Czy „body positive” naprawdę pomaga pokochać własne ciało?
Body positive to ruch, który powstał ponad dwie dekady temu, ale dopiero od kilku lat jest naprawdę głośnym tematem. To odpowiedź na promowany w mediach wzorzec piękna, nieosiągalny dla zwykłych śmiertelników. I przede wszystkim nauka akceptacji własnego ciała, bez względu na to, jak wiele w nim niedoskonałości.
Czy to się sprawdza? Bo nie ma co ściemniać, natura nie daje nam po równo i zawsze będzie podział na ludzi mało i bardzo atrakcyjnych. Nie zmieni się ustawą ludzkich gustów, nie zmusi siłą do odczuwania pożądania czy po prostu uznania kogoś za ładnego. Może więc rację mają ci co mówią, że „ciałopozytywność” to trochę oszukiwanie siebie?
Wszyscy jesteśmy piękni?
Body positive ma dać ludziom prawo do bycia sobą. Z jedną fałdką więcej, z grubszymi udami, z krzywym nosem, blizną po trądziku, zbyt rzadkimi włosami. Ma pomóc w osiągnięciu takiej pewności siebie, by nie tylko przestać płakać na widok odbicia w lustrze, ale też poczuć się naprawdę dobrze w tym niedoskonałym ciele. Zresztą, czy to w ogóle są niedoskonałości? Tak przecież wygląda normalny, żywy człowiek.
Jasne, nie będziemy wszyscy tak samo piękni, ale nie w tym rzecz – chodzi o to, by nie narzucać jedynego słusznego wzorca i nie mówić tym, którzy są daleko od ideału, że nie zasługują na najmniejsze zainteresowanie. Ruch zatacza coraz szersze kręgi, w czym bardzo pomaga internet i przeróżne akcje w mediach społecznościowych – pokazujemy odważnie pupę z cellulitem, rozstępy na brzuchu, włosy pod pachą, twarz bez makijażu.
Ale wiele z tych akcji budzi wątpliwości. Mnóstwo fotek promujących „naturalne piękno” to pieczołowicie wystylizowane zdjęcia z dziewczynami, które mimo wyeksponowanej wady wciąż są bardzo atrakcyjne. Część uczestników w dumą wrzuca do sieci selfie pt. „to ja o 6 rano”, po czym wracają do codzienności, w której nie są już tak pewni siebie i borykają się z wielkimi kompleksami.
Swój fragment tortu wykroiły też wielkie koncerny, pokazujące w reklamach „zwyczajne kobiety”, które, jak się dobrze przyjrzeć, wcale nie są takie zwyczajne – mimo nadwagi mają kuszące kształty i widoczne wcięcie w talii, ich skóra jest gładziutka, twarz dyskretnie pomalowana by zakryć zmarszczki czy zbyt wąskie usta. W kampaniach chętnie wykorzystuje się gorące nazwiska ze świata plus size, ale co z tego, skoro w sklepach tych marek na próżno szukać fajnych ubrań w większych rozmiarach. Przekaz jest jasny: jesteś piękna, ale dzięki nam możesz być jeszcze piękniejsza i bardziej ponętna. Więc jednak – powinnaś się zmienić.
Wyglądać jak…
W mediach coraz częściej widać „normalną” urodę, jednak większość to wciąż boginie o nieziemskich sylwetkach i herosi z niesamowitymi mięśniami. Modelki i modele odbiegający od ideału to raczej ciekawostka i sposób na przyciągnięcie uwagi niż faktyczna zmiana w sposobie myślenia. Ich widok podbudowuje, ale tylko na chwilę, i znowu marzy się o tym, by wyglądać jak ta parka z reklamy luksusowych perfum. A aplikacje typu Tinder jasno pokazują, jakie kryteria są decydujące.
