Czy można rodziców obwiniać o wszystko?
Rodzice potrafią zafundować swoim dzieciom traumy, to fakt. Praktycznie każdy ma jakieś przykre wspomnienia z dzieciństwa i żal do rodziców, często w pełni uzasadniony. Jednak słuchając tych skarg, można odnieść wrażenie, że niemal każdy wychował się w straszliwej patologii, a od rodziców nie otrzymało się w zasadzie nic poza upokorzeniami, gniewem i długą listą oczekiwań do spełnienia.
Jasne, że są domy, które bez przesady można nazwać piekłem, ale czy każda doznana w dzieciństwie przykrość kwalifikuje się jako ciężkie przestępstwo? W stosunku do rodziców zdajemy się mieć wyjątkowo mało wyrozumiałości, choć taka postawa najczęściej nie służy ani poprawieniu wzajemnych relacji, ani wyleczeniu się z bolesnych wspomnień.
Skąd się wzięli toksycznie rodzice?
W dużym skrócie – z pewnej książki autorstwa Susan Forward. Po tym, jak rodzice uchodzili za niekwestionowany autorytet i wręcz właścicieli swojego potomstwa, nastąpiła zmiana w myśleniu o tych szczególnych więzach. Zaczęto mówić na głos, jak rodzice potrafią znęcać się nad dziećmi, niszczyć ich psychicznie, poniżać, dręczyć, krytykować, karać za najmniejsze przewiny.
Założenia ze wszech miar słuszne, bo wchodząc z podobnym bagażem w dorosłość często funduje się już własnym dzieciom niewiele lepsze warunki, i tak z pokolenia na pokolenie przekazywane są najgorsze wzorce. Dopiero szczera rozmowa o tym, rozprawienie się ze skutkami doznanych krzywd może to zmienić. Ale jak zwykle się zdarza w takich przypadkach, wahadło może nagle zbyt mocno odbić w drugą stronę, a po drugie, chwytliwe tematy bywają traktowane tylko pobieżnie, co wypacza ich główne przesłanie i prowadzi do fałszywych wniosków.
Tak właśnie stało się z toksycznymi rodzicami. Oczywiście, oni jak najbardziej istnieją i zdecydowanie warto się z nimi rozprawić z pomocą specjalisty. Niemniej w wielu przypadkach toksyczni rodzice stali się odpowiedzią na każdy problem w dorosłym życiu. Mąż oschły? No pewnie nie przytulano go w dzieciństwie. Koleżanka z pracy złośliwa? Wystarczy posłuchać jak rozmawia przez telefon z matką. I tak dalej, przykłady da się mnożyć w nieskończoność. A nawet jeśli to prawda, nie poszła za tym żadna głębsza refleksja. Po prostu, tatuś skrzywdził, mamusia nie kochała zbyt mocno, koniec tematu.
Matki się nie popisały
Toksyczni są rodzice, ale koniec końców obrywa się przede wszystkim matkom. Jeśli chodzi o ojców, to najczęściej pada zarzut o nieobecność, fizyczną albo „tylko” duchową, albo że pił i był agresywny. Do matek pretensji jest zdecydowanie więcej, a w szczególności to widać w relacjach z córkami. Matka była za surowa albo odwrotnie, zbyt pobłażliwa. Chowała pod kloszem albo w ogóle się nie interesowała. Wychowała zniewieściałego panicza albo seksistowskiego buca. Za duży nacisk kładła na wygląd córki albo wpajała jej wywrotowe zasady kompletnie niepasujące do realnego świata. Za bardzo się starała albo za bardzo stawiała na siebie i nie wiadomo w sumie, po co jej było to dziecko.
Matki o wiele częściej niż ojcowie słyszą, że kosztem dzieci spełniają swoje niezaspokojone ambicje. Że zbyt mocno cisną na naukę, na osiągnięcia, że to z ich winy syn łobuz, a córka latawica. Bardziej też matkom się obrywa, że nie dopilnowały jak dzieciakowi działa się krzywda, a nawet, że ojciec nie przyszedł z pomocą bądź w ogóle się zmył z rodzinnego życia – bo czemu sobie takiego beznadziejnego męża wybrała.
