Czy klin klinem to dobra metoda na leczenie złamanego serca?
Tego kwiatu pół światu, nie ma co rozpaczać. Wyjdź w miasto, zabaw się, szybko zobaczysz, że boleśnie utracony obiekt miłości nie był wcale tak wyjątkowy. Nie warto za nim rozpaczać. Po prostu znajdź sobie pocieszyciela, najlepszy lek na zranione serce.
Lek rzeczywiście może zadziałać, ale krótko, a kac po nim bywa gorszy niż po alkoholowej libacji. Trudno zresztą, żeby było inaczej, jeśli w głowie ma się obraz byłego, i nieważne, jak kuszące są te nowe ramiona, obraz zniknąć nie chce – no bo przecież gdyby tamten ktoś faktycznie nie był taki wyjątkowy, jego odejście przeszłoby bez echa. I im dłużej ciągnie się kuracja, tym boleśniejsze konsekwencje.
Działanie lepsze niż płakanie?
Szukanie klina po tragicznym rozstaniu ma zwykle jeden cel – zapełnić pustkę, żeby nie czuć już tej przejmującej samotności. Zapełnić za wszelką cenę, kimkolwiek. Szybka nowa znajomość jest przez bardzo wiele osób uznawana za naprawdę skuteczną terapię na odkochanie. Bo nie warto beczeć miesiącami z tęsknoty. Wdychać co wieczór te resztki zapachu, co się ostały w poduszce. Rozklejać się na każdym kroku, gdyż właśnie tędy biegaliśmy wieczorem, to był nasz ulubiony makaron, a jego tak śmieszyła ta reklama z gadającym pieskiem.
Kolejny romans pomoże złapać oddech i oderwać się od złych myśli. Przestać żyć przeszłością, bo wśród nowych ludzi można złapać dystans i spojrzeć na zakończony związek z całkiem innej perspektywy. Tyle, że to rzadko kiedy działa w ten sposób.
Klinem zwykle leczy się miłość niespełnioną, nieszczęśliwą, to nas ktoś porzuca, a nierzadko odchodzi właśnie po to, by się związać od razu z kimś innym. Wtedy to nakręca się myślenie, że nie
było warto, to niegodny uczucia parszywiec, nie poświęcę mu już nawet sekundy swoich myśli. Oczywiście to nieprawda, ale na zewnątrz można zgrywać twardziela, którego rozstanie kompletnie nie ruszyło. Droga wolna, niech pajac idzie, jak by tu było za kim rozpaczać.
Skakanie z kwiatka na kwiatek nie jest bynajmniej tak proste, kiedy w grę wchodzą silne uczucia. Zdarza się, że ta „lecznicza” znajomość rozwija się niespodziewanie w coś pięknego, zwykle jednak happy endu brak, bo nie sposób praktycznie z dnia na dzień radykalnie przemeblować swoje sprawy sercowe. A gdy podbojom towarzyszą nie do końca czyste intencje, będzie to rzutować na ciąg dalszy romansu.
Zobacz, co straciłeś
W wir nowych znajomości i przypadkowego seksu wpada się z rozpaczy, a to zły doradca w takich sprawach. Jeśli szuka się tylko pocieszenia, żeby zagłuszyć rozpacz i wyleczyć urażoną ambicję, bez opłakania swojej straty, to podświadomie wybiera się osoby bardzo podobne i na każdym kroku dokonuje porównań jak całuje, jak się uśmiecha, jak reaguje na zbyt gorącą kawę czy korki w centrum miasta.
Te porównania oczywiście bardzo dotkliwie przypominają o utraconej miłości, chociaż próbuje się sobie wmówić, że absolutnie wszystko w porządku. Przecież on rżał jak debil na głupich filmach i wiecznie miał paprochy w pępku, więc teraz to najbardziej znienawidzona osoba na świecie. Nie, nawet nie znienawidzona. Obojętna, bo to przecież najgorsze. Więc żeby nie było, że się przejmuję, pójdę w tango. A co.
Klin klinem w ramach zemsty. Choćby tylko dla siebie, lecz jeszcze lepiej, gdy tamten drań się dowie, jak doskonale sobie radzę. Nie jestem załamana, stać mnie na fajnych facetów. Co więcej, są oni o klasę lepsi, czyli można powiedzieć że rozstanie było dla mnie przysługą. No dzięki koleś, widzisz co straciłeś, a co ja zyskałam. Niech wszyscy widzą, że nie jestem w tym układzie ofiarą.
Plasterek na złamane serce
Oszukiwanie siebie niczego nie leczy, wręcz jeszcze bardziej podkręca frustrację. I na dokładkę krzywdzi drugą, niewinną osobę, która miała tego pecha, że dała się wkręcić w rolę pocieszyciela. Bo bycie czyimś klinem jest strasznie upokarzające, zwłaszcza gdy to nie była przygoda na jedną noc. Wchodzi się bowiem w pseudo-związek, często nie mając nawet pojęcia co za tym stoi, dopiero w trakcie, stopniowo odkrywają się karty, że ta dziewczyna bądź chłopak jest totalnie w rozsypce i cudzym kosztem próbuje wyrównać rachunki.
Nowego partnera za wroga, na nim odbija się swoje wcześniejsze niepowodzenia. Na klinie można się wyżyć, można go wykorzystać, dowartościować się jego kosztem. Potwierdzić własną atrakcyjność, ale bez wzajemności. Do tego można z niego zrobić prywatnego terapeutę, kompletnie mając w nosie, że wynurzenia o byłym, pełne złości, ale też wciąż gorących emocji, są dla słuchacza bolesne.
