Czy myślisz samodzielnie?
Lemingi, pelikany, stado baranów, potulne owieczki... ludzka masa nie uchodzi za zbyt mądry organizm, jest raczej bezmyślna i podatna na manipulacje. Już w maleńkiej grupce uruchamia się instynkt stadny nakazujący podążać za resztą, przejmować jej tok myślenia, dla własnego dobra, bo tak bezpieczniej, a skoro wszyscy tak robią, znaczy coś musi w tym być.
Większość ludzi tak robi, choć lubimy się oszukiwać, że jesteśmy pod tym względem wyjątkowi. Że myślimy samodzielnie, nie dreptamy ślepo za tłumem. Tylko czy da się w każdej sytuacji myśleć po swojemu? I na ile niezależne poglądy są naprawdę niezależne, wolne od wpływu innych ludzi?
Czym skorupka za młodu nasiąknie…
Każdy ruch, każda opinia to efekt tego, co dzieje się w naszym mózgu. Działamy i myślimy na podstawie zgromadzonych wcześniej danych. Ostateczna decyzja jest nasza, ale czy aby na pewno podejmujemy ją samodzielnie? W tym sensie, że przecież w ciągu swojego życia nasiąkamy poglądami innych ludzi, uczymy się od nich, obserwujemy świat dookoła i korzystamy z doświadczeń nie tylko własnych, ale i cudzych. Podejmowane kroki wydają się słuszne, lecz czy dlatego, że właśnie tak sądzimy, czy może ktoś kiedyś jakoś nas do tego przekonał, ukształtował, wskazał kierunek?
Są przecież rodzice, znajomi, jest szkoła. Oglądamy filmy, czytamy książki, słuchamy wiadomości. Mimo niechęci do autorytetów, ich słowa też zapadają nam w pamięć. Jest wielce prawdopodobne, że przeciętny Europejczyk, gdyby urodził się w Laosie albo Somalii, miałby inny kodeks wartości i poglądów, właśnie ze względu na odmienne otoczenie w jakim przyszłoby mu żyć. A gdyby ów Europejczyk został zupełnie odcięty od internetu? Też pewnie nieco inaczej spoglądałby na wiele spraw.
Nie to, że wszystko bezmyślnie małpujemy i mimowolnie przejmujemy cudzy punkt widzenia, po prostu nie da się uciec od wielu wdrukowanych schematów, o których często nawet się nie wie, że ktoś je w nas kiedyś zaszczepił. Przykładów jest mnóstwo, jak choćby to, że warto iść na studia, mieć pracę zapewniającą rozwój, że trzeba szanować starszych, a dzieci są przyszłością narodu. Jasne, narzucone normy kulturowe nie zawsze są złe, pytanie tylko, jak często zastanawiamy się nad słusznością tych oczywistości. I dlaczego są one dla nas oczywistościami.
Tysiące pytań bez odpowiedzi
Kto myśli samodzielnie, jest bardzo dociekliwy. Nie zadowala się odpowiedzią „bo zawsze tak było, bo to dobre i słuszne”, tylko drąży temat by zrozumieć podstawy jakiegoś twierdzenia. Skąd to się wzięło? Czy stoją za tym racjonalne przesłanki, czy wynika to ze strachu i niewiedzy? A może jest jakaś alternatywa? A jeśli tak, to jaka? Jakie byłyby konsekwencje zmian, kto by na tym skorzystał, kto stracił? Dlaczego nie dopuszcza się innych możliwości? Albo czemu tak usilnie chce się wdrożyć nowe rozwiązania, skoro stare całkiem nieźle dają sobie radę?
Problem w tym, że takie dociekanie jest strasznie czasochłonne i zazwyczaj męczące. Żeby zgromadzić, przeanalizować i usystematyzować liczne dane potrzeba czasu, którego przeważnie nie mamy, dlatego wiele spraw traktujemy pobieżnie, przyjmując coś na wiarę, żeby szybko się z tym uporać albo po prostu nie są to rzeczy aż tak dla nas istotne. Bo tych wszystkich jak?, gdzie?, kiedy? jest bez liku, a jedno pytanie pociąga za sobą kolejne. Nierzadko sprawa się mocno komplikuje, kiedy wyjdzie, że pewne założenia są jednak błędne i trzeba cały pogląd zrewidować. Tak, żeby dojść do samodzielnych wniosków człowiek musi się solidnie napracować.
