Czy dzisiejsze dzieci są wychowywane bezstresowo?
Jaka jest współczesna młodzież? Można by użyć wielu przymiotników do opisania tego pokolenia, a wśród najczęściej się przewijających jest „rozpuszczona”. Dzieci obecnie chowają się niczym pączki w maśle, pod kloszem, bez stresów, bez większych obowiązków, bo przecież coś nakazać to przemoc i znęcanie się nad nieletnimi.
Mają lżej, ale dość często to tylko złudna lekkość. Nie idą do kopalni, jak ich rówieśnicy sprzed wieku, nie znaczy to jednak, że dzieciństwo zawsze upływa pod znakiem beztroski i niczym nieskrępowanej zabawy. Młodzi ludzie mają czasem tak wiele przeróżnych obowiązków, że nie mają kiedy być po prostu dzieckiem.
Jak chować dzieci bez stresu?
Idea bezstresowego wychowania nie wzięła się znikąd. Powstała w kontrze do zimnego chowu opartego na surowej dyscyplinie, jakie wówczas dominowało, aczkolwiek jej twórcom nie do końca chodziło o to, by dzieciom nagle zacząć pozwalać absolutnie na wszystko.
Owiane złą sławą bezstresowe wychowanie to głównie efekt wypaczonej wizji „normalnego” rodzicielstwa i niezrozumienia tego, co twórcy nowej koncepcji próbowali przekazać – a mianowicie, żeby dzieci traktować jak ludzi, co jednak wcale nie oznaczało braku granic, pobłażliwości dla każdego wybryku i spełniania każdego życzenia.
Granice, jak i doświadczanie stresu, są konieczne dla rozwoju, to tylko kwestia tego, gdzie te granice się pojawią, ile jest stresu i w jaki sposób się go pokonuje. Generalnie dzisiaj kładzie się większy nacisk na to, by z dzieckiem rozmawiać, tłumaczyć i okazywać mu szacunek, bo jak się okazuje, dyscyplina, kary i trzymanie krótko za pysk nie dają wcale dobrych efektów wychowawczych. Rozwydrzone dzieciary nie pochodzą wyłącznie z domów, w których wolno było wszystko – są one bardzo często produktem wychowywania starymi metodami.
Chłód, przymus, ciężkie kary, ignorowanie potrzeb skutkują agresją albo całkowitym wycofaniem się, niską samooceną, trudnościami w nawiązywaniu relacji społecznych.
Zmieniło się na pewno to, że bicie dzieci oraz kary cielesne są czymś złym, przynajmniej dla większości. Preferowane są inne metody, zwraca się także uwagę na to, aby tłumaczyć za co jest kara i dlaczego, a przed podjęciem ostatecznych środków próbuje się łagodniejszych metod jak upomnienie, prośba czy stanowcze polecenie. Nie przypomina to już wojskowej dyscypliny, wciąż jednak jest dalekie od mitu bezstresowego wychowania. Pojawił się za to inny trend – dzieciom zapewnia się dobre warunki rozwoju, ale właśnie to parcie na rozwój zaczyna generować nowe, wcale nie tak błahe problemy.
Czy nauka to praca?
Dzieci dzisiaj pod wieloma względami mają dużo łatwiej, choć to też nie do końca prawda – wystarczy wyjechać gdzieś na odległą, biedną prowincję żeby zobaczyć, z jakimi trudnościami niektórzy ciągle muszą walczyć. Ale tak ogólnie, możliwości jest coraz więcej, a dziecka nie wypada traktować jak własność. I to te możliwości stają się niekiedy pułapką.
Zaczyna się od zwykłej szkoły, do której chodzić musi każdy. Ilość wiedzy, którą dzieci mają przyswoić, jest naprawdę duża. Przybywa nowych przedmiotów, poszerza się zakres materiału, a do tego nie wystarczy po prostu coś zaliczyć, trzeba mieć dobre, a najlepiej bardzo dobre oceny. Z każdą kolejną klasą to obłożenie nauką się zwiększa, spędzanie w szkole 40 godzin tygodniowo nie jest czymś niespotykanym. To tyle, ile trwa etat w normalnej pracy.