Słuchając podobnych wynurzeń, ciężko uwierzyć, że żadna z krytykowanych matek nigdy nie zrobiła niczego dobrego. Zresztą podobnie jest z ojcami. Zostaje w głowie to, jak rodzic raz ośmieszył przed koleżankami, ale nie to, jak dał z uśmiechem te z trudem uciułane zaskórniaki, żeby dziecko mogło pojechać na wymarzoną wycieczkę.
Czy cokolwiek się zmienia?
Nie chodzi o to, by przymykać oczy na błędy i wady rodziców. Rozpracowanie trudnego dzieciństwa zaczyna się właśnie od tego kroku. Niestety, wiele osób zatrzymuje się w tym miejscu, wychodząc z założenia, że samo sformułowanie zarzutu wystarczy i brzemię zniknie. A dzieje się coś całkiem innego. Tak, padły określone słowa… i tyle. Nie ma nawet uczciwej konfrontacji, bo trudno za taką wziąć krzyki i wzajemne obrażanie.
W pewnym sensie instytucja „toksycznego rodzica” jest niezwykle wygodna, ponieważ daje solidny argument do ręki i wymówkę, że to nie moja wina, to dlatego, że mama kazała mi deklamować wierszyki na akademii. Przy takim podejściu nie ma odpowiedzialności za swoje czyny, a przecież mówimy o dorosłych ludziach, którzy myślą samodzielnie i podejmują własne decyzje. Kiedy z toksycznością rodziców walczy się na terapii, jest to długi proces, idący daleko poza stwierdzenie „mój ojciec był przesadnie surowy”.
Tymczasem wiele osób po prostu stwierdza „fakty” – musiałam siedzieć cicho na rodzinnych uroczystościach, dlatego teraz nie umiem postawić się mężowi. Taka osoba nie zastanawia się nawet, czy te dwie sprawy w ogóle da się powiązać, a jeśli tak, to w jaki sposób. Zostaje wina matki, wina ojca, a ból jak gryzł przed laty, tak gryzie dalej.
Bo życiowe trudności magicznie nie znikają tylko dlatego, że nazwało się je po imieniu. To dobry punkt wyjścia, ale jeszcze nie lekarstwo. Ci, którzy ochoczo obwiniają rodziców o każde swoje niepowodzenie, bardzo często albo zbyt mocno uwierzyli w proste rozwiązania z popularnych poradników, albo czują, z dorosłością byłoby im ciut niewygodnie. Dużo wygodniejsze jest zrzucenie winy na rodzinę, otoczenie, co może być prawdą, ale i tak wymaga również własnego wysiłku.
Ile winy jest po stronie rodziców?
Można zauważyć, że często za grzebanie w dzieciństwie biorą się osoby, którym niezbyt wychodzi w życiu. Znowu, mogą mieć sto procent racji, ale nic im to nie da, jeśli nad sobą nie popracują. Tym bardziej nie da, gdy tak naprawdę to nie przez rodziców zostali zwolnieni z pracy albo kolejny życiowy partner dopuścił się zdrady.
Żal do mamy bądź taty potrafi być głównym hamulcowym jeśli chodzi o osiąganie sukcesów. Nie przez to, że ojciec coś tam 30 lat temu powiedział, tylko że dalej się to roztrząsa i nie umie odpuścić. Bo jakkolwiek mogły to być rzeczy przykre, zwłaszcza dla bardzo wrażliwego, nastoletniego serca, to wcale nie muszą być to sprawy tak wielkiego kalibru, by nie dało się sensownie poukładać dorosłego życia.
Jest także wiele traumatycznych przeżyć dla dziecka, które na pewno mają swój wpływ na kształtowanie psychiki, ale na swój sposób są normalne – pewnie lepiej, żeby ich nie było, ale się zdarzają, gdyż banalnie mówiąc, takie jest życie. Jak na przykład to, że będąc najstarszą siostrą, zamiast wyjść na imprezę z koleżankami musiałaś się zajmować rodzeństwem, bo mama szła na drugą zmianę do pracy.
