Czy partner może czegoś zakazywać?
Związek, co wynika z samej nazwy, sugeruje jakieś więzy. Osobę, z którą chcemy spędzić kolejne lata, musimy jakoś w swoich planach uwzględnić, co oznacza, że od tej pory nie można już robić czego dusza zapragnie. Trzeba się z drugim człowiekiem liczyć i oczekiwać w tym względzie wzajemności.
Sytuacja się komplikuje, gdy wizje wspólnej przyszłości mocno się rozjeżdżają. „Tego nie chcę” łatwo się może zamienić w „zabraniam ci”. Pół biedy, gdy idzie za tym jakaś argumentacja: jest mi przykro, czuję się wykluczona, nie to sobie obiecywaliśmy. Gorzej, gdy „nie” zamyka całą dyskusję i po prostu tak ma być, koniec pieśni, nie pozwalam, nie wolno ci, inaczej koniec z nami. Tylko czy będąc w związku, można stawiać komuś takie ultimatum?
Co o tym sądzisz, kochanie?
Jeśli szanujesz swojego partnera, nie starasz się nim dyrygować. Wiadomo, że druga osoba, choćby najbardziej ukochana, ma zawsze jakieś tam swoje nawyki, poglądy i upodobania, które toleruje się z ciężkim sercem. I czasem próbuje się to wyrugować, prośbą i groźbą, co bardziej skuteczne. Trudno jednak oczekiwać, że partner będzie tylko wysłuchiwał rozkazów i zakazów, bo przecież w związku powinno chodzić o wzajemne zrozumienie i dopasowanie, a nie przymuszanie do czegokolwiek.
Można interweniować, gdy mąż/żona ewidentnie pakuje się w tarapaty, chce zrobić coś strasznie głupiego, naraża swoje zdrowie i życie, i jeszcze wciąga w bagno najbliższych. Można się nie zgadzać na palenie papierosów i przyprowadzenie do domu piątego szczeniaczka, ale znowu, w normalnym związku również o tak trudnych sprawach najpierw się rozmawia i szuka rozwiązania korzystnego dla wszystkich zainteresowanych.
Z drugiej strony, nie ma się co obrażać na to, gdy druga połówka ma pretensje o samowolkę w sprawach dotyczących obojga partnerów. Wyjście w pojedynkę, gdy pod opieką są małe dzieci, zawsze lepiej obgadać i podzielić się obowiązkami. Poważne zakupy do domu, wydawanie wspólnych oszczędności, urządzanie mieszkania, zapraszanie gości – to samo. Niespodzianki bywają fajne, ale gdy ktoś robi wszystko po swojemu, z czasem może stać się to zwyczajnie irytujące.
A tak się dzieje, gdy jedna osoba uzna, że jest mądrzejsza i ostatnie słowo musi należeć właśnie do niej. A w zasadzie to każde słowo, gdyż druga strona nie ma nic do gadania. Co, nie podoba się taki układ? Droga wolna, żegnam ozięble.
Wroga lepiej mieć na oku
Ktoś chętnie szafujący zakazami jest święcie przekonany, że partner musi się go słuchać. Tak podpowiada zdrowy rozsądek – w końcu okazja czyni złodzieja. Dlatego należy ufać i sprawdzać. Facet dwie godziny sam, to jakby nie był już sam, wiadomo, że zrobi coś głupiego. Babie też lepiej nie dawać zbyt wiele swobody, sensownie tego na pewno nie wykorzysta. Słowem, nie kusić losu, trzymać krótko i nie dopuszczać do sytuacji, które dla związku mogłyby skończyć się tragicznie.
Nie to, że drugiej połówce zupełnie się nie ufa. No ok, no może i rzeczywiście nie do końca to zaufanie jest, ale co w tym dziwnego, jesteśmy ludźmi, zewsząd pokusy, licho nie śpi, trzeba na zimne dmuchać, zawsze ktoś się może na cudzego męża/żonę połasić. Do głosu dochodzi ta najgorsza forma zazdrości i podejrzliwości, z którą można poradzić sobie tylko w jeden sposób – opuszczając szlaban.
