Co nam daje gdybanie?
Gdybym wtedy wcześniej wyszła z domu, odebrała ten telefon, podczas kłótni w porę ugryzła się w język, nie została dłużej na tamtej imprezie… Od rozmyślań „co by było gdyby” bardzo ciężko się uwolnić – dręczy myśl, że wszystko mogło się potoczyć zupełnie inaczej. Dużo lepiej. Albo dużo gorzej, jeśli szczęście by się w porę do nas nie uśmiechnęło.
Po co jednak myśleć o rzeczach, na które nie ma się już żadnego wpływu? Jaki sens ma drobiazgowe analizowanie wydarzeń z przeszłości i wymyślanie alternatywnych scenariuszy? To nauka na błędach czy raczej tylko pogłębianie swojej frustracji?
Dlaczego nie zrobiłam inaczej?!
Przeszłości nie da się zmienić. Stało się i już. Można jednak wyciągnąć z niej wnioski i temu właśnie służy analizowanie czynów dokonanych. Jak lepiej można było postąpić? Które słowa byłyby odpowiedniejsze? Mądrzej było na tym życiowym rozstaju dróg skręcić w lewo czy raczej w prawo? I czy w ogóle w przełomowym momencie była szansa na podjęcie odmiennej decyzji? A może alternatywne opcje byłyby jeszcze gorsze?
Gdybanie to ludzka rzecz. Dziwi jednak, jak często oddajemy się podobnym rozmyślaniom i nic z tego nie wynika. Uporczywe rozkładanie na czynniki pierwsze wydarzenia z przeszłości tylko zatrzymuje w miejscu, pogłębia poczucie winy albo wstydu doznanego w tamtym momencie, przeżywa się na okrągło porażkę, po raz tysięczny doświadcza bólu i rozczarowania.
Najgorzej, że bezproduktywne gdybanie dotyczy zwykle rzeczy nieprzyjemnych i złych, czegoś się mocno żałuje, coś wybitnie nie poszło po naszej myśli. Rozżalony człowiek wymyśla setki scenariuszy ze szczęśliwszym zakończeniem i bardzo chce, żeby okazały się one prawdą. A ponieważ to niemożliwe, dobry nastrój znika zupełnie i myślimy o sobie coraz gorzej, wyolbrzymiając niedostatki inteligencji, dowcipu, odwagi, siły, urody, moralności. Dlaczego cięta riposta przyszła mi do głowy dopiero trzy dni później? Czemu nie odwróciłam się na pięcie, tylko ciągnęłam jałową dyskusję? Co mnie opętało, że dałam się wciągnąć w durne pomysły? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?
Teraz będę mądrzejsza
Przeżywanie czegoś nie jest złe, wręcz przeciwnie, warto to robić, żeby przetrawić negatywne emocje i na dobre wyrzucić je z głowy. Ale robi się to w konkretnym celu, właśnie dla psychicznego oczyszczenia, tak by móc dalej działać, mając do dyspozycji cenne doświadczenie. Nie powielać głupich błędów, nie katować się niepowodzeniami. Uporanie się z przeszłością to najważniejszy krok, jeśli chcemy widzieć przyszłość w jaśniejszych barwach i mieć większe szanse na realizację życiowych planów.
Ale kiedy gdybanie przeradza się w obsesję, nie ma to nic wspólnego z uzdrawiającym procesem. To taplanie się w bagienku ponurych myśli i samobiczowanie, jak gdyby chciało się jeszcze raz ukarać samą siebie za popełnione błędy, czerpiąc perwersyjną przyjemność z ciągłego upokarzania. Nie ma zastanawiania się na tym, co ewentualnie dałoby się poprawić – tylko tkwisz w krytycznym punkcie, pełna wściekłości, zmartwiona bez powodu.
Bo nic nie da odgrywanie w myślach tej samej scenki, jeśli po drodze nie dojdzie się do ważnych wniosków, że na przykład podczas rozmowy z szefem nie warto unosić głosu i rzucać gniewnych uwag pod adresem współpracowników, za to przyda się kilka merytorycznych argumentów i brak przesadnie emocjonalnych reakcji.
