Główne menu

Czy narzekanie jest nam potrzebne?

Narzekanie to podobno nasza cecha narodowa. Ale tak naprawdę ludzie narzekają pod każdą szerokością geograficzną, to po prostu część naszej natury. Tyle że niektórzy robią to sporadycznie, w trudnych momentach swojego życia, podczas gdy dla innych jest to stały element planu dnia.

Oni muszą sobie pomarudzić, zrzucić ciężar z serca, oczyścić głowę z ponurych myśli. Przecież to nic dobrego, kisić w środku negatywne emocje, prawda? Ale czy właśnie narzekanie jest najlepszym sposobem na oczyszczenie atmosfery? Co dobrego przychodzi z regularnego jojczenia, jak to źle, ciężko i w ogóle do bani?

Po co narzekamy?

Narzekać można na wszystko. Że mąż nieogarnięty, sąsiadka wredna małpa, za długie kolejki w Biedronce, pogoda fatalna, a politycy w telewizji są bandą skończonych matołów. Jest źle lokalnie i źle globalnie. Każdego dnia bez problemu można znaleźć przynajmniej kilka powodów, by głosem pełnym frustracji skomentować bieżącą rzeczywistość. No co za czasy, a szkoda gadać, no jakoś się żyje, ale co to za życie…

Mało to pozytywny przekaz, tylko czy w świecie wiecznie uśmiechniętych ludzi naprawdę żyłoby się jakoś lepiej? Kiedy człowiek ma pod górkę, to po co udawać, że idzie jak z płatka? Problem jest jednak w tym, że często rozmywa się ta granica pomiędzy smutnym stwierdzeniem faktu, a nakręcaniem się w spirali rozpaczy. Ale jakoś tak łatwiej przychodzi skupić się na nieszczęściach niż dostrzec jaśniejsze strony codzienności.

Czasem narzekamy asekuracyjne, w myśl zasady, by nie chwalić dnia przed zachodem słońca. To wygodne zabezpieczenie na wypadek niepowodzenia – pewnie i tak się nie uda, nie ma się co napalać, coś podejrzanie to wszystko wygląda, a zresztą ja wcale nie jestem tak dobra i nie mam za wiele szans. Końcowy efekt faktycznie rozczarował? Cóż, można teraz zrobić dobrą minę do złej gry i oświadczyć spokojnie, że takiego właśnie rezultatu się spodziewało. Za dobrze szło na początku, to mogło zmylić, pewnie ustawka, sami wiecie jak jest. Sumienie czyste.

narzekanie

Narzekanie bywa też formą fałszywej skromności, wszak nie wypada być przesadnie pewną siebie, celować bardzo wysoko i otwarcie mówić o sukcesach. Lepiej na zapas pomarudzić. Owszem, to może być odebrane jak żebry o komplementy i zapewnienia, że nie, jesteś świetna. Ale czasami bardziej opłaca się zostać atencjuszką niż osobą o wybujałym ego, bo tak właśnie wiele osób odbiera wysoką samoocenę – zadzierasz nosa, oj, ktoś tu powinien cię utemperować, aż się prosisz, żeby los dał ci prztyczka.

Nie kuś losu

Narzekanie innych drażni, ale jest to w pewnym sensie postawa oczekiwana – zwykło się sądzić w wielu kręgach, że pozytywne podejście do życia to zapeszanie, prowokowanie sił wyższych, by pokazali maluczkim, gdzie jest ich miejsce. Zakładając czarny scenariusz, myśli się bardziej realistycznie, twardo stąpa po ziemi, bo wiadomo jak jest – nie jest dobrze, a już na pewno nie dla zwykłych, uczciwych ludzi. Więc zasada jest prosta: nie ciesz się na zapas, a jak spotkało cię coś fajnego, tonuj emocje, bo i tak sporo za to chwilowe szczęście zapłacisz. Tylko naiwniak, co nie zna życia, jest optymistą.

Takie podejście jest mało twórcze, bo po co się wysilać, skoro świat tylko czeka na to, by śmiałkom sprzedać kopniaka? To zwykle staje się rodzinną tradycją – wiecznie skrzywieni rodzice zarażają swoje dzieci poczuciem beznadziei, zabijają w nich entuzjazm i kreatywność, uczą głównie tego, jak bezwolnie płynąć z prądem w kierunku, który wydaje się najpewniejszy, bo narzucony odgórnie przez „mądrzejszych”.

