Czy rodzice kochają swoje dzieci tak samo?
Brat/siostra może być najbliższym sojusznikiem. Albo największym wrogiem. I nie chodzi tu o typowe dla wieku młodzieńczego przepychanki, kiedy to rodzeństwo dzień w dzień drze ze sobą koty, ale gdy przychodzi co do czego, staje za sobą murem. Nie, to coś więcej – to wojna o względy rodziców.
Bo rodzicielska miłość nie zawsze jest sprawiedliwa. Porównywanie to część ludzkiej natury i nie da się od tego uciec nawet w najbliższej rodzinie, co oznacza, że gdy potomstwo występuje w liczbie mnogiej, to któreś z dzieci jest ładniejsze, zdolniejsze, milsze, fajniejsze. Dość często się więc zdarza, że to bliższe sercu dziecko traktuje się po prostu lepiej, co w niebezpieczny sposób podsyca naturalną rywalizację pomiędzy rodzeństwem.
Tak samo, a jednak inaczej
Posiadanie rodzeństwa nie jest niczym niezwykłym, a jednak tym więzom poświęca się zaskakująco mało uwagi. Tymczasem to więzy niezwykle interesujące, bo z jednej strony mamy silne przywiązanie, a z drugiej regularną przemoc – ze świecą szukać ludzi, którzy w swoim życiu nie zostali przez rodzeństwo pobici, obrażeni, ośmieszeni czy wkopani przed rodzicami przynajmniej jeden raz. Zdaniem naukowców to zupełnie normalne, tak właśnie dzieci walczą o swoją pozycję w rodzinie.
Prawdziwe nieszczęście zaczyna się wtedy, gdy rodzice faktycznie mają swojego ulubieńca – mogą oczywiście zaprzeczać, ale reszta dzieci widzi i czuje, że faworyt dostaje więcej, zarówno uczuć, jak i rzeczy materialnych. W takich okolicznościach siostrzano-braterska rywalizacja wychodzi daleko poza codzienną walkę o łazienkę, miejsce w szafie czy własny telefon.
Lecz jak to w ogóle możliwe, że rodzice nie rozdają swoich względów po równo? Cóż, dzieci nie są identyczne – dziedziczą geny, ale każde z nich to unikalna jednostka, zupełnie inna osobowość, talenty, sposób bycia. Są w różnym wieku, mają odmienne potrzeby, wymagają indywidualnego podejścia. Strasznie trudno jest być zawsze obiektywnym, sprawiedliwym rodzicem, który nigdy nikogo nie wyróżnia i potrafi stłumić emocje.
Zwłaszcza że do głosu często dochodzą tradycyjne schematy, na zasadzie: synowi wolno więcej, to w końcu chłopak, albo odwrotnie, dziewczynce się pobłaża, bo taka słodka i urocza. Starszy musi opiekować się młodszymi. Młodszy ma brać przykład ze starszego i słuchać, co on mówi. Nie tłumaczy się, dlaczego miesięcznemu braciszkowi mama poświęca więcej czasu i dlaczego z powodu choroby siostry trzeba odwołać wyjazd do parku dinozaurów.
Za co kochamy bardziej?
Tak naprawdę nie ma żadnej reguły określającej, dlaczego rodzice na swojego ulubieńca wybierają to konkretne dziecko. Czasami to po prostu kwestia płci – dla tradycjonalistów naturalnym dziedzicem jest najstarszy syn, co z tego, że córka zdolniejsza, skoro to tylko dziewczyna. Czasami wygrywają prawdziwe talenty – rozpieszcza się córkę świetnie zapowiadającą się pianistkę, albo syna, który jest na najlepszej drodze do tego, by zostać pierwszym w rodzinie lekarzem. Więcej radości daje dziecko, które samo z siebie dobrze się uczy, nie przynosi uwag w dzienniczku, jest uczynne, uśmiechnięte i ogólnie lubiane, choć zdarza się i tak, że ukochane jest to dziecko ‘złe’, wiecznie zbuntowane i błądzące, za to z urokiem niegrzecznego chłopca.