Nieustające gdybanie pogłębia niedolę, nie pozwala wyrwać się z pułapki bezradności, jak gdyby problem miał się jakimś cudem rozwiązać sam, bez naszej interwencji. Często w takim procesie zrzuca się winę na innych lub „czynniki wyższe”, nie dostrzegając w ogóle własnej roli przy podejmowaniu decyzji, to zawsze wina złego miejsca, złego czasu, niewłaściwych ludzi, pecha, wrednego losu. W wielu nieudanych związkach właśnie w ten sposób oskarża się swojego partnera, że ten zmarnował nam życie – w rzeczywistości to nie on, a my sami się marnujemy, bo brakuje odwagi do podjęcia ryzyka, dużo łatwiej się poskarżyć jak to ktoś ogranicza nasze możliwości.
Myślenie kontrfaktyczne
Wyobrażanie sobie tego, co mogłoby się wydarzyć, nazywane jest w psychologii myśleniem kontrfaktycznym. W głowie powstaje alternatywna rzeczywistość, gdzie wszystko układa się zgodnie z naszymi pragnieniami, a my sami wychodzimy na osoby obdarzone szeregiem cennych zalet i umiejętności.
To nic złego, ale zbyt częste przenoszenie się do świata fantazji niczego nie uczy, zwiększa tylko żal związany z roztrząsanymi w głowie epizodami. Im więcej się myśli o przegranej, tym bardziej ona boli i wydaje się dotkliwsza niż była w rzeczywistości. I to jest właśnie ten problem – skupiamy się na straconych szansach zamiast skoncentrować się na wciąż możliwych do osiągnięcia sukcesach. Jak jednak dojść do sukcesu, jeśli nie szuka się nowej drogi? Pewnie, to wkurza, że nie przewidziało się konsekwencji, że nie naszła w porę refleksja, że dało się ponieść emocjom albo za dużo było wyrachowania. Ale mleko się już rozlało.
Myślenie kontrfaktyczne negatywnie wpływa na samopoczucie, a nawet na jakość życia. Tak, popełniłam błąd i teraz za niego płacę, ale to już najwyższa pora by się zastanowić, jak wybrnąć z niekorzystnego położenia. Co zrobić, żeby mieć lepszą pracę albo udany związek. Można więc tracić energię na jałowe rozważania, ale można też spożytkować ją z większą korzyścią dla siebie.
A jeśli byłoby jeszcze gorzej?
Co gorsza, w pewnym momencie można się już tak zapędzić w udręczającym gdybaniu, że zacznie się kreować w głowie zupełnie nowe, nierzeczywiste zagrożenia. Co jeśli wpadnę pod samochód? Mąż ode mnie odejdzie? Wyrzucą mnie z pracy? A póki co nic nie wskazuje na to, by było to prawdopodobne. Oczywiście, zawsze warto brać pod uwagę różne okoliczności i zabezpieczać się jakoś, wszak wypadki chodzą po ludziach, tu jednak chodzi o takie sztuczne nakręcanie się, które jedynie potęguje wewnętrzny lęk. Jak w doświadczeniu „nie myśl o białym niedźwiedziu” – po prostu nie można się oderwać od własnych straszliwych wyobrażeń, chociaż rozsądek podpowiada, że pewnie nic się takiego nie stanie.
Z drugiej strony, gdy umie się spojrzeć szerzej na własne życie i własne wybory, łatwiej dostrzec też plusy niewesołej sytuacji i czerpać z nich pociechę – jestem ciężko chora, ale gdybym miała gorszego męża, nie dostałabym tego wsparcia jakie on mi daje, nie mam pracy już trzeci miesiąc, ale gdyby nie przyjaciółki, to nie miałabym nawet co jeść, żałuję przeprowadzki do dużego miasta, ale robiąc inaczej nie poznałabym tylu świetnych osób. Gdyby nie te pozytywy, znalazłabym się w prawdziwie tragicznym położeniu, mogłoby być jeszcze gorzej. A tak można mieć nadzieję, że smutna historia się dobrze zakończy.
