Czy udawanie, że nic się nie stało, jest szkodliwe?
Przykre sytuacje się zdarzają, takie życie. I często dużo istotniejsze okazuje się nie same wydarzenie, a reakcja zainteresowanych osób – co z tym zrobią, jakie będą ich odczucia, jak się zachowają. Ile ludzi, tyle reakcji, ale jedną z powszechniejszych jest udawanie, że nic się nie stało.
Po karczemnej awanturze on wychodzi klnąc i trzaskając drzwiami, ale kwadrans później normalnym tonem, z uśmiechem, zaczyna opowiadać o pracy. Ona się wścieka, demonstracyjnie nie odzywa się przez dwie godziny, i nagle dosiada się na kanapie z propozycją obejrzenia wspólnie serialu. Bez żadnych wyjaśnień, przeprosin, wyrzutów. Jak gdyby przed chwilą do niczego nie doszło, nie było żadnego konfliktu. Druga strona wtedy zazwyczaj głupieje, bo co to w sumie oznacza? Że problem zniknął i nie ma sensu do niego powracać?
Serio, nie ma sprawy, jest dobrze
Udawanie, że do niczego złego nie doszło, to stara praktyka, stosowana niezależnie od płci, wieku, stopnia zażyłości z drugą stroną konfliktu. Zdarza się nawet przy sprawach dużego kalibru, i właśnie wtedy budzi największą konsternację, bo niemożliwe, by coś takiego spłynęło jak po kaczce. A tak wygląda – druga strona w ogóle nie wygląda na dotkniętą czy oburzoną. Lub w drugim przypadku – kompletnie nie zdaje sobie sprawy z tego, co uczyniła, a przynajmniej takie sprawia wrażenie.
I nierzadko istotnie, to tylko wrażenie. Udawanie, że dramatyczne wydarzenie nie miało miejsca, jest dla wielu osób najwygodniejszą reakcją, ponieważ serio nie wiedzą, co innego mogliby zrobić. Nie chcą ciągnąć sporu, nie chcą stawiać kogoś w niezręcznej sytuacji, obawiają się poważnej rozmowy – unikanie tematu to, ich zdaniem, eleganckie załatwienie sprawy, korzystne dla obu stron. Po prostu wymazujemy ten wycinek przeszłości i wszyscy wygrywają. Koniec.
Ale czy na pewno? Unikanie trudnych rozmów jest wygodne, ale niekoniecznie konstruktywne. Bo jeśli ktoś celowo milczy, to najpewniej nie wie, jak problem rozwiązać, albo obawia się tej drugiej osoby, nie chce jej zranić bądź wypaść z łask – chce jedynie, żeby wszystko było jak przedtem. A tak się nie da, szczególnie gdy kłótnia dotyczyła ważnej rzeczy, a podczas niej padły słowa, które trudno będzie zapomnieć. Czyli powód konfliktu nie znika – udajemy jedynie, że to bzdurka bez znaczenia.
Dla wielu osób taki mechanizm zaprzeczania staje się sposobem na przetrwanie, dzięki czemu nie dojdzie do zmian, które by mogły okazać się tragiczne w skutkach. Po prostu lepiej udawać, że wyzwisko nie zabolało, bo jeszcze wyjdzie, że trzeba się z okrutnym partnerem rozstać, a to dużo gorsze. A szef, kiedy usłyszy, że nazywanie pracownika „durniem” wykracza poza jego kompetencje, to rozzłoszczony może drugiego dnia wręczyć
wypowiedzenie umowy. Nie warto – tak to czasami wygląda w perspektywy ofiary.
Nikt nie musi wiedzieć, że jest mi wstyd
Nie warto również dlatego, że kiedy emocje opadną, do ludzi w końcu dociera, co zrobili bądź powiedzieli. I jest im głupio, strasznie głupio. Wstydzą się, lecz duma nie pozwala przyznać się do własnej głupoty. Udając, że nic się nie stało, zręcznie mogą uniknąć tematu, bo ten rozmył się gdzieś w przestrzeni – jest zażenowanie, jednak byłoby ono większe, gdyby doszło do konfrontacji. Niektórzy wręcz uważają, że to forma przeprosin, bo ich zdaniem już sam fakt, że się uspokoili, jest godny pochwały i stanowi ukłon w stronę drugiej osoby – wszak mogliby dalej ich gnębić, a nie gnębią, mamy postęp, który należy docenić.
Czasami „nic się nie stało” zostaje uzupełnione miłym gestem, więc już w ogóle nie ma powodu by kruszyć kopie. I można jeszcze tak ustawić wzajemne stosunki, by chęć podjęcia przemilczanej sprawy wyglądała na chęć ponownego rozdmuchania konfliktu, czyli nie dość, że nie ponosi się konsekwencji, to dodatkowo można winą obarczyć swoją ofiarę – to się często zdarza osobom, które lubią wybuchać i nie panują nad emocjami, bo chociaż w głębi
duszy nawet żałują swojego zachowania, to jednak nie chcą się przyznać do porażki.
