Człowiek istota stadna i…siłą stada głupia?
Człowiek lubi myśleć o sobie jako o istocie wyjątkowej. Sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem. A potem natrafia na grupę ludzi, dołącza do niej i traci rozum. Najwyraźniej ów tłum roztacza jakąś tajemniczą aurę, która przepala styki i nagle w mózgu zaczyna się kotłować. Coś, czego nie zrobiłoby się w samotności, w grupie nabiera wyjątkowego smaku. A nawet jeśli dalej wydaje się to głupie, jeszcze głupszym pomysłem byłoby wycofanie się z akcji. Dlaczego? Bo nie wypada zdradzać „współbraci”.
Można zrozumieć, że człowiek jako zwierzę stadne chce się przypodobać reszcie, w głowie się jednak nie mieści, do czego w ramach owej zbiorowej solidarności jest w stanie się posunąć. Łatwo to usprawiedliwić, wszak w kupie siła. Niestety, nazbyt często jest to siła bezmyślności.
Jesteś jak wszyscy
Człowiek to istota społeczna. Musi żyć w grupie. A nawet jak nie musi, to zazwyczaj do tego dąży. Im bardziej elitarna ta grupa, tym większe pragnienie, by do niej dołączyć, również gdy oznacza to bardzo wysokie koszty, tak finansowe, jak i emocjonalne. Pragnienie to zresztą pół biedy. Gorzej, że w tym pędzie za paszportem do lepszej rzeczywistości człowiek działa bezrefleksyjnie. Daje się porwać, a wiadomo, jak to z porywami bywa. O czym mowa? Krótki cytacik:
– Pójdę nad rzekę!
– My też! My też!
– Nazrywam trzciny!
– My też! My też!
– Uplotę koszyczek!
– My też! My też!
– Będą z niego świnki jadły!
– My też! My też!
Mniej więcej taki to mechanizm. Tłum po prostu odbiera jednostkom rozum. Liczne eksperymenty socjologiczne dobitnie pokazują, że ludzie w swojej masie cierpią na coś, co roboczo można nazwać syndromem owieczki, tak się bowiem utarło, że owieczki idą bezwiednie za czołem stada i robią dokładnie to, co sąsiadki. Ludzie w dużej mierze powielają ten schemat. I to mimo posiadania mózgu, tak wspaniale rozwiniętego. Idzie jakieś stadko, to się do niego dołącza i kopiuje zachowania, bo skoro wszyscy tak robią, znaczy musi to być dobre. Jeden przykład czegoś pewnie by nie przekonał, ale w wersji razy 10, 100 albo 1000 to już robi wrażenie. Warto kopiować, i to bez głębszego zastanowienia nad sensownością podobnego ruchu. Bo i co tu sprawdzać? Oni pewnie wiedzą lepiej. Skąd ta pewność? Nie do końca jest to jasne. Jedni mówią – psychologia tłumu. Inni, że to atawizm, konformizm albo jakiś inny mądry „–izm”. Tak czy owak, po swojemu idziemy zazwyczaj wtedy, gdy na horyzoncie tłumu nie widać. Ale jak ów stanie nam na drodze i zamacha rączką, to nie ma ucieczki, wlazłeś między wrony, musisz krakać jak i one.
Co gorsza, idąc za ludem jak owieczka, często nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, że tłum nas prowadzi. Upieramy się, że jesteśmy samodzielni, podczas gdy w rzeczywistości ciągnie nas za szyję niewidzialna smycz. Swoista presja otoczenia. Weźmy salę koncertową – niech kilkanaście osób z przodu zdecyduje się na owację na stojąco, a już kolejne rzędy czują się w obowiązku postąpić podobnie, więc po chwili cała sala stoi i klaszcze, mimo że w duchu wcale nie miała na to ochoty. Po prostu, kto nie skacze, ten z policją, hop hop hop.