Dzięki gdybaniu w tę stronę docenia się bliskie osoby, szczęśliwe zbiegi okoliczności, własny rozum, który w ważnych momentach podpowiedział najlepsze rozwiązania. Są korzyści, które przewyższają straty. No tak widocznie miało być, złe chwile też są częścią naszego życia, może w tym wydarzeniu jest zalążek czegoś pozytywnego, teraz po prostu jeszcze tego nie widać.
Dlaczego tak się stało?
To normalne, że człowiek próbuje zrozumieć, dlaczego coś mu się przytrafiło, i chce nadać temu jakieś znaczenie, bo przecież złe rzeczy nie powinny się dziać ot tak, żeby tylko komuś dokopać. Te dobre zresztą też nie spływają na nas bez powodu, dlatego tak często się boimy, że szczęśliwa karta się odwróci i trzeba będzie słono zapłacić za doświadczone przyjemności.
Do gdybania prowokują przeważnie te przełomowe wydarzenia oraz sytuacje wywołujące bardzo silne emocje, ale one nie wzięły się z powietrza – w gdybaniu umykają drobne, codzienne nawyki i zachowania, które właśnie składają się na wielkie bum, na to, że kłótnia w związku miała tak dramatyczny przebieg albo że doszło do awantury w pracy.
Jednak kiedy gdybamy, dość rzadko zahaczamy myślami o podjęte dużo wcześniej decyzje. Wydają się one nie mieć związku z analizowaną sprawą, ostatecznie do wypadku doszło dlatego, że tego konkretnego dnia wstałam później niż zwykle i bardzo się spieszyłam, jakież tutaj znaczenie mogą mieć sprawy poboczne? Jeśli jednak zacznie się dokładnie analizować, może wyjść, że jak najbardziej miało to swoje źródło w zupełnie innym miejscu.
Kiedy gdybanie pomaga
Gdybanie jest świetnym sposobem na przełamanie oklapniętego nastroju. Niewiele widzisz dookoła powodów do radości? Pomyśl, co by było gdybyś nie poznała swoich przyjaciółek, twoja mama nie pokonała raka pięć lat temu, a ty poszłabyś na randkę nie z aktualnym mężem, a z tym drugim gościem, który okazał się okropnym bucem. Wyobrażając sobie świat nagle pozbawiony ważnych osób zaczyna się odczuwać większą satysfakcję, a to co już zdążyło nieco spowszednieć, znowu odzyskuje należną wartość.
Myślenie kontrfaktyczne może nauczyć wielu zdrowych nawyków, na zasadzie: gdybym wtedy nie miała kasku, wylądowałabym w szpitalu, dzięki temu wiem teraz, że warto się zabezpieczać. Jeśli nie tylko odtwarza się wydarzenie z przeszłości, ale i dostrzega swoje błędy, zyskuje się wiedzę jak należałoby postąpić, gdy w przyszłości dojdzie do podobnej sytuacji. Czując szczery żal za wybuch gniewu, podłe słowa czy niegodne uczynki, i widząc jakie to miało skutki także dla innych, można nad sobą popracować by stać się lepszym człowiekiem.
W gdybaniu nie warto się zatapiać, ponieważ rodzi to niepotrzebną frustrację i utrudnia osiąganie sukcesów, nie tylko tych zawodowych. Nie można jednak przestać myśleć o „białym niedźwiedziu”? To trudne, ale da się swoje myśli przekierować na inne tory, szukając tematów sprawiających przyjemność albo robiąc rzeczy tak absorbujące uwagę, że zapomina się o powodach emocjonalnej udręki. Cokolwiek sądzi się o „pozytywnym myśleniu”, ma ono więcej mocy niż przeżywanie w kółko „gdybym wtedy”.
Zostaw komentarz