Główne menu

Czy warto być kumplem dla swoich dzieci?

Dzieci kochają swoich rodziców, jacy by oni nie byli. Ale czy ich lubią? Trudno czuć sympatię do kogoś, kto pozjadał wszystkie rozumy i poucza, co masz robić, a czego ci nie wolno. Psuje każdą fajną zabawę. Irytuje momentami tak, że zastanawiasz się, ile kosztuje płatny zabójca. I nawet kwiknąć nie możesz, bo to przecież rodzic! Tak, dzieci nie mają łatwo.

To się jednak zmienia. Dziś coraz więcej osób nie chce być takim klasycznym rodzicem. Dystans pomiędzy dzieckiem a dorosłym opiekunem wyraźnie się zmniejsza, wytwarza się specyficzna więź, która bardziej przypomina koleżeństwo niż tradycyjną rodzinę. Ale czy to rzeczywiście taka dobra wiadomość?

Nie jesteśmy już w wiktoriańskiej Anglii

Patrząc na ostatnie stulecie, każde pokolenie miało swój pomysł na wychowanie dzieci. Pomysły bywały różne, ale zazwyczaj chodziło o to, by odciąć się od surowych, tradycyjnych wzorców. Dawniej rodzic miał nad dziećmi władzę niemal absolutną – one nie miały nic do gadania, kary cielesne były normalnym środkiem wychowawczym, nikt sobie raczej głowy nie zaprzątał dziecięcymi problemami i marzeniami.

Kiedy jednak znacząco ograniczono śmiertelność dzieci, a matki przestały dążyć do spłodzenia własnej drużyny piłkarskiej, podejście do najmłodszych bardzo się zmieniło. Dziecko awansowało na człowieka. Małego, ale człowieka. To wciąż owoc własnych lędźwi, ale już nie własność. Nie rzecz, z którą wolno zrobić cokolwiek. To zaś zachęca do innej, dużo bliższej relacji.

Rodzice chcą być spoko. Pragną trochę takiej rzeczywistości jak w „Gilmore Girls” – więzi z córką, dla której jest się więcej niż tylko matką. To żadna przyjemność uchodzić za zrzędliwą jędzę, której za plecami pokazuje się język i mamrocze coś o nienawiści. Za to zostać najlepszą przyjaciółką… O tak, to brzmi bardzo zachęcająco. Tylko jak się zakumplować z własnym dzieckiem?

Najprostszą drogą do celu wydaje się poluzowanie gorsetu. Odrzucamy wapniacką, pełną hipokryzji otoczkę. Nie ustalamy zbyt wielu zasad. Nie przesadzamy z surowością kar. Ufamy dzieciom, więc nie dopytujemy się, dokąd idą, z kim i po co. Nie narzucamy obowiązków. W ogóle niewiele wymagamy, bo dom to nie koszary.

Fajny albo surowy

Rodzice zazwyczaj stają się kumplami naprawdę w dobrej wierze, bo sami pamiętają, jak ciężko było im dorastać u boku surowych rodziców. Nie chcą takiego chłodu w swoim domu, chcą, by ich dziecko czuło się przy rodzicach swobodnie. Wierzą, że to podejście pomoże zbudować zaufanie i dzięki temu zbuntowany nastolatek chętniej zwierzy się ze swoich problemów, nie wpadnie w tarapaty, nie będzie szukał zrozumienia u podejrzanych znajomych albo w używkach.

I wszystko jest ok, gdy luz dawkuje się rozsądnie, ale nie każdemu rodzicowi ta sztuka się udaje – w wielu przypadkach opiekunowie przesadzają w drugą stronę, zachowując się niemal jak kumpel rówieśnik dziecka. Czym to się kończy? Dziecko może i jest zadowolone z takiego obrotu sprawy, co jednak z jego wychowaniem? Da się wyjść na ludzi, jeśli w dzieciństwie w ogóle nie posmakowało się dyscypliny?

Konflikt zaczyna się od tego, że ‘dobro dziecka’ znaczy zupełnie coś innego dla małego człowieka niż dla jego rodzica. Tyle że gdy weszło się na kumpelską ścieżkę, to strasznie trudne jest wyegzekwowanie właściwego postępowania. Rodzice bywają upierdliwi, zmuszają do różnych rzeczy, lecz w tym szaleństwie jest metoda, co dorosłe już dzieci zaczynają rozumieć. Za młodu jednak strasznie się buntują, zwłaszcza gdy widzą, że rodzice chyba sami nie wiedzą, o co im chodzi.

