Co Ci da buntowanie się? Opłaca się wychylać?
Prawa wyborcze dla kobiet, ośmiogodzinny dzień pracy, koniec niewolnictwa i segregacji rasowej – to wszystko stało się możliwe dlatego, iż pewnego dnia ktoś wreszcie się odważył powiedzieć „dość”. Zbuntował się przeciwko czemuś, co „zawsze było”. To właśnie za sprawą buntowników, ich sprzeciwu wobec autorytetów, doszło do wielkich historycznych przełomów, a i w codziennych, małych sprawach ugrać coś można stawiając opór, pokazując brak zgody na obowiązujące zasady.
Ale choć bunt przyniósł poprawę losu milionom, to nie zawsze budzi pozytywne skojarzenia. Całkiem krótka jest droga od romantycznego bojownika do terrorysty czy chuligana, i nie każdy się zgodzi z tym, że rebelia to właściwa droga do lepszego jutra. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia? Do buntowniczej natury to powiedzenie pasuje jak ulał.
Na początku było wkurzenie
Kim bylibyśmy bez buntu? Bezmyślnym stadem lemingów, wykonującym posłusznie polecenia zwierzchników, duchowych przywódców, nauczycieli, rodziców. Jeśli zgadzasz się pokornie na to, co oferuje rzeczywistość, raczej nie dostaniesz od życia hojnych prezentów – trafisz do marnej pracy, dla współmałżonka będziesz lokajem, a dla otoczenia niegroźnym popychadłem. Oczywiście, że pewne rzeczy robić należy i po coś się te prawa i przepisy ustanawia, ale żeby tak przyjmować wszystko bez zastrzeżeń? Strach pomyśleć, dokąd by to nas doprowadziło.
Buntownicy są zwykle kolorowi, niebanalni, czasem irytują, lecz nie sposób przejść obok nich obojętnie. Szokują ubiorem, zachowaniem, słownictwem, podejściem do tradycyjnych wartości oraz tym, co sami wyznają. Chcą zmienić zastany porządek, pchnąć ludzkość do przodu, usprawnić coś, zwrócić uwagę na jakiś problem, zainspirować. Pragną żyć po swojemu i przy okazji dać innym prawo do tego samego. Czy dałoby się ruszyć z miejsca bez ciekawości i stwierdzenia, że kurczę, jednak nie, nie podoba mi się stan aktualny? Jak dojrzeć, jak się rozwinąć, bez ani słowa sprzeciwu?
Bunt bywa niezwykle twórczy, napędza idee, pomaga zrealizować ukryte marzenia. Daje poczucie, że ma się większą kontrolę nad swoim życiem. W jakim celu pielęgnujemy jakiś dziwny obyczaj, skoro nikomu nie sprawia on przyjemności? Zmieńmy to! Dlaczego mamy słuchać wytycznych jakiejś persony? Przecież tak naprawdę opowiada ona straszne kocopoły! Co to znaczy, że muszę coś zrobić? Proszę mi najpierw wykazać, komu to służy i co ja będę z tego mieć!
Eee, a może nie trzeba?
Gen buntownika ma w sobie każdy człowiek i każdy kiedyś tam przeciwko czemuś się burzył. Jedni głośniej, buńczucznie, drudzy ciszej, nieśmiało, co by nie narobić sobie kłopotów, bo pójście pod prąd zwykle robi na opinii publicznej duże wrażenie, tyle że niekoniecznie dobre.
Buntownicy lubią być indywidualistami, lecz wiele ich działań ma na celu obalenie obowiązującego porządku, a więc pociągnięcie za sobą innych ludzi. Ci zaś różnie reagują na odważne pomysły. A bo to nam tak źle? A cóż takiego oburzającego jest w aktualnych regułach? Idealnie może i nie jest, ale nie ma co kusić losu. Zmiany to spore ryzyko, byli już w przeszłości tacy, co ośmielili się sprzeciwić, skończyli na szubienicy, w kamieniołomach, ich wioska poszła z dymem. Czasy inne, jednak zagniewana władza to wciąż mściwa władza, a przecież bunt to walka z tymi stojącymi wyżej, którzy mogą w każdej chwili zniszczyć życie niepokornym.
