Główne menu

Czy jesteśmy dzisiaj bardziej zestresowani?

O stresie zwykło się mówić, że to cichy zabójca, który zżera od środka, wysysa życiową energię, psuje nastrój, powoduje choroby. Ciężko w nim dostrzec sojusznika, którym teoretycznie jest, bo zamiast skutecznego kopniaka na rozpęd często dostajemy przytłaczający bagaż, i zamiast cieszyć się z wyższej wydajności widzimy tylko piętrzące się problemy i nadmiar obowiązków.

No nie jest łatwo, a zewsząd słychać, że trzeba dążyć do szczęścia i spełnienia. Warunki do tego są sprzyjające jak nigdy, jeśli więc nie wychodzi, to twoja wina, przestań narzekać, we się w garść i do roboty. I tak dążąc do przyjemnego życia, stresujemy się coraz mocniej i  mocniej, zostając z gorzką refleksją: a po co w ogóle to wszystko?

Czy jesteśmy dzisiaj bardziej zestresowani?

Ciężkie życie, ponury nastrój

Co pewnie nie dziwi, najmniej szczęśliwi są ludzie w krajach ogarniętych wojną, kryzysami, biedą, czyli po prostu tam, gdzie żyje się strasznie ciężko, panuje zamordystyczny ustrój, na porządku dziennym są tortury i prześladowania, nie ma wolności słowa, wobec określonych grup stosowane są represje, np. zakaz edukacji dla dziewcząt czy kara śmierci dla homoseksualistów. Według badań, najmniej szczęśliwymi państwami są Afganistan, Zimbabwe, Sierra Leone, Demokratyczna Republika Konga, Botswana, Malawi, Liban, Wenezuela. A gdzie ludzie deklarują najwyższy poziom szczęścia? Też bez większych
zaskoczeń: Finlandia, Dania, Islandia, Holandia, Izrael, Szwecja, Norwegia, Szwajcaria, Nowa Zelandia, Luksemburg.

Co składa się na to szczęście? Wysoki standard życia, to jasne, ale nie chodzi jedynie o bogactwo kraju i wysokie zarobki. Ludzie mniej się stresują, gdy w żyją w miejscach z dobrą opieką medyczną i rozwiniętymi usługami publicznymi, mają wsparcie od bliskich osób, lokalnych społeczności oraz państwa, mogą swobodnie decydować o sobie (m.in. wolność religijna, akceptacja dla mniejszości seksualnych), nie doświadczają dyskryminacji.

Widać też, jak poczucie osobistego szczęścia zmienia się w zależności od aktualnej sytuacji politycznej w kraju czy stanu gospodarki – więcej osób deklarowało stres i był on mocniej odczuwalny chociażby podczas niedawnej pandemii czy w trakcie kryzysu finansowego w 2008 roku, gdy nagle traciło się pracę, dochody dramatycznie spadały, groziło widno bezdomności, przychodziły wezwania z banku.

Na nic nie ma czasu

Poza czynnikami, nazwijmy to „globalnymi”, jest też oczywiście sytuacja osobista, dlatego nawet żyjąc w kraju dobrobytu, bezpiecznym i sprawnie zarządzanym można czuć narastający stres. Bo niby jest lepiej, dostatniej i wygodniej, i raczej mało kto chciałby naprawdę zamienić się miejscami z chłopem pańszczyźnianym albo niewolnikiem, ale zarazem ludzkość narzuciła sobie tak szaleńcze tempo życia, że większość zwyczajnie nie wyrabia.

Godzinowo pracujemy krócej, są święta i wolne weekendy, do tego zastępy maszyn ułatwiające czy wręcz wyręczające w najgorszej pracy, a jednak to wcale się nie przełożyło na więcej czasu wolnego i relaksu. Sto lat temu futurolodzy przewidywali, że ludzie w przyszłości będą się mierzyć z takimi problemami jak nuda i brak zajęcia, bo postęp technologiczny da im dochody bez konieczności siedzenia w robocie, a tu proszę, postęp faktycznie jest, pieniędzy rzeczywiście więcej, tylko z tym czasem jakoś tak nie bardzo.

Współcześni ludzie są zarobieni, zagonieni i niewyspani, a przepracowanie i zmęczenie powoduje stres. I co gorsza, z rozładowywaniem tego stresu wcale nie radzimy sobie lepiej niż nasi przodkowie, bo mnóstwo dostępnych obecnie rozrywek raczej pogłębia minorowy nastrój, by wspomnieć uzależnienie od mediów społecznościowych, bezsensowne zakupy, siedzenie godzinami przed telewizorem. Do tego powszechny jest niezdrowy tryb życia: śmieciowe jedzenie, brak ruchu, zarywanie nocy by pograć w gry lub dokończyć serial,
nadużywanie alkoholu, a to nie sprzyja oczyszczaniu głowy i wprowadzaniu się w dobry humor. Właśnie te bezsensowne, bezproduktywne zajęcia często budzą ogromne wyrzuty sumienia, że zamiast zająć się czymś naprawdę korzystnym dla siebie, marnotrawimy czas na głupoty.

Więcej, ale nie dla wszystkich

Z rosnącym dobrobytem jest też taki problem, że nie każdy ma do niego dostęp w takim stopniu, w jakim by chciał. Ogólnie rzecz biorąc, nasze aspiracje wzrosły. Tak, i sto czy tysiąc lat temu biedne szaraczki marzyły o bogactwie, tyle że dzisiaj wydaje się ono bardziej dostępne, niemal na wyciągnięcie ręki. Nasze życie nie jest tak brutalne jak wieki temu, więc rzeczywiście można się skupić na rozwoju i gromadzeniu dóbr, haczyk w tym, że apetyt rośnie w miarę jedzenia i nie wystarczy już, że mamy dach nad głową, wodę w kranie i zakupy w Kauflandzie.