Czy to źle? W końcu nawet zupę pokazuje się tak, by wyglądała efektownie, więc nie ma się co dziwić, że do promocji wykorzystuje się tych najatrakcyjniejszych ludzi. Kłopot w tym, że domowa zupa w skromnym talerzu raczej nie wpływa negatywnie na samoocenę, podczas gdy porównywanie się do pięknych osób już tak. I co gorsza, również ci półbogowie z ekranu są bezlitośnie krytykowani, mimo że „zapuszczony” Jason Momoa w dalszym ciągu bije na głowę większość facetów, a topowa modelka przyłapana bez makijażu wciąż wygląda tak, że pewnie co druga kobieta dałaby się za jej wygląd pokroić. Jak w takiej sytuacji bez zastrzeżeń polubić siebie?
Kult ciała jest niebezpieczny, ponieważ bywa przyczyną różnych chorób, by wspomnieć tylko anoreksję, bulimię, depresję. Badania pokazują, że rośnie odsetek dzieci i nastolatków, które są nieszczęśliwe właśnie z powodu wyglądu oraz krytyki w mediach społecznościowych. Dotyka to także dorosłych, którzy czują się brzydcy, choć wyglądają po prostu normalnie. I dlatego tak popularne są artykuły przedstawiające gwiazdy z cellulitem, podkrążonymi oczami, pryszczami na czole czy oponką na brzuchu – ta złośliwość komentujących nie wynika wyłącznie z podłości, to ulga, że ci najbardziej pożądani też mają wstydliwe sekreciki i wady.
Czy naprawdę się akceptujesz?
Bo umówmy się, nikt nie wygląda jak spod ręki grafika. Tylko co z tego? Ludzie wiedzą, że prawda jest inna, ale gonią za ideałem i nie mają litości dla najdrobniejszych uszczerbków. Wiedzą, że superbohaterowie z filmów swoją muskulaturę zawdzięczają morderczym treningom, z których aktorzy zresztą często rezygnują tuż po zakończeniu zdjęć. Że przygotowania do pokazów mody to miesiące ciężkich ćwiczeń i specjalnych diet pod okiem sztabu fachowców. Normalni ludzie zwykle nie mają na to ani czasu, ani środków. Albo po prostu brakuje im samozaparcia, by niemal wszystko podporządkować urodzie, i to na wiele lat, by efekt się utrzymał.
I tu właśnie wkracza ruch body positive – nie musisz się tak katować. Niestety, część idzie krok dalej – nie musisz robić nic. Można bowiem zauważyć, że dla niektórych zwolenników tej idei „pokochanie siebie” jest wygodnym usprawiedliwieniem dla lenistwa – wcale się nie akceptują, zwyczajnie nie chce się im biegać i wymienić pizzę na rukolę. Oczywiście, nikt nie każe tego robić, ale czy gdyby mogli w ciągu nocy bezboleśnie stracić 20 kilo i wymienić się pośladkami z brazylijską modelką, nie skorzystaliby z tej okazji mimo „totalnej akceptacji” własnych niedoskonałości?
Jest pokusa, by stwierdzić „jestem jaka jestem” i tak to zostawić. I zmuszać otoczenie, by zachwyciło się czymś, czego wcale się u siebie nie lubi. Body positive daje wolność, warto jednak rozsądnie z niej korzystać i przyjąć do wiadomości, że kompletne odpuszczenie sobie oznacza zwykle jakieś ograniczenia i nie ma się co dąsać, że inni mogą właśnie tak to postrzegać. Dobrze jest kochać siebie pomimo wad i pozwolić sobie na bycie nieidealnym, jeśli jednak jest szansa by coś poprawić, to czemu nie? Byle tylko robić to w zgodzie ze sobą, a nie pod przymusem.
Wyrzekłaś się nas!
Innym dość powszechnym zjawiskiem jest tworzenie się frakcji, bardzo hermetycznych, czasem wręcz przypominających sekty. Gromadzą one ludzi o podobnych problemach, ale chodzi im nie tyle o wspieranie się i motywację, co gnojenie osób z drugiej strony barykady. Grubi nie znoszą chudych. Chudzi gardzą grubymi. Partia no makeup krytykuje zwolenniczki makijażu. A dyskusja to głównie obrzucanie się epitetami i deprecjonowanie przeciwnika: prawdziwa kobieta ma krągłości, prawdziwa dojrzałość to zmarszczki, chłop nie pies, na kości nie poleci.
