Czy kobiety naprawdę pragną mężczyzn jak z książkowych romansów?
Tak zwana „literatura kobieca” budzi spore emocje – niekoniecznie pozytywne. Szczególnie kontrowersyjne są romanse z silnie zaznaczonym wątkiem erotycznym, ale i „zwykłe” historie miłosne potrafią wywołać burzę w social mediach, ponieważ opisany w książce wybranek serca jest dosyć… specyficzny, by łagodnie to ująć.
A co dokładnie jest z nim nie tak? No cóż. To, co na pierwszy rzut oka może wydawać się szalenie romantyczne, dla tej krytycznie nastawionej części publiczności jest po prostu toksyczne, złe, na wskroś szkodliwe. I w związku z tym od razu pojawia się pytanie – skoro to tak problematyczni bohaterowie, to czemu wzdychają do nich tysiące czytelniczek? Nikt im przecież tych książek na siłę do ręki nie wpycha. Może po prostu w głębi ducha kobiety wcale nie pragną dobrych, porządnych mężczyzn, partnerskich związków, bezpieczeństwa i stabilności?
Bohater jak z książki
Czytając romanse, można odnieść wrażenie, że książkowi mężczyźni bywają często jeszcze gorsi od bohaterów filmowych komedii romantycznych. Książki są oczywiście różne, ale widać pewien trend – masa erotyków, by wspomnieć te najpopularniejsze jak „365 dni” czy „Pięćdziesiąt Twarzy Greya”, opowiada o mężczyznach agresywnych, brutalnych, zaborczych, prześladujących główną bohaterkę, i o zgrozo, właśnie to czyni ich tak piekielnie seksownymi.
Choć obecnie tego typu literatura przeżywa prawdziwy rozkwit, to bynajmniej nie jest nic nowego, a nawet można powiedzieć, że współczesne książki zawierają nieco mniej wątpliwych treści od pozycji sprzed kilku dekad. Zaskakujące? Wszystko rozbija się o klasyfikację gatunkową – dzisiaj na rynku znaleźć można naprawdę ciężkie tytuły, zazwyczaj jednak są one odpowiednio opisane, posiadają stosowne disclaimery, więc raczej z góry wiadomo, czego można się spodziewać – choć nierzadko trzeba się mocno wczytać w drobniutki druk z gwiazdką zamieszczony na okładce. Dawniej romanse rzadziej koncentrowały się na ciężkiej przemocy, były mniej dosadne, za to częściej przemycały treści dziś uznawane za seksistowskie, przestarzałe, uwłaczające kobietom, ponieważ książkowe bohaterki były przeważnie bardzo bierne, nie za mądre, i tylko dawały się ratować z opresji, niezdolne przeżyć bez swojego herosa.
Co nie znaczy, że książki pisane dzisiaj wolne są od oburzających treści. Niepokojące jest zwłaszcza to, jak wiele budzących kontrowersje tytułów to tzw. young adult, czyli książki, po które szczególnie chętnie sięgają nastolatki – bo jeśli zamiast powieści o młodzieńczej miłości, szukaniu siebie i dojrzewaniu, czytelniczka dostaje historię o toksycznym typie, to prawdopodobnie nie wyciągnie z tej lektury korzystnych dla siebie wniosków i nauczy się szkodliwych wzorców. Lecz o mężczyznach przejawiających zachowania destrukcyjne czytać lubią również kobiety dojrzałe, wydawałoby się już na tyle doświadczone by wiedzieć, czym podobny romans kończy się w prawdziwym życiu. A może to właśnie owa wiedza tak bardzo je pociąga? Pytanie tylko – dlaczego?
Stuprocentowy alfa
Kontrowersyjnych bohaterów można opisać jako niezwykle męskich, co ma swoje dobre i złe strony. Jego działania są często wątpliwe moralnie, jest w nim zdecydowanie za dużo agresji, ale to po prostu cena za naładowaną najczystszym testosteronem męskość. Ciemne strony męskiej osobowości tłumaczone są właśnie oddaniem dla książkowej bohaterki – on ją w taki sposób chroni, tak okazuje swoje głębokie uczucia, a za jego szorstkością kryje się w rzeczywistości serce ze złota, lojalność, oddanie, wierność zasadom. Nawet jeśli to gangster.
Dlatego problematyczne zachowania opisuje się jak coś romantycznego, przez co czytelniczka otrzymuje wizję trudnej, acz pięknej miłości. Jego zaborczość i straszny wybuch gniewu to uroczy dowód na miłość – tak ją kocha, że nie może znieść tego, jak się uśmiechnęła do innego mężczyzny. Może ją nawet zamknąć, całkiem odciąć od świata, bo ona jest tylko jego, nie pozwoli jej sobie odebrać – tym bardziej, że zamknie ją przecież w eleganckiej rezydencji albo innym równie atrakcyjnym miejscu.
I kiedy ta otoczka „miłości” zostanie sprawnie opisana, wielu osobom umyka, że w czytanej historii emocje bohatera sprowadzają się w zasadzie tylko do gniewu, złości, zazdrości, zaborczości. On głównie krzyczy, rozwala przedmioty, bije konkurentów po mordzie, a jak już pokaże wrażliwszą stronę, to koniecznie tak, żeby przypadkiem nie wyjść na mięczaka, no i oczywiście będzie to musiał zrekompensować sobie jakimś aktem soczystej przemocy. Jego dowody miłości potrafią być spektakularne, tylko co z tego, jeśli wcześniej zafundował bohaterce masę przykrości, skrzywdził ją, stanowił realne zagrożenie. Owszem, niektóre książki są bardziej subtelne, a męscy bohaterowie bardziej ludzcy, jednak wciąż ze świecą szukać opowieści o normalnej miłości, z jej wzlotami i upadkami – one istnieją, lecz giną w zalewie toksycznej dramy.
