Czy możesz być pewną drugiej osoby?
Mówią, że nigdy nie można być pewną drugiej osoby. Nawet największa miłość może się szybko i boleśnie skończyć. Dlatego warto myśleć o tym, że to jednak nie do końca, że życie bywa brutalne…. i mieć zawsze plan B. Nie ufać w 100%. Zabezpieczać się na przyszłość w razie sytuacji rozstania. Jednak czy rzeczywiście to dobry pomysł? Czy jest sens myśleć o rozwodzie w dniu ślubu? Czy można „wejść w związek” połowicznie, zostawiając sobie otwartą furtkę? A może taka asekurancka postawa to jak samospełniająca się przepowiednia? Wystarczy, że wpadniesz w jej sidła, a dokładnie ziści się wszystko to, czego się boisz?
Aż śmierć nas nie rozłączy, tfu…aż będzie nam dobrze razem
Nikt dzisiaj nie jest naiwny. Wie, że w życiu bywa różnie. Jednak jak pogodzić wiarę w miłość z potrzebą dbania o swoje interesy?
Niech będzie na przykładzie. Gosia i Adam. Ona otrzymuje ziemię od swoich rodziców, jeszcze przed ślubem. Pada propozycja, by Gosia i Adam razem wybudowali dom. Adam jest na tak, jednak sugeruje, by ziemia też była jego, wystarczy prosta umowa u notariusza. Skoro będą razem budować dom, razem na niego zarabiać, to…tak jest po prostu uczciwiej. Gosia milczy. Nie wie, co zrobić. Dostała ziemię od rodziców, jest jej. A co w sytuacji, kiedy Adam okaże się nieodpowiednim mężczyzną i będzie trzeba się rozstać? Dopytuje koleżanek. Zadaje też pytanie na forum.
Otrzymuje setki odpowiedzi. Większość to porady, by pozostawić ziemię dla siebie. I budować dom na swoim gruncie… z Adamem. Tylko jeden głos od kobiety zwraca uwagę, że to nieuczciwe z punktu widzenia mężczyzny, który będzie czuł się jako ten gorszy już na samym wstępie. Ten układ jest po prostu dla niego niekorzystny. By w razie problemów w przyszłości nie zostać na lodzie, powinien zbierać faktury, udowadniać, ile i co przeznaczył na budowę. I czekać…aż ona mu wykrzyczy w momencie kłótni: „przecież to mój dom!”.
Niemożliwe? Zdarza się często, nazbyt często.
A gdyby tak sytuację odwrócić? Adam ma mieszkanie kupione przez rodziców. Bierze ślub z Gosią. I razem biorą się za remont mieszkania. Czy Adam powinien przepisać mieszkanie na Gosię, tak, by ta dokładając się do remontu, wiedziała, że „ładuje pieniądze” w swoje? Czy może on nie powinien tego robić? A może w związku z tym, że mieszkanie jest jego, Gosia powinna mu płacić za wynajem? Za to, że mieszka i korzysta? Skoro mieszka u niego, nie ma nic, nie dostała nic od rodziców, to przecież korzysta z tego, co on ma… Absurdalny pomysł?
Może tak. Można by było przecież spojrzeć na temat jeszcze inaczej.
Niech Gosia i Adam zaczną od nowa.
Adam niech wynajmuje swoje mieszkanie, zyska dodatkowe środki z wynajmu. A razem niech kupią drugie mieszkanie na kredyt. Jest rozwiązanie? Czy nie bardzo? Może fakt, że on ma lokum na boku będzie kuszącą opcją, przypominającą, że przecież…łatwo można się rozstać? Tak, wiem, przesadzam.
A może to też będzie niesprawiedliwe? Bo on będzie miał dodatkowe środki z wynajmu, a ją rata kredytu może będzie przygniatać? Może Gosia będzie opiekować się dziećmi, więcej pracować w domu? I tym samym będzie miała gorsze warunki do znalezienia lepszej pracy…? On będzie się dokształcał, awansował, a ona będzie opiekować się chorymi dziećmi… Czy zatem Adam powinien Gosi płacić za to, że ta pierze i gotuje, że jest niańką, że to ona idzie na L4, gdy dzieci łapią grypę? Przecież dzięki temu on oszczędza czas, energię…nie musi się o wiele rzeczy martwić.
Prawda, że patrząc na związek w ten sposób, można dojść do dziwnych wniosków? Czy da się wszystko wyliczyć, tak ustawić, żeby było sprawiedliwie?