Nieufność i strach o przyszłość związku bywają tak wielkie, że partnera praktycznie trzyma się na smyczy. Jego samodzielność jest mocno ograniczona, bo i po co mu samodzielność, skoro jesteśmy razem? Że niby w domu mu źle? Dlaczego ma gdzieś łazić sam, robić podejrzane rzeczy, zadawać się z obcymi? Diabli wiedzą, kogo wtedy spotka na swojej drodze, z jakimi zamiarami, a koleżanki i koledzy to niezłe ziółka, do grzechu namawiają, podpuszczają, buntują.
Chcesz na ryby? Nie. Piwko w piątek? Nie. Zakupy z koleżanką? Nie. Nie, nie i jeszcze raz nie. A dlaczego? Bo nie. Choć czasem recytowane są całe litanie powodów, ale i tak najprawdopodobniej zakończy się to awanturą i ostateczną odmową wydania zgody. Aż w końcu nie ma się prawa do żadnej własnej decyzji.
Sorry, ale mąż mi nie pozwolił
Prywatna przestrzeń anektowana jest kawałek po kawałku. I nie są to same duże rzeczy, ale i śmieszne drobiazgi w rodzaju: nie zakładaj tych butów, nie obcinaj włosów na krótko, nie wieszaj ręcznika na moim haczyku, nie zmieniaj firanek na inny kolor, nie kupuj sama kiełbasy na grilla. Mi się to nie podoba, nie zgadzam się, a jak zrobisz po swojemu, to zobaczysz co będzie.
Partnera strofuje się niczym niesforne dziecko, tak że aż byłoby to śmieszne, gdyby nie chodziło o ograniczanie wolności dorosłego człowieka. Straszniejsze tym bardziej, że często jest jednostronne i uzasadniane odwieczną wojną płci, w której nie można pozwolić sobie na przegraną. Kto to widział, żeby baba czegoś chłopu zabraniała? No ale w drugą stronę to już jak najbardziej uzasadnione, kobitki muszą czuć kto w domu rządzi i bez fochów proszę. Kobiety oczywiście rozumują tak samo – facet nie jest od rozkazywania, zrzucamy jarzmo patriarchatu, teraz to on będzie chodził jak w zegarku, trzeba se chłopa wychować żeby nie podskakiwał. I tak jedno może robić co chce i nawet nie pyta o zdanie, ale drugie musi czekać na łaskawe „tak” od pana męża bądź pani żony, które to „tak” może padnie, a może nie, w zależności od aktualnego humoru oraz tego, czy druga strona na ów akt łaski sobie zasłużyła.
I oczywiście każdy domowy dyktator ma swoje słuszne racje. Mąż ma święte prawo czegoś żonce zabronić, bo zawsze tak było, a dziewczyny najmądrzejsze to nie są, trzeba nimi odpowiednio pokierować. Kurs językowy wieczorami, winko z koleżankami, wyjazd do spa na trzy dni? Chwila, chwila, cóż to za egoizm, a kto się domem zajmie w tym czasie? Mowy nie ma, i już. Zaś mąż, bez władczej żony na bank zejdzie na manowce. Więc niech się nigdzie nie szlaja, niech słucha uważnie, niech zrozumie, że tu, pod wspólnym dachem, ma najlepiej, i powinien się tego trzymać.
To bardzo częsta argumentacja – nie wolno ci, bo nie dasz rady, źle robisz, tylko zaszkodzisz nam wszystkim. Wręcz się czeka, aż niepokorny partner wyłoży się na samodzielnej decyzji, bo będzie można wytykać mu do śmierci jak to się na niczym nie zna i „a nie mówiłem”. Dlatego nie, no chyba zwariowałaś sądząc, że ci na to pozwolę.
Jak to – nie możesz?
