Główne menu

Czy mężczyzna może być feministą? I czy w ogóle powinien?

Feminizm to jedno z tych zjawisk, które do dzisiaj budzą potężne kontrowersje. Bo po co to komu? Więcej z niego szkody niż pożytku, tylko niepotrzebnie główki młodych dziewcząt nabijane są szkodliwymi głupotami. Druga strona może jednak zapytać: a cóż złego jest w chęci poprawienia bytu wielu kobiet? Jest przecież problem przemocy seksualnej, domowej, ekonomicznej… warto te trudne tematy wziąć na tapet.

Feministyczna dyskusja dotyczy głównie kobiet, lecz siłą rzeczy zahacza także o panów. I tu się pojawia pytanie – czy jeśli mężczyzna nie uważa płci przeciwnej za podludzi, to powinien zostać feministą? Czy to w ogóle ma sens i jest komukolwiek potrzebne?

Czy mężczyzna może być feministą? I czy w ogóle powinien?

Kim jest męski feminista?

By odpowiedzieć na to pytanie, trzeba wpierw zdefiniować sam feminizm, i już na tym etapie zaczynają się przeszkody, bo wbrew pozorom, nie jest to wcale jakiś jednolity ruch, a „walka o prawa kobiet” to bardzo szerokie pojęcie. Tak z grubsza, można jednak podzielić ową filozofię na dwa główne nurty – walkę stricte o sprawy kobiece oraz ruch mający na celu pełną równość pomiędzy płciami. I tylko pozornie jest to to samo.

W pierwszym przypadku, można powiedzieć, że mężczyzna jest zbędny, a niekiedy wręcz przeszkadza, bo swoją obecnością odwraca uwagę od meritum. Które jest takie, że przez całe lata problemy kobiet były spychane na margines i bagatelizowane, więc kiedy wreszcie wychodzą na pierwszy plan, to nie potrzeba nam znowu facetów krzyczących „a co z nami?”.

Jasne, mężczyzna może być sojusznikiem, musi jednak zrozumieć, że nie będzie zawsze na pierwszym miejscu i świat nie kręci się tylko wokół niego.

Opcja druga natomiast ma bardziej charakter egalitarny – chcemy, by wszystkim było lepiej i wszyscy byli równi. Ta część feminizmu pochyla się również na problemami chłopców oraz dorosłych mężczyzn, co zresztą niekiedy prowadzi do spięć z przedstawicielkami innych nurtów. W równości płci zasadniczo rozbija się o to, by wyjść z przypisanych tradycyjnych ról, te bowiem szkodzą nie tylko kobietom, ale również mężczyznom, więc teoretycznie panowie powinni temu przyklasnąć. I jakaś część rzeczywiście to robi, niemniej większości z trudem przychodzi zaakceptować istnienie feministek-kobiet, a co dopiero tym mianem określić siebie albo kolegów. No, chyba że w bardzo obraźliwym kontekście.

Jak można kibicować nienawiści do mężczyzn?

Mężczyzna przyznający się do bycia feministą… cóż, mówiąc eufemistycznie, raczej punktów sobie nie nabija, przynajmniej nie w męskim gronie. Nawet kiedy merytorycznie próbuje wykazać, że to właśnie również w interesie chłopaków. Mężczyzna-feminista to po prostu ktoś, kto najwyraźniej lubi być poniżany i przeprasza za samo istnienie, zdrajca własnej płci, więc jako taki zasługuje na brutalne szydzenie.

Inaczej mówiąc, normalny, szanujący się facet feministą nigdy nie zostanie, bo musiałby uznać, że jego męskość jest czymś gorszym, zasługującym na potępienie – feminizm wciąż uważany jest za ruch nienawidzący mężczyzn. Czyli chcąc ulżyć męskiej niedoli należy z feminizmem walczyć zamiast mu sprzyjać, bo feminiści tylko dokładają cegiełkę do systemowej dyskryminacji facetów. Patrząc jednak, w którą stronę zazwyczaj skręcają ruchy walczące o prawa mężczyzn, to chyba nie chodzi wcale o żadną równość, tylko poczucie wyższości, które wrogi feminizm próbuje odebrać.

W tradycyjnym rozdaniu męska płeć jest po prostu lepsza, choć realnie z owego statusu korzysta tylko garstka tych najbardziej uprzywilejowanych mężczyzn. Ale w międzypłciowym konflikcie to wystarczy – może i jako jednostka nic nie znaczę, za to ci z topu są mężczyznami, tak jak ja, więc mogę okazać wyższość kobietom, które w tej topowej
grupie mają nikłą reprezentację. Feminizm odbiera to poczucie potęgi i władzy, bo nie wystarczy być po prostu mężczyzną – musisz jeszcze pokazać, że istotnie masz w czymś przewagę nad kobiecą konkurentką. Czyli będąc feministą traci się w pewnym stopniu inicjatywę i sprawczość, trudniej się wykazać, trudniej być tym prawdziwie męskim, w dodatku można usłyszeć, że owa męskość jest z jakiegoś powodu „toksyczna”.

Antyfeministyczna retoryka brzmi po prostu fajniej, bo po co masz uważać babę za równą sobie, skoro jesteś od niej silniejszy, zobacz jak to robią w innych krajach, gdzie trzymają kobiety krótko za twarz. Żona uległa, posłuszna, pan domu rządzi jak mu się podoba – piękna wizja, a że w realu to niekoniecznie tak wspaniale wygląda i pociąga za sobą określone konsekwencje, już nie widać. Tym bardziej, że na jakimś poziomie feminizm naprawdę coś
mężczyznom zabiera, choćby właśnie ten status niekwestionowanej głowy rodziny zarabiającej na utrzymanie, dlatego mimo wszystko po męskiej stronie bardziej przyjmują się tradycyjne pomysły, mimo że idzie za nimi np. duża agresja między samymi chłopakami.

