Czy terapia dla par ma sens?
Kiedy związek się sypie, nie tak łatwo znaleźć sposób na rozwiązanie wspólnych problemów. Rozmowy zwykle kończą się kłótnią, a urażona duma powstrzymuje przed kolejnym wyciągnięciem ręki na zgodę, więc atmosfera się coraz bardziej zagęszcza i tylko czekać, aż wszystko rąbnie z hukiem. Zostaje już tylko jedna furtka: terapia dla par. Skoro nie udało się samodzielnie, to może z pomocą specjalisty dojdziemy do porozumienia? Oby.
Temat terapii pojawia się zwykle wtedy, gdy nie ma już innego wyjścia, rozstanie wisi w powietrzu. Ale czy dzięki niej rzeczywiście da się przezwyciężyć kryzys? A może to tylko mydlenie oczu, by uspokoić sumienie, że nie poddało się zupełnie bez walki?
Źle się dobraliśmy
Na początku, w fazie zakochania, widzi się swojego partnera w samych różowych barwach. Jest cudowny, wspaniały, wyjątkowy, najlepszy, najukochańszy, no normalnie ideał, nawet jego wady są na swój sposób czarujące. To jednak nie trwa wiecznie, a im dłużej się ze sobą przebywa, tym mniej urocze są te wszystkie nieporozumienia i zgrzyty. Cierpliwość też się kończy i do wybuchu awantury naprawdę niewiele trzeba.
Kryzysy najgłębsze są z reguły wtedy, gdy dochodzi do przełomowych wydarzeń, jak narodziny dziecka czy awans wymuszający przeprowadzkę do innego miasta. Jest ciężko, gdy oczekiwania partnerów nagle zaczynają się rozjeżdżać i zmieniają się im priorytety. Psuje się, ewidentnie się psuje, ale zaskakująco mało par podejmuje szybką decyzję o ratowaniu swojego związku – większość biernie czeka, ignoruje niepokojące symptomy, udaje, że nie widzi problemu, albo nie wie, jakie środki zaradcze podjąć.
A związkowy kryzys rzadko kiedy rozwiązuje się sam. Trzeba wyjść z jakąś inicjatywą, w przeciwnym razie poczucie odtrącenia, smutku i żalu tylko się pogłębi, to zaś jeszcze bardziej utrudni nawiązanie kontaktu w porę.
Większa otwartość przy obcych?
Rozwiązywanie konfliktów w związku utrudnia nie tylko urażona duma i czekanie, aż druga strona wykona pierwszy gest pojednania. Przeszkodą jest często przekonanie, że dorosły człowiek nie może się zmienić – on już taki jest, ona już tak ma, no nic nie da się zrobić, szkoda marnować czasu. O ile jednak samego charakteru rzeczywiście nie da się ulepić od nowa, tak wiele zachowań, nawyków i postaw można zmodyfikować, jeśli tylko jest po temu chęć.
Ale tej chęci często brakuje. Jedyne sensowne rozwiązanie to dialog, ale właśnie o to najtrudniej, ponieważ gdy chodzi o związek, często górę biorą burzliwe emocje i zamiast rzeczowej rozmowy rozpoczyna się festiwal wzajemnych pretensji, wyrzutów, wypominania najdrobniejszych epizodów z przeszłości oraz wzajemne przerzucanie się winą, kto zaczął, kto nie dopilnował, a bo ty zawsze i tak dalej.
Dlatego wiele par dochodzi wreszcie do wniosku, że może terapia by jakoś pomogła w wyjaśnieniu drażliwych kwestii. Terapeuta trochę krępuje swoją obecnością, bo jest przecież całkiem obcą osobą, a porusza się w jej obecności bardzo intymne tematy. Czasem jednak taki bezstronny świadek pomaga się otworzyć, do tego tonuje emocje, zadaje ważne pytania, kieruje rozmową na właściwe tory.
Może gdyby zaczęło się wcześniej…
„Jakoś się ułoży” to motto bardzo wielu par, którym wiedzie się raczej tak sobie. Nie ma jeszcze tragedii, ale jest takie przeświadczenie, że gdy się ruszy poważny temat, to tylko zaogni się ledwie tlący konflikt. Więc może jak będziemy cicho, to się rozejdzie po kościach, jemu przejdzie, jej się odwidzi, i po kłopocie. Zwłaszcza że momentami bywa naprawdę miło.