Pozwolę? Brzmi cokolwiek dziwnie w relacjach między dwójką dorosłych ludzi. To nie są żadne miłosne przekomarzanki, gdy w żartach się komuś czegoś zabrania, lecz zakazy stawiane zupełnie na serio. Dorosły człowiek nie ma prawa do własnego zdania, jak gdyby wejście w związek pozbawiało podstawowych praw i oznaczało przejście pod kuratelę współmałżonka.
I nie jest to wcale tak rzadkie zjawisko. W przypadku kobiet do głosu dochodzi zazwyczaj tradycja – facet rządzi i basta, tak żyły nasze mamy, babcie, prababcie i miliony kobiet przed nimi, nikt się nie skarżył, więc nie róbcie młodym dziewczynom wody z mózgu, że nagle teraz potrzebują jakiejś śmiesznej równości. Czasem mąż zabrania czegoś w dobrej wierze – kobieta nie powinna chodzić do pracy, bo to zadanie męża zarobić na dom, powinna zważać na ubiór żeby nie przyciągać kłopotów, nie chodzić sama, bo potem będzie płacz. Zakazy w mniemaniu męża ją chronią. Ale czasem tradycja to zwykła wymówka, żeby ugruntować męską władzę i przewagę – żonie po porodzie nie wolno wrócić do pracy i zajmować się czymkolwiek innym niż dzieckiem, i bez dyskusji.
Są też, a jakże, rozkazujące żony. Facet nic nie może bez błogosławieństwa małżonki, jest odcinany od znajomych, rodziców, dawnego hobby, nawet do garażu coś podłubać sobie w ulubionych gratach nie wolno mu pójść bez specjalnego zezwolenia, ma tylko karnie wypełniać wolę pani domu.
Zrozum, nigdzie indziej lepiej nie będzie
To smutne, że zamiast pracować nad sobą, by wciąż wydawać się najatrakcyjniejszą opcją dla swojego partnera, są ludzie preferujący metodę zakazów i ograniczeń, jak gdyby sami nie wierzyli we własne możliwości, w to, że ktoś ich może szczerze pokochać. Dlatego tak ich złości, gdy życiowy towarzysz próbuje się realizować także poza związkiem, i sądzą, ze mają prawo by dyktować, co drugiej stronie wolno robić.
Zakazy przeważnie mają na celu utrzymanie określonego schematu. Żonie nie wolno iść do pracy, ponieważ wtedy będzie miała ona własne pieniądze, co doda jej pewności siebie i przestanie już być taka potulna. Na studia nie, bo zacznie się wymądrzać albo pozna kogoś ciekawszego. Jest ban na koleżanki, bo te podburzają i zbyt wiele mówią o swoich udanych związkach na partnerskich zasadach. Świat poza domem może po prostu otworzyć oczy, pokazać nowe możliwości, dać szansę ucieczki, by rozpocząć życie na przyjemniejszych zasadach.
Z tego względu torpeduje się każdy ambitniejszy pomysł i jeszcze zarzuca brak wdzięczności, że co, może ci mało, na co ty jeszcze liczysz? Potrzebne ci jakieś przyjemności, odskocznia od domu? Znaczy, ja ci nie wystarczam, inni lepsi? A może sądzisz, że ty staniesz się kimś lepszym? Buahahaha, po moim trupie.
Zakazy mają przywiązać, uzależnić, tak by ten ktoś czuł się poza domem bezradny. Partnerowi zabrania się tylu rzeczy, żeby przypadkiem nie poczuł się zbyt samodzielnie, bo jeszcze zacznie fikać i stawiać własne warunki. Zakazami ciągnie się drugą osobę w dół, pogłębiając jej kompleksy i wmawiając jej nieustannie, jaka to jest beznadziejna i jak mało w pojedynkę znaczy. Jak już tę lekcję dobrze zapamięta, przestanie się wreszcie buntować i szukać szczęścia na boku.
