Czy rodzice powinni pomagać dorosłym dzieciom?
Zadaniem rodzica jest takie wychowanie dziecka, by po wejściu w dorosłość umiało ono samo poradzić sobie z życiowymi wyzwaniami. Ale kiedy dokładnie zaczyna się owa dorosłość? I co jeśli pełnoletniemu dziecku życie na własny rachunek zwyczajnie nie wychodzi? Chyba po to właśnie jest rodzina, by się wspierać w ciężkich chwilach, pytanie tylko, w jakim stopniu bliscy ludzie powinni się w pomoc angażować.
Rodzicem jest się już na zawsze, dziwne by więc było takie całkowite odwrócenie się plecami od potomka, czy jednak dla dorosłych dzieci należy się poświęcać tak samo, jak dla tych nieletnich? Jak wyznaczyć te granice wzajemnej zależności?
Masz dowód, radź sobie sam
18-te urodziny to symboliczna data wejścia w dorosłość, człowiek od tej pory sam odpowiada za swoje czyny, zyskuje pełnię praw. Teoretycznie oznacza to także wyjście z rodzinnego domu i wicie własnego gniazdka, w rzeczywistości jednak wielu rodziców dalej opiekuje się swoimi pociechami, opłacając im studia, dokładając się do kredytu hipotecznego czy podrzucając cotygodniową wałówkę. Proces wejścia w dorosłość jest zatem bardzo płynny, niekoniecznie odbywa się to z dnia na dzień, że oto pyk!, ktoś od razu staje się całkowicie samodzielny i nie potrzebuje absolutnie żadnego wsparcia.
Pomoc ta jest raz mniejsza, raz większa, bo i różnie się życie układa – inaczej to wygląda w przypadku osób zdolnych i obrotnych, a inaczej, gdy ktoś mieszka w regionie z wysokim bezrobociem i nie należy do prymusów. Są zawody wymagające długiej i kosztownej edukacji, i są profesje, w których tłuste lata poprzedzane są okresem biedowania. Innymi słowy, żeby osiągnąć sukces albo przynajmniej stanąć na nogi, często trzeba skorzystać z pomocy rodziców.
Ile jednak są oni winni swoim potomkom? Zwykle mówi się, że to tylko sytuacja przejściowa, ale to może być zarówno sześć miesięcy, jak i cztery lata. A co po wyjściu z dołka? Zwrócić rodzicom poniesione przez ten czas koszty czy uznać, że to wlicza się do rodzicielskich powinności i nie ma o czym mówić? W wielu rodzinach nie są to proste rozmowy, bo jak to tak, traktować temat czysto biznesowo, określać warunki współpracy niczym z obcymi ludźmi, którym nie można ufać, więc trzeba jasno sprecyzować zawierany układ?
Potrzebuję jeszcze tego i tamtego
Te niedopowiedzenia łatwo wykorzystać i przeciągać w nieskończoność, bo najpierw studia, potem urządzanie mieszkania, nieudane próby podjęcia własnej działalności gospodarczej, wyjazd za granicę, kiedy to trzeba mieć parę groszy na trudny początek – za każdym razem pada „mamo, tato, poratujcie mnie”. Szczególnym przypadkiem jest założenie własnej rodziny, tu też przydałoby kilka dodatkowych złotych i przede wszystkim pomoc przy wnukach – jak to płacić babci za siedzenie z maluchami, przecież o to właśnie chodzi, żeby na opiekunce zaoszczędzić. A wiadomo, ciężka sytuacja gospodarcza, pensje dalekie od tych wymarzonych, nic by się chyba nie stało, gdyby dziadkowie część tych wyzwań wzięli na siebie, prawda?
Dla rodziców to zazwyczaj spore obciążenie, gdyż wychodzi, że ta pomoc ma być regularna, czyli w sumie nie tak wiele się zmieniło. To zaś zupełnie coś innego niż pomaganie w nagłych wypadkach, gdy dorosłemu dziecku przydarzy się ciężka choroba albo nagle straci pracę. Konflikt się zaognia, gdy mimo udzielanej pomocy nie można liczyć na wzajemność – dziecko chętnie korzysta ze wsparcia, ale nie stosuje się do zasad określonych przez rodziców, na przykład, żeby nie przyjmować gości palących papierosy. Bywa, że dorosłe dziecko zachowuje się jak nastolatek, oczekując znów obiadu na stole, wypranego ubrania i zmiany pościeli, z tą wszakże różnicą, iż teraz rodzic nie ma prawa głosu, w końcu nie będzie pouczał trzydziestoletniego człowieka.
