Ciężka praca nie dla kobiet?
Kobiety znane są z tego, że się nie przemęczają. Mimo tych swoich jęków o straszliwym ucisku, prowadzą w gruncie rzeczy całkiem wygodne życie, przecież odpowiedzialność za dobrobyt rodziny spoczywa na barkach mężczyzny. No nie przesadzajmy, pomidorową zrobić, guzik przyszyć i kurze przetrzeć to nie są jakieś zajęcia ponad ludzkie siły. Każdy by tak chciał, pokręcić się troszkę po domu, pooglądać telewizję, wieczorkiem w ramach perwersyjnej rozrywki posuszyć biednemu małżonkowi głowę, że och!, jak mi ciężko, a ty mnie Marian wcale nie doceniasz.
Chłop tak dobrze nie ma. Zasuwa w pocie czoła i nie robi tego dla siebie. Że kobiety też pracują? Hahaha, no litości… Lodówka/szafa, szóste piętro. A widział ktoś kobietę w kopalni? Na platformie wiertniczej? W hucie? Drogie kobietki, o ciężkiej pracy nie macie bladego pojęcia.
Siła najważniejsza
Wielu mężczyzn pracuje bardzo ciężko, to fakt. Faktem jest i to, że masę niewdzięcznych prac wykonują niemal wyłącznie panowie – wśród kanalarzy czy śmieciarzy raczej nie uświadczysz kobiety. Tam, gdzie liczy się przede wszystkim siła mięśni, dominują faceci, i co tu dużo mówić, są w takich zajęciach znacznie bardziej wydajni od kobiet, które mimo najszczerszych chęci, zwykle nie są w stanie dotrzymać im kroku.
I z tego właśnie względu uznaje się pracę kobiet za lżejszą, mniej wymagającą, bezpieczniejszą. Czy też mówiąc zwięźle – kobiety częściej się obijają. Ich zajęcia to w sumie czysty relaks, ewentualnie czynności niegodne prawdziwego mężczyzny, a więc w sam raz dla miernej kobietki. Cokolwiek ona robi, nie ma to z wysiłkiem nic wspólnego. Bo gdyby miała odwalać samczą robotę, po dwóch godzinach uciekłaby z płaczem.
Dość trudno polemizować z tą tezą, bo jest kłopot ze zdefiniowaniem ciężkości pracy. Dla mężczyzn to najczęściej po prostu wielki, jednorazowy wysiłek, jak wejście na trzecie piętro z workiem cementu. Przeciętna kobieta nie zrobi tego równie sprawnie. Ale co jeśli wielokrotnie, w ciągu kilkunastogodzinnej zmiany, przenosi mnóstwo mniejszych ciężarów? Jej przerób może być znacznie większy niż u faceta, który w tym samym czasie machnął się pięć razy z workiem. Kobiecy wysiłek wydaje się mało znaczący, bo bardziej spektakularne jest dźwignięcie jednego dużego pudła niż dziesięciu małych przenoszonych na raty.
A co z pracą na przykład w szpitalu lub hospicjum? Pielęgniarki to głównie kobiety. Ich praca nie wymaga może takiej krzepy jak przy łupaniu skał, jednak znoszenie agresji pacjentów, oglądanie ich dramatów, patrzenie na śmierć małych dzieci, kontakt z najbrutalniejszą formą ludzkiej fizjologii to rzeczy, przy których wymiękłby niejeden facet.
Która umie wydobywać węgiel?
No ale nie jest to kopalnia. Całe szczęście, że te złoża węgla istnieją. To, że można tą kopalnią cisnąć kobiecie w twarz, by udowodnić swoją wyższość, jest chyba cenniejsze od tego, że zapewnia ona zatrudnienie. Patrzcie, my z tymi kilofami, głęboko pod ziemią, wydobywamy węgiel, byście mogły przy ciepłych kaloryferkach piłować paznokietki! Obiboczki jedne!