Musimy mieć kierownika
Skąd się to zachowanie bierze? Z niepewności, zazdrości i przekonania, że związek to nieustająca próba sił. Partnerstwo to mit, nie da się tego stanu osiągnąć, ktoś musi być górą – miłość w takim pojęciu nie oznacza równości i wspierania, lecz układ pan oraz jego sługa, jedynie wtedy możliwe jest naprawdę udane pożycie.
Kobieta rządzi twardą ręką, bo jeśli nie, to pewnie sama zostanie poniewieraną żoną wiecznie w ukłonach przed swoim panem. Facet sam zdecyduje, czy jego kobiecie coś wolno, bo dziś dasz jej palec, to się jutro rano obudzisz bez całej ręki. Lepiej wyprzedzić ruch partnera, no tak jest w przyrodzie, albo ty zjadasz, albo to inni zjadają ciebie. Czasem to nawet zabroni się czegoś wyłącznie dla zasady, żeby druga strona nie zapomniała, kto tutaj dowodzi.
To właśnie kobietom łatwiej wpaść w taką pułapkę, ponieważ silni i władczy mężczyźni nierzadko imponują, wydają się idealnym wyborem, ale gdy z czasem troskliwy opiekun przemienia się w prawdziwego tyrana, robi się niewesoło – mąż decyduje o wszystkim, zawsze wie lepiej i zawsze ma rację, czuje się upoważniony do stawiania granic w wyznaczonym przez siebie miejscu. Lecz niezależnie od płci, gdy w grę wchodzą uczucia, ofiara sama może despotycznego partnera tłumaczyć – zabrania, bo tak mu zależy, nie pozwala, bo chce mnie tylko dla siebie. A przecież nawet wtedy, gdy odpowiada nam czyjeś przewodnictwo w związku, nie powinno to wykluczać szacunku i prawa do samodzielności.
14 komentarzy
Beznadziejne stereotypy dziadów i pradziadów….. Odbiegające w dzisiejszych czasach….
Znam związek w którym mężczyzna jest pod taką władzą żony, że właśnie rezygnuje z samego siebie, z hobby, ze znajomych..
To jest chore! Jak można dorosłym ludziom czegokolwiek zabraniać?
Nik.nie jest czyjas wlasnoscia zeby zabraniac czegos doroslym ludzia
Nikt nie będzie mi czegoś zakazywal
Dopiero teraz widzę będąc dorosłą kobietą jak nasi rodzice się traktują. Zawsze tak było.
Oj może zwłaszcza jak jest jedynym który zarabia
Niestety, w drugą stronę też tak jest. np kobieta źpe traktuje faceta i mu nie pozwala np na hobby mimo ze nawet nie są małżeństwem i nie mają dziecka. Ahobby to np wyjazd na rower dwa razy w tygodniu.
Jak dorosły partner czegoś zakazuje to żaden z niego partner!
wszystko jednak wygląda inaczej gdy są dzieci. wychodząc z domu skazujemy drugą osobę na masakre i brak wolnego czasu. Nie wyobrażam sobie tego nie ustalić, nie zapytać lub nie zorganizować temu zostajacemu dodatkowej pomocy.
Takie rzeczy niestety się dzieją po dzień dzisiejszy. Facet pantofel, który zrezygnuje z hobby bo żona krzywo patrzy i odwrotnie jest podobnie, bo on uważa, że to nie właściwe a ona się boi, że ja zostawi. To tylko dwa przykłady, jest ich dużo więcej o różnym podłożu
wszystko jednak wygląda inaczej gdy są dzieci. wychodząc z domu skazujemy drugą osobę na masakre i brak wolnego czasu. Nie wyobrażam sobie tego nie ustalić, nie zapytać lub nie zorganizować temu zostajacemu dodatkowej pomocy.
8 lat tak zylam. Hasłem przewodnim było: nie zostawiaj dziecka babci bo na pewno coś się stanie i będziesz żałować całe życie. A reszta to tak jak w artykule. Uwolnilam się, dałam radę.
Ja żyje w takim związku i nie umiem wyjść z niego