Rodzice często mają słabość do potomków będących ich młodszymi kopiami, czy to pod względem urody, czy charakteru. W wielu przypadkach działa magia podobieństwa – mama szybciej złapie dobry kontakt z tą córką, która podobnie jak ona chce zostać prawniczką, tata zapalony historyk prędzej dogada się z synem mediewistą niż z tym marzącym o karierze w finansach. Albo do głosu dochodzi biologia i preferuje się dziecko, które zdaniem rodziców najlepiej rokuje.
Niezależnie od przyczyn, efekt jest zawsze ten sam – faworytowi okazuje się więcej miłości, częściej przymyka oczy na jego wybryki, łatwiej wybacza, mniej wymaga. Reszta potomstwa nie ma co liczyć na podobną pobłażliwość, a na dodatkowe przywileje muszą znacznie ciężej zapracować.
Co ze mną jest nie tak?
Kto raz zostanie pupilkiem rodziców, zazwyczaj zostaje nim na długie lata, nierzadko do końca życia. Tatuś zapatrzony w najmłodszą córeczkę nie będzie słuchał wyrzutów pod jej adresem, prędzej oskarży resztę rodzeństwa o zazdrość i zły charakter, i nawet gdy dostanie dowód czarno na białym, że to jego cudo wcale nie jest takie święte, niekoniecznie odmieni to jego uczucia.
Jak pozostali potomkowie będą się wtedy czuli? No łatwo zgadnąć. Boli ich to niesprawiedliwe traktowanie, są przekonani, że nie zasłużyli na ten niższy status. Widzą, że faworyt odebrał im coś bardzo cennego, a te nagrody, jakie bez przerwy otrzymuje, są w gruncie rzeczy za nic. A nawet jeśli za coś, to dlaczego rodzice nie dostrzegają także moich zalet, moich osiągnięć? Czy one są zupełnie bezwartościowe? Najwyraźniej tak, skoro ulubione dziecko ma zawsze pierwszeństwo.
Kłótnia o zabawki? Wiadomo, kto musi przeprosić pierwszy i oddać klocki. Spór przy urządzaniu wspólnego pokoju? Znowu, ten ‘gorszy’ powinien ustąpić. Przy niemal każdym konflikcie rodzic bierze stronę ulubieńca albo stara się tak załatwić sprawę, by pupil jak najmniej ucierpiał.
To oczywiście nie zachęca do zgody między dziećmi, wręcz przeciwnie. Każdy pretekst jest dobry, by podstawić nogę, zniszczyć ulubiony gadżet, ośmieszyć przed kolegami. W dorosłym życiu próbuje się zaszkodzić w pracy, skłócić z małżonkiem albo przynajmniej wytknąć festyniarskie fotele w salonie, pięć kilo nadwagi i klepany samochód od Niemca.
Spójrz na siostrę, weź przykład z brata
Rodzice chcą być dumni z dzieci, to zrozumiałe. Dzieci natomiast pragną być kochane i akceptowane, dlatego faworyzowanie tylko jednego z nich raczej nie przyczyni się do budowania zdrowych więzi pomiędzy rodzeństwem. No bo kto chce być etatowym rodzinnym nieudacznikiem, podczas gdy o pupilkach mówi się w samych superlatywach?
Zwłaszcza że domowi faworyci nierzadko swoją przewagę wykorzystują. Pół biedy, gdy ograniczają się do niezbyt wyrafinowanych złośliwości. Gorzej, kiedy nie chcąc stracić uprzywilejowanej pozycji manipulują rodzicami, by zyskać jeszcze więcej. Wiedzą, jak dogryźć, żeby zakuło w sercu. Wjeżdżają na ambicję, szantażują wstydliwymi sekretami, szydzą z każdej porażki. Potrafią zafundować taką traumę, że o swoim dzieciństwie nie myśli się inaczej jak o koszmarze. Zresztą, wraz z wejściem w wiek dorosły niewiele się zmienia, inne są co najwyżej obszary rodzinnej rywalizacji – teraz nie walczy się o nowy komputer, ale o większy udział w rodzinnej schedzie.
