Czy ambicje rodziców są zawsze złe dla dzieci?
Rodzice zwykle chcą, żeby ich dzieci miały lepiej. Starają się im zapewnić jak najlepszy start w dorosłość, inwestują w ich rozwój, nie szczędzą czasu, pieniędzy, wysiłku i… mają swoje oczekiwania. Mówi się bowiem, że dziecko jest przedłużeniem rodzica i jego drugą szansą na spełnienie ambicji, których jemu nie udało się zrealizować. Więc teraz ten maluch dostaje nowe możliwości, żeby mu niczego nie zabrakło w drodze do sukcesu.
Ale często też dostaje w pakiecie gigantyczną presję, bo rodzice owszem, poświęcają się dla dziecka, jednak nie tak zupełnie za darmo, z samej miłości. Zapewniają dobre warunki, i stawiają określone warunki – masz zrobić coś, co sprawi, że będziemy z ciebie bardzo dumni.
Brzmi okropnie, tylko czy bez ambicji rodziców dzieciom udałoby się osiągnąć cokolwiek?
Tyle nowych opcji, aż grzech nie skorzystać
Bardzo trudno jest ocenić, w którym momencie rodzic przesadza ze swoimi wymaganiami wobec potomstwa. Często naprawdę chce dobrze, bo jeśli sam miał ciężkie życie, to doskonale wie, ile znaczy solidna edukacja, cenne umiejętności, słowem – odpowiedni kapitał na start.
Bo jasne, każde braki da się w dorosłości nadrobić, tyle że kosztuje to nieporównywalnie więcej energii i zaparcia niż w przypadku dzieci, które mogły się spokojnie kształcić w przyjaznym domu. Nic dziwnego zatem, że chcą swoim potomkom tego oszczędzić. I że czasem troszkę cisną na naukę, dodatkowe zajęcia, rozwijanie hobby.
O ile jednak nie ma żadnych wątpliwości, że bezwzględne przymuszanie np. do nauki chińskiego, tenisa czy gry na skrzypcach, gdy dziecko ewidentnie nie chce, nie ma do tego talentu, a rodzic surowo je karze za nieposłuszeństwo, jest wysoce naganne, tak ciężko jednoznacznie uznać za gnębienie dziecka sytuację, kiedy rodzic po prostu bardzo się stara rozbudzić u swojej latorośli ambitniejsze zainteresowania. Bo czy to złe, że chce dziecku zapewnić to, czego on sam nie miał? Teraz haruje godzinami właśnie po to, by dzieciak tak nie musiał. A żeby nie musiał, to teraz potrzebuje trochę wysiłku, dyscypliny, wyzwań.
Więc niby nie zmusza, ale presja jednak jest. Da się wyczuć pewne oczekiwania i zawód, gdy dziecko nie chce im sprostać. Nie jest to jawna, oczywista krzywda, ale też trudno uznać, że jest tak w pełni komfortowo. A nadmiar ambitnych zajęć często bardziej przeszkadza niż pomaga w rozwoju, tego jednak, niestety, nie widać od razu, tylko po czasie. I przez to rodzicowi trudno jest powiązać problemy dziecka z natłokiem obowiązków, lub po prostu nie chce on wcale tego dostrzec. Bo ma swój plan. Bardzo ambitny.
Ja nie mogłam, ale ty…
Najgorzej jest zwykle w przypadku, kiedy rodzic w młodości straszliwie czegoś pragnął, ale nie dane mu było swoich marzeń zrealizować. Nie został lekarzem, baletnicą, słynnym muzykiem, nie poszedł na studia, nie pojechał na zagraniczne stypendium. Dzisiaj to się na nim mści, bo nie jest tak do końca szczęśliwy i musi się męczyć w koszmarnej robocie. Może natomiast doprowadzić do tego, by jego niespełnione ambicje, nadzieje i aspiracje urzeczywistniło dziecko.
Teoretycznie nie ma złych zamiarów, tyle że zabiera się do tego w najgorszy możliwy sposób. Pewnie kocha swoje dziecko, ale zarazem postrzega je jako życiowy projekt. Ma bardzo konkretne plany i dziecko jest w nim jedynie instrumentem, środkiem do celu, jakim jest duma z efektownych osiągnięć. Duma nie jest wcale mniejsza niż gdyby się to zrobiło samemu, i nie tylko można liczyć na spełnienie dawnego marzenia, ale i wzbudza się
zazdrość otoczenia, że patrzcie, to moje, doszło tak daleko, a to dopiero początek.
Rodzice w takich przypadkach często tłumaczą, że jedynie motywują swoje potomstwo, no bo przecież nie wyrzucą ich z domu, jak one jednak nie skończą tej szkoły muzycznej. Ale w rzeczywistości domowa atmosfera wcale nie jest aż taka beztroska. Nie ma bicia czy głodzenia, są za to wyrzuty, okazywanie niezadowolenia, złośliwości, porównywanie z rówieśnikami, którym jakoś się chciało i jakoś potrafią.
A że dziecko bardzo pragnie aprobaty swojego rodzica, jego uwagi i miłości, to słysząc podobne rzeczy jest przekonane, że porzucając zajęcia z fortepianu, utracą także uczucia mamy albo taty. Żyją w ciągłym napięciu i stresie, próbując sprostać wymaganiom, co psuje nie tylko relacje z rodzicami, ale też negatywnie wpływa na związki z innymi ludźmi.
Dziecko pod presją przestaje być sobą, jest wizualizacją rodzica, a stale podnoszona poprzeczka i emocjonalny szantaż prędzej czy później dadzą o sobie znać.