Jeszcze gorzej, gdy ktoś „zdradzi” swoją grupę. Tak kochałaś swoje ciało, a jednak schudłaś? Nie wstydzisz się wieku, ale wypełniłaś bruzdy przy ustach? Skorygowałaś uszy, choć pisałaś, że piękno tkwi wewnątrz duszy? Co za hipokryzja! Uderza w tych przepychankach brak wzajemnego zrozumienia. Chce się akceptacji dla siebie, ale jednocześnie odmawia się tego ludziom wyglądającym zupełnie inaczej. Nie bardzo to pozytywne, jak wskazywałaby nazwa ruchu.
A jaka za tym stoi historia?
Osoby powołujące się na body positive czasem zapominają o głównym przesłaniu – żeby nie krytykować. Bo to absolutnie nie jest tak, że niedostatki urody zawsze są wynikiem zaniedbania i nieróbstwa. Nie są, i to trzeba wyraźnie podkreślić. Brzydka cera, nadwaga, kłopotliwe owłosienie, i cokolwiek innego, co spotyka się z krytyką postronnych, może być przypadłością, z którą mimo licznych prób nie udaje wygrać. Ludzie nie są identycznie skonstruowani, swoje robi wiek, geny, ekspozycja na stres, choroby, dramatyczne przeżycia. Więc to, że komuś udało się wyrzeźbić piękne mięśnie nóg w osiem tygodni nie oznacza, że wszyscy są w stanie dokonać tego samego w dokładnie tym samym czasie i dokładnie tymi samymi sposobami.
Szczególnie osoby z nadwagą zewsząd słyszą, że są gnuśne, nie dbają o siebie, że kłamią, kiedy mówią o swoim aktywnym stylu życia, bo jak to, ćwiczysz jogę, a ciągle wyglądasz jak wieloryb? Nie mówiąc już o tym, że ludziom nigdy nie można dogodzić, bo raz jesteś za gruba, raz za chuda, tu masz za wątłe mięśnie, a teraz przesadziłeś z siłownią. Kiedy znana modelka plus size Ashley Graham schudła, posypały się na nią gromy, że „porzuciła grube kobiety”, wcześniej jednak dostawało się jej za „lansowanie otyłości”.
Krytyki jest mnóstwo, bo żyjemy w świecie internetu, a skoro dobrowolnie wrzucamy w publiczną przestrzeń własne zdjęcia, to w zasadzie sami prosimy się o ocenę. Przeszkadza ci, że ktoś pisze „mogłabyś troszkę schudnąć”? To powiedz szczerze, czy komentarz „wyglądasz fantastycznie!” też tak cię zdenerwuje. I to prawda, pytanie tylko, dlaczego o wiele łatwiej napisać coś złośliwego niż dodać komuś słowa otuchy.
To zmierza w złą stronę
Nie to, że pozytywnych komunikatów ludzie nie wysyłają sobie w ogóle, widać jednak, że body positive budzi sporo kontrowersji. W przypadku kobiet często łączy się to z „feministyczną nachalnością brzydoty”. Są bowiem tacy, którym strasznie przeszkadza, że nie każde zdjęcie kobiety to rozkładówka Playboya, a skoro jakaś dziewczyna ma czelność pokazać się w wersji nie dość atrakcyjnej dla oka, na pewno robi to z powodów ideologicznych.
I nie jest to zarzut tak kompletnie wyssany z palca. Ludzie mają skłonność do popadania ze skrajności w skrajność, skoro zatem tak drażni narzucanie wyśrubowanych standardów piękna, to teraz pójdziemy po bandzie i pokażemy ciało w jego najmniej apetycznej odsłonie. Jest trochę szokowania na siłę, a w pewnych kręgach uważa się wręcz, że jedynie abnegacja jest dowodem na pełne akceptowanie siebie. Do tego stopnia, że hejtuje się dziewczyny, które nie zamierzają rezygnować z zabiegów upiększających – to biedne ofiary patriarchatu, żyjące wciąż dla mężczyzn, nie dla siebie.