Czasami po prostu łatwiej przyjąć coś za pewnik, w końcu tak mówiła mama, tata, babcia, dziadek, inni ludzie, których się poważa. Przekazywali te mądrości w dobrej wierze, doświadczeni życiem, jak tu im nie wierzyć? Co z tego, że nie zawsze szło za tym sensowne wyjaśnienie? Dzieci to chłoną i tak są do tych prawd przekonane, że często nawet im do głowy nie przyjdzie, żeby zdobytą wiedzę później zweryfikować.
Najpierw uwierzyć w siebie
Brakuje też pewności siebie, wiary we własne możliwości. Przeszkadza i to, że kopanie głęboko może odsłonić prawdy, które wcale się nie podobają. Pójście pod prąd miewa i przykre konsekwencje, ponieważ zawsze znajdą się krytycy, a część ludzi zwyczajnie się odwróci i nie zostawi na odmiennych przemyśleniach suchej nitki.
W samodzielnym myśleniu wysoka samoocena jest niezmiernie ważna, bo jak ktoś niepewny siebie będzie w stanie bronić własnego zdania? Do wyłamania się z tłumu potrzebny jest hart ducha, dlatego niektórzy wolą milczeć – wiedzą swoje, ale się z tą wiedzą nie wychylają.
Z niezależnym myśleniem jest bowiem ten kłopot, że ścierają się tu dwa pragnienia – tego, żeby być zaakceptowanym przez swoje otoczenie, i tego, by się z owego otoczenia wyróżnić. Dobrze jest czuć wspólnotową więź, ale zarazem głupio jest być nieistotną cząstką masy, trybikiem w wielkiej machinie. Dzisiaj chyba bardziej niż kiedykolwiek, bo już wiemy, jak się nas tresuje, żeby podążać narzuconą ścieżką zamiast wytyczać własne szlaki.
Społeczeństwa są bardziej świadome przeróżnych mechanizmów związanych z życiem całych narodów, grup religijnych, partii politycznych. Lud nie powinien wiedzieć, jak się robi kiełbasę i politykę? Ależ oczywiście, że powinien! Niech drąży, niech docieka, niech walczy o swoje! I są ludzie, którzy kwestionują zastaną rzeczywistość, nie boją się, że komuś nie przypadną do gustu ich przemyślenia. Zadają masę pytań: dlaczego mamy trzymać się tradycji albo iść za postępem? Czy to na pewno niezbite fakty? Dlaczego jakiś człowiek traktowany jest jak wyrocznia?
Skąd wiesz, co się wydarzyło?
Tyle że z każdej strony zasypywani jesteśmy newsami, wiadomości nierzadko są sprzeczne, nie wiadomo komu wierzyć. Należy więc polegać na własnym zdrowym rozsądku, na własnych obserwacjach. Tylko jak zdobyć doświadczenie? Co jest warte uwagi? Bo jeśli ktoś czerpie wiedzę, to zawsze z jakiegoś źródła. Informacje z pierwszej ręki są zwykle najlepsze, ale przecież każde zdarzenie może być opowiedziane przez kilku świadków zupełnie inaczej, czyli nie da się uciec od obcego wpływu.
Najprościej przekonać się o tym osobiście, podróżując, rozmawiając z ludźmi, przełamując codzienną rutynę, dzięki czemu poznaje się życie z wielu różnych perspektyw, traci się prosty, czarno-biały osąd. Czasem wystarczy już niewielka zmiana codziennych nawyków, pójście do osiedlowego sklepiku, przejazd komunikacją miejską, wysłuchanie zwierzeń sąsiadki głosującej na wrogą partię – cokolwiek, co pomaga wyjść z własnego, nieco już zabetonowanego kręgu. Najprościej i zarazem najtrudniej, bo są ograniczenia czasowe, no i nie da się być w tysiącu miejsc jednocześnie.
Dlatego tak ważnym źródłem są dzisiaj media niezależne, lecz i one bywają subiektywne, przedstawiają fakty z określonym komentarzem, a ludzie kreowani na prawdomównych i wiarygodnych mogą rzeczywiście otworzyć ludziom oczy, ale mogą też jeszcze bardziej zaciemnić obraz. Wystarczy spojrzeć na polityków, liderów ruchów społecznych, duchowych guru – nie wszyscy są orędownikami prawdy.
Zwłaszcza że robienie czegoś wbrew ogółowi niekoniecznie musi być wyzwalające – każdy rodzic powie dziecku, że na ruchliwej ulicy nie gra się w piłkę, a wyłamanie się z tego schematu nie jest żadną niezależnością, a zwykłą głupotą, co łatwo dowieść. Masowa wiedza nie zawsze jest ogłupiająca, jednak sprawdzenie tego wymaga czegoś więcej niż tylko sprzeciwu dla zasady. Ocena wiarygodności to żmudna robota, lecz znowu, bez tego nie da się stwierdzić, czy kierują nami własne przemyślenia, czy ktoś nami manipuluje.