A na tym się przecież nie kończy, bo w domu trzeba odrobić lekcje, pouczyć się, przygotować się do sprawdzianu, zrobić coś w ramach dodatkowego zadania. Można się śmiać pod nosem, że co to za ciężka praca, ale dzieci, podobnie jak dorośli, z wytęsknieniem wypatrują weekendu, kiedy wreszcie będzie można troszkę odsapnąć.
Albo i nie, wszak poza szkołą są jeszcze zajęcia dodatkowe. Dużo zajęć. Normą są korepetycje, bo z jakimś przedmiotem idzie gorzej, za kilka miesięcy ważny egzamin, trzeba myśleć o renomowanym liceum bądź uczelni wyższej. Przynajmniej jeden kurs językowy.
Coś rozwijającego sportowo. Może i gra na instrumencie? Oryginalne hobby w rodzaju tkactwa? Nauka tańca? Są dzieci, które dokładnie cały dzień mają zapchany do późnego wieczora przeróżnymi obowiązkami.
Lenistwo jest dla mało zdolnych
Wśród dorosłych już od pewnego czasu widać kult zajętości, nawet czas wolny należy spędzać produktywnie, bez wylegiwania się jak nieroby pozbawione ambicji. I powoli przenosi się to również na dzieci. Jak się bawią, to najlepiej w jakiś twórczy sposób, niech się w trakcie czegoś istotnego uczą. Żadnych głupot, na głupoty czasu nie ma i nic one nie wnoszą do budowania przyszłości.
Wieczorami niektóre z nich są tak padnięte, że zasypiają na stojąco, czemu się trudno dziwić – po podliczeniu, na nauce i zajęciach dodatkowych spędzają nawet 10-11 godzin dziennie.
Obiad jedzą w biegu, nieliczne chwile wytchnienia mają podczas dojazdów, a gdzie czas na zwyczajną zabawę i wypoczynek? Nie bardzo jest, bo niby po czym dziecko ma wypoczywać? Do pracy to przecież dopiero pójdzie.
Nim to jednak nastąpi, jest przemęczone natłokiem obowiązków, i co czyni całą sytuację jeszcze smutniejszą, napięty grafik mający poprawić rozwój młodego człowieka często przynosi odwrotny skutek – dziecko uczy się tylko „pożytecznych” rzeczy, a nie tych, które lubi, do tego uczy się pod testy oraz odgórnie narzucone wymagania, nie bawi się, a to zabawa jest dla dzieci źródłem bardzo cennej wiedzy. To raczej zabija jego wrodzoną inteligencję i blokuje rzeczywisty potencjał, a rozwijanie zainteresowań staje się śmiertelnie poważną sprawą.
Daj z siebie wszystko
Patrząc na to, w jakich warunkach dzieci chowały się jeszcze kilka dekad temu, o współczesnych rodzicach rzeczywiście można powiedzieć, że się troszkę cackają ze swoim potomstwem. Ale w zamian narzucają presję na innych polach. Oferują dobry start, tyle że korzystanie z oferowanych możliwości często przypomina wyścig szczurów znany z krytykowanego korpo-życia dorosłych.
Dziecko ma być najlepsze, ma być prymusem, a co poniektórzy rodzice licytują się na liczbę oraz rodzaj zajęć, bo angielski, wiadomo, to standardzik, dla wszystkich, prawdziwym wyzwaniem dla młodego intelektu jest nauka chińskiego. Nie ma prostego kopania piłki na boisku, musi być szkółka z licencjonowanym trenerem.
Dla wielu dzieci tak zawieszona poprzeczka jest za wysoka, lecz czują one, że tylko ciężką pracą i osiągnięciami zaskarbią sobie miłość mamy i taty. Są pod wielką presją, zwłaszcza gdy ich aktywność jest odpowiedzią na ambicje samych rodziców.