W byciu feministą uwiera też to, że o ile można zdobyć uznanie części kobiet, tak mężczyźni na ogół będą dość wrogo nastawieni, a jednak akceptacja własnej płci też jest ważna. Mało kto chce być simpem, białorycerzem, podnóżkiem samic, zaś żeby zaimponować kolegom to trzeba się raczej wykazać czymś mocno samczym, aczkolwiek dziś nie do końca jest jasne, co to w ogóle znaczy. Dlatego widać w przestrzeni publicznej więcej pro-kobiecych zachowań, a jak ktoś zanadto sobie pofolguje w okazywaniu „samczości”, to nie tylko kobiety, ale i wielu mężczyzn wyrazi krytyczną opinię. Czyli na swój sposób okażą się feministami.

Ile w tym szczerego wsparcia?

Feministyczna postawa u mężczyzn to dość grząski grunt, i w mediach społecznościowych sporo już było aferek z rzekomymi feministami w roli głównej. W sumie to nawet można zaryzykować tezę, że im bardziej facet deklaruje swoją sympatię do feminizmu, tym więcej podejrzliwości wzbudza. Feministyczne poglądy są bowiem często tylko zasłoną dymną.

Wyrachowaną postawą, która ma zapewnić przychylność kobiet i ułatwić dostęp do seksu. I wystarczy, że będzie odmowa, a gadki o równości i słuszności emancypacji odchodzą szybko w zapomnienie – baby jednak okazują się być głupimi sukami, tak jak koledzy mówili.

Łatwo też udzielać kobietom wsparcia, gdy dana sprawa bezpośrednio nie dotyka i nie trzeba zrezygnować z własnego przywileju. Albo gdy przyjdzie się skonfrontować z opiniami, że dane zachowanie, uważane dotąd za normalne, wiele kobiet uważa jednak za krzywdzące – czyli wypadałoby się zmienić, a to już dużo trudniejsze od rzucenia hasłem „dziewczyny, jestem z wami”. Nie zawsze też jest przyjemnie, kiedy kobieta okazuje się być w czymś lepsza – zarabia więcej, ma wyższe stanowisko, jeździ droższym samochodem, jej pierwszej udało się przebiec maraton. No miło, że dajecie babeczki radę, lecz nie powinno się to odbywać kosztem męskiej dumy.

Najtrudniej bywa pogodzić się z osiągnięciami życiowej partnerki, bo kiedy obce dziewczyny się realizują, to spoko, jednak żona wracająca późno z pracy, zaaferowana bardziej kolejnym projektem niż ugotowaniem obiadu, to spore wyzwanie dla równościowych poglądów. Anty- feminizm jest zwyczajnie wygodniejszy i bardziej użyteczny dla sporej części mężczyzn, zwłaszcza że ich pretensje są czasem w pełni uzasadnione, bo z jednej strony mają rozwijać w sobie pro-feministyczne cechy, a z drugiej, oczekuje się od nich „bycia facetem”, i to właśnie wtedy, kiedy dzięki postulowanej równości mogliby wreszcie nie czuć tej przytłaczającej presji. I jeszcze po wszystkim usłyszą „no przecież facet jesteś”, albo „co z ciebie za chłop” – również od kobiet. Tych, które wcześniej tak gorąco zachęcały do wspierania emancypacji.

Czy feminista może być sexy?

Nie brak głosów, że bycie feministą najnormalniej w świecie się nie opłaca. Bo jak przychodzi co do czego, to ci najbardziej równościowi niekoniecznie wygrywają wyścig i owszem, zdobędą sympatię, ale nie wzbudzą pożądania.

Koniec końców nawet feministka wybierze gościa, któremu częściej się zdarzy wygłosić seksistowską uwagę niż równościowy postulat. I fakt, trochę w tym prawdy się znajdzie.

Kobiety generalnie nie lubią mężczyzn, którzy ich źle traktują. Niezbyt dobrze się czują w roli tej gorszej, głupszej i zobowiązanej do posłuszeństwa – nawet jeśli pragną zostać trad wife, wciąż oczekują szacunku oraz uznania dla własnej pracy. Niechęć do feministów wynika raczej z tego, że jest on albo na pokaz, albo za dużo w nim niepotrzebnego podlizywania się drugiej stronie, przez staje się zwyczajnym pantoflarstwem, a nie słuszną
walką o równouprawnienie.

Po drugie, feminizm często idzie w parze z mocno liberalnymi lub lewicowymi poglądami, co nie każdej kobiecie pasuje. Wreszcie, w wielu wypadkach kobietom wcale nie chodzi o żarliwe deklaracje poparcia dla feminizmu, ile po prostu o dobre traktowanie.

Czym konkretnie się ono objawia? To już zależy od osobistych preferencji, więc jednym kobietom spodoba się równościowy, partnerski związek, podczas gdy inne stwierdzą, że im to w ogóle nie odpowiada. Bo tak jak feminizm nakłada na mężczyznę pewne nowe zobowiązania, które nie do końca będą się mu podobały, tak i wyznająca równość kobieta musi się pogodzić z pewną zmianą dynamiki w związku ze swoim partnerem. Jasne, bycie feministą nie wyklucza puszczenia partnerki przodem czy odsunięcia jej krzesła, ale jak oczekujesz kwiatów bez okazji, daj też coś z siebie. Coś więcej niż tylko „ja jestem największą nagrodą”.

Zostaw komentarz

Możesz użyć HTML tagów i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>