Czy prawdziwych dżentelmenów jest dziś coraz mniej?
Sporo dziś słychać skarg, jak to mało jest fajnych mężczyzn, i że nawet w takich zwykłych sytuacjach męskie zachowanie pozostawia wiele do życzenia. Same tego chciałyście – ripostują często mężczyźni, tłumacząc, że odwieczny szacunek do kobiet zniknął razem z równouprawnieniem. Po prostu, kobiety same, na własne życzenie, pozbawiły się swojego przywileju, i skoro tak strasznie chcą się czuć równe, to będą. Czyli żadnego specjalnego traktowania, ochrony, szarmanckich gestów.
I co, nagle równość się nie podoba? No cóż, rzeczywiście trudno czuć zadowolenie, kiedy zamiast oczekiwanej równości doświadcza się lepiej albo gorzej skrywanej pogardy, a nawet czystej nienawiści. No, chyba że tak właśnie wygląda ten mityczny męski świat – przesycony gniewem i agresją w stosunku do wszystkich wokół. I aż ciężko uwierzyć, by ci gniewni osobnicy mogli w jakichkolwiek okolicznościach przeobrazić się w tradycyjnych dżentelmenów. A może wcale nigdy nimi nie byli?
Porządni panowie
Dżentelmen to szczególna kategoria mężczyzny. Status powiązany ze szlachetnym urodzeniem, które miało w naturalny sposób dodawać określonych przymiotów. Słownikowy dżentelmen był człowiekiem honoru, wysokiej kultury i nienagannych manier, godny zaufania i postępujący etycznie. Ale jak to bywa z tytułami, które po prostu się dziedziczy, jego właściciel niekoniecznie zachowywał się tak jak powinien, bo i też nie zawsze musiał. Samo urodzenie się w dobrej rodzinie jeszcze nie gwarantowało wartościowego charakteru i wielu takich dżentelmenów było nimi jedynie na pozór – trzymali się określonych ram towarzyskich narzuconych przez własną społeczność, kiedy jednak można było sobie odpuścić, czynili to chętnie.
Na dżentelmena można było awansować, jeśli spełniło się określone kryteria, choć nierzadko taki awans zapewniały raczej pieniądze niż prawdziwe cnoty i rycerskość niczym z poematów. Zresztą, z perspektywy współczesnej kobiety, owa rycerskość wcale nie była zawsze taka przyjemna, gdy się jej przyjrzy z bliska, bo często szła w parze z protekcjonalnością, a uniżone nadskakiwanie mocno wiązało się z poczuciem męskiej wyższości – niewiasty są na tyle słabe i bez znaczenia, że możemy poudawać ich oddanych zalotników. Jak byśmy powiedzieli to dzisiaj, panowie padali damom do nóżek ironicznie.
Nie to, że kobiety zawsze i w każdej sytuacji miały wartość poniżej zera, niemniej wzdychanie za dawną rycerskością ma bardzo kruche podstawy. Również dlatego, że dżentelmeńskie zachowania były zarezerwowane niemal wyłącznie dla kobiet z wyższych sfer, czasem też dla bogatych mieszczek, i to więcej miało wspólnego z szanowaniem ich ojca/brata/męża/syna, niż z poważaniem kobiety jako takiej. Bo niejeden z tych dżentelmenów, tak szarmancki i wrażliwy wobec zamożnej panienki, nie miał żadnych oporów przed zmolestowaniem biednej służącej, za którą nie stał żaden wpływowy mężczyzna.
Oczywiście wyjątki się zdarzały. Byli dżentelmeni w prawdziwym tego słowa znaczeniu, doceniani właśnie za osobiste przymioty, a nie majątek i dobre nazwisko. A niektórzy swoje maniery rozciągali nawet na warstwy niższe, wychodząc z założenia, iż każdemu człowiekowi należy się szacunek i nie ma powodu by uchybiać komuś wyłącznie dlatego, że szoruje na kolanach brudne podłogi w cudzym domu.