A sprawa z kopalnią wcale nie jest tak jednoznaczna, jak to widzą niektórzy panowie. Po pierwsze, to mężczyźni są najbardziej niechętni kobietom pod ziemią, bo baba przynosi pecha i w ogóle na czym ona się zna, nie da rady. Po drugie, przez długi czas kobiety stanowiły całkiem pokaźną część kopalnianej załogi i to wcale nie w roli sekretarek. Sporo pań pracowało w górnictwie, jak najbardziej fizycznie, dopiero w 1958 roku zabroniono im pracy pod ziemią. Kilka lat temu zrezygnowano z tego zakazu i kobiet górniczek powoli przybywa.
Fakt, nie jest ich dużo. I w dalszym ciągu nie pracują na ścianie wydobywczej. Są za to obecne chociażby w zakładach przeróbczych, gdzie praca jest czasami cięższa od niektórych zajęć wykonywanych przez górników na dole. Do tego trzeba znosić nieprzyjemny hałas, przebywać w zapylonych, wilgotnych pomieszczeniach, jest się narażoną na działanie toksycznych substancji. No ale taka kobieta to nie górnik z kilofem, więc kij jej w oko.
Gdzie ty się pchasz?
Słuchając tej krytyki, można odnieść wrażenie, iż wszyscy faceci zasuwają na przodku, a w wolnym czasie wyjeżdżają łowić kraby na Morzu Beringa. Są przy tym strasznie niekonsekwentni, bo raz skarżą się na lenistwo kobiet, a zaraz potem dodają, że absolutnie nie chcą oglądać umorusanych, zmęczonych kobiet w roboczych ubraniach – one mają być ładne. No to w końcu mają tyrać czy robić za gwiazdy?
Ta niekonsekwencja widoczna jest też w podejściu do kobiet wchodzących w męskie branże. Dlaczego baby, krzyczące za równouprawnieniem, nie idą do wojska? A znowu, największymi przeciwnikami żołnierek są sami mężczyźni. Wojskowi często nie znoszą swoich koleżanek w mundurach, cywile tak samo się krzywią, to nie zajęcie dla bab. I to właśnie kobiety wywalczyły sobie prawo do nauki w szkołach wojskowych, do służenia w armii, wyjazdów na wojny i misje. To samo strażaczki czy policjantki. Prawda, nie wszystkie się do tego nadają, ale czy każdy facet zostałby przyjęty do oddziału komandosów lub strażaków? No właśnie.
Podobnie jest w innych branżach. Gdzie jesteście, drogie feministki? Chodźcie, chodźcie, cwaniary, wykażcie się. No i gdy przyjdą, zaczyna się w drugą mańkę – a czego tu szukacie? Baba w budowlance? Kobieta spawacz? Laska obsługuje żurawia? Tokarkę? Piłę spalinową? Grzebie w silnikach? Łohoho, świat stanął na głowie, komuś się w czterech literach poprzewracało.
Niby lekko, a ciężko
Kobiece profesje uchodzą za lekkie, łatwe i przyjemne, choć wiele z nich to wyczerpująca harówka. W dodatku niskopłatna. Górnik haruje jak wół, ale zarabia całkiem nieźle, na platformach wiertniczych też nie tyra się za średnią krajową. Tymczasem w zawodach sfeminizowanych pensje bywają śmiesznie niskie, co tylko potwierdza, jak bezwartościowa jest kobieca praca. Jak w ogóle się jej nie dostrzega. Kogo obchodzi los szwaczek? Kobiet pracujących w fabrykach, przy taśmie, w przetwórstwie? Sprzątaczek? Salowych? Mało kogo, i jeszcze się o nich mówi, że specjalnie to się nie przepracowują. Bo ciężka praca zarezerwowana jest dla mężczyzn.