Powrót do czasu sprzed awantury mniej uwiera niż stawienie czoła przeciwnikowi, choćby to była najukochańsza osoba. I jeśli druga strona podejmuje grę, nie drąży „co się stało”, co najwyżej patrzy z lekkim wyrzutem, jakoś tak lżej na duszy i łatwiej zapomnieć o wstydzie. A skoro udało się raz, to czemu nie spróbować znowu? Zresztą, działa to również w drugą stronę – ktoś palnął głupotę, ale udajemy, że wcale nie, można wrócić do jedzenia uroczystego obiadu. Lepszy odczuwany wewnętrznie niesmak od publicznego wywlekania brudów, do czego pewnie dojdzie, jak się zwróci uwagę na durny wybryk.
W zaparte bardzo często idą ci, którzy za żadne skarby nie chcą się przyznać do błędu. W kłótni trudniej będzie dowieść własnej racji, za to miną sfinksa można szybko rozbroić adwersarza – nie zawsze się udaje, ale warto spróbować. Ignorując przykre wydarzenie, wysyła się sygnał, że po sprawie i nie ma sensu na nowo rozdrapywać ran, a więc poniekąd przyznaje się sobie rację. A nierzadko autentycznie się w nią wierzy.
Wracając do nierozstrzygniętego sporu wystawiasz się na atak, i jest ryzyko, że tym razem możesz polec. Bez rozmowy nie ma wprawdzie rozstrzygnięcia, ale i zarazem jest, bo temat umarł śmiercią naturalną. Można nawet wyjść na kogoś bardzo opanowanego, kto potrafi odciąć się od negatywnych emocji, mimo że w rzeczywistości jest dokładnie na odwrót. Nie trzeba przepraszać, nie trzeba przyznawać się do błędu. Odbiór jest prosty – nie przegrałam tej potyczki.
Ne rób z siebie ofiary
Szczególnie bolesne są te sytuacje, kiedy ktoś zrobi coś paskudnego, i to świadomie, z premedytacją, ale po wszystkim zachowuje się tak, jak gdyby tego nie było. Kiedy padają pytania, rzuca jedynie „nie przesadzaj, nic się nie stało”. I jeszcze „przestań jątrzyć”. Albo „po co znowu zaczynasz”.
Sprawca celowo odwraca kota ogonem, co oczywiście budzi zrozumiałą złość, którą jednak da się przedstawić jako emocjonalność, kłótliwość, niestabilność, czepialstwo. Niektórzy idą dalej i wprost wypierają się, że do wcześniejszej scysji doszło, uparcie powtarzając, że przecież niczego nie zrobili, że wyglądało to inaczej, a pokrzywdzona strona niepotrzebnie to wyolbrzymia albo zwyczajnie zmyśla. Słowem, stosuje gaslighting, który jest wyjątkowo perfidną formą manipulacji.
I niestety, w wielu przypadkach ta manipulacja działa. Udawanie, że nic się nie stało, jest skutecznym „narzędziem pomiarowym”, ponieważ można dzięki temu sprawdzić, na ile można sobie w stosunku do danej osoby pozwolić. Bo jeśli ktoś rzuca wyzwiska i mówi że kończy związek, lecz następnego dnia przychodzi jak zwykle i zachowuje się jak gdyby słowa o zerwaniu nie padły, a partner się cieszy i oddycha z ulgą, to jaki otrzymuje komunikat? Że drugiej stronie naprawdę bardzo zależy i wybaczy świństwo. Więc kolejnym razem będzie ono większe.
Problemy z przeszłości wracają do przyszłości
Ignorowanie przykrych wydarzeń jest skuteczną taktyką jedynie na krótko. W dłuższej perspektywie raczej nic dobrego z tego nie wyniknie, bo między stronami nie ma sensownej komunikacji i każdy myśli swoje, ale postępuje inaczej. A to musi w pewnym momencie runąć, i co gorsza, również po drodze powoduje poważne zniszczenia.
Wypieranie ze wspólnej przestrzeni niewygodnych epizodów tworzy fałszywą rzeczywistość, w której na pozór wszystko gra, lecz pod powierzchnią aż kipi od niezdrowych emocji.
Udajesz, że to nic takiego, jednak irytacja narasta. Przełkniesz ją raz, drugi, trzeci, aż w końcu się uleje, i będzie pewnie dużo gorzej niż gdyby się od razu zmierzyło z problemem. Kiedy w relacjach międzyludzkich takie udawanie regularnie się powtarza, to znak, że coś szwankuje.
Że nie ma zaufania. Że oczekiwania są zupełnie inne, tylko z jakichś powodów próbuje się to zatuszować – nie tylko w związku, ale i w pracy, rodzinie, z sąsiadami.
Bo czemu tak naprawdę omija się drażliwą kwestię? Między bliskimi nie powinno być strachu, w luźniejszych relacjach zresztą też. Wiadomo, że czasami nie bardzo jest inne wyjście, ale gdy mowa o bliskich więzach, to udawanie bynajmniej nie zapewni szczęścia. I właśnie reakcja na stwierdzenie, że owszem, coś się stało i nie udawajmy że było inaczej, wiele o owych więzach powie.
Zostaw komentarz