Straszne jest to, jak często rodzice są ślepi na podobne zachowania. Matka nie widzi, że ulubiona córunia może i wygrywa olimpiady matematyczne, ale po powrocie tłucze i terroryzuje młodsze rodzeństwo. Ukochanemu synusiowi wszystko uchodzi płazem, bo tata zawsze chciał mieć dzielnego chłopaka, któremu przekaże dom oraz rodzinną firmę. Rodzeństwo nie ma się jak bronić i jeszcze słyszy, że kłamie.
I na dokładkę pełne rozczarowania wyrzuty: spójrz na siostrę, dlaczego nie możesz być taka jak ona, dlaczego nie starasz się jak twój brat, po kim ty to masz, skąd w tobie tyle uporu i złości? Każde takie pytanie podszyte pretensją utwierdza w przekonaniu, że jest się czarną owcą, który psuje obraz idealnej rodziny.
Problemy w dorosłym życiu
Kłótnie pomiędzy rodzeństwem to cenna lekcja życia, gdyż właśnie w ten sposób dzieci uczą się współpracy, rozwiązywania problemów, nawiązywania społecznych więzi z rówieśnikami. Ale zysk jest tylko wtedy, gdy dorośli opiekunowie są uczciwymi rozjemcami i nie próbują otwarcie wartościować swoich dzieci. Dlatego konflikt z rodzeństwem jest także konfliktem z rodzicami, to oni bowiem uczą przegranego, że ciągle trzeba ustępować, ponosić konsekwencje cudzych czynów, zapominać o własnych potrzebach i marzeniach, przyjmować z pokorą swoje drugie miejsce. Stąd zaś bierze się niższa samoocena, większe ryzyko zachorowania na depresję, skłonność do agresji.
Dzieci, które ciągle rywalizowały z rodzeństwem o uznanie rodziców i zazwyczaj ową rywalizację przegrywały, na ogół gorzej radzą sobie w dorosłym życiu. Nie wierzą w swoje możliwości, wstydzą się ośmieszenia, szybko się poddają, porażki uważają za coś naturalnego, są przesadnie ulegli wobec współpracowników czy życiowych partnerów. Bądź tak bardzo chcą udowodnić, iż rodzina nie ma racji, że całe swoje życie podporządkowują jednej rzeczy, za pomocą której mają nadzieję wzbudzić zachwyt u rodziców oraz zazdrość u znienawidzonego rodzeństwa.
Kłopotliwe pojednanie
Hołubione przez rodziców dziecko nie musi wyrosnąć na egoistycznego narcyza, niekiedy jego stosunki z resztą rodzeństwa są więcej niż serdeczne. Znacznie częściej jednak ta jaskrawa niesprawiedliwość kładzie się cieniem na wzajemnych relacjach. Jest wrogość, zawiść oraz poczucie, że z rodzeństwem nie chce się mieć nic wspólnego. Siostra to nie matka, brat to nie ojciec, zerwanie kontaktu z nimi nie jest niczym chwalebnym, ale i nie wywołuje takiego zgorszenia jak odwrócenie się od rodziców.
Łatwiej po prostu wytłumaczyć, że nie ma się czasu dla siostry czy brata. Tylko czy równie łatwo jest ich wykreślić ze swojego życia? Doświadczenie pokazuje, że różnie z tym bywa. Rodzeństwo to mimo wszystko nie są obcy, przypadkowi ludzie, o więzach krwi trudno zapomnieć, zwłaszcza gdy rodzice na każdym kroku o tych więzach przypominają. A nierozliczone krzywdy gryzą.
Z rodzeństwem jest jednak ten problem, że ktoś musi pierwszy wyciągnąć rękę na zgodę i przyznać się do winy. Pojednanie staje się czasem kolejną formą rywalizacji i próbą sił, kto się przed kim ugnie, a w tym konflikcie powinno przecież chodzić przede wszystkim o to, by wzajemnie się zrozumieć. Skłócone rodzeństwo musi szczerze wyznać, co ich denerwuje i boli, wczuć się choć na chwilę w sytuację drugiej strony, a to nie jest łatwe – dużo prościej wytoczyć stare działa i wciągnąć do rozgrywki rodziców.
To ‘tylko’ rodzeństwo?
