Główne menu

Czy męskość może być nietoksyczna?

Toksyczna męskość jest tematem, który już od ładnych paru lat rozgrzewa opinię publiczną. Jaki ma być współczesny mężczyzna? Dlaczego pewne męskie zachowania są złe? Kto powinien być wzorem dla dorastających chłopców? Za kim mają podążać już ci dorośli? I czy w ogóle muszą kogokolwiek naśladować?

Kobiety dostały swój feminizm, i czy się on komuś podoba, czy nie, jest to jakaś oferta ułatwiająca odnalezienie się w nowej rzeczywistości, po tych wszystkich zmianach społecznych – które zresztą w dużym stopniu są właśnie efektem emancypacji. Mężczyźni generalnie czegoś takiego nie mają, a na dokładkę stare zasady są powszechnie potępiane jako przestarzałe i wysoce szkodliwe. Więc czy można jeszcze w ogóle być męskim bez narażania się na łatkę „toksycznego”?

Czy męskość może być nietoksyczna?

No tacy po prostu jesteśmy

Bycie męskim to wyzwanie, dzisiaj nawet podwójne, bo z jednej strony trzeba się wpisać w pewne określone standardy, ale z drugiej, owe standardy mogą różnym grupom nie przypaść do gustu i zaczną się problemy. Słowem, jak zadowolisz jednych, to zaraz rozwścieczysz drugich, a w dodatku są to wyjątkowo mocno spolaryzowane obozy. Kłopot z tą „męską męskością” jest jeszcze taki, że ona nieustannie potrzebuje walidacji i byle pierdoła może zakończyć się tą największą obelgą, czyli odebraniem karty samca alfa.

Ale męskość jako taka wcale nie jest toksyczna. Toksyczna jest dopiero męskość przejaskrawiona, podkręcona na maksa, do której się podchodzi z nabożnym zachwytem, lękiem i kompletnie bezkrytycznie. Nie ma w niej miejsca na choćby najmniejsze przytyki, śmieszki, zastrzeżenia – wszystko jest śmiertelnie poważnie, łącznie z poczuciem humoru, które pozwala na kpienie z każdej rzeczy, byle tylko nie podważały one sensu samczej
męskości.

I to jest właśnie częsty problem, ten strach, że inni uznają mnie za niemęskiego, a tak się może stać z naprawdę błahego powodu, jak założenie łososiowej koszuli lub zjedzenie wegańskiego burgera. Co zachęca do nadgorliwości, czyli wykazywania się agresją na niemal każdym polu, również gdy jest to zupełnie zbędne. Do ryzykowania własnym zdrowiem i życiem, byle tylko się wykazać. I niestety, do krzywdzenia innych, bo właśnie toksyczna męskość silnie łączy się np. z seksizmem, rasizmem, homofobią, gnębieniem słabszych, nie dość męskich mężczyzn.

Toksyczni mężczyźni często tłumaczą swoje zachowanie testosteronem oraz naturą – faceci już tacy są i wszelkie próby ucywilizowania ich samczych zapędów są bezskuteczne i zwyczajnie śmieszne. Czemu chcecie nas kastrować i na siłę przemieniać w kobiety? A prawda jest taka, że bardzo wiele tych stereotypowo męskich zachowań wynika po prostu z kultury oraz oczekiwań wobec mężczyzn, którzy muszą w określony sposób podkreślić swój status. I oprócz tych, którzy faktycznie mają w sobie takie cechy, są również mężczyźni z natury wrażliwi, nieśmiali, słabsi, nieskorzy do walki i agresji, i chcieliby w spokoju obejrzeć „Emily w Paryżu” zamiast Ekstraklasy. I często nie mogą, bo jak się zdradzą z odmiennymi preferencjami, wylewa się na nich ściek, a co bardziej krewcy koledzy po prostu użyją pięści.

Co jest złego w męskich zainteresowaniach?