I o co w ogóle ten cały szum? Sam opór to trochę za mało, musi temu towarzyszyć jakaś głębsza myśl, a z tym bywa różnie. Bunt jest czasami dla samego buntu, jedynie po to, by powkurzać otoczenie, zagrać nielubianym ludziom na nosie, ośmieszyć ich świętości. Nie walczy się o nic wzniosłego, jedynie okazuje pogardę, robi na złość, doprowadza do rozpaczy. Tak po prostu, żeby sprawdzić, czy się da i jakie to wywoła konsekwencje, a najlepiej, żeby ci atakowani też zaczęli protestować, wtedy zacznie się prawdziwa jatka.
Cały ten sprzeciw jest strasznie powierzchowny, to raczej okazja do wyżycia się i stania częścią nowej grupy. Są głośno skandowane hasła, buntownicza odzież i manifestowanie niechęci do czegoś tam, co aktualnie wypada kontestować. Wagary i potajemne palenie papierosów za garażami. Plądrowanie sklepów, podpalanie samochodów, rzucanie kostką brukową i odpalanie rac. Precz z tym, koniec z tamtym, nie ma zgody, po naszym trupie, prędzej świnie zaczną latać, wypad na Madagaskar. Niewiele tu pozytywnych emocji, za to dużo nieprzyjemnego radykalizmu.
Nie jest wcale tak fajnie
Ale nie zawsze bunt jest bezmyślny, nacechowany złośliwością i niechęcią do wroga. Bardzo często bunt oznacza po prostu brak zgody na niesprawiedliwość. To kwestionowanie pewnych zasad, które – gdy przyjrzeć się im bliżej – służą jedynie garstce uprzywilejowanych, natomiast dla reszty są ograniczające i zwyczajnie ich krzywdzą. To protest przeciwko złu – ktoś szerzej spojrzał na rzeczywistość, pomyślał trochę, przyjął do wiadomości niewygodne prawdy i teraz chce coś z tym zrobić albo chociaż jakoś wesprzeć mocniej zaangażowanych aktywistów. I tak właśnie jest z prawdziwymi buntownikami – uchodzą za spoko gości, ale nie z powodu długich włosów i podartych dżinsów, a konkretnego działania.
Dlatego też mówi się, że bunt jest ok, a nawet bardzo potrzebny, gdy prowadzi do dobra. To nie puste narzekanie, przyśpiewki o wieszaniu komunistów na drzewach, przemoc, niszczenie, lecz kreowanie nowej rzeczywistości, szukanie możliwości, misja do wykonania. Tylko jak to ocenić? Dla jednych „zakaz pedałowania” to dokładnie taki słuszny bunt przeciwko zboczeńcom deprawującym dzieci, dla drugich przejaw nienawiści i chęć wykluczenia normalnych ludzi ze społeczności.
Bunt spotyka się z aprobatą, gdy ktoś próbuje zrzucić jarzmo dotykające kogoś konkretnie. Ktoś, komu dokuczają na przykład surowe normy społeczne podyktowane nakazami religijnymi, chętnie posłucha rebelianta pragnącego ograniczyć rolę kościelnych hierarchów w codziennym życiu, może nawet za nim pójdzie, żeby walczyć o nowe porządki. A co z tymi, którym ten stary układ odpowiada? Oni też wyrażą swój sprzeciw, tyle że skierowany przeciwko reformatorom – to oczywiste, że dla nich tamci są tylko wichrzycielami, z niecnymi pobudkami i chęcią upokorzenia tych, co do tradycji są mocno przywiązani.
Na barykady!
Im bardziej drażliwy temat, tym większe zacietrzewienie. Zamiast konstruktywnego sporu zaczyna się ideologiczna nawalanka i w sumie to nikt nie próbuje jakoś sensownie porozumieć się z drugą stroną, to w końcu oszołomy opłacane przez wrogie siły, tu nie ma co rozmawiać, tu trzeba krótko za pysk i won. Głównym celem staje się narzucenie własnej wizji świata, bez patrzenia na to, czy reszcie faktycznie to pasuje.
