Czy kult pracy może być szkodliwy?
Praca jest ważna. To dzięki niej mamy środki na utrzymanie, a przy okazji możemy się jeszcze zrealizować, rozwinąć, zrobić coś pożytecznego dla świata. Nie zawsze jest łatwo, lecz cóż, tak wygląda życie, czasami jest mocno pod górkę, po drodze doznajesz porażek, popełniasz błędy. Jednak żeby na koniec otrzymać nagrodę czy w ogóle żyć na przyzwoitym poziomie, swoje musisz wyrobić. Dlatego gonić należy wszystkich nierobów przekonanych, że cokolwiek powinno im spaść z nieba za darmo.
Ale pracowitość łatwo może się przerodzić w pracoholizm. I co gorsza, w wielu kręgach nie traktuje się pracoholizmu jak choroby, wręcz przeciwnie, staje się on wielką cnotą, wyznacznikiem wartości, symbolem ambicji, bo tylko słabeusze spoczywają na laurach. W pogoni za sukcesem zapomina się jednak, że najlepszy nawet człowiek wciąż pozostaje człowiekiem, a na zawodowym szczycie jest bardzo mało miejsca, w efekcie czego większość się raczej zaharuje na śmierć niż dorobi czegokolwiek. Mimo to, kult pracy ma się bardzo dobrze.
Daj z siebie jak najwięcej
Chcesz godnie żyć? Musisz dać wkład od siebie. Tym wkładem jest praca, a im bardziej się do niej przyłożysz, na większą dostaniesz nagrodę. Ale że dobrze urządzić chcą się praktycznie wszyscy, konkurencja jest spora i nie wystarczy tylko pracować. Trzeba dokręcić śrubę, docisnąć, wspiąć się na wyżyny własnych możliwości, bo zwyczajnością to się raczej za daleko nie zajdzie. Przerażające jest przy tym, ile trudu człowiek musi włożyć, by stać się chociaż przeciętnym, a o wybiciu się ponad normę to nawet nie ma co gadać. Presja nieustannie rośnie, a to co kiedyś było nadprogramowe, dziś staje się obowiązującym standardem.
Amerykanie mają na to określenie „hustle culture”. U nas nazywa się to zwykle kulturą zapier…, lub trochę ładniej „zapieprzu”. I bardzo dobrze te słowa oddają istotę rzeczy, nie chodzi bowiem, że masz normalnie pracować. Ty masz zasuwać jak osioł, na 300 procent normy. Doszło do tego, że ktoś na etacie po osiem godzin dziennie staje się w oczach niektórych leniem i pasożytem, niesłusznie oczekującym, że za tak mizerny wkład w rozwój cywilizacji będzie mógł otrzymać jakiekolwiek środki do życia. Nie, jeśli chcesz przeżyć, musisz dać więcej, bo dawna norma to nowe lenistwo.
Za jakieś niezwykłe benefity zaczyna się uznawać rzeczy zupełnie zwyczajne, jak dach nad głową i pieniądze na jedzenie, czyli, wydawałoby się, absolutna podstawa, bez żadnych luksusów. Na tym właśnie polega dramat wielu osób, że do osiągnięcia tego minimum muszą harować ponad siły, a jeśli nie chcą, otrzymują łatkę nieudaczników i leniów. Motywacyjne przemowy już dawno przestały realnie oceniać ludzkie możliwości – pracownikom się wmawia, że jedynie długą i ciężką ponad siły pracą mogą poprawić swój los.
Praca dla samej pracy
Nie dość, że oczekiwania są mocno wygórowane po prostu przez samą atmosferę pracy, to jeszcze ambicje podsycają media społecznościowe. Tam bowiem znajduje się ludzi, którzy nie śpią chyba w ogóle, i w jakiś magiczny sposób znajdują czas na wymagającą pracę, zajęcia dodatkowe, dom, rozwój, sport, czytanie, rozkręcanie nowego biznesu, zdobywanie kolejnych umiejętności. I jeszcze wyglądają atrakcyjnie, a ich mieszkania lśnią czystością jak na katalogowych zdjęciach. Widać można. A skoro można, to ja też muszę.
Do spełnienia tego wyzwania nie wystarczy jednak zwyczajna obowiązkowość – żeby utrzymać tempo zarywa się noce, zaniedbuje każdy prywatny aspekt życia, ratuje litrami kawy albo nawet czymś gorszym. Praca staje się dla takich osób centralnym punktem życia i wartością samą w sobie, bo często wcale nie liczy się efekt końcowy, ile liczba przepracowanych godzin i ilość włożonego wysiłku. Powodem do dumy staje się praca w niedziele i święta, brak urlopu od pięciu lat, przeglądanie służbowej poczty w kolejce do lekarza i przyjście do roboty z gorączką 40 stopni. Ludzie narzekają na przepracowanie, ale też wzajemnie się nakręcają w swoim „męczeństwie”, bo bez tego mogą wypaść z obiegu.
Nie brak firm, w których ceni się właśnie intensywność pracy, co skłania wielu pracowników po prostu do udawania – jeśli szybko wykonasz swój projekt, nie dostaniesz pochwały za wydajność, bo szef chętniej doceni kogoś z podobnymi wynikami, ale siedzącego po nocach. Inaczej mówiąc, są takie miejsca pracy, w których nie rywalizuje się na czyste wyniki, ile na skalę zapracowania. Jeśli jesteś ciągle na czuwaniu, zaniedbujesz inne sprawy, nie masz czasu na oddech, przysypiasz na biurku – dopiero wtedy można uznać, że faktycznie się starasz i angażujesz. A że przy okazji ledwo patrzysz na oczy i słaniasz się z wyczerpania… No tak w kulturze hustle wygląda normalność.
