Główne menu

Czy partnerskie związki są skazane na porażkę?

Współpraca jest dobra, równość jest dobra, ale przychodzi moment, gdy ktoś musi wejść w rolę lidera, podjąć stanowczą decyzję, zarządzić konkretne działanie, bo bez tego reszta będzie niczym dzieci we mgle. I nie uda się pchnąć spraw do przodu. Dlatego w firmach są menadżerowie, a w służbach mundurowych dowódcy, związki mają przewodniczących, organizacje zarządy, i tak dalej.

Po prostu zawsze jest ktoś „na górze”, co pozwala – przynajmniej teoretycznie – uniknąć chaosu, bo każdy wie, co ma robić. Jasno ustalona hierarchia powinna też obowiązywać w związkach, bo zdaniem wielu osób, to właśnie nadmierna demokratyzacja relacji damsko- męskich doprowadza do upadku instytucji rodziny i pogłębiającej się plagi samotności. Czemu jednak to partnerstwo miałoby być tak szkodliwe?

Czy partnerskie związki są skazane na porażkę?

Czy równość wywołała kryzys?

Spada liczba zawieranych małżeństw, coraz częściej za to pary się rozwodzą. Przybywa jednoosobowych gospodarstw domowych i według prognoz, w kolejnych latach ich odsetek będzie wzrastać. Dzieje się tak trochę z wygody, a trochę z mody, ale bardzo często chodzi po prostu o to, że ludzie wolą być sami niż męczyć się z kimś, byle tylko nie być samemu.

Można zauważyć, że za te problemy oskarżane są głównie kobiety, bo przestały rozumieć, gdzie jest ich miejsce i jaka jest ich rola. Wprawdzie nie tylko kobiety są gorącymi zwolenniczkami partnerskich związków, ale ostatnie dekady mają pokazywać, że to zwyczajnie nie działa. Dowód? Wystarczy sprawdzić statystyki rozwodów.

Lecz chociaż jest ich dzisiaj rzeczywiście więcej, niekoniecznie wynika to ze słabości nowoczesnych małżeństw i zmiany w zasadach gry – ludziom łatwiej się rozstać, ale dzięki temu nie trzeba się męczyć do końca życia z toksycznym, przemocowym małżonkiem.

Sama trwałość małżeństwa jeszcze nie decyduje o szczęśliwym pożyciu. Dawniej żona trzymała się męża nie dlatego, że tak bardzo jej pasował tradycyjny układ, ile z braku innych sensownych opcji – często prawo było takie, że musiała mieć męskiego opiekuna, jak nie męża, to brata albo wuja, a jej samodzielność postrzegano źle. I to pewnie nie jest przypadek, że najbardziej na partnerskie układy i prawa kobiet psioczą ci mężczyźni, którzy nie tyle chcieliby z kimś być, ile kogoś posiadać.

Więcej się wkłada niż wyjmuje

Jak w ogóle działa taki partnerski związek? Główne założenia są takie: nikt nie jest lepszy, nie stoi wyżej, nie domaga się podporządkowania drugiej osoby, obowiązki są dzielone sprawiedliwie pół na pół. Często partnerski układ przeciwstawia się tradycyjnemu podziałowi ról, bo istotnie, w dużym stopniu o to chodzi – w partnerskim związku oboje pracują i dokładają się do budżetu, oboje zajmują się dziećmi, oboje dbają o wspólny dom.

A skąd wiadomo, że jest pół na pół? Ano stąd, jak się dana dwójka ludzi umówi. Nie chodzi bowiem o to, by skrupulatnie wyliczać, kto ile razy w tym miesiącu umył naczynia, wyniósł śmieci, odebrał dzieciaki z przedszkola. W dogadanych związkach taką równowagę po prostu czuć, a jak gdzieś następuje zgrzyt, to partnerzy potrafią o tym rozmawiać. Wydaje się to uczciwym rozwiązaniem, a jednak wielu ma wątpliwości i widzi w tym raczej dołożenie
nowych obowiązków dla mężczyzn – bo przede wszystkim oni zgłaszają swoje zastrzeżenia.

Zdaniem tych niezadowolonych, deklarowane partnerstwo jest tak naprawdę postawą roszczeniową, jako że kobiecie ubywa pracy, podczas gdy mężczyzna musi coraz więcej, nie dostając tak naprawdę niczego w zamian. To właśnie tłumaczyć ma rozpad tylu związków – panowie czują się nadmiernie wykorzystywani przez rzekomą partnerską równość, więc albo wrócimy do starego porządku, albo miłośniczki partnerstwa zostaną same z kotami.

Nie bardzo się to pokrywa z faktami, bo z tych wynika, że większość nieodpłatnej pracy domowej wciąż wykonują kobiety i to głównie one „tracą” na pojawieniu się dzieci – w tym sensie, że częściej pogarsza to ich sytuację zawodową oraz w większym stopniu ogranicza czas wolny. I jeśli mają kryzys w związku lub decydują się na rozwód, to nie dlatego, że widzą męża szorującego wannę i usypiającego dziecko, tylko raczej przez to, że on tego nie robi.

Czy potrzebna jest „głowa rodziny”?