Jeszcze gorzej mają mieszkanki regionów słabo rozwiniętych. Tam kobiety zasuwają tak, że aż przykro patrzeć. Wykonują wiele męczących i niewdzięcznych zajęć. Często widzi się obrazki, gdy mężczyźni siedzą sobie przed domem, a ich żony uwijają się jak w ukropie, słysząc w podzięce, że są pasożytami i nierobami. Część z nich w okropnych warunkach szyje modne ubrania albo składa elektroniczne gadżety. Które później panowie, poruszający się wygodnymi samochodami i siedzący przy komputerach, trzymają w swoich rękach mówiąc z pogardą, jak to baby tylko się obijają i co one wiedzą o trudach życia.
Pracuje się tylko za pieniądze
Pracę kobiet ignoruje się również z tego powodu, że ma ona status ‘pomocy’. Jak na wsi. Właścicielem gospodarstwa najczęściej jest mężczyzna i to on oficjalnie pracuje na roli. Żona, jak to żona, co najwyżej go wspiera. Podczas gdy w rzeczywistości kobiety na wsiach normalnie pracują, tyle że nie zarobkowo, bo to przecież na rzecz gospodarstwa. Ich domu, więc jaka pensja?
Znowu, niektóre wymagające silnych mięśni prace to obowiązki mężczyzn. Co jednak nie znaczy, że zajęcia kobiet to wyłącznie podlewanie kwiatków i zrywanie truskawek – co zresztą wcale taką lekką pracą nie jest, potwierdzi to każdy dorabiający sobie w ten sposób na wakacjach. Na wsiach kobiety wstają skoro świt i kładą się grubo po zmierzchu, wykonują w tym czasie mnóstwo rzeczy i wcale nie są one mniej wyczerpujące niż to, co robią mężczyźni. Zdarza się nawet, że to kobieca praca jest cięższa fizycznie, bo mężczyźni obsługują maszyny, a to, co trzeba robić ręcznie, spada na kobiety oraz dzieci.
A w mieście? Praca w domu to temat rzeka. Już samo nazywanie domowych i rodzinnych obowiązków ‘pracą’ budzi kontrowersje. Jakaż to praca? To naturalne powołanie kobiet, są do tego stworzone, robią co do nich należy i tyle. Mianem pracy to można określić koszenie trawnika, narąbanie drew na opał, ale w żadnym razie nie ugotowanie obiadu dla czterech osób i zmycie wszystkich naczyń. Dwa etaty? Kpiny jakieś. Facet odwalający nadgodziny w firmie może mówić o drugim etacie, ale nie baba siedząca w tym czasie w domu. Oglądająca seriale, oczywiście, bo właśnie to się robi ‘siedząc w domu’.
Zawsze źle
To dlaczego kobiety nie walczą mocniej, by ich praca została doceniona? Nooo, to nie jest takie proste. Gdy kobiety głośno protestują i domagają się poprawy warunków, słyszą głównie kpinki oraz nieśmiertelny argument o kopalniach i hutach. Otrzymują łatkę agresywnych, konfliktowych bab, którym wiecznie coś nie pasuje. Przecież nie ma przymusu tam pracować, niech więc idzie gdzie indziej, zamiast płakać i użalać się nad sobą, że ojejej taka uciśniona. A często kobiety wcale nie chcą się wymigać od ciężkich obowiązków, chciałyby tylko godnie zarabiać i cieszyć się uznaniem – górnik na przodku to bohater, ale kobieta sortująca ten wydobyty węgiel, choć pracuje niewiele lżej, nie ma ani godziwych pieniędzy, ani szacunku.