Jest po prostu potrzeba, by parówki z Biedronki i kanapę z Ikei zamienić na droższe rzeczy. By mieszkać bardziej luksusowo, mieć lepszy samochód, modne gadżety, wakacje w stylowym kurorcie, prowadzić ekscytujące życie towarzyskie, a to wszystko kosztuje. Żeby zarobić na swoje pragnienia, trzeba pracować dłużej i ciężej, co zwykle wiąże się z dodatkową odpowiedzialnością, nie tylko w pracy, ale też na przykład taką, że po utracie lukratywnej posady będzie kłopot ze spłatą wielkiego kredytu. Stresują się również ci, którzy nie oszczędzają się w pracy, a mimo to brakuje im na podstawowe potrzeby i jakoś nie widać na horyzoncie żadnych jaskółek zmiany.

W krajach rozwiniętych udało się znacząco poprawić produktywność pracy, ale od pewnego czasu to nie oznacza dla pracowników wzrostu wynagrodzeń. Łatwiejszy jest natomiast dostęp do kredytów, co sprawia, że na wiele rzeczy faktycznie stać, jednak zarazem pogłębia to zależność od pracodawcy, przymusza do zajęć, których wcale się nie lubi, i budzi autentyczny strach, gdy tylko gdzieś wypływa temat spowolnienia gospodarczego, zawirowań politycznych czy podejrzenia redukcji etatów. Im więcej do stracenia, tym silniejszy stres.

Swoje robi też niepewność co do przyszłości. Naszych przodków trapiły wojny, większa przestępczość i głód, ale też życie wydawało się bardziej przewidywalne – z grubsza było wiadomo, co będzie za dziesięć lat, jako że większość zmian następowała powoli. A teraz?

Fantastyczna, perspektywiczna praca może się okazać totalnym niewypałem, bo za dwa lata ktoś wymyśli przełomową technologię eliminującą udział człowieka i trzeba będzie znowu się przekwalifikować. Kolejne grupy pracowników zastępują maszyny lub dużo tańsi imigranci.

Kolejne innowacje ułatwiają życie, ale też człowiek musi się ich nauczyć, przystosować, a z wiekiem te zmiany przychodzą trudniej.

Wszystkiego jest po prostu za dużo

Badania jasno pokazują, że jesteśmy jako ludzkość bardziej zestresowani niż kilka dekad temu. A jak to wygląda w porównaniu do na przykład średniowiecza albo drugiego wieku przed naszą erą? No niestety, wtedy takich badań nie robiono, niemniej można odnieść wrażenie, że ludzie kiedyś nie tyle byli mniej zestresowani, co mieli nieco inną mentalność. I nieco inną świadomość. Nie bardzo docierał do nich przekaz, że „możesz wszystko” –
większość po prostu godziła się ze swoim losem i nawet nie wiedziała, że można inaczej. Nie rozkminiali tak aktywnie jak my swoich dylematów, nie było psychoanalizy, coachów personalnych, internetu z dostępem do „złotych myśli”. Na awans społeczny były mniejsze szanse.

Nasz stres często napędza właśnie to, że w dużym stopniu udało się wyjść ponad poziom wegetującego plebsu. To jednak nałożyło nowe obowiązki, dlatego właśnie jednym z głównych czynników powodujących stres są kwestie związane z pracą i pogorszeniem swojego statusu materialnego. Jest ogromna rywalizacja, co przymusza do intensywniejszego wysiłku, to zaś kładzie się cieniem na życiu rodzinnym, odbiera czas na ulubione hobby, negatywnie odbija się na wypoczynku i zdrowiu.

Poważnym problemem jest również postępujący indywidualizm i plaga samotności. Nacisk kładzie się na samodzielność, mniej na współpracę, a to, że człowiek zostawiony sam sobie stresuje się mocniej, jest kolejnym wyzwaniem – zamiast szukać pomocy pokaż, że w pojedynkę nie zginiesz, nie wyciągaj łapy po gotowe, zaciśnij zęby.

A przecież właśnie dzięki więzom z innymi ludźmi łatwiej uporać się ze stresującymi sytuacjami, tymczasem teraz
często się traktuje taką postawę jak słabość. Podobnie kojący jest kontakt z naturą, którego mamy dużo mniej – niby bzdura, ale czy po stresującym dniu nie byłoby łatwiej odprężyć się na balkonie z widokiem na las zamiast mieć pod nosem śmietnik i dziesiątki głośnych, kopcących samochodów?

Zaś tym, co ostatecznie przygnębia, jest poczucie zła i beznadziejności wychwycone z internetu oraz mediów. Bo co z tego, że u mnie spokój i porządek, gdy za granicą toczy się brutalna wojna i można ową wojnę obserwować niemalże na żywo, oglądając filmiki z frontu i torturowanych na serio żołnierzy. I jeszcze alarmujące wiadomości o tonącym Tuvalu, krwawym konflikcie w środkowej Afryce, kolejnych zamachach bombowych, czystkach etnicznych, kataklizmach pochłaniających tysiące ofiar. Więc może coś lżejszego? No tak,
kotki słodkie, ale widząc na zdjęciu 60-letnią celebrytkę bez najmniejszej zmarszczki od razu wracają kompleksy odnośnie własnej urody. A odcięcie się od mediów nie zawsze pomaga, bo wtedy często dopada FOMO i stres. Może więc z tymi Bieszczadami to nie taki zły pomysł?

Zostaw komentarz

Możesz użyć HTML tagów i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>