Inaczej mówiąc, zdaniem krytyków partnerstwa receptą na sukces ma być związek, w którym mężczyzna pozostaje mężczyzną. Partnerstwo stoi w sprzeczności z tradycyjnie pojmowaną męskością, bo komu spodoba się facet, który pyta o zdanie, okazuje emocje, piecze babeczki, a nie grzebie przy motocyklu? Ale żeby nie było, do nowocześnie pojmowanego partnerstwa negatywnie nastawione są też niektóre kobiety – wolą się dobrowolnie zrzec równorzędnego traktowania w zamian za określone korzyści, np. niechodzenie do pracy zarobkowej i zajmowanie się trudnymi sprawami, bo te w całości pozostają na głowie pana domu.

Faktycznie jest trochę tak, że jako ludzie potrzebujemy hierarchii i nawet w grupie dobrych przyjaciół często jest ktoś, kto się wybija, dyryguje – nie tyle rządzi, ile wychodzi z inicjatywą, a inni lubią na nim polegać. Podobną dynamikę widać również w wielu związkach, chociażby z tego powodu, że zwykle jednej stronie trochę bardziej zależy, co
oczywiście nie musi od razu prowadzić do strasznego wyzysku i pomiatania. Poza tym ludzie mają różne charaktery i temperamenty, więc może być tak, że szuka się osoby o cechach bardziej przywódczych, która pociągnie do przodu i w razie czego obroni przed zagrożeniem.

Kłopot zaczyna się w chwili, gdy druga strona zupełnie przestaje się liczyć, jest tylko potakiwaczem i biernym wykonawcą poleceń – naprawdę mało kto świetnie się odnajduje w tej roli, bo nawet osoby uległe z natury nie lubią być lekceważone i traktowane jak bezwartościowa rzecz, której nic się nie należy. Tarcia w związkach nierzadko wynikają dokładnie z tego, że ktoś za mocno uwierzył w swoją władzę i robi z niej zły użytek, bo pewność siebie oraz agresja są atrakcyjne jedynie w określonych dawkach, a po przekroczeniu tej granicy stają się po prostu szkodliwe.

Nadmierna chęć dominacji z reguły kończy się kiepsko, ponieważ trudno jest utrzymać przez cały czas ten sam poziom swojej „potęgi” – każdy człowiek ma gorsze dni, może zachorować, nagle stracić pracę albo dużą sumę pieniędzy, spotka go jakaś niezasłużona krzywda. Siłą rzeczy traci wtedy swoje atrybuty przywódcy i przestaje być pociągający, co zupełnie zmienia dynamikę związku i może nawet doprowadzić do rozstania.

Kto jest najszczęśliwszy?

Partnerskie związki mają nie wychodzić właśnie dlatego, że efektem końcowym jest coś, co kobietom wcale nie odpowiada, czyli potulna, płaczliwa kluska udająca faceta. Partnerstwo jednak wcale nie polega na tym, by mężczyznę kastrować, wręcz przeciwnie, daje mu wsparcie i prawo do wytchnienia, bo gdy jest on w dołku, to partnerka mu pomaga zamiast rozglądać się za nowym „samcem alfa”.

W zdrowych związkach nie dąży się do kontroli i bezwzględnej dominacji, partnerzy ze sobą nie konkurują, tylko stawiają na współpracę. Generalnie większość ludzi preferuje partnerskie układy i chce kogoś, kto będzie ich podziwiał, ale też akceptował za wady i słabostki. Za najszczęśliwsze małżeństwa uchodzą właśnie te, w których jest bliskość, zrozumienie i obopólny szacunek, a tego się nie da osiągnąć bez partnerstwa.

Małżeństwa, w których jest równość, rzadziej się kłócą, partnerzy nie czują się tak uwiązani i zmuszani do niechcianych kompromisów, jest zdecydowanie mniej chorej zazdrości. Do tego małżeństwa, w których żona również ma coś do powiedzenia i posiada pewną niezależność, są mniej narażone na
rozwód oraz domową przemoc.

Z partnerskiego układu korzyści wyciągają obie strony – w małżeństwach określanych jako partnerskie obserwuje się statystycznie wyższą jakość życia, niższy poziom stresu, lepsze zdrowie, większe zadowolenie. Również relacje z dziećmi są częściej pozytywne, a dorosłe potomstwo ma większe szanse na to, że ich związki również korzystnie się ułożą, bo mają dobre wzorce z domu.

Lecz co bardzo ważne, partnerskim nie jest wyłącznie związek, w którym oboje małżonkowie pracują, a mąż tak samo często robi pranie co żona. Partnerski może być też związek bardziej tradycyjny, pod warunkiem, że obie strony naprawdę tego chcą i tak się wspólnie umówiły, bo będąc głową rodziny wciąż można traktować swoją drugą połówkę nie jako podwładną, tylko właśnie partnerkę. Na równościowe traktowanie najczęściej bowiem skarżą się ci, którzy chcieliby określonych benefitów, ale bez wysiłku ze swojej strony, czyli zarówno mężczyźni zirytowani faktem, że żona nie chce być darmową służącą, jak i kobiety pragnące tylko leżeć i pachnieć.

Zostaw komentarz

Możesz użyć HTML tagów i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>