Czy rzeczywiście można przejść od nienawiści do miłości?
Wystarczy obejrzeć kilka filmów z romantycznym wątkiem, aby rozpoznać pewien bardzo specyficzny schemat – dwójka ludzi płci przeciwnej od pierwszego spotkania darzy się wzajemnie niekłamaną nienawiścią, po czym trochę czasu mija, a oni się szaleńczo w sobie zakochują. Zaskakujące, ale w prawdziwym życiu też całkiem często sprawdza się podobny scenariusz.
Jak to możliwe? No cóż, znane porzekadło mówi: między miłością a nienawiścią jest bardzo cienka, płynna granica. Uczucia na pozór kompletnie przeciwstawne mają tak naprawdę sporo ze sobą wspólnego, dziwić może jednak kierunek. Nie jest bowiem zaskoczeniem przejście od miłości do nienawiści – to zrozumiałe po zdradzie, rozczarowaniu, krzywdzie, przemocy. Ale żeby pokochać człowieka, którego wcześniej miało się na liście śmiertelnych wrogów?
Nienawiść nie jest obojętna
To, co upodabnia nienawiść do miłości, to silne zaangażowanie. Nienawiść to bardzo intensywne uczucie, daleko od obojętności – to nie jest reakcja na ludzi, których mamy zwyczajnie gdzieś i zupełnie nas oni nie obchodzą. Nad nienawiścią trudno zapanować, nierzadko popycha ona do głupich czynów i podłych słów. Na widok wroga dosłownie gotuje się w środku i cały organizm szykuje się do konfrontacji, i nawet jeśli ktoś potrafi w tym stanie chłodno kalkulować, to mimo wszystko nie chce tak po prostu odpuścić. Jest potrzeba wygranej, a przynajmniej pokazania swojej przewagi, czegokolwiek by to miało dotyczyć – bo przegrać zawsze jest głupio, ale przed znienawidzonym przeciwnikiem jest głupio podwójnie.
Nienawiść to znacznie więcej niż gniew. Gniew da się łatwo wygasić, jeśli chodziło o pierdołę i mało znaczącą osobę, a gdy już człowiek ochłonie, to bardziej się wstydzi swojego wybuchu niż dodatkowo w nim nakręca. A nienawiść właśnie na tym polega – to długo pielęgnowana uraza, podsycana negatywnymi emocjami, która nie wymaga wiele żeby się aktywować. Przy nienawiści jest też sporo strachu – często takie uczucie wynika z niesprawiedliwych nierówności, z zależności służbowej nacechowanej mobbingiem, z przebywania w przemocowych środowiskach. Słowem, nienawidzi się kogoś, kto realnie może zrobić krzywdę i mimo tego uczucia jest mus okazywania usłużnej postawy.
O nienawiści mówi się, że zżera od środka, i to właśnie czyni ją tak niebezpieczną. Jeśli jej nie wykorzenisz, może po prostu zniszczyć. Z czasem nienawiść przechodzi z tej gwałtownej formy z uczucie chłodne, stabilne – już się w starciu z wrogiem tak nie ulewa, ale wciąż prawie wszystkie działania są napędzane żądzą odwetu i zemsty.
Jest całkiem inaczej niż się wydawało
Jak zatem to w ogóle możliwe, by z nienawiści wykluła się miłość? Nie jest to wcale takie zadziwiające, kiedy się spojrzy na mechanizmy stojące za gniewem i pożądaniem – oba są bardzo gwałtowne, niezależne od naszego chciejstwa, i wymagają szybkiego rozładowania. A skoro są to uczucia tak bliskie sobie, niewielki impuls może zrobić w głowie „klik”, i nagle dwójka przeciwników zrywa z siebie ubrania. I zdarza się to nie tylko na hollywoodzkich filmach.
Czasami ta przemiana zachodzi wolniej, jest to proces poznawania drugiej osoby, na którą jest się w pewnym sensie skazanym, bo chodzi do tej samej szkoły, pracuje w tym samym biurze, mieszka klatkę obok, odwiedza ten sam klub sportowy. Im dłużej się z wrogiem przebywa, tym jaśniej widać, że początkowa ocena nie była do końca słuszna. To skąd się wzięła? Do głębokiej niechęci często wystarczy jakieś drobne wydarzenie – głupi żart, docinka, nadepnięcie na odcisk. Albo w ogóle jakąś sytuację źle się zinterpretowało, bo ktoś wcale nie miał niczego złego na myśli. Lub jeszcze inaczej – irytującym zachowaniem maskował własną nieśmiałość czy niezręczność, a że wyszło jak wyszło, to zaprowadziło na wojenną ścieżkę.
Jedna wpadka wywołała całą lawinę, bo odtąd cokolwiek wróg zrobi, będzie to odbierane jednoznacznie negatywnie. Deklarowana w takich sytuacjach nienawiść jest często sztuczna, nadmuchana, nieadekwatna do sytuacji i zdecydowanie za wiele uwagi poświęca się przedmiotowi swojej głębokiej wzgardy. Nienawiść momentami dochodzi do absurdu, bo nawet w dobrych uczynkach widzi się podłość i podejrzane intencje. Ale gdy raz, drugi, trzeci wróg niespodziewanie pokaże się z innej strony, nienawiść przestaje mieć sens.