Co moje, to moje. Co Twoje to nasze
Pieniądze w związku są ważne. Bez pieniędzy nie da się żyć. Jednak czy wyliczanie na samym wstępie relacji, co jest moje, a co Twoje, co wspólne, czy na pewno ma sens? Czy może mści się przeciwko danej relacji? Budzi niechęć, podejrzliwość? Może to po prostu niesprawiedliwe, by ciągle „ważyć”, ile co kto daje?
Weźmy inny przykład. Kacper ma mieszkanie w dobrej dzielnicy. Po ślubie nadal jest to lokum jego. Jego żona, powiedzmy Dominika nie ma nic…oprócz swoich kompetencji. Żyją razem w mieszkaniu Kacpra. I już po kilku latach okazuje się, że Dominika zaczyna zarabiać trzy, cztery razy więcej niż Kacper. Bardzo szybko stać ją…na wybudowanie domu. I co teraz? Kacper nie chciał przepisać mieszkania na Dominikę przed laty, by była to ich wspólna własność, więc Dominika nie chce budować domu z Kacprem. Dominika jest jednak w gorszej sytuacji (chyba, że ustanowili zawczasu rozdzielność majątkową), wszystko bowiem, co zarabia jest też Kacpra. Nie może kupić sobie domu, mimo że zarabia dużo więcej od męża.
Mogą zdecydować się na rozdzielność majątkową. Dominika kupi „swój dom”, a Kacper będzie miał mieszkanie. Ona będzie miała dużo większy majątek. O ile im taki układ pasuje, to doskonale. O ile wyróżniają się wysoką dojrzałością, może to się udać…Jednak co w sytuacji, gdy Kacper powie, „ok Dominiko, zróbmy tak, jak chciałaś przed laty. Byłem głupi, miałaś rację… Mieszkanie będzie nasze, ale dom też”. Ona powinna się zgodzić? A może raczej zastanowić, dlaczego on zmienił decyzję dopiero wtedy, kiedy jego żona dorobiła się dużo większego majątku niż on? Może powinna powiedzieć, „o nie, kochaniutki, przecież uważałeś, że to nieuczciwe. To teraz też tym bardziej nie będzie to uczciwe. Pracowałam ciężej, zarabiałam więcej, dom jest mój. Tylko mój”.
Czy tak będzie sprawiedliwie? Czy da się w ten sposób budować związek?
A może taka postawa to proszenie się o niechęć, niepewność, lęk. Przekonanie, zobacz, Ty mi nie ufałeś, nie chciałeś się podzielić, to ja teraz będąc w dużo lepszej sytuacji materialnej niż Ty, też się nie podzielę.
Zaufanie
Bycie razem jest trudne. W kontekście wspólnego „dorabiania się” idealną sytuacją, choć trudną dla pary, bo mocno wymagającą, jest taka, gdy ona i on dorabiają się razem. Wtedy wiadomo, że wszystko jest „wspólne”.
Jednak i w takiej konfiguracji można się mocno posprzeczać. Bo on może zarabiać więcej i uważać, że „jego jest bardziej”. Ona może opiekować się dziećmi i przez jakiś czas w ogóle nie zarabiać i słyszeć, że…nic się nie dokłada. Może być też tak, że jedna osoba ma dużo lepszą pracę i dużo lepsze zarobki. Co wtedy?
Nie da się przecież wszystkiego przełożyć na pieniądze! A wiele par próbuje usilnie to robić…
Czy można żyć z kalkulatorem w ręce?
Scenariuszy z gwarancją kłopotów może być naprawdę wiele. Nie sposób mieć pewności, że będzie dobrze. Wiele może pójść nie tak.
Jednak czy to powód, żeby się zabezpieczać, zostawać coś dla siebie, mieć zawsze w zanadrzu plan B? Być może tak.
Jednak trzeba mieć też na uwadze, że druga strona może będzie robiła to samo.
Jeśli na samym wstępie rozliczamy się jak kontrahenci, to nie miejmy złudzeń, że z czasem to się zmieni. Życie to nie bajka, związek wymaga pewnej otwartości. Wiąże się z ryzykiem. Nie da się żyć bez zaufania. Zbyt duża ostrożność i zakładanie najgorszego, jak pokazują statystyki, działa jednak dokładnie na odwrót. Zamiast dawać poczucie bezpieczeństwa, przeciwnie rodzi zamęt i stres. Często jest też powodem żalu, rozczarowania…i w konsekwencji rozstania. Para, która już na wstępie zakłada, że może się nie udać i warto się zabezpieczyć, ma dużo większą szansę, że ich przepowiednie ziszczą się. Kij ma dwa końce. Jak zwykle. Czy zatem warto? Chyba nie ma dobrej odpowiedzi na to pytanie…
Zostaw komentarz