Jest i pretensja, że kobiety, wchodząc do męskich zawodów, wybierają raczej te specjalizacje, w których czysta siła fizyczna nie jest aż tak ważna, w związku z czym nie mają one prawa mówić o trudach swojej pracy. Przy tym zupełnie pomija się fakt, iż nie wszyscy mężczyźni pracują fizycznie, a jeśli trafiają na budowę czy do fabryki, to nie zawsze marzą o byciu robotnikiem do końca życia. Nie, często chcą awansować, przejąć lżejsze, ale bardziej prestiżowe, odpowiedzialniejsze funkcje. Idą na studia, by pracować w dogodniejszych warunkach, a nie harować na mrozie, w upale, w brudzie, w ciągłym zagrożeniu. W końcu, dlaczego tak się stawia na mechanizację? Dla wyższej wydajności, niższych kosztów – też, ale i dlatego, że mężczyznom wcale nie uśmiecha się wyczerpująca orka, zwłaszcza że w pewnym wieku zaczyna im po prostu brakować na to sił, stają się mniej wydajni, wolniejsi, słabsi, schorowani. Jednak gdy mężczyzna wybiera ‘łatwiejszą’ drogę, jest chwalony za rozwój, ambicję, wykształcenie i społeczny awans, kobieta oskarżana jest o lenistwo.
Rzeczywiście, najcięższe fizycznie prace częściej przypadają mężczyznom. Ale na tej podstawie nie da się stwierdzić, że w porównaniu z kobietami, każdy facet na swój chleb zarabia z większym trudem. Wręcz przeciwnie – na świecie żyje mnóstwo kobiet, które pracują znacznie ciężej niż wielu mężczyzn.
13 komentarzy
dziękuję za zauważenie – to miłe, gdy można odkryć, że obie strony mają swoje zalety i wady, a nie trzeba tematu jednoznacznie potraktować i licząc na poklask rzucić na żer tłuszczy anonimowej stereotypu myślenia – bo tak łatwiej i przecież „każdy widzi”…
Bardzo mądry wpis;-) łamanie stereotypów jest czasami bardzo potrzebne w społeczeństwie.
Bardzo celnie. Nieraz eksperymentowano z zamianą ról i różnie się to kończyło, najważniejsze to doceniać się wzajemnie…
O, to, to! Ja jestem silniejsza psychicznie, Ty Mężczyzno fizycznie. Zamiast konkurować, współpracujmy i wspierajmy:)
Nie za bardzo rozumiem czemu ma służyć ten wpis. To, że „chłopy” narzekają na kobiety to fakt. To, że kobiety obsmarowują swoich mężczyzn przy postronnych ludziach to też fakt. Tyle, że to zachowania patologiczne. Nie wierzę w wojnę płci ale koegzystencję. Każdy ma inne kompetencje. Są bardzo silni mężczyźni jak i wątli intelektualiści. Są kobiet podnoszące ciężary jak i delikatne księżniczki. Jesteśmy różni i nauczmy się wreszcie do siebie szacunku.
Najważniejsze, to podążać za swoją pasją. Jeśli jakąś panią fascynuje ciężka praca fizyczna i ma do niej predyspozycje, to nie widzę przeciwwskazań 🙂
Ja mam wrażenie i takie jest też moje zdanie, że jak w „Czterdziestolatku” – kobieta żadnej pracy się nie boi 🙂