Mówi się, że tym dzieciom podawane jest wszystko na tacy, ale już mało kto pyta, czy one faktycznie chcą tych podarków. Z tym „na tacy” to zresztą niemała przesada – rodzic coś daje, płaci, zawozi, jednak resztę pracy wykonać musi dziecko.
Rywalizacja zaczyna się dosłownie od najmłodszych lat – trzeba spełnić określone kryteria, by trafić do wybranych placówek, bo zwykłe przedszkole, i zwykła szkoła to za mało dla dzieci, którym pisane jest
zajść wysoko.
Często rodzice naprawdę mają dobre intencje, poświęcają się dla malucha, podporządkowują jego potrzebom cały czas, tak by ono mogło „tylko” oddawać się rozwojowym zajęciom. To jeszcze bardziej pogarsza sytuację, bo jak tu postawić się rodzicom, którzy tyle dla dziecka zrobili? Jak powiedzieć, że nie znosi się gry w tenisa, japońskie znaczki są za trudne, a tworzenie kilimów nudzi niemiłosiernie? Rezygnacja byłaby po prostu niewdzięcznością,
dlatego wielu uczniów zaciska zęby i chodzi dalej na zajęcia, w których nie widzą sensu ani tym bardziej przyjemności.
Dzieci boją się poskarżyć na zmęczenie oraz na to, że coś im się nie podoba, zwłaszcza gdy same chciały spróbować – wielu rodziców wychodzi z założenia, że jak coś zaczynasz, to dokończ, po co było zawracać głowę. I oczywiście nieśmiertelne „jeszcze za tym zatęsknisz w dorosłości”. Czy aby na pewno każdy dorosły tak chętnie by się z dzieckiem zamienił, mając szkołę i tysiąc nadprogramowych zajęć, bez choćby chwilki tylko dla siebie?
Od ambicji do choroby
Rzeczy rozwijające, stymulujące mózg, są dobre, ale w rozsądnych dawkach. Bywa też, że zapał i zainteresowanie dzieci gaszą sami rodzice, podchodząc zbyt serio do osiągnięć i zawodniczej rywalizacji – widać to chociażby na meczach piłkarskich, gdzie maluchy chcą wygrać, walczą, ale zarazem chcą się po prostu bawić i spędzić czas z rówieśnikami, podczas gdy opiekunowie zamieniają mecz w wojnę na śmierć i życie. W tak wrogiej, pełnej agresji
atmosferze najprzyjemniejsze zajęcie przemieni się w stresujący koszmar.
To przemęczenie fizyczne, spotęgowane obciążeniami psychicznymi nie jest bez wpływu na zdrowie dziecka. Maluch nie ma siły, spada mu odporność, coraz częściej coś mu dolega, choć na pozór to nic poważnego. Ciało wysyła jasne sygnały, że ma dość, nastrój też mocno nijaki, brakuje uśmiechu, dziecięcej niefrasobliwości.
Depresja jest wśród dzieci jeszcze bardzo rzadkim zjawiskiem, ale już u nastolatków staje się powszechna, i to nie przez nadmierne wydelikacenie, ale między innymi z powodu przytłaczającej presji, co pokazuje, że nie mityczne bezstresowe wychowanie jest największym problemem.
Wypalenie przytrafia się nawet uczniom szkół podstawowych, nie jest to wcale przypadłość wyłącznie dorosłych. Idzie za tym słabsze zdrowie, chroniczne zmęczenie, stany depresyjne, brakuje koncentracji, cokolwiek wcześniej szło jak z płatka teraz zamieniło się w torturę. Co gorsza, dzieciom bywa jeszcze trudniej niż dorosłym, bo nie traktuje się ich słów poważnie, lekceważy się słowa skargi, a „boli mnie głowa” odbierane jest jako wymówka żeby wolno
było wstać od podręczników. W wielu przypadkach właśnie ta przerwa by wystarczyła do podtrzymania zdrowej ambicji, jednak nie wszyscy chcą przyjąć do wiadomości, że chwila lenistwa jest tak samo dobra dla rozwoju jak przeczytanie rozdziału mądrej książki.
Zostaw komentarz