Świadomość zbiorowa
Nie ma wiele przesady w stwierdzeniu, że w tłumie człowiek jest zdolny do wszystkiego. Stając twarzą w twarz z tak wielką dawką entuzjazmu bądź złości, ciężko pozostać obojętnym. Emocje tłumu dosłownie nas zarażają. Jak tłum się śmieje, to i nas dopadnie w końcu wesołość. Jak śpiewa, to i my coś zanucimy, co z tego, że nie znamy słów. A jak wygraża pięścią, pewnie i nam się wcisną na usta nieparlamentarne słowa, choć na co dzień miłujemy pokój. Cokolwiek tłumowi nie przyjdzie do głowy, jest ogromna szansa na to, że zyska naszą aprobatę. Ludzie w grupie kierują się instynktami, działają odruchowo. Małpują resztę, co tu dużo mówić. Nawet gdy pojawi się refleksja w stylu: „kurczę, co ja tutaj robię?”, nie każdy będzie w stanie postąpić po swojemu. Pęd za większością będzie silniejszy od wewnętrznego głosu krzyczącego, że to głupi pomysł. W tłumie mamy publiczność, a fajnie jest komuś zaimponować, choćby czymś naprawdę durnym, to nieważne, grunt, że jest szacunek na dzielni.
Dopóki chodzi o zabawę czy niewinne grzeszki, jakoś da się to przełknąć. Ale gdy w grę wchodzą naprawdę niezdrowe emocje? W tłumie zatraca się poczucie odpowiedzialności. Normalnie nie rzucę kamieniem w szybę, ale w grupie, czemu nie? A nuż mi się uda? A jak przyłapią, od razu jest argument – winowajców jest więcej. Czujemy się więc po trosze usprawiedliwieni, bo skoro wszyscy wyrywają kostkę brukową, nie będę tylko stać i się przyglądać. Tłum nie ma imienia, ciężko więc zwalić winę na wszystkich, za to łatwo się oburzyć, że to nie ja, to oni. No i czy coś, do czego zapaliły się setki ludzi, rzeczywiście było takie złe? Przecież odzwierciedlało pragnienie większości, czy nie o to chodzi w tej, jak jej tam, demokracji?
Bezpieczne schematy
Owczy pęd jest zazwyczaj konsekwencją niedostatecznej pewności siebie. Kurczę, wszyscy idą w lewo, no to nie będę się wygłupiać z tym skręcaniem w prawo, najwyraźniej nie mam racji. Niepewne siebie jednostki mają skłonność do podczepiania się do silniejszych, a grupa jawi się właśnie jako byt o większej sile przebicia. Zatem we własnym interesie zdaje się powielanie tych obcych słów i gestów.
Natomiast pójście pod prąd wymaga odwagi. Można mieć dość pracy od 9 do 17 i gardzić stabilizacją na przedmieściach, a potem i tak ląduje się w nudnej robocie, z kredytem frankowym na głowie. Bo wszyscy tak robią. Chęć, by zamieszkać w chacie pod lasem i strugać drewniane krasnale jest przeogromna, ale pozostaje w sferze marzeń, bo czyny blokuje przeświadczenie, że ludzie nie zrozumieją, że się obrażą, potępią albo wytłumaczą to życiowym nieudacznictwem. Dlatego uwielbiamy buntowników, ale niekoniecznie idziemy w ich ślady, no chyba że rebelia opanuje cały tłum.