A ja spróbuję trochę nakreślić problem bazując na swoich doświadczeniach z kobietami w pracy. Owszem, życie to nie matematyka i logika i prawie na każdy argument można znaleźć kontrargument. Miałem to „szczęście”, że pracowałem dotychczas przede wszystkim z kobietami i panie bardzo często, czasem wręcz obcesowo, wymuszały na mnie pewne ustępstwa („bo im jako kobietom się należy” – z urzędu rzecz jasna). nawet głupie przenoszenie rzeczy niezbyt ciężkich były zawsze na moich barkach („mamy mężczyznę w pracy, to nie będziemy się przemęczać”). Już pomijam tradycyjne savoir-vivrowe grzeczności, do których zawsze czułem się brutalnie zmuszany, wbrew swojej woli. Niestety, mój casus nie jest wszak odosobniony. Spotkałem na swej drodze wielu mężczyzn podobnie traktowanych w miejscu pracy przez koleżanki, i niestety podobnie jak ja wstydzili się poskarżyć szefostwu (no bo jak to, facet ma się skarżyć, że nie umie się dogadać z babami – wstyd!). Inna sprawa, że miałem szefa-kobietę, więc zrozumienia bym tak czy siak nie zaznał. Obecnie największym zagrożeniem dla nas, mężczyzn wcale nie są radykalne, silnie lewicujące feministki. Nie są poważnym zagrożeniem tzw. feministki chrześcijańskie, jako że są stosunkowo nieliczne, choć wyraźnie groźniejsze niż poprzednio wymienione. Największym zagrożeniem jest tzw. feminizm liberalny, na swój użytek nazywam go korpofeminizmem lub feminizmem kodziarskim. Główne przesłanie tegoż brzmi „możesz być równa mężczyźnie, posiąść wszystkie jego przywileje nie tracąc przy tym swojej kobiecości”. I tutaj są zastawione na nas wnyki, których ciągle wielu mężczyzn nie widzi lub udaje że nie widzi, zupełnie jakby chuć przysłaniała im zdrowy rozsądek. Mianowicie paniom, głównie dość majętnym, z klasy średniej i wyższej, celebrytkom wszelkiej maści (nazwisk z grzeczności nie wymienię), zamarzyły się równe prawa, przy zachowaniu wszystkich dotychczasowych przywilejów. Jest to najbardziej „złośliwa” forma feminizmu i niestety także najliczniejsza, a założenia tego nurtu są oparte na pozornej racjonalizacji i kompromisie. Tyle, że to klasyczny przykład zgniłego kompromisu. W każdej możliwej do wyobrażenia sytuacji taki kompromis między tradycją a nowoczesnością, wypadnie zawsze z niekorzyścią dla mężczyzn. Przepraszam za tą obszerną dygresję, ale przekłada się to niestety także na stosunki w miejscu pracy. Owszem, jestem zwolennikiem równości, ale musi to być równość w znaczeniu jak najbardziej dosłownym, bez zgniłych kompromisów z liberalnym odłamem feminizmu.
A konkrety jakieś?
Bo prawda też jest taka, że ten niby korpofeminizm ma też swoją cenę. Tą ceną jest realna samotność gdy kolejna wersja młodości przestaje się sprawdzać. Kobieta, która w widoczny sposób ma pewne niedostatki zawsze znajdzie dzięki temu jakąś pomoc mężczyzn, a w rezultacie tylko kwestią czasu jest znalezienie kogoś, kto zechce jej pomóc i w jakiś sposób się nią zaopiekować. Natomiast te nie potrzebujące niczego i doskonale radzące sobie zawodowo nie mają takiej potrzeby, ewentualnie każdą potrzebną usługę zamówią, zwyczajnie płacąc za nią. W takiej sytuacji nie będzie nikogo kto będzie widział choćby potrzebę pomocy bo mogłaby zostać np. wyszydzona lub wyśmiana. Natomiast panie coraz bardziej przyzwyczajają się do płacenia. I tak też zostaje później już na stałe- samotność, albo usługi za pieniądze. Tak więc ponieważ życie nie znosi próżni problem sam się rozwiązuje. Korpofeminizm sam sobie podcina podstawy swojego istnienia. To tylko kwestia jednego lub dwóch pokoleń i ich doświadczeń.
