Czy mężczyzna przejmujący „kobiece” obowiązki traci na atrakcyjności?
Kobiety bardzo często narzekają, jak to nie lubią leniwych facetów, którzy nawet własnych brudnych gaci nie potrafią wrzucić do kosza z bielizną. Punktem zapalnym w wielu małżeństwach jest właśnie podział domowych obowiązków – kobiety widzą, że odwalają większość tej żmudnej, niewdzięcznej pracy, podczas gdy ich partnerzy migają się jak mogą. Poruszana jest kwestia „strategicznej niekompetencji”, czyli udawania, że nie umie się zrobić w domu najprostszych rzeczy.
Słowem, mężczyzna idealny powinien wiedzieć, że kosz na śmieci sam się nie opróżnia, toaleta się sama nie umyje, niemowlak z brudną pieluchą sam się nie przewinie. Ktoś musi to zrobić, i dobrze by było, gdyby tym kimś, chociaż od czasu do czasu, był pan domu, a nie tylko jego druga połówka. Czy jednak mężczyzna, który takie wskazówki potraktuje serio, faktycznie wyjdzie na tym lepiej?

Czy mężczyzna przejmujący „kobiece” obowiązki traci na atrakcyjności?
Kto ma pracować w domu?
Dom to domena kobiet. Praktycznie wszędzie, że wszystkich czasach, domem zajmowały się kobiety. Domem i dziećmi. W pewnym momencie uznano, że to nie do końca sprawiedliwe, ponieważ zazwyczaj wcale nie było tak, że poza domem kobieta nie miała nic do roboty – na ogół pracowała również „zawodowo”, na przykład w polu albo przy warsztacie męża, tyle że nie dostawała za to pieniędzy, a jej wkład był sprowadzany do „pomocy” lub po prostu mieścił się w szerokim zakresie „obowiązków domowych”.
Ale również kiedy uznano pracę zarobkową kobiet, w domach aż tak wiele się nie zmieniło. Statystycznie, codzienne domowe obowiązki wykonują w dużej mierze kobiety, choć faktycznie, te proporcje stale się zmieniają, a wśród młodszych mężczyzn coraz mniej jest tych uważających, że umycie talerza albo odkurzenie salonu uwłacza ich godności. Są też spory, jak konkretnie należy się dzielić pracą w domu, i tu zwykle pada argument o „męskich obowiązkach” w rodzaju płacenia rachunków, odśnieżania, koszenia trawnika czy naprawiania gniazdek elektrycznych.
To wszystko prawda, ale wciąż – męskie prace, zwłaszcza gdy mieszka się w bloku, to głównie zajęcia sporadyczne, bo kto na okrągło robi remont albo każdego dnia wnosi po schodach lodówkę. A ugotować i posprzątać trzeba codziennie. Tak samo jak przypilnować dzieci, żeby odrobiły lekcje i umyły zęby. I kiedy kobieta po raz kolejny musi zwracać mężowi uwagę, przypominać o podstawowych rzeczach, poprawiać, pamiętać o wszystkim, to któregoś dnia stwierdza „dość”, i odechciewa się jej czegokolwiek, w tym seksu. Przy okazji wychodząc na wredną jędzę.
Sprzątasz? Jesteś sexy
Sporo można znaleźć tekstów z takim właśnie przekazem: jak chcesz mieć udany seks z partnerką, przestań migać się od obowiązków domowych. Są tik-toki przekonywujące, że nic tak nie wzmaga libido kobiety, jak facet, który stara się ją odciążyć od prac domowych. W wielu serialach ci fajni mężowie zajmują się domem zamiast tylko siedzieć na kanapie i wydawać rozkazy. W reklamach również nie brak atrakcyjnych mężczyzn, którzy gotują, sprzątają łazienkę, usypiają dziecko. Obok zdjęć seksownych strażaków i drwali znaleźć można również fotki półnagich panów w fartuszkach. A filmiki, jak młody tata dobiera córeczce skarpetunie pod kolor sukienki roztapiają serce.
Nie jest bowiem tak, że mężczyzn stan ich domu kompletnie nie obchodzi i nie widzą oni brudu. Różnica w tym, że im się nie oberwie za bałagan tak mocno jak kobietom, bez względu na to, czy mówimy o singlach, czy o parach. Kobieta zbierze więcej krytyki za zaniedbany dom i dzieci, podczas gdy nad mężczyzną w analogicznej sytuacji więcej osób się zlituje i zapyta: gdzie matka? Pretensje żony też często można zbyć, bo ona sobie pogada, postęka, i ostatecznie sama i tak wszystko zrobi.
No ale czy za karę nie odmówi mężowi seksu? To jest naprawdę bardzo ciekawa kwestia. Z jednej strony problem wiecznie bolącej głowy jest jak najbardziej prawdziwy i wielu związkach z długim stażem przynajmniej jedna ze stron skarży się na zbyt rzadki seks lub jego zupełny brak. Z drugiej jednak, w tych tradycyjnych związkach seks niekoniecznie jest dobrem deficytowym – są badania, według których mniej seksu oraz wyższe ryzyko rozwodu dotyczy… mężczyzn godzących się na równy podział obowiązków w domu, żyjących w związkach partnerskich.
