Główne menu

Czy narzekanie zawsze jest szkodliwe?

Fajnie, że jako ludzie rozwinęliśmy zdolność mowy, kiedy jednak ktoś ciągle gada, gada, gada… Gęba się mu nie zamyka, i żeby to jeszcze coś ciekawego było, ale nie, z jego ust spływa długaśna litania zażaleń, pretensji, rozczarowań. Jedynym marzeniem słuchaczy jest, by obrażony na rzeczywistość nudziarz po prostu się zamknął, ewentualnie zmienił temat na bardziej przyjemny.

Narzekania nikt nie lubi, bo wydaje się ono czymś, co skutecznie rozwala wszelkie międzyludzkie relacje. Wiecznych malkontentów spotkać można dosłownie wszędzie: w pracy, sklepie, autobusie, urzędzie, na klatce schodowej, u lekarza, przy robieniu paznokci. I za każdym razem męczą oni tak samo, i człowiek chce się od nich jak najszybciej uwolnić.

No, chyba że najdzie pokusa, by do narzekania dołączyć, bo jak się tak razem popsioczy, to naprawdę można czasem sporo na tym skorzystać.

Czy narzekanie zawsze jest szkodliwe?

Wzajemna niechęć

Stały motyw małżeńskich dowcipów, komedii i kabaretów to para, która szczerze się nie znosi. Ona tylko gdera, on oblicza w głowie, ile będzie mieć lat, kiedy odsiedzi wyrok za jej zabójstwo. Nie cierpią swojego towarzystwa, nie mogą na siebie patrzeć, i jedyne, co potrafią, to narzekać. A to tylko dodatkowo nakręca ich wzajemną antypatię.
Co nie dziwi, bo w powszechnym mniemaniu narzekanie jest przywarą, i to bardzo męczącą. Ciężko znieść wielogodzinne utyskiwanie, bo z pewnością nie jest to coś, co buduje fajną atmosferę. Zresztą i od tej naukowej strony narzekanie po prostu szkodzi – negatywnie oddziałuje na mózg, zaburza kontrolowanie emocji, utrudnia rozwiązywanie życiowych problemów. Po jakimś czasie głowa już tak bardzo się przyzwyczai do uskarżania na byle co, że prawie niemożliwym będzie wykrzesanie z siebie choćby odrobiny optymizmu.

Narzekanie w ogóle się nie kojarzy z narzędziem, które mogłoby pomóc w życiowych wyzwaniach. Wręcz przeciwnie, wyłapuje się w nim jedynie krytykę, złość, niezadowolenie, a nie konstruktywne wnioski, a im dłużej ktoś biadoli, tym trudniej mu współczuć, zwłaszcza gdy jego żale skierowane są w naszą stronę. W związkach właśnie ciągłe malkontenctwo prowadzi do napięć, kłótni, podsycania konfliktów, a partnerzy coraz bardziej oddalają się od siebie.

Narzekanie szkodzi bliskości

Wylewanie żali nie zachęca do rozmowy, bo jest silnie nacechowane negatywnymi emocjami.

Druga strona rzadko kiedy odbiera to jako sygnał do współpracy, omówienia problemu i poszukania dla niego właściwego rozwiązania. Narzekanie to raczej zrzucanie na kogoś swoich frustracji i próba obarczenia odpowiedzialnością za własne błędy albo w ogóle za rzeczy, na które nie ma się wpływu. I nawet nie bardzo wiadomo co zrobić, bo jak kontrujesz to źle, jak przytakujesz to pewnie nie słuchasz, jak podsuwasz pomysły to sugerujesz, że marudzący nieszczęśnik nie potrafi wziąć spraw w swoje ręce. Jak gdyby komuś zależało wyłącznie na utwierdzaniu się w niedoli, a nie w wyjściu na prostą.

Narzekanie wprowadza do związku nerwowy klimat, pogłębia stres, zniechęca do budowania intymności. Bardziej odpycha niż przyciąga, więc rzeczywiście partnerzy w końcu starają się już tylko schodzić sobie z drogi, nie wdawać się w dyskusje, czyli klasyczny przypadek samotności we dwoje. Osoba, która musi słuchać niekończących się pretensji współmałżonka, czuje nie tylko zmęczenie, ale i złość, że jego sprawy są na dalszym planie. Oraz bezradność, bo często nawet chciałby coś zrobić, chciałaby pomóc, tyle że ciągle odbija się od ściany.

Zdarza się też, że właśnie biadolenie służy do skutecznej manipulacji partnerem, bo wymyślając coraz to nowe trudności można skupić na sobie całą uwagę, zaszantażować, przymusić do określonych zachowań – druga strona może być nawet tego świadoma, jednak dla ciszy i świętego spokoju wykonuje polecenie, byle tylko doszło w końcu do zamknięcia jadaczki.

Czy narzekanie zawsze jest szkodliwe?