W tej wypaczonej wersji body positive to napawanie się niedoskonałościami, celowe ich eksponowanie, nawet oszpecanie się, oczywiście pod płaszczykiem wyzwolenia z obowiązujących kanonów piękna. Ale obok takich osób są też ci, którzy chcą jedynie świętego spokoju i poluzowania urodowych norm, tak by depilacja, wyregulowane brwi czy rozmiar 34 nie były jedyną akceptowaną opcją.
Jest z tym spory problem, bo jak ocenić, czy coś jest przejawem szkodliwej ideologii, czy jedynie próbą zerwania ze społecznymi nakazami? Bo liczne „obrzydliwości” są częścią naszej natury, ludzie po prostu mają trądzik, rozstępy, cellulit, blizny, przebarwienia, zmarszczki, owłosione łydki, krwawią co miesiąc. Dlaczego pokazywanie tego jest od razu „promocją brzydoty”? A może właśnie dobrze, że się to udostępnia w sieci, dzięki czemu tysiące ludzi na całym świecie przestaną się chować po kątach przekonani, że są paskudni i niegodni miłości? Czy to nie śmieszne, że tyle się mówi o naturalnym pięknie, a kiedy staje się z nim twarzą w twarz, to nagle wywołuje ono obrzydzenie?
O co tyle hałasu?
Body positive ma tylu przeciwników, bo jest to temat traktowany często bardzo powierzchownie. W kolorowych pismach czy programach telewizyjnych specjalnie przedstawia się go w sposób kontrowersyjny, dobierając zdjęcia i wypowiedzi tak, by podsycić spory. Jak w przypadku chyba najczęściej przywoływanego w tym kontekście zarzutu „promowania otyłości”.
Tymczasem to nie jest tak, że kobieta z nadwagą zachęca dziewczyny do tycia. Owszem, patologie się zdarzają, większość jednak opowiada o tym, jak przez lata próbowała schudnąć, jak dalej się stara ze względu na stan zdrowia, jak się uczy zdrowych nawyków. Body positive pomogło natomiast uporać się z wykluczeniem, wytykaniem palcami, obrażaniem bez powodu. I teraz chce się dać przykład innym, by też przestali się nienawidzić, zwłaszcza że pozytywne nastawienie jest zazwyczaj lepszym motywatorem niż porównania do kaszalota, którego nikt kijem nie tknie.
Podobnie jest z każdym innym urodowym problemem. Kanadyjska modelka z bielactwem, Winnie Harlow, dla niektórych będzie dziwadłem, które niepotrzebnie się obnosi ze swoimi mankamentami, ale reszcie pokaże, że takie osoby też mają prawo czuć się dobrze i mogą się komuś podobać. W rezygnacji z golenia nóg może chodzić wyłącznie o to, że dla niektórych osób to zabieg bolesny, uciążliwy, skutkujący nieprzyjemną wysypką i wrastającymi włoskami – chcą móc to robić bez wysłuchiwania dzień w dzień, że to niechlujstwo i ideologiczne zacietrzewienie.
I nie chodzi nawet o zrobienie z czegoś nieidealnego nowego standardu, ile o oswojenie różnych odmienności, tak by otoczenie nie demonstrowało na każdym kroku swojego zniesmaczenia tym, że ktoś w jakiś sposób odbiega od normy. Oraz, by przestać określać ludzi poprzez ich wygląd zewnętrzny. Bo to właśnie jedna z pułapek body positive – walczy się z kultem piękna i wartościowaniem ludzi na podstawie ich urody, ale zarazem często z tej niestandardowej cechy robi się kluczowy wyróżnik, jak gdyby ktoś nie mógł być ciekawy z innego powodu niż tylko brak wstydu przy wadze 120 kg.
Komentarz ( 1 )
Kobieta atrakcyjna to nie tylko ciało.
Dorota Wellman – mózg potrafi zaimponować stworzyć bezkonkurencyjną postać.
Pewnie, że należy o siebie dbać, aby ni cierpieć. Osoby otyłe mają problemy z przemieszczeniem, bóle kręgosłupa i całą kupę innych dolegliwości. Warty uwagi jest intelekt, ale ile ludzi, tyle poglądów
Pozdrawiam