Żeby wyrosło na ludzi
Z perspektywy rodzica dziecko nie zawsze jest samodzielną jednostką, do tego jest przecież małe, więc co ono wie o życiu? Nic, a jego dziecięce plany są wprawdzie urocze, ale i śmieszne, bo kto w dzieciństwie nie chciał być strażakiem? Rodzic po prostu lepiej wie, co dla dziecka dobre, dlatego nim kieruje. I tak, kiedy trzeba, lekko przymusza, wszak maluch dopiero się uczy dyscypliny, wypełniania obowiązków, ponoszenia konsekwencji.
Rzecz w tym, że rodzic tak naprawdę wcale nie wie, co dla niego dobre, jeśli mowa o dalekosiężnych planach na dorosłość. Jasne, należy dziecko nauczyć czytania, mycia rąk, rozglądania się przed wejściem na pasy, ale skąd pewność, że syn będzie doskonałym chirurgiem, a córka wybitną prawniczką, i to właśnie jest jedyna możliwa dla nich droga?
Nierzadko te rzeczy są dobre przede wszystkim dla rodziców, mających wizję swoich pociech na określonych pozycjach. W ogóle nie ma w tym refleksji, czy one faktycznie tego chcą. Czy w ogóle się do tego nadają.
Czasem są tak mocno zafiksowani na wymyślonym scenariuszu, że odstępstwa od niego traktują jak największą porażkę, są wręcz obrażeni na dzieci i ich śmieszne wybory. Jak gdyby one celowo wymierzyły im policzek decydując się na ASP, a nie SGH. Do rodziców nie przemawia nawet fakt, że ich dzieci dzięki temu są autentycznie szczęśliwe, bo co z tego, że ręcznie robione przez córkę mydełka i kremy cieszą się sporym uznaniem? Ona miała być dumą rodziny, w prestiżowym zawodzie – więc nawet gdy dziecko osiągnie sukces, to jeśli będzie on niezgodny z rodzicielską instrukcją, mama z tatą powiedzą, że ich strasznie zawiodło.
Czy dzieciom jest potrzebna ambicja?
Czyli co, odpuścić zupełnie, żeby nie niszczyć dzieciakowi psychiki? To jak się ono ma czegokolwiek sensownego nauczyć? Otóż w wychowywaniu nie chodzi o to, żeby dziecko nic absolutnie nie musiało, bo dobrze gdyby jednak pewne umiejętności w sobie rozwinęło.
Różnica polega na tym, by nie nakładać presji, tylko umiejętnie motywować, co oczywiście nie jest proste, ale sprzyja rodzinnym więziom. Dlatego tak ważna jest forma komunikatu, czyli zachęta, wspieranie, a nie że musisz, bo bez tego mamusia będzie bardzo smutna.
Bo ambicja, w rozsądnych dawkach, jest potrzebna także dziecku. Nadaje cel, zachęca do aktywności, przynosi radość, kiedy uda się wypełnić plan. A jak jeszcze dodatkowo sukcesy można świętować ze szczęśliwymi rodzicami, to trudno o lepszą motywację do kolejnych wyzwań. W rozbudzaniu ambicji warto po prostu unikać żądań i warunków, szczególnie gdy dotyczą one wzajemnych relacji – nawet jeśli rodzic nie ma nic złego na myśli, to jak powie „kiedy wygrasz te zawody, to tata będzie najdumniejszym człowiekiem na świecie”, dziecko może uznać, że bez tego zwycięstwa tata go najpewniej odtrąci.
Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że dorosłą przyszłość buduje się w dużym stopniu już w dzieciństwie, i nauka z tego okresu bardzo w nadchodzących latach zaprocentuje. A pewnych
rzeczy wręcz nie da się nadgonić później, na przykład jeśli zechcesz zostać utytułowanym olimpijczykiem. Młody umysł jest dużo chłonniejszy, lepiej przyswaja wiedzę, potrzebuje mniej czasu na naukę, ale zarazem dziecko jeszcze wielu rzeczy nie rozumie, dorosłość to dla nich abstrakcja. Przez to trudniej im utrzymać dyscyplinę, bo nie dociera do nich jeszcze, dlaczego dokładnie ten wysiłek się opłaci i dlaczego warto jednak wstać wcześniej i pójść na zajęcia. I tu jest wyzwanie dla rodzica – jak zachęcić, żeby dziecku naprawdę się chciało, a nie żeby poczuło się do tego przymuszone.
A co jeśli dziecku nic nie pasuje?
Rzekomy brak ambicji jest często – choć nie zawsze – efektem niezrozumienia tego, co dziecko realnie by chciało w życiu robić. Rodzice narzekają, że syn, córka niczym się nie interesują, niczego nie lubią, do szkoły im się nie chce chodzić, tymczasem w wielu przypadkach nawet nie starają się dociec, skąd to się bierze, tylko zakładają, że leń albo skończony głąb. Próbują raz za razem zachęcić je do tego, co im wydaje się przyszłościowe
bądź modne, a im bardziej się irytują na jego nieudolność, tym trudniej obu stronom dojść do porozumienia.
Bo wielokrotnie to nie jest brak ambicji, a coś, czego rodzice nie rozumieją lub nie aprobują. Masa dzieci ma nietypowe zainteresowania, ciekawi je coś, co dla dorosłych jest głupie i bez perspektyw na dobrą pracę, a ciężko spodziewać się szczerości po tym, jak mama z tatą wyśmiali, że zbierasz kamienie, kiedy Tomek sąsiadów chodzi na judo, francuski, warsztaty malarskie i śpiewa w chórze. I zamiast zachęcić, popchnąć do zagłębienia tematu, rodzic skutecznie podcina skrzydła, a przecież wystarczyłoby uznać, że mały, bo mały, ale to jednak osobny człowiek, który ma własny plan. A kto lepiej pomoże go wdrożyć, jeśli nie wspierający rodzice?
Zostaw komentarz