W społecznościach, które największy nacisk kładą na posłuszeństwo i trzymanie się surowych reguł, nie wypada być szczęśliwym po swojemu. Przychylniej spogląda się na tych, co narzekają, ale pokornie dźwigają swój krzyż, niż na jednostki próbujące jakoś wyrwać się z niewygodnego położenia. I cóż za radość, gdy się nie uda! Widzisz, masz za swoje, nie wyskakuj przed orkiestrę to krzywda ci się nie stanie. Nam jest ciężko, ale na tym polega życie.

Porozumienie dusz

Narzekanie, na swój pokrętny sposób, buduje pewną bliskość. Łapiemy kontakt z drugą osobą, która przechodzi przez to samo bagienko. Ona rozumie, zupełnie inaczej niż ci ludzie przekonani o własnej wyższości, dla których jestem nieudolnym leniuchem. Krytycy nie przyjmują moich tłumaczeń, nie rozumieją kontekstu, bagatelizują moje problemy. A towarzysz niedoli chwyta w mig, nie musisz nawet nic mówić. Wystarczy tylko spojrzeć sobie w oczy i wszystko jasne. Nie jestem sama w swoim kłopocie.

Jeśli ktoś słuchający naszych narzekań wykaże się życzliwością i empatią, nie zmarszczy brwi z dezaprobatą, tylko okaże swoje wsparcie, to bardzo uskrzydla – bo boli nie tylko samo nieszczęście, ale i to, że trzeba się z nim mierzyć samotnie. Czyjaś serdeczność, choćby chwilowa, może dodać wiatru w żagle.

Ale może też przykuć do jednego miejsca. Więzi, jakie stworzyły się w krytycznych momentach, potrafią spętać nogi na amen – bliskość drugiego człowieka powinna ułatwić wyjście na prostą, lecz czasem tak miło się robi w kółeczku nieszczęśników, że wcale nie ma motywacji, by zmienić otoczenie. A dla lepszej przyszłości musisz zrobić coś więcej niż emocjonalna rozmowa, tylko że koleżanka, która słucha i rozumie, jest wygodnym alibi – mam w niej takiego sojusznika, że nic nie muszę zmieniać, a reszta jest zwyczajnie wredna. I po kłopocie.

Narzekanie jak wirus

Jest sporo prawdy w tym, że udziela się nam nastrój otoczenia. Ciężko przełamać duszną atmosferę, większość raczej się podda smętnej apatii i biernej agresji. Dlatego właśnie narzekanie raczej nie uchodzi za dobrą metodę terapeutyczną – niby pozwala się wygadać, ale w większym stopniu pogłębia kiepskie samopoczucie, i na dokładkę pesymizm przenosi się na słuchaczy.

Narzekanie umożliwia bowiem tworzenie „sensownych” argumentów za tym, by pozostać biernym. Utyskując i płacząc nad własną niedolą można przecież zrzucić winę na los, obcych ludzi, podłych współpracowników, rodziców, współmałżonka, układy, systemy, Niemców, reptilian, masonów. Można już tylko ubolewać nad tym, jak klęska jest nieunikniona. Czy jest sens się wysilać? No właśnie – nie ma, „oni” i tak wygrają.

A to jest niestety zaraźliwe. Bezradność jest wygodniejsza, nie trzeba się wysilać, ale głośno narzekając można dać do zrozumienia, że nie jest się nieudacznikiem – naprawdę chciałabym, tylko co z tego, sami widzicie, nie mam na to wpływu. A tych, którzy nie przyjmą podobnych tłumaczeń, można podsumować dobitnym „a co oni wiedzą o życiu”, „zawistnicy”, „ciekawe jak sami by sobie poradzili”. Więc w końcu wokół zostają już tylko ci, którzy tak samo potrafią jedynie biadolić, wręcz licytować się na niepowodzenia – miałaś raka? moja droga, ja nie dość że miałam raka, to jeszcze matka mi umarła, ach co wy wiecie o cierpieniu, mnie na dokładkę po chorobie i pogrzebie rodziców mąż zdradził. I tak dalej.