Deficyt dżentelmenów
Dobre wychowanie, uprzejmość, takt, trzymanie rąk przy sobie – wiele się słyszy, jak bardzo dzisiaj brakuje podobnych postaw i jaką rzadkością są mężczyźni, których można nazwać dżentelmenami. Ale w przeszłości wcale nie było tak, że spotykało się ich na każdym kroku. To po prostu nie była powszechna postawa, chociażby przez specyfikę dawnych czasów czy rozkład warstw społecznych – ludzie w większości byli niewyedukowani, nie uczono ich manier, nie było też zwykle czasu na jakieś dworskie pierdoły. Zamiast liczyć na dżentelmenów, córek dobrze pilnowano i trzymano je w domach, a w razie czego wysyłało się braci do „wyjaśnienia sprawy”. Słowem, wygrywała zwyczajna siła, a nie szlachetne cnoty.
Czuć się komfortowo i bezpiecznie można było przy stosunkowo wąskiej grupie mężczyzn, od reszty kobiety spodziewały się raczej mniej przyjemnych niespodzianek, bo generalnie w przeszłości było więcej przemocy i siłowego załatwiania porachunków. W tęsknocie za rycerskością sporo jest idealizowania przeszłości, opierania swoich sądów na bardzo wąskim wycinku obejmującym bardzo specyficzną grupę ludzi. Przykładem tego jest chociażby zrównywanie prawdziwej, tradycyjnej rodziny z reklamowymi obrazkami z USA z lat 50-tych – większość wcale tak nie żyła, a rodzinne tradycje ulegały stałym przeobrażeniom wraz z upływem czasu i zmianą szerokości geograficznej.
Inna sprawa, że praktykowana w pewnych kręgach szarmanckość była dla kobiet nie tyle przywilejem i podkreśleniem wyjątkowości, co rekompensatą za brak praw i ograniczenie wolności. Kobieta rzadko kiedy mogła być w pełni samodzielna, bo z „szacunku” zakazywano jej edukacji, głosowania, zarządzania pieniędzmi. Dżentelmen chronił damę przed okropnościami tego świata, bo zazwyczaj sądził, że nie jest ona dostatecznie silna i mądra, by uporać się z nimi we własnym zakresie. Co i obecnie się zdarza – nie robimy pewnych rzeczy w obecności damy, co nie przeszkadza, by za chwilę powiedzieć, że kobietki to jednak głupiutkie są i wiadomo, za co tak naprawdę je lubimy, hehe.
Stąd zresztą bierze się zrównywanie przez niektórych dżentelmeństwa z życzliwym seksizmem – mężczyzna może i nie chce źle, ale swoim zachowaniem jakby dawał do zrozumienia, że kobieta sama czegoś nie ogarnia i koniecznie musi mieć przy sobie opiekuńcze ramię. Wielu kobietom to nadskakiwanie i wyręczanie partnerki we wszystkim wcale się nie podoba, i nie dlatego, że pragną bezwzględnego brutala, tylko że czują się traktowane pobłażliwie, jak przygłupie dziecko.
Mało korzystna wymiana
Ale i można zrozumieć utyskiwania kobiet, że im brakuje sympatycznych gestów, jak odsuwanie krzesła lub otwieranie drzwiczek samochodu. Tylko czy kiedyś rzeczywiście był to standard? I tak, i nie, bo istotnie, w dawnym randkowaniu sporo było takich rytuałów, lecz znowu – co dalej się działo w miłosnej opowieści? Bo działo się różnie, o czym się często w tych westchnieniach zapomina. Mąż mógł do końca być oddanym kompanem, ale mógł również tuż po ślubie przeobrazić się w niesympatycznego gbura, z pociągiem do alkoholu, przeświadczonego, że żona ma mu tylko usługiwać, bo okres narzeczeństwa już za nami, teraz jest prawdziwe życie. I niestety, ten drugi scenariusz przeważał.