I gdyby jeszcze to przynosiło spodziewane efekty, można zrozumieć tak daleko idące poświęcenie. Tymczasem orka na ugorze nie jest wcale gwarancją czegokolwiek, bo gdyby była, w Bangladeszu roiłoby się od milionerów, a wiadomo, jak wygląda tamtejsza rzeczywistość. Realia, nie tylko w Bangladeszu, ale i w państwach o wiele zamożniejszych, są dużo mniej różowe – cały masy pracowników doprowadzają się do skrajnego wyczerpania, i jedyne co z tego mają, to problemy zdrowotne.
Mit pracowitości
Oczywiście, jest sporo racji w tym, że pieniądze i sukces nie biorą się z powietrza, i cztery godzinki dziennie, spędzone głównie na układaniu pasjansa, donikąd nie zaprowadzą. Ale znowu, nie chodzi o bycie leserem, ile o biologiczne, naturalne ograniczenia człowieka. Nikt nie jest w stanie pracować bez przerwy. W pewnym momencie trzeba odpuścić. Trzeba wypocząć. Znaleźć jakąś odskocznię od pracy, choćby to było przeglądanie memów w internecie. Jechanie na pełnych obrotach, bez żadnego przystanku po drodze, zazwyczaj kończy się na ostrym dyżurze.
Nakręcanie ludzi do nieustannej pracy kończy się tym, że według różnych szacunków, około 2/3 pracowników doświadcza wypalenia zawodowego już przed 40 rokiem życia. Grubo ponad połowa nie lubi swojej pracy, a niechęć do swojej profesji coraz częściej odczuwają ci, dla których wcześniej to była autentyczna pasja. Na szczęście przybywa pracodawców, którzy widzą i rozumieją ten problem, dlatego zamiast kolejnych nadgodzin proponują work-life balance, co obu stronom przynosi konkretne korzyści.
Bo zasuwający non-stop pracownik wcale nie generuje wyższych zysków, wręcz przeciwnie – przemęczenie spowalnia, negatywnie wpływa na dokładność, częściej powoduje kosztowne błędy oraz wypadki przy pracy. Niezależnie od tego, czy to praca fizyczna, czy umysłowa, promowany kult zasuwania produkuje szereg niepożądanych skutków ubocznych, a upragnionego sukcesu jak nie było, tak nie ma nadal.
Praca jak z Instagrama
Kult zap***lu jest o tyle szkodliwy, że promuje w zasadzie tylko bardzo wąską grupę pracowników, jednocześnie wpędzając w poczucie winy tych, którzy nie pasują do medialnego wizerunku „człowieka sukcesu”. Jeśli jesteś na dole hierarchii i zarabiasz mało, z jakiegoś powodu automatycznie to czyni ciebie roszczeniowym nierobem, mimo że wykonujesz często ciężką, niewdzięczną pracę. Ale z jakiegoś powodu ktoś mający atrakcyjną pracę zasługuje na profity, a ten z niższej pozycji niesłusznie domaga się lepszego traktowania, mimo że już pracuje długo i daje z siebie naprawdę sporo.
W kulturze hustle podaje się za przykład osoby z samego topu, które przecież też mają te same 24 godziny – nie dodając jednak przy tym, że od pewnego momentu na ich sukces pracują już inni. Drugą rzeczą typową dla tej kultury jest fetysz zapchanego terminarza, co bardzo zaburza obraz i tworzy fałszywą wizję zapracowania – ktoś sprzątający ulice przez 10 godzin robi tylko jedną rzecz, podczas gdy prawdziwie zajęta osoba ma w kalendarzu tych czynności co najmniej kilkanaście, mimo że większość z nich to na przykład czytanie maili albo wizyta w firmowej siłowni. Ale właśnie ta druga będzie ceniona wyżej.
Im gorzej płatna praca, tym łatwiej ją sprowadzić do obijania się, i to jeszcze do obijania się na koszt tych faktycznie pracujących. W kulturze hustle bowiem winien jest zawsze pracownik – jeśli uważasz, że płacą ci za mało, to znaczy, że twoja praca jest mało warta, i albo weź się w końcu za siebie, albo zmień profesję zamiast czepiać się lepszych od ciebie. Co jest wyjątkowo niesprawiedliwe, ponieważ ludzie nazywani nierobami przeważnie tyrają po kilkanaście godzin dziennie, nierzadko w dwóch, trzech pracach, a mimo to nie stać ich na własny kąt i rachunki, o nieistniejącym życiu prywatnym nie wspominając. Praktycznie wszystkie dane pokazują, że praca zajmuje ludziom coraz więcej czasu, ale pensje rosną za wolno i mnóstwo ludzi odrabia darmowe nadgodziny lub wykonuje więcej niż teoretycznie zakłada ich stanowisko.
Frustrację potęguje fakt, że większość nie ma pracy marzeń – kultura hustle przychylnie patrzy na zajęcia, które ładnie wyglądają na zdjęciach w social mediach, natomiast zwykła, szara harówka to raczej symbol nieudacznictwa, dlatego ludzie ją wykonujący w pełni zasługują na to, jak są przed świat traktowani. I jedynie, co takie ofiary kultu zapieprzu mogą usłyszeć, to „pracuj więcej zamiast beczeć, że coś ci się należy”.
Paradoks kultury hustle jest taki, że jednocześnie współczesnym pokoleniom zarzuca się brak interesującej osobowości. Ludzie jak mrówki dreptają do roboty, nie robią nic ciekawego, nie mają hobby, nie mają przyjaciół, nie zakładają rodzin. Są po prostu jałowi. Zupełnie jak gdyby nie istniało dla nich jakiekolwiek życie poza pracą…
Zostaw komentarz