Słuchajcie, jak mi źle

Przebywanie z osobą, która często narzeka, jest strasznie męczące. Tym bardziej, że próba jej pocieszenia niewiele daje. Ach co ty gadasz, jakie będzie lepiej? Ty sumienia nie masz, jak mam się wziąć w garść, widzisz przecież, że wszystko się sypie. Jak mi pomożesz? A daj spokój, nie dręcz mnie.

Po prostu, jeśli nie dołączasz do chóralnego zawodzenia, jesteś wróg. Możesz pocieszać, możesz się litować, możesz też mówić że sama masz ciężko, ale nie staraj się zmotywować do konkretnego działania, ponieważ dokładnie tego wieczny narzekacz chce uniknąć. Zależy mu jedynie na uwadze, a kiedy problem zniknie, zniknie też zainteresowanie tych ludzi. A jak ktoś w podobnym kłopocie zdobędzie się na życiowe zmiany, stanie się cichym oskarżycielem, bo pokazał, że jednak można.

Nawyk wiecznego narzekania jest typowy dla ludzi, którzy lubią być nieszczęśliwi. Do tego stanu dochodzi się zwykle przez wiarę, że wystarczy się wygadać i jakoś to będzie. Oczywiście nie będzie, jeśli tylko się czeka na odmianę losu, więc powód do marudzenia nie znika, wręcz przeciwnie, dochodzą kolejne. I ani się człowiek obejrzy, jak nic nie jest w stanie go ucieszyć.

Taki ktoś uwielbia roztkliwiać się nad sobą. Jest monotematyczny – niezależnie od tematu rozmowy na bank znajdzie pretekst by wtrącić słówko o swoich dramatach. Nierzadko wykorzystuje swoją pozycję, by zmuszać do słuchania, no bo kto powie starszemu rodzicowi, żeby ten wreszcie się zamknął? Nie da się jej skrytykować, a nawet jeśli, to padnie zarzut o niewdzięczności, i proszę, kolejny temat do narzekania.

Płakanie to dopiero początek drogi

Nic złego w tym, że ktoś trochę posmęci, pogrymasi, polamentuje, jeśli potem spina cztery litery i szuka rozwiązań. Wtedy narzekanie ma swoją oczyszczającą moc; utyskując na podły świat oczyszcza się głowę i rozładowuje napięcie, co dla naszej psychiki jest dużo lepsze niż udawanie, że jestem twarda i nic mnie nie rusza. Ale samo gadanie nie ma mocy sprawczej. Z problemem trzeba się zmierzyć, plus uczciwie ocenić, czy on rzeczywiście istnieje, bo przy skłonnościach do narzekania często wyolbrzymia się zagrożenia i szuka dziury w całym.

W ciągłym narzekaniu najgorsze jest to, że nie bierze się odpowiedzialności za własne wybory. Życie mija i na niemal każdym kroku rozczarowuje, choć w wielu przypadkach wystarczyłoby zrobić jeden krok w nowym kierunku, by zapoczątkować korzystne zmiany. Co więcej, atakuje się osoby, które zamiast przytaknąć, powiedzieć „aleś ty biedna”, sugerują inny sposób działania.

Narzekając można sprytnie manipulować innymi, bo kto odmówi takiemu biedactwu swojej pomocy? To trzeba by nie mieć serca. Współczuciem wymusza się na różnych osobach rozmaite przysługi, w rodzinach to gra na emocjach i szantaż. Co jednak ciekawe, chociaż marudy narzekają niemal na wszystko, to prawie nigdy nie mówią o tym, co ich naprawdę boli. Nie rozliczają się ze sobą ani z bliskimi, mają pretensję o brudną szklankę, spóźnienie na obiad czy nieodebraną paczkę, lecz nie docierają do sedna tych kłótni. Boją się tego, bo znowu – jasne postawienie sprawy zmusiłoby do konkretnych czynów i ponoszenia konsekwencji. I po co? Prościej powiedzieć: „tak nie da się żyć!”, po czym żyć dalej, z poczuciem doznanej krzywdy, dzięki której ktoś może się ulituje i przyzna, że jesteś tak bardzo dzielna.

    Komentarz ( 1 )

  • jotka

    Czasami chyba każdy musi trochę ponarzekać, ale jak to drażni pozytywnych to widać, gdy samemu jest się w dobrym nastroju, a ktoś inny narzeka…

Zostaw komentarz

Możesz użyć HTML tagów i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>