Zasadniczo nic, i raczej nikt nie krytykuje typowo męskich aktywności typu piłka nożna, majsterkowanie, samochody, rąbanie drewna w kraciastej koszuli. Choć uczciwie trzeba dodać, że w niektórych środowiskach wszystko co domyślnie męskie z automatu kojarzy się źle, no ale podobnie postrzega się różne babskie hobby jak astrologia, robienie paznokci albo oglądanie tureckich seriali.

Zwykle jednak przymiotnik „toksyczny” pojawia się dopiero kiedy męskie hobby pójdzie za daleko, choć znowu, różnie to można definiować, i na pewno znajdą się tacy, którym przeszkadzać będą wszelkie niewinne męskie rytuały pomagające lepiej zintegrować się z grupą kolegów. Ale co innego, kiedy męska aktywność skręca w patologię i zaczyna się ocierać o niebezpieczne ideologie.

Nie ma już zdrowej rywalizacji, chęci rozwoju, poszukiwania siebie, jest głównie przemoc i wręcz obsesyjna chęć podkreślania statusu oraz dominacji, co dla otoczenia jest nie tylko nieznośne, ale często też bardzo krzywdzące.

Typowe dla toksycznej męskości jest również ukrywanie emocji innych niż agresja, romantyzowanie przemocy, kult zap***dolu, forsowanie mitów o samotnych wilkach i przekonanie, że do wszystkiego musisz dojść sam i tylko przegryw szuka pomocy. Poradzić sobie też sam musisz, bo faceci nie płaczą, są
twardzi, mają jaja, nie chodzą w rurkach i nie piją sojowego latte.

Jak się jednak spojrzy na to z boku, cała ta naładowana testosteronem stylistyka bardziej przypomina leczenie kompleksów niż rozwijanie męstwa. Lecz nawet jeśli, to co w tym złego? Cóż, nawet zakładając, że dobrostan kobiet i „słabych samczyków” nie ma najmniejszego znaczenia, patologiczna presja na 300 procent męskości non stop szkodzi samym facetom. O ile siła jest pociągająca, tak przemoc już niekoniecznie, dlatego
toksycznym osobnikom nie uda się stworzyć szczerych, międzyludzkich relacji opartych na prawdziwym szacunku, a nie strachu. Zamiast braterstwa zwykle jest tylko bezwzględnie egzekwowana hierarchia i zamordyzm, co ostatecznie sprawia, że mężczyźni kończą z nałogami, problemami psychicznymi, w więzieniach, na ulicy, żyją krócej, bardziej się niszczą, częściej schodzą na złą drogę i nikogo tak na dobrą sprawę nie obchodzą.

A co z emocjami? Czy kobiety to naprawdę lubią?

Walka z toksyczną męskością, jakkolwiek słuszna w swoim założeniu, może jednak zaprowadzić w ślepy zaułek. I jest trochę prawdy w tym, że część mężczyzn traci na swoim „sfeminizowaniu” – w oczach potencjalnych partnerek są zniewieściali, jacyś tacy rozlaźli, zbyt misiowaci. No mili, ale… Ale jakoś z nimi nie iskrzy, a związek nie do końca spełnia oczekiwania. I nawet tym feministycznie nastawionym kobietom zdarza się mówić „co z ciebie za facet”, jak gdyby przejście na jasną stronę mocy pozbawiło mężczyznę jego wrodzonego magnetyzmu. Jest to oczekiwane, szczere przyznanie się do bólu, porażki i słabości, tylko że zamiast zadowolenia i zrozumienia na twarzy kobiety widać głównie zniesmaczenie.