Walka bywa trudna i może pociągnąć za sobą wysokie koszty. Przeciwnicy, jeśli są zręczni, od razu obnażą słabości wrogich bojowników, rozdmuchując błahe, ale jednak naganne wydarzenia, wyciągając grzeszki z przeszłości, sprowadzając sprawę do absurdu. Patrzcie, kogo robicie bohaterem, to zwykły degenerat, zasłaniający się szlachetnymi celami żeby sobie pofolgować, oddać się prymitywnym zachciankom i wykorzystać was, naiwniaków!
Ci, co stoją na straży tego co było i nie życzą sobie żadnych zmian, mają zresztą swoje racje, bo buntownicy nie zawsze wiedzą, czego tak naprawdę chcą. Niekiedy to bowiem zwykły rozpiernicz, nastawiony jedynie na zniszczenie starego, ale nie idzie za tym żaden nowy pomysł, żadna światła idea. Po prostu coś rozwalamy i siedząc na zgliszczach pocieszamy się, że teraz jakoś się to ułoży. Jak? Nie wiadomo. Ale coś się na pewno wymyśli.
Opór na nic się nie zda
I w małych sprawach bunt może przynieść niespodziewane przykrości. Nie chcesz pracować w biurze od 9 do 17? Spoko, zbuntuj się przeciwko korporacyjnemu reżimowi, olej to, idź własną drogą. Tyle że wpierw musisz sobie tę drogę wymyślić, znaleźć sposób na zarabianie pieniędzy i uzbroić się w cierpliwość, by wysłuchiwać „życzliwych” rad. Nie chcesz chrzcić swoich dzieci, mimo że rodzice i dziadkowie naciskają? Nie musisz, masz prawo do własnego światopoglądu, ale nie licz na to, że rodzina ochoczo to zaakceptuje. Pewnie, powinna, tyle że nie mówimy o utopii, a realnym życiu, w którym rzadko kiedy idzie jak po maśle.
Twoje buntownicze postępowanie to kropla drążąca skałę, cenny przyczynek do zmian, co jednak nie zmienia faktu, że wolności nie dostaje się za darmo. Buntownikom często towarzyszy poczucie odrzucenia, niezrozumienia, samotności, aż w końcu zaczynają wątpić w słuszność swoich działań – nawet w pięknych, książkowych historiach bunt zazwyczaj nie kończył się dobrze dla głównego bohatera.
Dlatego buntowniczy zapał słabnie z czasem. Do rebelii wyrywają się głównie młodzi, a starsi przeważnie dopiero wtedy, gdy ich naprawdę mocno dociśnie. Chęć do buntu topnieje, kiedy zaczyna się mieć coraz więcej do stracenia. Pognać na barykady łatwiej jest wtedy, gdy nie ma się (jeszcze albo już) nic, doszło się do ściany i to jedyna szansa, by odzyskać godność.
Więc mnóstwo ludzi woli się przystosować, zresztą nie wierzą już tak bardzo w swoją siłę sprawczą i krytyczniej patrzą na zmiany, bo widzieli w swoim życiu kilka rewolucji i wielokrotnie kończyło się to tym, że stary syf został po prostu zastąpiony nowym. Są pełni podejrzeń, że transformacja przyniesie korzyść tym na górze, a szarej masie niekoniecznie się polepszy – może tak być, lecz pewności nie ma, a skoro tak, to chyba lepiej się jeszcze wstrzymać.
Kiedy buntują się kobiety
Pełniejsze rezerwy wydają się być kobiety. Nie to, że nie mają w sobie żyłki buntownika, problem raczej w tym, że im bardziej się dostaje za nieposłuszeństwo. W masowej wyobrazi mężczyzna buntownik to najczęściej intrygujący osobnik w skórzanej kurtce, nonszalancko palący papierosa, wolny duchem, na bajeranckim motorze. Taki ktoś w rodzaju Jamesa Deana. Piekielnie sexy.