Nowa twarz przeciwnika
Kiedy zakochujemy się w osobach wcześniej znienawidzonych, przyczynkiem do zmiany nastawienia są na ogół pozytywne doświadczenia – podczas wspólnej pracy nie ma żadnego podkładania świń, jest tylko wsparcie, w trudnych chwilach to właśnie wróg wyciągnął dłoń, zaoferował bezinteresowną pomoc, wykazał się empatią, jego zachowanie wobec innych ludzi też jest całkiem inne niż się pierwotnie sądziło. Znikają uprzedzenia, bo ktoś czynami pokazuje, że naprawdę nie ma żadnego powodu, aby go nienawidzić. Jest natomiast coraz więcej przesłanek za tym, by się w tym kimś zakochać.
Kiedy wychodzą na jaw ignorowane dotychczas zalety, to wręcz zachęca do zrekompensowania wcześniejszych złośliwości, bo zaczyna się rozumieć, ile niepotrzebnej przykrości spowodowało się wrednym zachowaniem. To oczywiście dodatkowo zbliża, a że nienawiść była silnym uczuciem, to nawet łatwiej może być przejść od niej do miłości niż gdy zaczynało się od zwykłej obojętności. Czasem też pod wpływem bezsensownej nienawiści można zapoczątkować pozytywny rozwój – ktoś drażnił swoją odmiennością, lecz czuło się podskórnie, że miał rację, postępował słuszniej, trzymał się dobrych wartości. Wyśmiewanie irytującego postępowania było przede wszystkim reakcją obronną, ale ostatecznie chciałoby się uszczknąć troszkę tego dobra dla siebie. I przy okazji przekonać niedawnego wroga, że jest się jego wartym.
Czy to w ogóle była nienawiść?
Inna sprawa, że słowa „nienawiść” używa się często na wyrost. Owszem, były spięcia. Była niewytłumaczalna logicznie złość. Coś odpychało, ale i zarazem ciągnęło, bo to dość charakterystyczne dla zjawiska zakochania się we wrogu – wydawał się on od początku na swój sposób atrakcyjny, jednak wskutek splotu różnorakich okoliczności nie dało się czuć do niego zwyczajnej sympatii. Był dupkiem, lecz z jakiegoś powodu podświadomie pragnęło się jego aprobaty i zainteresowania.
Dla podtrzymania tego sądu dopisywało się cały szereg wad, uchybień i występków, dlatego on jawił się jako pusty pajac myślący jedynie o pieniądzach, a ona jako wredna małpa widząca tylko czubek własnego nosa. Do czasu, aż oczy się wreszcie otworzyły. Ale czy przed tym otwarciem chodziło o realną nienawiść? Bo często można odnieść wrażenie, że to było kłębowisko wielu emocji, także tych przykrych, jednak do tej żywej, destrukcyjnej nienawiści było bardzo daleko. Na zasadzie – „nienawidzę go”, kiedy jednak nie pojawił się jak zwykle o 17:00 na siłowni, zamiast ulgi w sercu zakłuło małe rozczarowanie.
Obie strony nie mogą się ścierpieć, ale aż paruje od napięcia między nimi, i owo napięcie ma w sobie sporo erotyzmu. A kiedy w końcu uda się na spokojnie wyjaśnić sprawy między sobą, nienawiść zastępują zgoła inne uczucia. Tylko czy gdyby to była prawdziwa nienawiść, to dałoby się zapomnieć o pogardzie, upokorzeniach, krzywdach? To wszak nierozerwalnie wiąże się z taką emocją. Jak się okazuje – dałoby się, choć niewiele ma to wspólnego ze szczerą miłością.
Miłość z nienawiścią w pakiecie
Przechodząc z nienawiści do miłości, najzdrowiej jest zostawić za sobą negatywne emocje i skupić się na odkrytych pozytywach, które tak mocno rozgrzały serce. Piękne jest właśnie to, że ludzie się dobrze poznali i zrozumieli, przestali bazować na uprzedzeniach, stereotypach, plotkach, docenili wzajemnie prawdziwe „ja”. Niestety, nie zawsze wygląda to tak różowo, bo na wyrost mówi się nie tylko o nienawiści, ale też o miłości.
Gniew, wściekłość, nienawiść, pogarda nawet, nie przeszkadzają w odczuwaniu pożądania i jak najbardziej można pójść do łóżka z kimś, kogo się szczerze nie cierpi. Można mieć po tym moralnego kaca, ale namiętność nie rozumie logicznych argumentów i wiele osób ulega destrukcyjnej pasji. Z miłości ma to mało wspólnego lub jest to miłość toksyczna, bez wzajemnego szacunku – pary nie łączy nic poza seksem i chorą chęcią toczenia wyniszczającej walki.
Związek, w którym namiętność się stale przeplata z nienawiścią, działa niczym narkotyk, bo seks w takich układach rzeczywiście jest rewelacyjny, problem w tym, jak wysoką płaci się za niego cenę. „Sypianie z wrogiem” wydaje się strasznie kuszące, bo druga strona, mimo nienawiści, nie może się oprzeć i ulega, przegrywa z silną wolą, jest zakładnikiem swojego uczucia – jest jeszcze lepiej niż ze zwykłym wrogiem, gdzie jest „tylko” nienawiść.
Zostaw komentarz