Dopóki jednak nie wypowie się na głos tego, co ewidentnie wisi w powietrzu, burzę z piorunami można co najwyżej odwlec w czasie, bo ona prędzej czy później nastąpi, albo po prostu ludzie się wcześniej rozstaną mając tego wszystkiego dość.
Terapia uważana jest za ostatnią deskę ratunku, ale tak naprawdę dałaby więcej, gdyby poszło się na nią wcześniej, kiedy tylko zaczęła się ta seria bolesnych nieporozumień. Nie to, że terapia nie pomoże wyjść z głębokiego kryzysu, po prostu szybko reagując unika się niepotrzebnego bólu i nie dochodzi do wielu okropnych wydarzeń, które są właśnie konsekwencją narastającego sporu.
To twoja wina!
Co gorsza, po terapii często oczekuje się cudów. Idziemy przecież do specjalisty, płacimy grube pieniądze, zatem proszę, czekamy na szybkie, proste i bezbolesne rozwiązania. Mamy problem z komunikacją? No mamy, więc proszę pokazać, co mówić i w jaki sposób. A to błąd, bo celem terapii nie jest nauka konwersacji i sztuczki retoryczne, a wzajemne zrozumienie – jeśli ludzie się rozumieją i szanują, to sami odkryją, jak ze sobą rozmawiać o ważnych rzeczach.
Zrozumienia jednak nie ma, bo nawet osoby, które inicjują terapię i są przekonane o jej skuteczności, nader często oczekują od terapeuty, że ten im naprawi zepsutego męża bądź uszkodzoną żonę. Dokładnie tak – wina jest oczywiście po tej drugiej stronie i teraz trzeba winnego partnera naprowadzić na właściwe tory, żeby odpowiednio myślał i odpowiednio postępował. I jest wielkie rozczarowanie, gdy terapeuta nie przytakuje, nie potwierdza naszej wersji wydarzeń, nie wskazuje palcem, że to ta druga osoba musi się wziąć za siebie.
Dla wielu par udających się na terapię to szok, że każdy musi popracować nie tyle nad samym związkiem, ile głównie nad sobą, biorąc część odpowiedzialności za zaistniały kryzys. Zwykle to najtrudniejsza część całej terapii – samokrytyka i przyznanie przed partnerem, że też się zawaliło, wszak o wiele wygodniej grać rolę ofiary i oskarżać partnera o to, że zmarnował mi życie. Nie da się jednak odbudować dawnego uczucia, widząc wyłącznie własną krzywdę, i to właśnie rola terapeuty, by przekonać dwójkę ludzi do pracy nad sobą i następnie do pracy nad związkiem.
Absolutnie nie
W przypadku terapii dla par inicjatywa często wychodzi od jednej strony, druga się na to zgadza, mniej lub bardziej chętnie. To wielka przeszkoda, bo ciężko przekonać do pracy nad sobą kogoś zdecydowanego na terapię, a co dopiero osobę, która do gabinetu przyszła wbrew sobie, dla świętego spokoju, kapitulując pod naciskami partnera.
Terapia powinna trwać przynajmniej kilka miesięcy, co sceptycznie nastawione osoby raczej zniechęca niż zachęca, poza tym to kosztuje pieniądze, a o czym tu tyle gadać, i w czym to ma niby nam pomóc? Zachętą nie będzie także pierwsza sesja terapeutyczna, jako że ona przeważnie mija w mało sympatycznej atmosferze – podczas takiej rozmowy pada wiele gorzkich i przykrych słów, czasem po raz pierwszy słyszy się tak jasno wyartykułowaną przyczynę kryzysu w związku, niekiedy dochodzi do kłótni, a pytania terapeuty drażnią, wydają się wścibskie i kompletnie bez sensu.