To też wyjaśnia, dlaczego jednostki mogą być posłuszne, ale tłum jako całość będzie bardzo niegrzeczny. Wystarczy iskra, zapalnik, kilka chwytliwych haseł i gotowe, tłum pójdzie na całość, nie do końca rozumiejąc, o co w tym zamieszkaniu chodzi. W tłumie bowiem stajemy się impulsywni i działamy bardziej pod wpływem emocji niż chłodnej analizy. W pojedynkę też kierujemy się instynktem, ale że nie ma obok kogoś, kto doradzi, ostrzeże czy skrytykuje, całe kombinowanie spada na nasze barki. W tłumie przeciwnie, masa zdejmuje ten ciężar. Dlatego tłum bywa groźny. Bardzo. Nie przemówisz mu do rozumu, bo on go nie ma. Niby tworzy całość, ale brak w nim jakiegoś centralnego punktu. Można jedynie przekonać przywódcę, jeśli takowy jest, i dopiero on pociągnie za sobą resztę. Lub nie, bo tłum nie lubi pouczania i nawet rzymskim cesarzom zdarzało się kręcić kciukiem wbrew sobie, za to zgodnie z wolą publiki.
Zjednoczeni zwycięzcy
Wytłumaczeniem tego fenomenu może być oczywiście stara sprawdzona kumpelka ewolucja. Pradawny człowiek naprawdę miał znikome szanse na przeżycie, będąc samotnikiem. Tylko dobrze zorganizowane grupy skutecznie broniły się przed drapieżnikami, zdobywały więcej wartościowego jedzenia i lepiej opiekowały się potomstwem. Współdziałanie, cokolwiek miało na celu, zapewniało sukces. Dzisiaj za niezależność tak wysokiej ceny się nie płaci, ale skłonność do łączenia się w grupy pozostała. Tłum, choć może przerażać, daje też jednocześnie poczucie bezpieczeństwa, więc nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie się na tych ludzi wypinać.
Tego też właśnie uczymy swoich dzieci, często nieświadomie. Społeczeństwa rządzą się swoimi normami, a za ich przestrzeganie czeka nagroda. Wychodzenie przed szereg i zabawy w czarną owcę kończą się z reguły nieprzyjemnościami, łącznie z całkowitą eliminacją. Jako że nie każdy ma gigantyczną charyzmę i niezachwianą pewność siebie, większość ludzi stara się dopasować do swojej grupy lub chociaż sprawiać pozory takiej uległości. Wchodząc w jakąś społeczność, krąg czy związek, przyjmujemy panujące tam wartości, reguły i przekonania. A jeśli przestają się nam one podobać? Wtedy mamy problem. Gdy mimo wszystko zależy nam na akceptacji, pozostaje ugięcie karku, wymuszony uśmiech i zgrzytanie zębami. Zasady przygniatają, jeśli jednak nikt inny się nie wychyla, to i ja nie będę.
Niechęć do odszczepieńców sprawia, że dajemy się namówić nawet na najgłupsze czy wręcz zbrodnicze pomysły. Wskoczyć zimą do jeziora? Wypić zupę ze śmieci? Dać się wrzucić w toi toi do rzeki? Sturlać w oponie z górki pełnej kamieni? Pestka. Odrzucenie jest jeszcze gorsze. Bezwzględnie wykorzystuje to chociażby biznes. Nowy gadżet, totalnie nikomu niepotrzebny, ale kreowany na atrybut niezwykle fajnego człowieka (którym każdy chce nim być) mocno kusi. I tak z powodu modnych butów czy mega kosmicznego smartfona ludzie z własnej woli bawią się w złote lata komunizmu, ustawiając się w kilometrowe kolejki.
Tłum o bardzo małym rozumku
Stada nie są zresztą aż tak demoniczne. Podporządkowanie się jakiejś strukturze społecznej nierzadko zwyczajnie się opłaca – w pojedynkę nigdy nie osiągniemy tyle co w grupie. Samowystarczalnym da się być na poziomie podstawowych potrzeb, po więcej trzeba się zgłosić do innych ludzi. W grupie oszczędzamy czas i siły, a do tego w razie trudności, można liczyć na owocną burzę mózgów. Są i teorie, że grupa zyskuje jakąś tajemną nadświadomość, kumulację talentów i światłych myśli, co rzecz jasna zrobi całej społeczności więcej niż dobrze. Praktyka jednak pokazuje, że to wspólne działanie niekoniecznie musi służyć ogółowi – często daje korzyść wyłącznie jego liderom. Ta sama praktyka notorycznie daje też do zrozumienia, że inteligencja tłumu bynajmniej nie musi oznaczać zsumowanej inteligencji poszczególnych członków. Często jest dokładnie odwrotnie – jednostka bywa mądrzejsza od tłumu, tyle że jej głos rozsądku to głos wołającego na puszczy.