Czy zawsze trzeba być cicho?

A jednak, mimo tych niezaprzeczalnych wad, narzekanie pełni określoną funkcję społeczną, i jako takie bywa użyteczne – jest to bowiem werbalny sposób przekazania określonych informacji, co jest potrzebne w każdej społeczności i podkreśla jej wspólnotowość.

Dyskomfort, gniew, poczucie bycia oszukanym, cierpienie – są to równie ważne emocje jak radość, szczęście, spełnienie. Kiedy można się poskarżyć, a reszta słucha i oferuje wsparcie, to bardzo sprzyja dalszej integracji oraz dowodzi, że hej, nie jesteś sam, nie zostawimy cię na pastwę losu.

Jasne, że ktoś płaczący dzień w dzień otrzyma łatkę mięczaka, bo co za dużo to niezdrowo.

Tak samo jak w pewnych kręgach użalanie się nad sobą w ogóle może być odbierane negatywnie, stąd np. nauka chłopców, że mężczyźnie nie wypada płakać. Jeśli jednak nie powinno się uzewnętrzniać publicznie, to wciąż pozostaje komunikacja z najbliższymi, a w jej ramach dobrze mieć trochę miejsca również na te mniej przyjemne rozmowy. Zwierzenie się z tego, co leży na wątrobie, jest akurat bardzo zdrowym nawykiem, ponieważ pomaga rozładować stres, i są nawet badania pokazujące, że dzięki temu odnosimy realne korzyści
zdrowotne. Podbudowujące jest i to, jak widzimy partnera szczerze zainteresowanego naszym losem, w pełnej gotowości do czułego ojojania swojego bidulka.

Haczyk tkwi jednak w tym, aby narzekać w małych dawkach zamiast robić z psioczenia sposób na życie. Liczą się też intencje – czy faktycznie mamy na celu ulżyć sobie, ale zarazem poszukać dobrego wyjścia i usunąć przyczynę narzekania. Marudzenie powinno być po prostu środkiem do celu, a nie efektem końcowym, z którego nie wynika nic poza rozdrażnieniem wszystkich dookoła. I tak się właśnie dzieje, gdy narzekamy tylko sporadycznie, traktując swoje marudzenie jako przejściowy spadek normy.

Przy zdrowym podejściu, narzekanie ułatwia wiele spraw, bo po rozładowaniu frustracji można w końcu racjonalnie pomyśleć, zastanowić się na spokojnie, nabrać nowej perspektywy, dokonać uczciwej oceny sytuacji, postąpić mniej impulsywnie – będąc wciąż rozżalonym znacznie trudniej jest zdobyć się na rozsądek i pójść do przodu. A dostając
pozytywny odzew od partnera, mamy więcej motywacji do działania, plus każda jego uwaga może otworzyć nam oczy na niedostrzegane dotąd kwestie.

Przede wszystkim na dłuższą metę

Badania przeprowadzone przez Antje Rauers i Michaelę Riediger z Uniwersytetu Friedricha Schillera w Jenie wykazały, że narzekanie istotnie może być ważnym budulcem dla udanego związku. Oczywiście, nie chodzi o sytuacje, kiedy ktoś cały czas chodzi naburmuszony, grymasi, jest wściekły, że nie wszystko idzie po jego myśli. Tylko o poskarżenie się na doświadczone niesprawiedliwości, jak to, że kurczę, uciekł autobus i pół godziny stania w deszczu na przystanku.

Niezależnie od wieku uczestników, narzekanie sprzyjało budowaniu bliskości, lecz głównie w dłuższej perspektywie. W momencie rozmowy, po wysłuchaniu pretensji, nastrój mógł się pogorszyć, choć głównie odczuwały to kobiety – mężczyźni po zwierzeniach najczęściej doświadczali poprawy humoru. I co też ważne, chodziło bardziej o opowiadanie o nieprzyjemnych epizodach z własnego życia niż takie ogólne biadolenie, jaki to cały świat jest
paskudny i niesprawiedliwy, ja jestem we wszystkim pokrzywdzona, wszystko jest źle, nic nie ma sensu, etc.

Badania te, oczywiście, o niczym jeszcze nie przesądzają, chociażby z tego względu, że dotyczyły głównie par, które już były sobie bliskie – nie jest więc pewne, czy obcym ludziom, na samym początku znajomości, podobne zwierzenia również przyniosłyby korzyści.

Niemniej widać, że mimo poniesionych kosztów emocjonalnych, wzajemne narzekanie potrafi wzmocnić więzy i nie jest wyłącznie toksycznym zachowaniem psującym związek. A jeśli nie wzmacnia, to na swój sposób pokazuje temperaturę związku – kiedy każdą twoją skargę partner puszcza mimo uszu, to może być sygnał, że chyba aż tak bardzo się tobą nie przejmuje i lekceważy twoje uczucia.

Zostaw komentarz

Możesz użyć HTML tagów i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>