To kto tu rządzi?

Im bardziej koleżeńskie są relacje pomiędzy dzieckiem a rodzicem, tym trudniej o jakieś sensowne zasady. Rodzic nie tyle stara się zapewnić dziecku ciepło, ile chce wprowadzić ‘równość’, co miewa katastrofalne skutki. Jak to – odrabiać lekcje? Zmywać naczynia? Posprzątać bajzel w pokoju? Kumpel takich rzeczy nie wymaga!

I kiedy rodzic upiera się przy swoim, nagle staje się wrogiem oraz hipokrytą. A gdy się ugina, żeby nie stracić statusu ‘fajnego rodzica’, idzie przekaz, że potomków żadne reguły nie obowiązują. Średnio to wychowawcze. Tak właśnie rodzi się to słynne bezstresowe wychowanie w najgorszej, wypaczonej wersji. Rodziców się lubi, ale się ich nie szanuje. A co gorsza, wcale nie ma tego oczekiwanego bezgranicznego zaufania. Bo komu tu ufać? Osobie, której bez większego trudu da się wejść na głowę?

Rodzic, który zbyt mocno wczuje się w rolę kumpla, nie będzie autorytetem. I jak się tak dobrze przyjrzeć, to wychodzi, że to dziecko narzuca reguły gry, a rodzice muszą za nim podążać, w przeciwnym razie zostaną zwykłymi starymi, na których się psioczy. Rodzic okazuje się kimś, kto nie ma niczego ciekawego do zaoferowania, szuka za to akceptacji u młodszych, przejmuje ich styl bycia. Nie umie bronić własnego zdania, co dziecko często wyczuwa i przejmuje władzę w domu.

To rzutuje na przyszłość, bo jeśli nastolatek nigdy nie słyszy słowa „nie”, w dorosłym życiu może się nieźle zdziwić. Albo wyrośnie na despotę, dla którego otoczenie to służba. Bo jak się nauczyć normalnych, międzyludzkich relacji, jeżeli w okresie dorastania nie było żadnych granic, zasad, wymagań? Jak bez tego zrozumieć, że niewłaściwe zachowania mają swoje konsekwencje?

Nie rób siary

Rodzic pragnący być kumplem popełnia czasem jeszcze inny błąd – tak zapętla się w tej chęci bycia fajnym, że nieświadomie przekracza granice żenady. 50-letnia mama może chodzić w modnych dresach i jeździć na deskorolce, jeśli rzeczywiście to lubi i czuje, i wtedy zdobędzie uznanie. Ale gdy robi to na siłę, próbując dotrzymać kroku młodzieży, chcąc zaimponować dziecku i jego kolegom, totalnie wbrew sobie, przeważnie po prostu się ośmiesza. A dzieciak ze wstydu chce się zapaść pod ziemię.

Zresztą, nawet wtedy, gdy wyluzowany rodzic zbiera punkty u znajomych syna czy córki, dziecko wcale nie czuje się szczęśliwe i nie rozumie, czego przyjaciele tak bardzo mu zazdroszczą. Tak, luz bywa super, ale chciałoby się też czasami widzieć mamę, która marszczy brwi, gdy wraca się do domu zbyt późno, i tatę, który stanowczo mówi, że na obiad są brokuły, a nie chipsy z czekoladą.

Zbyt młodzieżowi rodzice, dla których wszystko jest ‘no problem’, wydają się idealni, ale głównie dla innych dzieci. Własna latorośl nierzadko ma zupełnie odmienne zdanie na ten temat. Czuje, że ma rodziców i jednocześnie ich nie ma. Bo nastolatki uwielbiają pozować na dorosłych, ale w głębi ducha potrzebują kogoś, kto jasno powie co wolno, a za co będzie kara. Kogoś, kogo można w myślach wyklinać za ‘masz wrócić przed dziesiątą i zmyj to diabelstwo z powiek, jeszcze masz na to czas’. Szlaban za spóźnienie, obcięte kieszonkowe za mierne oceny – rany, jak młody człowiek się na to złości! Lecz zarazem też czuje, że rodzicowi zależy. A kiedy wszystko wolno, to pojawia się refleksja, że może oni mają mnie po prostu gdzieś.