Tłum lubuje się w podejmowaniu decyzji najprostszych. I w zachowaniach najbardziej prymitywnych. Kocha przesadę, bo niejako sam się nakręca w swoich emocjach. Reaguje niezwykle gwałtownie, przez co zniechęca wątpiących do wybicia się na niepodległość. W dużej grupie w jakimś sensie cofamy się w rozwoju. Człowiek już nie myśli samodzielnie i nie czuje się w obowiązku odpowiadać za cokolwiek, bo przecież są inni. Ci inni myślą to samo i tworzy się bezmyślna, podatna na manipulacje masa. Niech no tylko pojawi się tu jakiś wilk, a stado będzie jego, bez względu na myśl przewodnią.
Miliony lemingów nie mogą się mylić
Modelowym przykładem bezmyślności tłumu są dzisiejsze lemingi. Taka jakby nowa grupa społeczna. Trudno o bardziej pogardliwe określenie, bo leming nie jest po prostu głupi. Głupotę można jakoś pokonać, lemingozy nie, bo ona wynika ze świadomego lenistwa albo wrodzonej alergii na samodzielne myślenie. I podobno jest nieuleczalna.
Leminga nie obchodzi, jak było naprawdę, wyznaje bowiem określone poglądy swojej grupy, wygodne i „sensowne”. Leming odrzuca krytyczne myślenie, wybiórczo traktuje argumentację, piętnuje demagogię, ale w swoim interesie chętnie z niej korzysta. Nie zastanawia się, tak dogłębnie, nad słusznością głoszonych haseł, nad postawą swojego stadka, po prostu wierzy, że jest to słuszne. Gardzi indywidualnością, choć na indywidualistę lubi pozować. Tak normalnie, jest przekonany o wyższości lemingowej trzody, ale gdyby go zapytać, na jakiej podstawie to przekonanie, raczej nie odpowie. Lub odpowie – głupiś, to nie wiesz, plus myśl à la Coelho. Leming nie zdobywa się na samodzielną refleksję, nawet jeśli ta uparcie stoi obok i klepie po ramieniu.
Bo prawdę mówiąc, trochę lubimy, jak się nam podstawia wszystko pod nos. A grzebanie, zagłębianie się w różnych tematach, jest niebezpieczne, bo można wtedy dojść do wniosków, które nie bardzo się nam spodobają. Wygodne koczowanie w stadzie lemingów daje jakiś komfort psychiczny. Czasowo, ale kto by tam chciał wybiegać w przyszłość?
W tłumie cieplej
Skoro członkostwo w grupie niesie za sobą tyle przykrych konsekwencji, to dlaczego tak bardzo pragniemy towarzystwa? To oczywiste, bo mało kto jest stuprocentowym samotnikiem. Takim, który może spędzać długie miesiące zamknięty w swoich czterech ścianach, bez kontaktu z drugą osobą. Dla większości ludzi takie odosobnienie to potężna kara, nawet gdy początkowo do tego dążą, sądząc że to tak fajnie, cisza, spokój i nikogo nie trzeba słuchać. Lecz gdy dostajemy, co chcemy, wcale nie odczuwamy ulgi.
