Czy potrzebujesz swojego partnera? O zaborczej miłości
Kiedy człowiek się zakocha, to zwykle ciężko mu sobie wyobrazić własną przyszłość bez tej drugiej osoby. Nie tylko chce się z tym kimś być. To coś głębszego, ta osoba staje się po prostu niezbędna, bez niej nie ma szczęścia, spełnienia, motywacji, by rano wstać z łóżka. I tak samo chciałoby się zostać ważną częścią jej świata, kimś nie do zastąpienia, partnerem do spędzenia najważniejszych chwil w życiu.
Ta potrzeba jest jednak czasami tak mocna, że zamiast cementować związek prowadzi do jego trwałego rozkładu – niewiele tu dobrowolności, jest raczej osaczanie, zaborczość, nieuzasadniona roszczeniowość, chorobliwa zazdrość. Kłopot w tym, że trudno wyznaczyć jasną granicę pomiędzy chceniem kogoś a desperacką potrzebą kontynuowania związku, dlatego w podobnych układach tkwimy nieraz latami, nie zdając sobie do końca sprawy z ich toksyczności.
Musimy być razem
Bez ciebie nie mogę żyć, jesteś dla mnie jak powietrze, musimy być razem po wsze czasy – wszyscy zakochani ludzie mówią sobie takie albo podobne słowa. To przecież istota miłości, stworzyć związek na dobre i na złe, mieć w drugiej połówce oparcie i tą rozgrzewającą serce pewność, że następnego dnia ta osoba wciąż będzie u naszego boku. I żadne to zaskoczenie, gdy na miłosne kłopoty reagujemy paniką, że nie, to niemożliwe, jesteśmy dla siebie stworzeni, nie możemy się rozstać.
I są takie chwile, kiedy przygnieceni do ziemi życiowymi trudnościami trochę swojego partnera zamęczamy, zbyt wielkiej pociechy od niego oczekujemy, zachowujemy się „bluszczowato”, co jednak dość szybko mija i związek wraca na właściwe tory. Ale czasami te wymagania są stałe, bez względu na kaliber problemów – druga osoba jest po prostu potrzebna do tego, by rozwiązywać wszystkie życiowe niepowodzenia, non stop pocieszać, ciągle trzymać za rękę, udowadniać na każdym kroku, że jest, nigdy nie odejdzie i kocha do szaleństwa.
Trudno ocenić, kiedy robi się groźnie, bo nikt nie chce tracić ludzi, na których mu zależy. Czym innym jest jednak normalny strach przed rozstaniem, a czym innym całkowite powierzenie komuś własnego życia – w zdrowym układzie chcesz przywiązania, ale umiesz funkcjonować samodzielnie, za to gdy bez kogoś naprawdę nie potrafisz żyć, rodzi się chora zależność. Potrzeba posiadania kogoś na wyłączność szybko aktywuje przeróżne niepożądane zachowania, jak desperacja, czepliwość, obsesyjna podejrzliwość, granie na emocjach.
Kiedy chcesz za bardzo
Chcieć kogoś znaczy pragnąć wspólnego spędzania czasu, planowania przyszłości, pomagania w kłopotach, lecz z zachowaniem pewnej autonomii, bez wchodzenia sobie na głowę. Natomiast gdy się kogoś potrzebuje, granice niebezpiecznie się przesuwają. Na początku zwykle tego nie widać, zaborczość da się wytłumaczyć stanem zakochania, sygnały alarmowe są ignorowane, w końcu każdy ma prawo do gorszego dnia.
Aż czyjaś obecność staje się męcząca, bo ileż można znosić telefony co pięć minut, natarczywe pytania, pretensje z kosmosu i obrażone miny. Każda, nawet najdrobniejsza decyzja musi być podjęta wspólnie, w przeciwnym razie padają zarzuty o wykluczenie, a chwile spędzone osobno są podstawą do oskarżeń o zdradę. Nie daje się drugiej osobie żadnej przestrzeni tylko dla niej. Stoi za tym niepewność co do wspólnej przyszłości, mimo że nie ma żadnych obiektywnych przesłanek do niepokoju.
Zazwyczaj chce się w ten sposób podkręcić tempo związku, żeby szybko sobie kogoś zaklepać i odciąć drogi ucieczki. Wydaje się, że częściej dotyka to kobiet, ponieważ to głównie one są definiowane przez związkowy status – samotny mężczyzna rzadziej słyszy pytanie, dlaczego wciąż jest sam. Ale i panów dotyka ta desperacja, zwłaszcza wtedy, gdy ich zdaniem ukochana partnerka jest spoza ich ligi i w każdej chwili może skierować swoją uwagę na atrakcyjniejszego faceta. Tak czy inaczej, życiowego towarzysza osacza się z każdej możliwej strony, tłumacząc to niewinnie brzmiącym argumentem: tak strasznie cię potrzebuję.