Pytanie brzmi: czy w ogóle warto o rodzeństwo tak walczyć? Jasne, to rodzina, ludzie jedyni w swoim rodzaju, co jednak, gdy poza genami nic tak naprawdę nas nie łączy? Gdyby nie pokrewieństwo, siostra czy brat pewnie nigdy nie trafiliby do grona najbliższych ludzi – dzieli się z nimi kilka miłych wspomnień, najczęściej jednak ich obecność oznaczała chaos, gniew, łzy, rozczarowanie i tym podobne negatywne emocje.
Zdarza się, że kilka szczerych rozmów jest w stanie oczyścić atmosferę i nagle staje się jasne, dlaczego awantury wybuchały jedna za drugą. Lecz nie wszyscy mają to szczęście. Niektórzy latami bezskutecznie próbują dojść do porozumienia, co zazwyczaj kończy się tym, że albo przyjmuje się warunki rodzeństwa, albo konflikt wchodzi w nową fazę bez szans na szybkie zakończenie. I na dokładkę ma się jeszcze rozżaloną matkę na głowie albo wściekłego ojca.
Może w takim układzie wystarczy dogadać się w sprawach tak istotnych jak opieka nad rodzicami czy podział majątku, ale nie trzeba się spotykać towarzysko, jeśli jedynym łącznikiem jest podobne DNA? Jaki sens ma sztuczne podtrzymywanie rodzinnych więzi, kiedy druga strona ani myśli zachowywać się uprzejmiej, wciąż jest przekonana o swojej wyższości, nie przyjmuje do wiadomości, że pewne słowa i gesty są zwyczajnie przykre? Do pojednania, jak do tanga, trzeba dwojga.
4 komentarze
Mam w rodzinie przypadek, że siostry nie były równo traktowane i niestety po prostu się nie cierpią. Ta nie faworyzowana osiągnęła w życiu o wiele więcej i choć jest powodem do dumy dla rodziców to i tak ta druga jest ciągle oczkiem w głowie, zwłaszcza ich matki. W efekcie dziewczyny nie mają kontaktu ze sobą i obie mają wobec siebie mnóstwo żalu. Tylko wtedy, gdy się spotkają np. u rodziców jakoś się tolerują. Moim zdaniem jest to ewidentna wina rodziców i w takim przypadku, gdy upłynęło wiele lat od dzieciństwa, nie warto na siłę zmieniać sytuacji. Tak jak piszesz – funkcjonować razem, gdy sytuacja tego wymaga. Samo bycie rodziną, nawet najbliższą, nie zamieni wrogości w przyjaźń, a obojętności czy wręcz nielubienia się – w miłość. Tak myślę.
Trudno mi powiedzieć, bo mam jedynaka, brata mam , ale inne traktowanie wynikało raczej z płci…a może jednak się mylę?
Na pewno rodzice powinni dbać o dobre relacje między dziećmi, chociaz moja teściowa bardzo dbała i jej robota poszła na marne…charakter robi swoje.
U mnie w domu mój brat był bardziej faworyzowany bo to chłopak i zachował nazwisko. Ja zawsze byłam z boku i sama sobie… przykre to jest bardzo dlatego wiem że nie można robić różnicy między dziećmi. Sama mam dwoje i traktuje je jednakowo. Kocham oboje tak samo i opierniczam tez po równo 🙂 nie wyobrażam sobie żeby było inaczej 🙂
Trafiłam przez przypadek, ale bardzo ciekawy artykuł. Osobiście dotyka mnie ta sytuacja, ponieważ jestem najstarszą córką, mam brata – oczko w głowie mamy i siostrę – oczko w głowie taty. Ja jestem najstarsza i taka … niczyja. Zawsze musiałam opiekować się rodzeństwem, dlatego dosyć szybko weszłam w okres nastoletniego buntu. Teraz, kiedy jestem dorosła, nadal nie mogę złapać kontaktu z rodzicami, mimo że odnoszę sukcesy zawodowe i osobiste, w przeciwieństwie do mojego rodzeństwa. Nie wiem czy to się kiedyś zmieni, a szkoda. Ponieważ bardzo ich kocham, ale zawsze gdy odwiedzam rodzinę to gdzieś z tyłu głowy jest ten żal.