Zbuntowana kobieta? Nietuzinkowa, ale i troszkę zbzikowana. Albo demoniczna, groźna. Niemoralna i zepsuta. Podziwia się ją głównie w ukryciu, zazdrości, że miała odwagę, jednak gdzieś tam zawsze czai się pytanie: a co właściwie chciała swoim zachowaniem udowodnić? Pół biedy, gdy dziewczyny sprzeciwiają się wyzyskowi, chcą praw dla uciskanych, są żołnierkami ruchu oporu, wtedy mogą budzić podziw. Choć i to dopiero po czasie – sufrażystki to dzisiaj dzielne kobiety, ale co mówiło się o nich podczas pierwszych protestów?
Gdy idzie o bunt przeciwko „kobiecym powinnościom” zachwytu jest wyraźnie mniej. Jakież znowu krzywdzące stereotypy, ograniczenia, dyskryminacja, no dajcie spokój! To super, że ona walczy z bezrobociem w swoim miasteczku, ale gdy głośno się sprzeciwia seksizmowi w urzędach to już głupota i przesada, jak koniecznie musi z czymś walczyć to niech zajmie się obrzezaniem dziewczynek w Somalii zamiast czepiać się normalnych ludzi za to, że lubią obleśne żarty i poklepywanie po tyłku.
Tylko bez nerwów
Bunt w jakiś tam sposób zawsze wiąże się z nieco agresywną postawą i właśnie przez to niechętnie się widzi w tej roli kobiety. One nie powinny krzyczeć, gwizdać, walić w bębny, rzucać ciężkimi przedmiotami, palić opon, stają się bowiem zapiekłymi, wściekłymi babiszonami. Jeśli już muszą manifestować, to w ciszy i z godnością, ewentualnie pokazując piersi jak aktywistki z Femenu. Tyle że gdy buntowniczki są łagodne, słyszą jedynie lekceważące „se możecie, i tak was nikt nie słucha”. Efekt?
Z kobiecego buntu robi się czasem tani symbol popkultury. Coraz mniej ważna jest walka o ważne rzeczy, głównym celem staje się pokazanie, jaką to jest się niegrzeczną dziewczynką. Takie buntowniczki same nazywają się sukami, zdzirami, wiedźmami. Jadą po bandzie i licytują się, która bardziej złamała społeczne przykazania i ile razy pokazała światu środkowy palec. Można zrozumieć, że to taka przekora, ale dla otoczenia stają się one zwyczajnie odpychające.
I wcale nie z powodu swojej niepokorności, raczej dlatego, iż nie są w tym buncie wiarygodne. Bardziej skupiają się na szokujących hasłach i ekscentrycznym wyglądzie niż na osobowości – nie mają nic ciekawego do powiedzenia, nie przyciągają oryginalnymi poglądami, nie wyznają żadnych wartości, nie wiedzą nawet tak do końca dlaczego łamią jakieś zasady. Za ich buntem nie stoi żadna intelektualna siła, one tylko krzyczą, że się na coś nie zgadzają, gdyż to fajnie brzmi i można sobie poużywać. A to dokładnie jak z mężczyznami – jest różnica pomiędzy buntownikiem z zasadami a egocentrycznym bucem zgrywającym badboya. Bo choć bunt jest naturalną potrzebą, to najwyraźniej jego też trzeba się najpierw nauczyć.
3 komentarze
Czasami w zwykłych sytuacjach życiowych przymykamy na wiele rzeczy oko, przemilczamy wiele sytuacji, ale przychodzi taki moment, że przysłowiowy dzban się przelewa i musimy zabrać głos, buntujemy się, wychodzimy przed szereg. Choćby po to, by móc spojrzeć w lustro z czystym sumieniem…
Zwykle w życiu jestem osobą, która ma ugodowy charakter. Jednak bywają sytuację, kiedy stanowczo się buntuję i mówię nie, nawet gdy wszyscy mówią tak.
Całkowita zgoda. Bezmyślny bunt vs bunt, który prowadzi do zmiany… Nie mam oporów przed walką o swoje, ale kiedy widzę w perspektywie tylko stratę energii – odpuszczam i szukam innej drogi <3