Tak wiele dla mnie znaczysz
Kiedy kogoś potrzebuje się tak na serio, to nie tyle szczera miłość, ile leczenie kompleksów. Zaborczość to szukanie uwagi i akceptacji, niestety, w najgorszej formie. Od partnera oczekuje się ciągłego strumienia pochwał, zapewnienia o swoim uczuciu, rozpraszania obaw, komplementów, podkreślania ważności związku. Wymusza się to płaczem, zawoalowanymi groźbami, nawet celowym umniejszaniem siebie, byle tylko padły pocieszające słowa.
Źle rozumiane jest pojęcie poświęcenia dla miłości – zamiast pracy nad związkiem jest wykładanie się na tacy, uprzedzanie życzeń partnera, spełnianie każdej jego zachcianki. Zadzwonił nagle, że chciałby się spotkać? Spoko, wcześniejsze plany zostają anulowane, żeby on nie poczuł się odtrącony, nie musiał czekać, nie obraził się z powodu odmowy. Ona odwołała randkę, bo woli sama posiedzieć w domu? No to dostanie piękny bukiet kwiatów, kilka czułych sms-ów i jakiś ładny drobiazg na poprawę humoru.
Co gorsza, działa to tylko w jedną stronę, ponieważ nadskakiwanie rzadko kiedy przynosi spodziewane efekty – druga strona może odwzajemniać uczucia, jednak nie czuje, że musi to manifestować na każdym kroku, tym bardziej, że i tak dostaje wiele prezentów zupełnie za darmo. Skutek? Wbrew oczekiwaniom, poziom zaangażowania spada.
Musisz zrozumieć, że to przeznaczenie
Bycie wiernym lokajem czy oddaną służką to nie jedyna metoda na utrzymanie związku. Niekiedy równolegle – albo zamiast poddańczości – prowadzi się grę o przejęcie kontroli. Ktoś, kto desperacko pragnie związku, niczego nie chce zostawić przypadkowi. Stara się kierować drugą osobą, tak że czasem wydaje się postronnym świadkom szefem trzymającym partnera w garści. Ta dominacja nie wynika jednak z siły i pewności siebie, ale właśnie z lęku, że się kogoś utraci, bo tu nie dopuszcza się dobrowolności i poszanowania cudzych granic.
Jest zazdrość dosłownie o wszystko – o czas spędzony w pojedynkę, o znajomych, o pracę, o rozmowy telefoniczne z innymi ludźmi. Chce się mieć wgląd w każdą minutę, raport z każdego wyjścia z domu, nic nie może zostać przemilczane.
A jeśli coś zaburza ten porządek, dochodzi do awantury. Ale nie takiej zwyczajnej – celem jest takie zmanipulowanie partnera, by też nabrał przekonania, że nie może się obejść bez swojej drugiej połówki. I w jak wielkim stopniu za szczęście pary odpowiada. O związku należy bowiem myśleć w określony sposób, a ktoś z silnie rozwiniętą potrzebą posiadania drugiego człowieka woli nie ryzykować.
Z błahych spraw robi się kwestię życia i śmierci. Padają argumenty z grubej rury, zupełnie nieprzystające do spornej sytuacji. I bardzo często nie formułuje się zarzutów wprost, choć całkiem wyraźnie widać, że tu nie chodzi o wynoszenie śmieci, komentarz na fejsie czy uśmiech do barmanki, a o zbyt mocne przywiązanie się do partnera.
Ty i tylko ty
Cechą charakterystyczną zaborczych ludzi jest to, że poza drugą połówką świat mógłby w zasadzie nie istnieć. Przyjaciele, rodzina, koleżanki i koledzy z pracy to jedynie uzupełnienie rzeczywistości, jej tło, coś co się przydaje, ale nie jest niezbędne – w przeciwieństwie do ukochanej osoby.
Kto chce być w związku, wciąż widzi w swoim życiu miejsce na inne rzeczy. Kto w związku być musi, sprawy niezwiązane z partnerem traktuje po macoszemu, jak zło konieczne, które staje na drodze do pełni szczęścia. Nie ma potrzeby wychodzenia ze znajomymi, rodzinę wystarczy odwiedzać raz do roku, sport można uprawiać we dwójkę, podobnie jak każde inne hobby. Co ciekawe, to pełne oddanie drugiej osobie nie zawsze cieszy, bo czasem chciałoby się spędzić czas w innym gronie, ale powstrzymuje przed tym strach, że partner w swoim wolnym czasie pozna kogoś fajnego i odejdzie.
Bo jeśli się nie wierzy we własną atrakcyjność, to wolna wola drugiego człowieka staje się największym przekleństwem. Owszem, ten ktoś sam z siebie zdecydował się na bliższą znajomość, ale kto zaręczy, że mu się to z czasem nie odwidzi? I zamiast pracować nad sobą, by wciąż uchodzić za osobę wartą grzechu, preferuje się metody takie jak szantaż emocjonalny i bierna agresja, przeplatane emocjonalnymi wybuchami mającymi udowodnić wielką miłość oraz bezgraniczne oddanie.