Gdyby szarmanckość i uwielbienie dla prawdziwej kobiecości były czymś powszechnym, sufrażystki nie miałyby o co walczyć – dlatego argument o wyginięciu dżentelmenów przez feministki jest zwyczajnie bez sensu. Wystarczy spojrzeć na tradycyjne, patriarchalne społeczności – pozycja kobiety bywa szczególna, ale niemal zawsze jest ona dużo poniżej pozycji mężczyzny. Zaś fakt, jak łatwo przejść mężczyznom od narzuconej szarmanckości do zwykłej agresji dobrze pokazuje, ile fałszu było w tym rzekomym szanowaniu „prawdziwych kobiet”. Bo tak kiedyś, jak i dzisiaj, dżentelmeńskie maniery często kończyły się w chwili pierwszego sprzeciwu. I nie musiało to być nic rewolucyjnego. Ot, po prostu kobieta nie była w pełni zachwycona męską propozycją i wolałaby zrobić coś innego.
W dżentelmeństwie często chodziło właśnie o handlową wymianę, i to raczej nie kobiety były jej głównymi beneficjentkami. Mężczyzna odsuwał krzesło, zdejmował płaszcz, podawał książkę z półki, przynosił kwiaty, czytał wiersze. Ale nie trwało to długo, a za kilka miesięcy szarmanckich gestów żona płaciła uległością i ciężką pracą bez wynagrodzenia, co trudno uznać za dobry interes. Nie mówiąc już o tym, że żona musiała być czysta do ślubu, porządna i bez żadnych przygód na koncie, podczas gdy mąż mógł pozwolić sobie na przeróżne nieprzyzwoitości – wystarczyło, że na randce uchylił kapelusza i wręczył bukiecik. Taka to była rycerskość.
Kto przejmie rolę dżentelmena?
Kiedy kobiety zamiast patriarchalnego układu i specyficznego traktowania kobiet oczekują równości, odmawiając przy tym tradycyjnych gestów, w wielu mężczyznach rodzi się ogromna nienawiść. Dosłownie. Nie tyle, że stają się oni obojętni, ile chcą karać te głupie kobiety – nie chciałaś po naszemu, to teraz nie licz na wsparcie z nim, nigdy, możesz nawet zdechnąć, no przecież jesteś tak silna i niezależna.
Jakoś nie trafia do nich tłumaczenie, że świat się po prostu zmienia, i w zupełności wystarczy zwykła, międzyludzka życzliwość, uprzejmość, empatia. A to oznacza, że drzwi przytrzymać można nie tylko kobiecie, ale również mężczyźnie, który ma na przykład ręce zajęte wielkim pakunkiem, widać, że bardzo się spieszy albo po prostu z czystej grzeczności, bo czemu nie? Ale właśnie przez ten kontekst płci wielu się zżyma, dlaczego ma coś robić za darmo, jak gdyby każda, najdrobniejsza przysługa wyświadczona kobiecie musiała przynieść wymierną korzyść, najlepiej seksualną.
Bez tej korzyści to zwykłe frajerstwo, co jest dość śmieszne biorąc pod uwagę, że ten klasyczny dżentelmen ze starych, dobrych czasów powinien być szarmancki właśnie bezinteresownie. A jeśli w odpowiedzi na równouprawnienie komuś pierwsze co na myśl przychodzi, to „czyli teraz już nie muszę być miły i mogę normalnie dziewczynie oddać, pobić ją jak faceta”, na niemal sto procent można założyć, że to nie feminizm jest największym problemem.
Komentarz ( 1 )
Terazz ciężko trafić na takiego mężczyznę całe szczęscie mnie się udało. Mój nie dość że gotuje, pierze to też sprząta. Nie tak dawno zainwestował w XXX do pomocy dla naszej dwójki.