, z którą potrafią się obchodzić.
A może po prostu tacy ludzie wcale nie chcą się dowiedzieć, kim jest ta druga osoba?
temat dość ciężki, dla każdego bycie sobą to często całkowicie odmienne sytuacje. Jedyne co wiem, to żeby w życiu nie udawać kogoś kim się nie jest. Szybko świat to ujawni 😉
Gorzej, jeśli to ten świat tak naprawdę każe ci udawać 😉
Ja to mam (chyba?) problem w drugą stronę 🙂 Jestem sobą aż za bardzo i nie dopasowuję się do okoliczności i towarzystwa, przez co zawsze byłam trochę outsiderem 😉
bardzo ciekawe i niestety prawdziwe
Na bycie sobą trzeba mieć odwagę w dzisiejszych czasach.
Zdecydowanie określiłabym to raczej jako szczerość w stosunku do samego siebie. Bez tego np patrzysz w lustro i co widzisz? Maski w zależności od sytuacji… po co?
Człowiek zawsze powinien być szczery wobec siebie i innych ale zawsze tak aby nigdy nikogo nie skrzywdzić. Czasem wymaga to od nas wielkiej odwagi bo świat w jakim się obracamy nie zawsze przychylnie patrzy na takie wylewy szczerości. Uważam , że każda z Pań ma rację bo najważniejsze to umieć zachować twarz a jednocześnie móc sobie z czystym sumieniem spojrzeć samemu w oczy.
Aby być sobą trzeba najpierw siebie zaakceptować i pokochać siebie, wtedy bycie sobą nie sprawi nam najmniejszego problemu. Powiem inaczej… gdy pokochamy siebie nie będziemy chcieli i nie będziemy potrafili udawać kogoś kim nie jesteśmy 😉
A ja postanowiłam, że nie będę już spełniać oczekiwań innych osób i żyć tak jak tego chcą. To ja mam być szczęśliwa, czuć się dobrze, czuć się spełniona i cieszyć się życiem. Postanowiłam w końcu być sobą 😀