Za wcześnie na samodzielność

Poza tym, kumplowanie się z własnym dzieckiem nierzadko sprawia, że widzi się w nim dorosłego, w pełni ukształtowanego człowieka, a to taki sam błąd jak chowanie pod kloszem. Dziecko staje się powiernikiem, często wysłuchuje bardzo intymnych zwierzeń, jest świadkiem spraw trudnych i brudnych, w dodatku oczekuje się od niego rady, wsparcia, pociechy, konkretnych rozwiązań. Początkowo to mile łechce nastoletnie ego, jednak z czasem zaczyna ciążyć. Bardzo, niekiedy do tego stopnia, że kończy się to chorobą.

I dlatego takie dzieci często szukają sobie dorosłego autorytetu gdzieś indziej, mentorem staje się nauczycielka, trener siatkówki, sąsiadka, mama koleżanki – ktoś, kto się opiekuje, doradza, daje przykład, zamiast obarczać młodą osobę problemami, do których ona jeszcze nie dorosła.

Podobnie dzieje się wtedy, gdy rodzic tak wziął sobie do serca traktowanie dzieci jako pełnowartościowych ludzi, że zapomniał o czymś takim jak wiek i dojrzałość emocjonalna. Odchodzi się od tradycyjnego wychowania, według którego to rodzic zawsze decydował o tym, co dla jego dziedziców najlepsze. Kłopot w tym, że czasami przypomina to zostawianie dzieci samych sobie – to twoja decyzja, sama pomyśl, sama wybierz, ale jak to zrobić, skoro rodzic nie daje prawie żadnej wskazówki?

Rodzice – najlepsi przyjaciele?

Kumplowanie się nie sprawdza, ale co z przyjaźnią? To przecież coś innego – kumpel to głównie rozrywka, przyjaciel także pomaga, wspiera, ciągnie w górę. Czyż nie tego oczekuje się od rodziców? Jednak i przyjaźń budzi wiele wątpliwości. Jedni rodzice uważają, że z dzieckiem da się zaprzyjaźnić, a nawet trzeba. Drudzy nie widzą w tym sensu, przyjaciele to przyjaciele, rodziców ma się jednych i mają oni do wykonania określone zadanie. I obie strony mają swoje racje.

Tym trudniej wskazać właściwą ścieżkę, że przecież dzieci mają różne charaktery, wychowują się w różnych środowiskach, to, co sprawdzi się u Kasi, niekoniecznie będzie dobre dla Magdy. Obie frakcje zgadzają się jednak w tym, że najważniejsze to być dla dziecka prawdziwym opiekunem i przewodnikiem, różnica jest jedynie w metodach działania.

Dobry rodzic przekaże wartości, nauczy podejmowania decyzji i odpowiedzialności na swoje uczynki. Niejeden raz doprowadzi potomka do furii, ale to też część rodzicielstwa. Generalnie wszystko ma prowadzić do tego, by młodziak bez kompleksów wszedł w dorosłe życie i umiał sobie w nim poradzić, nie krzywdząc siebie i ludzi dookoła. Czy da się tego dokonać przyjaźniąc się z nieletnim dzieckiem? Jest wiele przykładów potwierdzających, że to możliwe, choć ważne jest i to, jak się tą przyjaźń definiuje.

Wszystko na swoim miejscu

Przyjaźń z dzieckiem powinna różnić się od przyjaźni z rówieśnikami. Dorosłym znajomym można powiedzieć wszystko, w przypadku dzieci lepiej się upewnić, czy są na te wiadomości gotowe. W gronie rówieśników chwile słabości są do wybaczenia, przy dzieciach w pewnych kwestiach warto się pohamować. Dorosły ma swój rozum i odpowiada za siebie, dziecko nie, dlatego raczej nie ma mowy o pełnej równości, jakaś hierarchia musi być zachowana.