Co oczywiście nie znaczy, że pożądanie wzbudzają właśnie ci toksyczni – u części pewnie tak, lecz mimo wszystko nie jest to dla współczesnych kobiet atrakcyjny typ faceta. Tu bardziej chodzi o to, by czuć pewien kontrast, ale bez całej tej paskudnej otoczki sprowadzającej kobietę do roli służącej bez prawa głosu. Krytyka toksycznej męskości na
ogół bowiem zasadza się na tym, że w tej postawie kobieta nie jest nawet człowiekiem, a jedynie zdobyczą, symbolem statusu, dlatego w „samczych” kręgach tak często mówi się o chwytaniu bab krótko za pyski, wysyłaniu do kuchni, odbieraniu praw wyborczych i zakazie edukacji, podkreśla na każdym kroku, jak to samice nie są absolutnie do niczego potrzebne, bo teraz dzięki sztucznym lalkom i macicom nie posłużą nawet do seksu oraz rodzenia dzieci.

I również kiedy mężczyźni rozumieją, że ich męskość musi jakoś wyewoluować, to często widzą w kobietach, a zwłaszcza w feministkach, głównych wrogów, bo to one coś zabrały, one coś narzuciły, a kiedyś było lepiej, choć nie jest jasne kiedy konkretnie i na czym dokładnie owa lepszość polegała. Ale słusznie też zauważają, że promowane partnerstwo i równość bywają wybiórczo traktowane, jak kwestia wieku emerytalnego albo poboru –
można zrozumieć, że czują się pokrzywdzeni, skoro próbują pójść z duchem czasu, zrzekają się pewnych przywilejów, a nieprzyjemne obowiązki pozostają.

Czy naprawdę nie ma pozytywnych wzorców?

Zaskakująco często zwolennicy toksycznej męskości widzą problem właśnie w kobietach, a nie swoich silniejszych kolegach, choć to właśnie oni narzucają brutalne zasady gry i są przeszkodą na drodze do szczęścia. Żeby było śmieszniej, swoich de facto oprawców uważają za najlepszych przewodników, którzy „mówią jak jest” i obiecują raj na ziemi, przedstawiając banalnie proste recepty.

Pozytywnych przykładów męskości jest sporo, lecz problem z nimi jest taki, że albo wydają się nierealne do osiągnięcia (zwłaszcza te wzorce popkulturowe jak Aragorn), albo nie dają natychmiastowej nagrody, ponieważ często wiążą się z przepracowaniem trudnych tematów i przede wszystkim poszukaniem winy w sobie – po prostu nie wszystkich przekonuje, że powinieneś być dobrym człowiekiem bo tak należy, bez liczenia na doraźne korzyści. Co nie zmienia faktu, że wielu mężczyzn właśnie w tym widzi szansę dla siebie, bo w końcu mogą pogodzić te pierwotne ciągotki z wrażliwszą stroną osobowości, łącząc męską siłę z delikatnością i empatią. Mają swoje grupy wsparcia i odcinają się od toksycznego maczyzmu, bo w ogóle nie widzą w nim czegoś dobrego dla siebie – dużo bardziej im odpowiada świat, w którym wolno być po prostu sobą i nie wstydzić się proszenia o pomoc.

Na ile jednak powszechny jest ten przekaz? Gdy mowa o kryzysie męskości to często wysuwany jest właśnie argument o braku pozytywnych przykładów, przy jednoczesnej nadpodaży toksycznych samców alfa przekazujących swoje mądrości. Ale to nie jest prawda.

Jest mnóstwo ciekawych kanałów i profili promujących męskie treści bez toksycznej otoczki, tylko zwyczajnie ogromna część widzów nie jest tym zainteresowana, bo dużo atrakcyjniejszy wydaje się koleś robiący demolkę między kolejnymi puszkami piwa niż ten, który mówi że w strzelaniu najważniejsza jest odpowiedzialność. Toksyczna wizja męskości mówi bowiem to, co pewna grupa odbiorców chce słyszeć, czyli że warto być bucem, a baby są głupie. Nie
szukają oni żadnych rozwiązań, tylko przekazu potwierdzającego ich przekonania. I za nic nie chcą uwierzyć, że odejście od toksycznej retoryki ma sens, choć to właśnie ich nietoksyczni koledzy są dużo bardziej szczęśliwi.

Zostaw komentarz

Możesz użyć HTML tagów i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>