Chłop to ma być chłop, a nie baba
I bynajmniej nie są to wnioski płynące z jakichś szemranych pseudonaukowych analiz czy ankiet w internecie. Nie, to legitne badania, przeprowadzane m.in. w Norwegii i Szwecji, które są wręcz stawiane za wzór równouprawnienia dla innych krajów. A jednak wyniki okazały się mocno zaskakujące dla orędowników równości, pytanie tylko, czy wyjaśnienie jest tak proste jak by się mogło wydawać – że wykonujący kobiece czynności mężczyzna przestaje być męski, a więc pociągający seksualnie.
W większości tych badań wykluczono czynnik przymusu oraz braku satysfakcji – żony tradycjonalistów często przyznawały, że na seks godziły się dobrowolnie i odczuwały zadowolenie. Co jednak ważne, nie był to wcale seks „za darmo”, tylko za to, że przyniosłeś pensję i poleciłeś ugotować obiad – mąż, który „otrzymywał” regularnie seks, całkiem sporo w tym domu robił, po prostu były to głównie zajęcia uważane za typowo męskie. Słowem, lenie i przemocowcy, opacznie pojmujący „prawdziwą męskość”, niewiele z tego mieli.
Czemu jednak ci o egalitarnym podejściu do związków nie zdobyli dodatkowych punktów u swoich partnerek? Wytłumaczenia są różne. Pierwsze to takie, że robiąc więcej w domu, mężczyzna jest bardziej zmęczony i woli sen zamiast igraszek. Drugie, że w związkach partnerskich kobieta jest niezależna finansowo, co ułatwia decyzję o rozwodzie – kobieta na utrzymaniu męża, nawet będąc nieszczęśliwa, jest mniej skłonna go zostawić, bo nie ma gdzie pójść i trudniej będzie jej znaleźć pracę. Jest też kwestia religii, wieku, światopoglądu i wartości, wzorców wyniesionych z domu, jak i tego, że związki jeszcze trzy dekady temu wyglądały inaczej niż obecnie, dlatego starsze badania średnio się mają do współczesności.
Podział na własnych zasadach
Żadne dane socjologiczne nie potwierdzają jednoznacznie, że związek partnerski z równym podziałem obowiązków będzie na pewno udany albo że tradycyjnej, uległej żony mąż na pewno nie zostawi i będzie dobrze traktował – na obu tych frontach są zarówno dobre, jak i złe przykłady. Bo to nie wzorzec związku decyduje o powodzeniu, tylko umowa między dwójką konkretnych ludzi.
Prawdą jest, co widać w przytaczanych badaniach, że mąż mający wywalone na swoją partnerkę, dom, dzieci, obowiązki, może spodziewać się konfliktu, i nawet jeśli nie dostanie papierów rozwodowych, jego związek będzie daleki od ideału. To raczej kwestia tego, co jego żona uzna za rażące zaniedbanie – może jej kompletnie nie przeszkadzać, że mąż nie prasuje sobie koszul i nie wyjmuje naczyń ze zmywarki, jeśli nadrabia to na pozostałych polach, co spełnia jej oczekiwania.
Nie chodzi też o to, że mycie okien jest tak szalenie podniecające i żona widząc męża ze ścierką od razu się podnieca – to są rzeczy, które dają jej pewien komfort i spokój, natomiast gdy partner stale się miga od obowiązków, efekt jest mocno zniechęcający. Do tego trzeba dodać, że pary mają różne wizje tego, jak powinno wyglądać ich wspólne życie, i dramat zwykle polega na braku kompatybilności, a nie na tym, że mąż nie chce wynosić śmieci. Błędne jest też założenie wielu mężczyzn, że wystarczy wykonać jedną sztuczkę, by dostać w nagrodę smaczka – wiele kobiet irytuje właśnie ów transakcyjny charakter, bo wolałyby, żeby partner po prostu sam z siebie chciał dbać o ich dom, a nie tylko robić coś z nadzieją, że mu się wieczorem poszczęści.
W rozważaniach, dlaczego ludziom w parach nie wychodzi, za dużo jest też przywiązania do rozmaitych danych, które owszem, coś tam mówią, lecz zapomina się o tym, jak mocno subiektywne są odpowiedzi na pytania o szczęście, miłość, udany związek. Dlatego swoje wykresy znajdą i ci, zdaniem których najszczęśliwsze będą tradwives z gromadką dzieci, jak i druga strona, ta od przeszczęśliwych bezdzietnych singielek. Więc w sumie nie wiadomo, dlatego może, zamiast kurczowo czepiać się badań potwierdzających własne przekonania i rację, lepiej po prostu znaleźć kogoś, kto nam odpowiada – i nie wmawiać mu, że powinien się zachowywać inaczej.
Zostaw komentarz