Zazwyczaj musi minąć trochę czasu, gdy para naprawdę zechce wysłuchać wzajemnie swoich racji, otwarcie powie, jakie ma oczekiwania, co ją boli, czego nie lubi, a czego jej brakuje. Kiedy nie mogą się dogadać, to niekoniecznie wina kiepskiego terapeuty – on tylko ma pomóc i wskazać kierunek, a dopóki para nie podejdzie do swojego problemu dojrzale, to nawet tuzin najwybitniejszych specjalistów niczemu nie zaradzi. Zdarzają się wręcz pary, które na terapię chodzą wyłącznie po to, by obrzucać się błotem, a nawet próbują przeciągnąć terapeutę na swoją stronę, by ten potwierdził rację, że „mąż jest nie do wytrzymania” bądź „żona to prawdziwa wariatka”.
Jak przekonać, że to dobry pomysł?
Kiedy dwie osoby będące w związku szczerze chcą naprawić swoje błędy, szanse na sukces są naprawdę spore. Ale co robić, gdy jedna ze stron jest totalnie nieprzekonana do takiego pomysłu? Zmuszać? Nie warto, bo tylko jeszcze bardziej się zrazi. To może iść na terapię w pojedynkę?
Nie jest to zupełnie pozbawione sensu, bo może pomóc chociaż jednej osobie, która dzięki temu spróbuje jakoś zaradzić związkowym trudnościom. Ale wtedy terapia skupia się jedynie na jednym punkcie widzenia, co siłą rzeczy zniekształca obraz związku, zatem i sposoby jego naprawy będą tylko w części odpowiadać na potrzeby partnerów.
To jak przekonać do współuczestnictwa? Na pewno nie siłą, groźbą czy szantażem – to niemal zawsze odnosi skutek odwrotny do zamierzonego. Najczęściej niechęć do terapii wynika po prostu ze strachu – niektórym się wydaje, że terapia jest tylko po to, by oficjalnie oznajmić zerwanie, czasem boją się okazania słabości i przyznania, że potrzebują pomocy, czasem obawiają się ostrej krytyki i tego, że w oczach partnera nie są ‘prawdziwą kobietą’ albo ‘prawdziwym mężczyzną’. A strach ten najskuteczniej pokonać, rozwiewając podobne obawy.
Oczywiście, namówienie na terapię partnera, z którym ma się mocno na pieńku, wymaga ogromnego wysiłku, jeśli chce się to zrobić w cywilizowany sposób, ale to jedyna droga do celu. O terapii lepiej nie wspominać podczas kolejnej kłótni, a raczej w chwili, gdy jest chociaż względnie dobrze. Propozycja nie powinna być podszyta pretensjami, ale argumentem, że to dzięki temu uda się polepszyć związek. Zawsze warto też podkreślić, że jest się osobą współodpowiedzialną za obecny kryzys, dzięki czemu propozycja nie zabrzmi jak atak. Generalnie chodzi o to, żeby przekaz skupiał się na pozytywach i uczuciach innych niż frustracja, gniew czy złość – jeśli partnerowi wciąż zależy, to jest duża szansa, że przynajmniej zechce taki pomysł rozważyć.
Pomaga czy nie pomaga?
Terapia pomogła wielu parom przetrwać najgorsze. Ale czasem pozytywny wynik to nie odrodzenie się miłości z początków znajomości, lecz rozstanie. W terapii bowiem chodzi o rozpoznanie problemu i wspólne rozwiązanie go, a bywa, że jedynym rozsądnym posunięciem dla dwójki niegdyś bliskich sobie ludzi jest pójście każde w swoją stronę, ponieważ nie ma już nic, co mogłoby na powrót połączyć.
Podczas terapii para może po prostu uświadomić sobie, że związek jest ciągnięty na siłę, z przyzwyczajenia albo dla „dobra dzieci”, a dalsze wspólne życie zwyczajnie się nie uda, bo różnic jest już za wiele. I to wcale nie będzie porażka – porażką byłoby właśnie udawanie, że wytrwamy we dwójkę do końca.
To wielka siła dobrze poprowadzonej terapii – każdy odkrywa prawdziwego siebie i to, czego naprawdę do szczęścia potrzebuje. Świetnie, jeśli związek może w dalszym ciągu zaspokoić te potrzeby i wystarczy tylko wyjść naprzeciw drugiej osoby. Ale gdy wyjdzie na odwrót, ból rozstania osłodzi nadzieja na nowy start, a to lepsze wyjście niż tkwienie w związku, w którym można już tylko zgorzknieć.
Komentarz ( 1 )
Wszystko ma zalety i wady, ale to więcej zalet wg mnie.