Kim jest dzisiaj tak zwany samiec alfa i czy kobiety naprawdę go pożądają?
Niebezpiecznie i ekscytująco
Czy owo zamiłowanie do toksycznych romansów to jedynie efekt tego, że zwyczajność mamy na co dzień, więc w książkach wolimy „grubsze” wątki, właśnie żeby się oderwać, zajrzeć do obcego świata, poczuć dreszczyk emocji? Niewykluczone, że tak. Tylko czemu owych doznań dostarczają romanse kwalifikujące się do Niebieskiej Karty? I dlaczego przemocowy facet zostaje idealnym kochankiem zamiast trafić na terapię albo do więzienia? Bo większość książek tego typu nie robi rozliczenia, wręcz przeciwnie, romantyzuje przemoc, robiąc z niej atrybut „prawdziwego mężczyzny”.
I sądząc po popularności babskiej literatury, to się kobietom podoba – przynajmniej części. Bo tak, to straszne, kiedy ktoś cię porywa, ale kiedy porywacz jest zabójczo przystojny, bogaty, władczy, a jego motywacją jest zdobycie ukochanej wybranki, to nogi miękną. On tak ją kocha! Do szaleństwa! I gdyby na moim punkcie ktoś aż tak zwariował…. No można się rozmarzyć.
A książka ma tę przewagę, że historia w niej opisana toczy się w dobrym kierunku. Między bohaterami nie ma zdrowej komunikacji, jest za to manipulacja, szantaże, słowna i fizyczna agresja, kochankowie celowo się ranią, ale koniec końców ich miłość zwycięża. On kapituluje – mięknie przy niej, zrywa chłodną maskę, poświęca się. Jest nadal twardy, bezwzględny, niebezpieczny dla reszty, ale ona go ujarzmiła. Niewykluczone, że w realu po kolejnym szale uniesień zadzwoniłaby na policję, książka jednak rządzi się własnymi prawami.
Fajnie, ale na odległość
Pociąg do niegrzecznych chłopców ma pewne uzasadnienie w biologii – nieustraszony, zdolny do wszystkiego mężczyzna wydaje się idealnie spełniać swoją tradycyjną, męską rolę. Dlatego znajdą się czytelniczki, które by chciały poznać kogoś takiego również naprawdę. Wytłumaczenie może być bardzo proste – męska agresja jest kojarzona z sukcesem reprodukcyjnym, i część tych atawizmów wciąż tkwi w naszych głowach, mimo że styl życia mocno się zmienił. Tak samo jak i oczekiwania wobec potencjalnych partnerów.
Fascynacja pierwotną siłą zachęca do czytania dark romance, ponieważ w książkach udaje się pogodzić niemożliwe, czyli to, że ów brutalny samiec będzie zarazem czułym, oddanym kochankiem. Jest inaczej niż w realu, gdzie jak ktoś lubi użyć pięści i pogardza wszystkim dookoła, to można założyć, że i dla wybranki będzie miał podobne nastawienie, nawet jeśli na samym początku okaże jej nieco serca. I po kolejnej z rzędu lekturze łatwo ulec złudzeniu, że mroczny kolega z pracy albo napastliwy sąsiad jest w rzeczywistości wymarzonym kochankiem.
To bowiem bardzo charakterystyczne, że w książkowych romansach męski protagonista nie jest zwykłym patusem i prymitywnym chamem, który przychodzi z pracy pijany, leje żonę, zmusza do seksu, który trwa 30 sekund, i ogólnie traktuje swoją kobietę jak skończonego śmiecia. On owszem, ma swoje za uszami, ale jest też czarujący, niebanalny, tajemniczy. Oferuje nieziemski seks. Na swój pokrętny sposób stawia wybrankę na piedestale, ubóstwia ją, dzięki czemu można przełknąć jego seksistowskie zachowania. Również opisywana przemoc jest tak podana, by była sexy – to nie tak, że on ją popchnie na podłogę, skopie i poprawi krzesłem, tylko na przykład złapie mocno za włosy, przydusi do ściany, chwyci za szyję, co jest agresją, lecz zarazem bardzo kojarzy się z pożądaniem i ognistym seksem. Będzie na krawędzi, ale nie dojdzie do przekroczenia pewnych granic.
Słowem, jego dominacja nie jest wyłącznie chęcią poniżenia kobiety, bo nawet jeśli ona ma być mu podporządkowana, to idą za tym bardzo konkretne profity. Po drugie, bohater romansu bardzo często jest emocjonalnie niedostępny, obca mu monogamia, i właśnie główna bohaterka, jako jedyna, zdołała przełamać schemat – bo jest tak wyjątkowa. Dzięki tej wyjątkowości ma także pewność, że jego dzika furia w oczach nigdy nie przerodzi się w coś autentycznie dla niej groźnego.
Czytając o Greyach, Massimach i Hardinach, można oswoić przemoc, z jaką kobiety mają styczność – bohater z książki przynajmniej szczerze kocha, więc jak już musi być agresja, to chociaż w ładnym anturażu. Można skosztować w wyobraźni rzeczy zakazanych, objętych tabu. Można kontrolować własną uległość. Krótko mówiąc, przeprowadzić romans taką ścieżką, by mimo przeróżnych turbulencji i traumatycznych przeżyć wyjść na swoje. A że wymarzony mężczyzna, o którym czyta się z wypiekami na twarzy, to łobuz? Hm… Na sam koniec Christian Grey zostaje mężem Any, mają dzieci, żyją długo i szczęśliwie – a to nie brzmi chyba strasznie łobuzersko.
Zostaw komentarz