Kurczowe trzymanie się tych wspomnień bardzo często ciągnie w dół, prowadzi do zgorzknienia i jest zwyczajnie destrukcyjne. Nie mówiąc już o tym, że nie każda dysfunkcja w dorosłym życiu jest efektem zaniedbania ze strony rodziców. I to właśnie jest tak niebezpieczne, gdy za bardzo się wierzy w toksyczność mamy albo taty – jeśli mając kilkadziesiąt lat, ciągle się sądzi, że nic dobrego mnie nie spotka, bo jako dziecko musiałam stawać w kącie, to rzeczywiście może zadziałać samospełniająca się przepowiednia.
Przeceniona rola domu
Po rodzicach dziedziczymy różne cechy, a stosowane metody wychowawcze i atmosfera w domu mocno wpływają na rozwój człowieka i jego postawy w dorosłości. Wpływają, nadają kierunek, ale wciąż zostaje miejsce na autorskie interpretacje. Inaczej mówiąc, po wyprowadzce z domu naprawdę da się zmienić swoje poglądy, wartości, zachowania, a że to nie jest proste, to inna sprawa. Jest jednak wykonalne.
Druga rzecz to to, jak bardzo nie docenia się wpływu otoczenia, składając wszystko na karb wychowania w domu. A przecież dzieci chodzą do szkoły i spędzają tam po kilka godzin dziennie. Wychodzą na podwórko, mają zajęcia dodatkowe, spotykają się z innymi członkami rodziny, widzą znajomych rodziców, obserwują sąsiadów, są świadkami przeróżnych sytuacji w sklepie czy u lekarza. Te doświadczenia również ich kształtują – tata codziennie dawał mamie buziaka i odnosił się do niej z szacunkiem, ale regularnie wpadał też wujek, który o kobietach mówił „puste suczki”.
Czy rodzice to ludzie?
W skłonności do obwiniania rodziców o każde niepowodzenie da się dostrzec ogromną surowość, z jaką oceniane są ich postępki. Wręcz bezwzględność, jak gdyby rodzice nie mieli absolutnie żadnego prawa do popełniania błędów. Oczywiście, ich potknięcia rzutują na małych, niewinnych domowników, niemniej oczekiwania, że rodzic nigdy nie postąpi niesłusznie, jest po prostu naiwne, by nie powiedzieć głupie.
Zasadniczo rodzice chcą dla swoich dzieci dobrze, nawet gdy wychodzi jak wychodzi, przy czym należy jasno rozgraniczyć błędy od przemocy – bicie, znieważanie, psychiczne dręczenie to nie są zwyczajne pomyłki. Wcale nie tak łatwo znaleźć rodziców, którzy celowo uprzykrzają dzieciom życie, radują się ich płaczem i podcinają skrzydła z czystej złośliwości. Wytykając im różne podłostki, warto więc wziąć pod uwagę szerszy kontekst, na przykład to, że tata naprawdę strasznie bał się o swoją dorastającą córkę, ale nie umiał okazać tego inaczej niż żołnierskimi komendami.
Wiadomo, „to były inne czasy” nie są najlepszym usprawiedliwieniem, ale spojrzenie na zachowanie rodziców z tej perspektywy pozwoli przynajmniej zrozumieć, co nimi kierowało. A widząc to, można już wytłumaczyć, dlaczego coś było złe i boli do dzisiaj. I kto wie, może nawet wspólnie uda się to naprawić.
2 komentarze
Dziękuję za ten tekst. Absolutnie się nie usprawiedliwiam, myślę o sobie jako złej matce, ale po przeczytaniu trochę mi ulżyło. Sama nigdy nie pomyślałam, że nie wyszło mi to czy tamto przez moich rodziców, ale o sobie myślę krytycznie. Chciałabym, żeby moje dzieci doszły do takich wniosków jak w tym tekście, żeby było im lepiej. Nigdy mi nie wypomniały, że ich niepowodzenia to moja wina, ale chciałabym, żeby zapomniały o tym co było i uwierzyły, że wszystko jest w ich rękach.
Dziękuję za ten tekst moja córka ciągłe mnie obwinia za wszystko .Ja już jestem wyczerpana .Choć narażam swoje zdrowie by jej pomóc,to i tak zawsze jest źle. Zawsze pretensja Dzięki temu artykułowi nie będę już aż tak bardzo brać do siebie jej pretensji