Pocieszyciel jest traktowany instrumentalnie, a już najgorzej, gdy się zakocha i oznajmi, że mu zależy – najprawdopodobniej będzie wykorzystywany na wszelkie możliwe sposoby.
Czasami wyławia się ich bardzo świadomie, mając w pamięci dawne zaloty, bo teraz chodzi o to, żeby odzyskać władzę, być górą i nie dać się znowu zranić. A że ktoś przy tym obrywa niesłusznie? Trudno, takie jest życie.
Wszyscy są tacy sami
Nowy związek ma dać ukojenie, tak by wreszcie zapomnieć, dojść do siebie i ruszyć śmiało do przodu. Ale to właśnie błąd, że nowego partnera ma się za lekarstwo, przez co już na starcie ważne rzeczy się psują – taki związek siłą rzeczy się nie układa, czyli kolejne rozczarowanie, a na przelotne romanse zwykle przyciąga się niewłaściwe osoby, co utwierdza w przekonaniu, że z płcią przeciwną trzeba krótko i bez zbędnych sentymentów.
A wszystko dlatego, że ludzie nie potrafią być sami. W związkach „na zakładkę” nie ma okresu samotności, bo tego większość okropnie się boi. Jak ktoś długo jest singlem, to się przyzwyczaja; może mu być ciężko, ale jakoś się z tym stanem oswoił. Po byciu w związku, zwłaszcza gdy mieszkało się razem, drastyczna zmiana statusu jest przytłaczająca. Niby można się cieszyć, że w końcu sama, wolno bezkarnie łazić z tłustymi włosami i chrupać w łóżku herbatniki, ale te koszmarne chwile samotności, przy śniadaniu czy przy zasypianiu…
Idzie zwariować. Więc chce się tylko, żeby to się skończyło. Szukanie na siłę to większe ryzyko, że trafi się na byle kogo, z deszczu pod rynnę. Ale nawet gdy będzie spoko, to po prostu jest jeszcze za wcześnie, bo tamto jeszcze nie dobiegło końca i trudniej docenić dobro, jakie tym razem się przytrafiło. Plus taki, że nikt palcem nie wytyka, że sama, chłop rzucił i jeszcze nikogo sobie nie znalazła, tylko co to za pocieszenie? Dość marne, biorąc pod uwagę, że serce wciąż boli, a nowy związek jest zwyczajnym oszustwem.
Pozwól komuś naprawdę odejść
Rzeczywiście nie warto przeżywać utraconej miłości w nieskończoność, ale wypłakać swoje trzeba, a jak nie płakać, to w jakiś inny sposób się rozładować i pogodzić ze stratą. Klin klinem nie jest taką reakcją, bo nie oczyszcza, a jedynie maskuje ból, a w środku jątrzy się rana.
Tego kwiatu jest pół światu? Dobre sobie. Życie pokazuje, że dawnego szczęścia wcale się tak łatwo zastąpić nie da.
A nie da, bo nie pochowało się niespełnionego uczucia, nie pozwoliło w ogóle, żeby ono wygasło. Spokój ducha nie przyjdzie, dopóki nie pozwoli się starej miłości odejść – ludzie uczepieni w przeszłości przenoszą niezałatwione sprawy na nowy związek, zrzucają na głowę nowej osoby cały toksyczny balast i oczekują, że ona się z tym upora. Nawet jej w tym nie próbują pomagać, bo przecież oni są największą ofiarą i należy się im rekompensata. I nieważne komu przyjdzie ją wypłacić.
Ciężko ten stan przezwyciężyć, jako że porzucenie przez ukochaną osobę jest doświadczeniem bardzo przykrym, w dodatku dochodzi tu jeszcze do głosu urażona duma, że ktoś nas uznał za nie dość dobrych na wspólne życie. Miłosne rozczarowanie potrafi niekiedy dosłownie rozwalić życie. Z takim obciążeniem człowiek robi wszystko, by sobie ulżyć, a obecność drugiej osoby wydaje się najlepszym rozwiązaniem.
To kiedy jest odpowiednia pora?
Żałoba jest przykra, dlatego wiele osób próbuje przeskoczyć ten etap, zresztą mechanizm ten widać równie często w sytuacjach, gdy związek umiera – czujemy, że nadchodzi koniec, ale na definitywne rozstanie decydujemy się dopiero, gdy na horyzoncie pojawi się ktoś nowy, żeby było „na zakładkę”, a nie że człowiek budzi się zupełnie sam.
To zgubna strategia, jako że nic w sobie nie zmieniamy. Przejście z jednego związku w drugi jest bezrefleksyjne, co najwyżej z poczuciem, że ludzie są podli, a miłość to bzdura, dlatego warto być wyrachowanym. Słowem, zero zaufania, tylko podejrzliwość i nakierowanie na własne potrzeby.
Czas na nową miłość jest wtedy, gdy przeszłość nie odgrywa większej roli przy wyborze partnera – nie chodzi o to, żeby się zemścić czy coś udowodnić. Niektórym zajmie to miesiąc, innym rok, ale liczy się efekt – być gotowym na samotność, ponieważ wtedy związek jest dopełnieniem, a nie plasterkiem na lęki.
Zostaw komentarz