Ja w to wierzę, więc to musi być prawda
Właśnie, nie dać się zmanipulować. To podstawa – wybrać, w co się wierzy i jak się myśli, nie dać sobie wmówić czegoś przez telewizję, rząd czy jakiegokolwiek samozwańczego lidera opinii. Staramy się przed tym bronić, choć strasznie trudno oddzielić ziarna od plew, bo w dobie internetu źródeł wiedzy jest mnóstwo, tyle że spora ich część jest kompletnie bezwartościowa.
I kiedy szuka się odpowiedzi dla siebie, łatwo dać się porwać hasłom, które nie tyle mówią jak jest, ile pokrywają się z tym, w co chciałoby się uwierzyć. Czasami tak bardzo, że jest się głuchym na słowa innych, bo tamci pewnie kłamią, są opłacani przez wrogów, a ataki na nich są najlepszym potwierdzeniem, że mają rację, w przeciwnym razie nie byłoby tej nagonki. Świat się ich boi, ponieważ są niezależni, nie myślą jak reszta.
To zwykle idzie w parze z tematami budzącymi wielkie emocje, jak na przykład GMO – część wyrobi sobie zdanie na podstawie rzetelnych poszukiwań i twardych dowodów, część zadowoli się chwytliwymi sloganami, które najbardziej pasują do wyznawanego światopoglądu. „Myśl samodzielnie” staje się wtedy idealnym argumentem do zdyskredytowania przeciwnika w dyskusji – sądzisz inaczej, znaczy kupili cię, nabierasz się na propagandę, idziesz w stadzie.
Rozmowa o kontrowersyjnych zagadnieniach świetnie pokazuje, czy ktoś faktycznie stara się myśleć samodzielnie, czy też za deklarowaną niezależnością kryje się jedynie mocna wiara w jakąś ideę, przez co nawet merytoryczne, dobrze udokumentowane argumenty nie są w stanie skłonić do refleksji, że może cała sprawa jest bardziej złożona, nie tak oczywista, jak się teraz wydaje.
Może jednak jest inaczej?
Bo ludzie niechętnie zmieniają swoje przekonania. Im bardziej coś traktują osobiście, tym trudniej im zaakceptować niewygodne fakty. Często wcale nie pragną rzeczowej debaty, raczej szukają argumentów potwierdzających ich zdanie, a z drugą stroną nie wymieniają opinii, chcą tylko postawić na swoim.
Tymczasem ktoś naprawdę samodzielnie myślący nigdy nie wyklucza innych opcji. Nie przyjmuje czegoś za pewnik, którego nikt i nic nie zdoła obalić. Miewa wątpliwości, uwzględnia nowe fakty, modyfikuje swoje poglądy zgodnie z tym, czego właśnie się dowiedział. I dopuszcza możliwość, że się pomylił albo zwyczajnie czegoś nie wie, ma za mało informacji, jeszcze sobie nie wyrobił zdania.
Myślenie samodzielne jest w gruncie rzeczy dość niekomfortowe, ponieważ mieści się w nim naruszanie świętości, podważanie autorytetu osób powszechnie cenionych, a to wymaga odwagi. Trudno mówić o niezależnych poglądach, jeśli przyjmuje się tylko jeden punkt widzenia i broni go tak zapalczywie, że ociera się to o fanatyzm. W samodzielnym myśleniu musi być miejsce na otwartość i mówienie „nie”, również – a może przede wszystkim – gdy kłóci się to z własnym osądem sytuacji. Bez tego wciąż jest się lemingiem, tyle że w innym tłumie.
2 komentarze
jak być już owcą to – czarną… pozdrawiam asia 🙂
Lubię ludzi odważnych, potrafiących wyrazic swoje zdanie, aczkolwiek z drugiej strony będących tolerancyjnymi wobec osób drugich. Często spotykamy się z sytuacją w świecie online, ze osoby będąc potulnymi barankami pozwalają sobie na hejt wobec innych, zieją nienawiścią. Byc moze jest to ich sposób na wyładowanie frustracji? Uważam, że do pewnych zachowań w grupie należy dorosnąć. Niestety świat jest tak ułozony, że zwykle jest 1 przewodnik w stradzie / grupie za którym reszta ślepo podąża.