Konkrety chętnie podam, ale muszę najpierw zerknąć do swojego magicznego notatnika z cytatami wielu naszych celebrytek i kobiet biznesu. Tylko nie wiem czy to absolutnie konieczne? W każdym razie ów celebrycki, neoliberalny feminizm wyraża się w takich oto sformułowaniach (cytuję z głowy, ale postaram się oddać sens: „my kobiety mamy ten przywilej, że możemy być jednocześnie słabe i silne”, „współcześni mężczyźni nie potrafią dostrzec kobiety w potrzebie” – powiedziała znana polska aktorka, oburzona że mężczyzna nie pomógł jej włożyć bagażu na półkę – sama deklaruje się jako feministka, „jestem feministką, ale taką która lubi mężczyzn” – powiedziała inna nieżyjąca już niestety polska aktorka, „bycie za równouprawnieniem nie sprawia, że wyrosną mi wąsy” – to też jedna z aktoreczek, „oprócz równouprawnienia jest jeszcze dobre wychowanie” – sztandarowy już pełen paskudnej hipokryzji slogan, też jednak z aktorek itd, bo jest takich wypowiedzi od groma i one o czymś świadczą. Bo jest takich wypowiedzi od groma . Włos się jeży na głowie, w każdym razie. A Panie niech płacą za usługi, nie ma problemu, ale w takim razie niech zapłacą też koledze z pracy, który odwala za nich niewdzięczne zajęcia albo niech z tego tytułu zarabia od nich więcej. To będzie przynajmniej sprawiedliwie. A co do zawodów uznawanych za męskie, to owszem, bywa że kobiety są traktowane „podobno źle”, ale często właśnie dlatego, że oczekują nawet tam specjalnego traktowania, zapominając że są w wojsku, policji czy innych służbach, a nie kierowniczkami działów czy asystentkami w korpo i mają „pseudonowoczesnych” metroseksualnych panów na pasku. Tak to jest…
Kobiety nie mogą pracować w zanieczyszczeniach i w skrajnych obciążeniach bo im jajeczka się niszczą. Tak więc myślcie Panie i dbajcie o siebie. Bo nie dbacie i na raz rodzą sie dzieci z wadami płodowymi.
Jestem górnikiem. Po pierwsze nie było zakazu pracy kobiet w zakładach przeróbczych. Po drugie właśnie dlatego one tam pracują ponieważ tam jest lżej. Kobiety nigdy nie pracowały na dole fizycznie czy był zakaz czy nie ponieważ kompletnie nie dają sobie rady, jest to zbyt ciężka fizycznie praca w zbyt ciężkich warunkach. Obecne „górniczki” to na przykład pani geolog jedna na całą kopalnię, której konieczność istnienia osobiście kwestionuję, no ale niech będzie że się przydaje takie pojedyncze stanowisko na kopalni. Inne pracujące na dole to są osoby dozoru zaraz po studiach dziewczyny i 3-miesięcznym stażu, których „pracę” trudno nazwać realną pracą. Jest to jedynie odpowiedź na takie i nie inne przepisy. Ta dziewczyna zjeżdża na dół gdzie patrzy jak pracują mężczyźni, ponieważ wg przepisów nie mogą oni pracować bez osoby z kwalifikacjami dozoru (studia itd). Obowiązki tej dziewczyny to policzenie ile osób zjechało na dół, ile wyjechało, czy pomiar metanu, i wpisanie do zeszytu tego co jej podyktuje przodowy górni (on nie ma uprawnień żeby to wpisać). Jeśli osobą dozoru jest mężczyzna to zwykle wykonuje realną pracę polegającą na kontrolowaniu i kierowaniu pracownikami, a także pracowaniu z nimi fizycznie. Kobiety nigdy tego nie robią, nie umieją, nie potrafią kierować gdyż ich ręce w ogóle nie znają tej pracy a nie da się jej poznać z książki i wie to każdy szkoleniowiec w górnictwie. Ta kobieta jeszcze niekiedy jest „uchem prezesa” to znaczy może podkablować obijających się pracowników, bo jeśli chodzi o samą pracę nie potrafi jej kompletnie ocenić. Podsumowując – pisanie o „kobietach górniczkach” to mitologia.
Kobietki! Gdybyscie poszukiwały pracy dzięki której zarobicie i będziecie robiły fajne lekkie rzeczy, to mogę polecić firmę Rotjes young plants. W Holandii, Lottum, bardzo fajne zarobki, ciekawa atmosfera, polecam! 🙂