Tak już jest, że lubimy się jednoczyć pod wspólną banderą. My, Polacy. My, fani komiksów. My, miłośniczki żeglarstwa. My szachiści, filateliści, cykliści. Swoi. Rozumieją nas i od razu jakoś raźniej robi się na duchu. I co z tego, że dla wspólnej sprawy trzeba się od czasu do czasu zbłaźnić? Koniec końców i tak się wychodzi na swoje. Dużą grupę ciężej zaatakować, groźny drapieżnik nie rzuci się na stado, poszuka zabłąkanej, bezbronnej owieczki. Lecz jest i druga strona medalu – ktoś o złych zamiarach może się wkraść w łaski grupy, przejąć rząd dusz i zaciągnąć ufne stadko nad przepaść, po drodze kradnąc całą wełnę. Co więc robić? Odwracać się od ludzi nie warto, bo człowiek w pojedynkę raczej nie ma szans. Najwyraźniej więc trzeba szukać grupy, która biegnie ku łące zamiast ciągnąć na bagna.
O autorze Edyta
Liczba wpisów : 547Poskromiona złośnica. Zafascynowana losami kobiet na przestrzeni wieków. Nie wyobrażam sobie życia bez książek, przyjaciół, zimy i owoców. Zjadam pączki bez wyrzutów sumienia. Numerologiczna szóstka, którą matematycy nazywają liczbą doskonałą.
16 komentarzy
Masz rację, człowiek jest istotą stadną. Często obserwuję takie sytuacje obok siebie, nawet mogę powiedzieć że sama jestem tego przykładem. Ludzie często robią to co inni. „Nie idziesz na zajęcia? Nie ja nie idę. A…to ja też.” – to słyszę najczęściej :).
No właśnie 😉
dlatego ja nie mam telewizora a wiedzę czerpię z niezaleznych mediow i dobrze mi z tym, ba nawet doskonale
Hm, może dlatego, że tak jest bezpieczniej i prościej?
Bardzo prawdziwe i daje do myslenia szkoda ze na co dzien te wiedzy nie wykorzystujemy niby wszyscy wiedza, niby rozumiemy, a jest jak jest
I jak takie stado…baranow robimy glupoty, cierpimy i nawet nie wiemy dlaczego
W tej grupie co biegnie w stronę łąki instynkt stadny zmieni się w krwiożerczy. Wystarczy, że zobaczą przedmiot pożądania. Bezpieczniej chyba z pozycji outsidera trzeźwo oceniać sytuację 🙂
Gorzej, jak tego outsidera tłum najpierw w swoim pędzie stratuje….
Dlatego właśnie demokracja jest do dupy i również dlatego tak naprawde nie istnieje, bowiem w świecie kierowanym przez media drogę demokracji wyznaczają jednostki, reszta robi to co im media nakazują. Ja nie mam TV. Jedyna wiedza o obecnych wydarzeniach ktora jestem zainteresowana pochodzi z niezależnych źródeł. Polecam.
I okazuje się, że to, że mam problem z wejściem w grupę, jest dobre dla mnie samej – nikt za mnie nie myśli, odpowiadam za swoje czyny…
No, poza koncertami. Bycie tłumem na koncercie jest cudowne.
Na tym polega psychoza tłumu. Ale o tym już kiedyś wspominałem szerzej.
Wlaśnie trzeba byc na tyle odwaznym mądrym by nie postępowac jak to stado „baranów”
tzw.efekt tłumu.
Prawda
Tak, człowiek jest istotą społeczną. Chce gdzieś przynależeć, do miejsca, do grupy, tam, gdzie będzie mu dobrze. Fajnie jak ktoś myśli podobnie do nas, zgadza się z nami. No kto tego nie lubi? W grupie łatwiej podjąć działanie, zorganizować coś przyjemnego, pomocnego. Ale trzeba myśleć za samego siebie, a nie ślepo podążać za tłumem. Trzeba być odpowiedzialnym, a w grupie ta odpowiedzialność jest rozłożona i tak naprawdę zmniejsza się. Człowiek już tak się nie boi o konsekwencje.
Jak mawiają „Miliony much nie mogą się mylić.”
Szkoda, że to nie recepta na moje problemy, ale plaster na pewno.