Zamiast znaleźć sposób na przykucie uwagi partnera wybiera się krótszą drogę – kupowanie. Seksem, drogimi prezentami, nadmierną uległością. Tak strasznie się tej osoby pragnie, że nawet do głowy nie przyjdzie, że samą swoją obecnością można kogoś uszczęśliwić, nie trzeba wcale walczyć o uznanie upokarzającymi metodami.
Darmowe znaczy gorsze
Dla osoby z takim nastawieniem związek jest najczęściej jedynym dobrem, które naprawdę się liczy. Życie w pojedynkę jest bezwartościowe, stąd takie ciśnienie na zdobycie partnera, nierzadko za każdą cenę. To dramat wielu tzw. miłych facetów i miłych kobiet – bycie miłym sprowadzają oni do zagłaskiwania na śmierć, przybiegania na każde skinienie, uzależnienia własnego szczęścia od obecności drugiego człowieka.
Kobiety wielokrotnie interpretują to jako męską związkofobię, choć tu wcale nie musi chodzić o niechęć do zobowiązań, ile o niechęć do desperatek, które nie są w stanie żyć jako samodzielne jednostki. Dla zawiedzionych mężczyzn to z kolei dowód na kobiece wyrachowanie – nie doceniają one porządnych facetów gotowych z byle powodu skoczyć w ogień dla swojej damy. A tak dramatyczna manifestacja uczuć jest dla kobiet często czynnikiem odstraszającym.
Lubimy bowiem ludzi, na których musimy jakoś zasłużyć. To żadna frajda wbić się w puste miejsce, które z powodzeniem mógłby zająć ktokolwiek, bo przy tak niskich oczekiwaniach nie trzeba się wyróżniać niczym szczególnym – nie ma więc poczucia wyjątkowości. Fakt, przyjemnie jest się tak upajać czyimś przywiązaniem, ale czar pryska, gdy wychodzi prawdziwa natura przesadnie oddanego partnera. Bo wprawdzie każdy lubi dostawać za darmo, ale ceni się tylko to, za co musiało się zapłacić.
4 komentarze
Sednem sprawy jest chyba to, żeby ludzie dobrali sie pod względem upodobań i nie ograniczali siebie nawzajem w żaden sposób, jednocześnie wspierając pasje swoich partnerów.
Jak dobrze, że u mnie związek to partnerstwo 🙂 Nie ma że musimy, ale chcemy 🙂
Mam podobny problem. Kiedy jestem sama, to królowa życia, dużo robię, skupiam się na sobie i mam gdzieś, co myślą inni, choć przyciągam wtedy ludzi. Teraz jestem w związku i stałam się trochę kobietą bluszcz – wszystko uzależniam od swojego partnera i bez niego nie potrafię być już szczęśliwa. Wyjeżdżam na delegacje i tęsknię jak głupia, nie potrafię się skupić na pracy i chociaż jest nowa, to zaczęła być dla mnie mało ważna. Ciągle chce zapewnień miłości, wyjątkowości i że to już na zawsze i na pewno.. A jak tego nie ma, to tracę grunt pod nogami. Ogólnie dostaje dużo zapewnień i miłości, ale jak tylko tego nie ma, to zaczynam wariować. Osłabił mi się kontakt ze znajomymi, rodziną. Chciałabym to zmienić, ale to nie jest najłatwiejsze, bo to takie nawykowe działanie. Co robić, żeby to ogarnąć?
Świetny artykuł. Otworzył mi oczy na wiele spraw i błędów jakie popełniam w swoim związku. Wcześniej dużo rzeczy nie zauważałam. Okazuje się, że ten artykuł jest o mnie. Jestem zaborcza, chciałabym wszystko kontrolować, wypełnić sobą każdą wolną chwilę swojego partnera. Boję się, że jak tylko zostawię go samego na jakiś czas to zastąpi mnie kimś lepszym. Uważam, że muszę zasłużyć na jego miłość. Jestem na każde jego zawołanie, niczego mu nie odmawiam, gotuje mu to co lubi, sprawiam mu prezenty i wiele innych. Podałam mu się na tacy – wcale nie musi się starać o moje względy, bo wie, że nieważne co zrobi, to ja i tak zawsze będę. Wiem, że im bardziej staram się go ograniczyć tym bardziej on się ze mną męczy i szuka odpoczynku ode mnie. Wiem, że mnie kocha i zależy mu na mnie, ale czuję, że jeśli szybko czegoś nie zmienię w swoim postępowaniu to rozstaniemy się. Jedyne czego brakuje mi w tym artykule to rozwiązania. Wiem, że nie ma jednej rady, ale może chociaż jakieś wskazówki co zrobić, gdy doprowadziło się do takiej sytuacji.