Jest po prostu różnica pomiędzy doraźnym, sporadycznym ratunkiem, a niańczeniem dojrzałej osoby, która ciągle jest w kryzysie, podejmuje złe decyzje albo uważa, że jej komfort musi być priorytetem dla najbliższego otoczenia. Tymczasem w ramach podtrzymywania „dobrych relacji rodzinnych” niektórzy rodzice wolą zagryźć zęby i nie wdawać się w kłótnie, nawet jeśli wymaga to od nich podjęcia dodatkowej pracy, utraty wszystkich oszczędności i poświęcenia całego wolnego czasu na załatwianie spraw niedojrzałej latorośli.
Nauka odpowiedzialności
Tacy rodzice zwykle poświęcają się w dobrej wierze, licząc, że w końcu dorosły dzieciak wyjdzie na swoje i przestanie wyciągać ręce. Niestety, bycie na każdy telefon uczy raczej czegoś dokładnie przeciwnego, utrwala niezdrowy schemat i zachęca do beztroski, a nie dojrzałości. Tracą też sami rodzice, bo im dłużej trwa taka symbioza, tym większe prawdopodobieństwo, że urodzi się z tego coś naprawdę toksycznego – w wielu przypadkach nadopiekuńcza mama bądź tata doświadcza ze strony swoich roszczeniowych dzieci przemocy psychicznej.
Dobrze mieć świadomość, że na rodziców zawsze można liczyć, najlepiej jest jednak wtedy, gdy nie są oni na każde skinienie i mają swoje wymagania. Dopiero wtedy pomoc ma sens – wydobywa z opresji, lecz nie jest bezwarunkowa. Bez tego dziecko nie nauczy się odpowiedzialności za własne czyny, nie zacznie rozsądnie kalkulować ryzyka, bo przecież mama z tatą zawsze coś tam wysupłają i dzieciątko poratują. I nie będzie myśleć o tym, jakim problemem jest dla swoich rodziców, zwłaszcza jeśli oni sami cienko przędą i ciągle odmawiają sobie przyjemności, bo wszystko idzie na zagubionego potomka.
Pomoc udzielana bez względu na okoliczności mija się z celem, nie zmotywuje dziecka do większego wysiłku. Nawet w trudnych przypadkach powinno mieć ono świadomość, że zasoby rodziców nie są niewyczerpane, a ich starania wypadałoby jakoś docenić i nie obrażać się, kiedy powiedzą, że więcej już dać nie mogą.
Prosta droga do ruiny
To ważne, ponieważ wyzyskiwanie rodziców wcale nie jest rzadkością. Dorosłym dzieciom zdarza się przyjmować oferowaną pomoc jako oczywistość, za co wystarczy podziękować, bez potrzeby rewanżu czy zwrotu poniesionych wydatków. Nawet gdy rodzice wyraźnie zaznaczają, że to pożyczka, a w zamian za zajęcie się dziećmi przez tydzień urlopu oczekują jakiejś przysługi.
A że do dobrego człowiek szybko się przyzwyczaja, to jeden wieczór z wnukami szybko może się przerodzić w dwa tygodniowo, a potem w codzienność, podobnie jak regulowanie niewielkich początkowo opłat, żeby jakoś dzieci odciążyć. Dla dobra obu stron warto więc postawić jasne granice – tyle możemy, z prawdziwą przyjemnością, ale resztę musicie ogarnąć sami.
Poważne decyzje, jak zaciągnięcie kredytu pod zastaw domu, powinny być omówione od A do Z, tak by nie było wątpliwości, na kim ciąży obowiązek uregulowania długu, w jakim wymiarze i w jakim terminie – nie ma nic gorszego niż zdanie się na mgliste „jakoś się dogadamy, jesteśmy w końcu rodziną”. Ostatecznie, rodzice też mają prawo myśleć o własnej przyszłości i własnym bezpieczeństwie finansowym. Czy stać ich na podobne wyrzeczenie? I czy faktycznie naprawi ono trudną sytuację dziecka, bo może ów problem to studnia bez dna, wymagająca ciągłych nakładów. Albo zwykła zachcianka, którą dorosłe dziecko powinno samo sobie sfinansować, a jeśli go nie stać, to trudno, nie jest to rzecz niezbędna do przeżycia.
Warto też pomyśleć o tym, czy wręczenie pieniędzy to istotnie najlepsze rozwiązanie – może lepiej pomóc dziecku w inny sposób, na przykład w znalezieniu nowej pracy zamiast co miesiąc dokładać się do rachunków. I przy okazji zachęcić je do wspólnego rozwiązywania kłopotów, a nie podawać gotową receptę na tacy.
Jako rodzice uważamy, że robicie źle
Wielu rodziców oferuje dorosłym dzieciom bezinteresowną pomoc, czasami nawet kosztem siebie, ale zdarza się też, iż stoi za tym bardzo konkretny cel – kontrolowanie czyjegoś życia. Niektórym rodzicom ciężko pogodzić się z faktem, że dorosłe pociechy żyją po swojemu i nie można już nimi sterować jak kiedyś, wykorzystują więc ich słabości, by w ramach udzielanego wsparcia odzyskać swoje wpływy. Pomoc to wymówka, przykrywka do forsowania własnych przekonań, a gdy dziecko jest w jakiś sposób zależne od rodzica, łatwo wzbudzić w nim poczucie winy i perorować o niewdzięczności.
Z drugiej strony, czy poświęcając swój czas i pieniądze rodzice nie mają absolutnie nic do powiedzenia? Wydaje się to trochę niesprawiedliwe, bo jeśli darowana kasa miała pójść na opłacenie studiów albo zaległą ratę kredytu, to jak zachować milczenie, gdy dziecko wydało ją na weekend w Barcelonie? Czy w sytuacji, gdy dorosły syn drugi rok siedzi na garnuszku rodziców, nie wolno mu zwrócić uwagi by może zmienił zawód, skoro w tym wyuczonym tak kiepsko mu idzie? Ignorować wybryki córki, jeśli co pół roku trzeba dla niej szukać i opłacać prawnika?
To jasne, że dorosłym potomkiem nie należy sterować, trzeba uszanować jego samodzielność, ale gdy konsekwencje jego czynów spadają także na rodziców, powinni mieć oni prawo do wtrącenia własnego zdania w tej właśnie problematycznej sprawie.
A tak serio, to jesteście już dorośli
Nie ma jakichś odgórnych wytycznych co do zakresu rodzicielskiej pomocy i wdzięczności ze strony dorosłych dzieci, a że wielu ludzi nie potrafi dojść do porozumienia, często kończy się na niepotrzebnych konfliktach. Nie ułatwia tego nowe podejście do rodzinnych więzów, w którym rodzic jest nie tyle „wodzem”, ile partnerem, co ma swoje dobre strony, ale też trochę zaburza hierarchię i widać to właśnie w tego typu okolicznościach.
Jest dziś duża pokusa, by rozpieszczać dzieci, więcej się im wybacza i częściej chroni przed stresującymi wydarzeniami. Cokolwiek złego dziecku się nie stanie, rodzic zawsze jest na posterunku, interweniuje, i pokazuje, że maluchowi należy się wyłącznie komfort. W dorosłym życiu to przekonanie może się utrwalić, a rodzic pozostaje osobą, która sprząta cały bałagan i wyręcza w nieprzyjemnych czynnościach.
Z tego wsparcia nie trzeba oczywiście rezygnować, wystarczy, że odbędzie się to na zdrowych zasadach, dzięki czemu każda ze stron zyska coś dla siebie, bez szkody dla uczuć i rodzinnych stosunków.
12 komentarzy
We wszystkim należy zachować umiar, mądre rodzicielstwo w przypadku dorosłych dzieci powinno chyba opierać sie na dyskretnej pomocy, czyli podawaniu ręki, kiedy jest ona naprawdę potrzebna…
Jotka napisała według mnie najważniejsze, by zachowywać jakiś złoty środek. Pytanie jest tylko czy wszyscy rodzice potrafią znaleźć takie miejsce w swojej rodzinie i relacji z dorosłym potomkiem.
Sądzę, że coś wymyślę z miejscem na nowe płyty. 🙂
Pozdrawiam!
znam sytuacje gdzie rodzice wyzyskują dzieci więc widocznie wyzysk działa w obie strony
Rodzicem się jest na zawsze. I ciagle w dużym, nawet bardzo dużym dziecku, widzi sie to małe. I dlatego tak trudno dzieciom odmawiać pomocy. Tak sobie myślę, że za nadopiekunczość w wychowywaniu placimy koniecznością „nadopiekunczości” nad dziećmi nawet wtedy, gdy są już całkiem dorosłe. Nie wychowaliśmy ich do dorosłości. I ponosimy tego koszty. Tyle, że trudno w każdym przypadku mówić o winie rodziców, raczej o sytuacji typu „dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane”.
Mam mądre i dobre dzieci, będę im zawsze pomagała. Do swoich dzieci mam bezgraniczne zaufanie. A znajoma psycholożka mówi, że starość ma się taką, jak każdy dzieci swoje wychowa. Wiem, że na pomoc dzieci i wnuków zawsze mogę liczyć, więc mam ten komfort i poczucie bezpieczeństwa.
Serdecznie pozdrawiam
Ultra, dobrze napisane :*
Ja też pomagam córce, wybrała studia za granicą .W sumie uczyła się i mieszkała w trzech krajach. Edukacja była długa i kosztowna, od stycznia ma już wymarzoną pracę na wysokim i odpowiedzialnym stanowisku, nawet za bardzo odpowiedzialnym . Co z tego? To pierwsza praca a więc pensja niska, do tego koszty wynajmu drogiego tam mieszkania, transport i naprawdę niewiele zostaje na życie. Córka od pierwszej , skromnej wypłaty nie chciała już brać od nas pieniędzy ,my jednak co miesiąc przelewamy jej taka samą kwotę jak w okresie studiów. Liczymy ,że po podpisaniu stałej umowy dostanie podwyżkę. Ta praca mimo ,że nisko płatna bo w firmie panuje wyzysk młodych sama w sobie jest bonusem bo po przepracowaniu powiedzmy dwóch lat na takim stanowisku będzie miała duże możliwości. Mimo to uważam ,że w Polsce byłoby jej łatwiej, lżej. Jej chłopak -cudzoziemiec na razie nie może dostać pracy w jej mieście a więc rozłąka. Znajomych niewielu – poznała kilka Polek , samotnych ,będących w podobnej sytuacji . Przez studia w kilku krajach przyjaźnie porozpadały się, nowe też nie były trwałe bo ciągłe zmiany adresu. W kraju ma rodzinę, dobre warunki mieszkaniowe, nawet własne mieszkanie, znajomych i wszystko takie swoje. Więc w sumie nie wiem czy to sukces czy nie ? W kraju byłoby jej lżej.
Wszytko zależy o jaką pomoc chodzi i zależy jakich rodziców mamy. My nigdy o pomoc finansową nie prosiliśmy, jedynie jak byłam w ciąży i małąm zagrożenie poronienia moja mam pomagała mi przy starszym dziecku bo mąż był juz a granicą. Teściowa natomiast jak słyszała o pomocy w tamtym czasie to dostawała migreny, globusa i chorób całego ciała. Ja będę pomagała jak będę mogła. Na chwilę obecną pomagam synowi w wyborze wyższej szkoły bo widzę że nie może się zdecydować. Ja na leżę do tych matek które chcą jak najlepiej swoim dzieciom a nie tym które czekają aż dzieci opuszczą rodzinny dom i niech sobie radzą…
Ładnie Aniu napisałaś, mój Tata tez nam pomaga – spłaca kredyt który wziął dla nas, nikt go nie prosił sam zdecydował , że tak nam pomoże. A tesciowie nawet na wesele męzowi nie dołozyli:D ale każdy jest inny.Teściowa miała wnukiem sie zająć , ale po tym co ostatnio pokazała nie dam jej dziecka pod opiekę. U niej kazde z dzieci samo sobie super poradziło, bez jej pomocy
pomyliły mi się rubryczki 🙂 nie tu napisałam 🙂 tylko niżej 😉
Dorosłe dzieci też nie powinny pomagać rodzicom, np.poprzez opiekę na starość, czy płacenie alimentów, a niestety jest to częste.
Co to jest z tymi teściowymi… jakieś same zarazy … ja wiem ze my też kiedyś będziemy teściowymi to mamy tak samo się zachowywać i reagować… opowiem Ci jeszcze jedną historię z naszego życia… mieszkamy juz w Norwegii 17 lat i jak urodziła się córka ja byłam z nią w domu, syn chodził juz do szkoły. Ciężko było dla nas samych w obcym kraju, nie mieliśmy pomocy od nikogo, rodaków tez jeszcze za wielu nie było. No i mąż mówi do mnie tak „musisz iść na kurs języka bo musisz się jakoś komunikować i w szkole i w przedszkolu, a może jakaś praca się trafi” no to ja poszłam ale co zrobimy z Olą- pytam męża… a on mówi moja mama z nią będzie, a Ola miała rok i osiem miesięcy- to ja mówię ok… no i na tym się skończyło, bo teściowa która siedziała z teściem 4 miesiące nie pracują nie pomogła nam przy dziecku 3,5 godziny dziennie żebym mogła pójść do szkoły… to maż pakował plecak z pampersami, mlekiem, kanapkami i zabierał ją ze sobą na budowy…mieliśmy tą komfortową sytuację bo mąż ma swoją firmę to ma inny rodzaj pracy ale mimo to dziecko ciągał ze sobą od sierpnia do grudnia…
A takich historii mam tysiące i Bogu dziękuję że z ta babą nie mieszkam w jednym mieście, a nawet w jednym kraju 🙂 ja spokojnie bym mogła książkę napisać o mojej teściowej 🙂