Co na szczęście wcale nie oznacza, że trzeba być dla dziecka nudną panią w koczku. Można być fajną mamą, którą stać na szaleństwo, nie wychodząc przy tym z roli troskliwego, odpowiedzialnego rodzica i na tym właśnie polega przyjaźń z własnym dzieckiem, na równowadze pomiędzy rodzicielską nieustępliwością a koleżeńską, swobodną atmosferą. Wielu rodziców przyznaje, że gdy podeszli do dziecka bardziej ‘po ludzku’, pomogło to rozwiązać niejeden ostry konflikt – obok kary i stanowczości pojawiła się empatia, dzięki czemu wściekły nastolatek zobaczył, że z rodzicami nie ma żartów, ale też nie kieruje nimi czysta złośliwość i można na nich liczyć.

Bo prawdziwy przyjaciel nie stara się być tylko fajnym kumplem, który zostawia wolną chatę na licealną imprezę i jeszcze kupuje cztery beczułki piwa. Rodzic rozumiejący te zasady nie jest nadmiernie pobłażliwy, nie wyręcza dzieciaka na każdym kroku, oczekuje wypełniania obowiązków, reaguje na błędy i wykroczenia. Warto po prostu pamiętać, kto jest kim.

    11 komentarzy

  • Anelise

    Ja nie mam dzieci, ale jestem dzieckiem, którego mama chciała być właśnie przyjaciółką dla swojego dziecka. Różnie wspominam te chwile, bo raz to się udawało, raz nie, a dziś wiem, że kompletnie nie działa i absolutnie nie chciałabym by mama była moja przyjaciółką. Przynajmniej w naszych relacjach to się nie sprawdziło 😉 Myślę, że istnieje inny złoty środek 😉

  • jotka

    Nie popieram zbytniego rygoru, ale i kompletnego luzu także nie. dzieci lubią jednak czuć jakieś ramy i troskę rodziców. Sama zazdrościłam koleżance, której rodzice interesowali sie jej sprawami i stosowali jakąś dyscyplinę, u mnie tego luzu było tak dużo, że odbierałam to jako brak troski…

  • Mozaika Rzeczywistośći

    Nie mogę się wypowiedzieć jako rodzic. Jednak jako dziecko mogę i wydaje mi się, że moi Rodzice spełnili się w tej roli bardzo dobrze. Bo wszystko ogólnie mówiąc było wyważone, a to jest chyba jedna z ważniejszych zasad w niemal każdej sytuacji.

    🙂 A dziękuję.

    Ja tam nie lubię burzy, wolę już sam deszcz. Zwłaszcza latem.

    Pozdrawiam!

  • Magdalena

    Rodzice są od uczenia świata, czyli też wyznaczania granic i zasad. A to raczej wyklucza w pełni przyjacielski, typu rób co chcesz. Moi rodzice się uzupełniali. Mama była od ciepłego rygoru i dyscyplinowania, tata od rozpieszczania i pozwalania na więcej. I to się sprawdzało. Bo zawsze wyznaczali zdrowy kompromis 🙂

  • Eveline

    Myślę, że jak we wszystkim innym – równowaga i zdrowy rozsądek wygrywają 🙂

  • karodos.pl

    Fajnie mieć przyjaciół i kumpli w rodzicach 🙂

  • Anna

    Poruszyłaś bardzo trudny temat. Nie przepadam za zbyt luzackimi rodzicami. Dawanie zbyt dużej swobody dzieciom, może przynieść opłakane skutki.

  • Zwykła Matka

    Zawsze corce powtarzam, że nie jestem jej koleżanką, nie musi się ze wszystkiego zwierzać, chyba , że chce! Zaufanie to podstawa 🙂 Wie, że jak mnie nie okłąmie, lepiej na tym wyjdzie! Jest jedynaczką, więc przyjaźń między nami wychodzi sama z siebie, tak myślę 😉

  • bagienny

    Chyba nie ma złotej reguły. Kiedy byłem dzieciakiem, pytano się mojej rodzicielki czy nie wstydzi się biegać i grać w badmintona. O wrotkach nawet nie wspomnę, a były to lata 80te ;]
    Poczucie siary, jest też kompletnie nie trafione, wystarczy, że dzieciak ma dziwne wyobrażenie na temat tego jaki rodzic powinien być. Chociażby nastolatki, które wg Ciebie potrzebują powiedzenia co wolno czy nie – to informuję, że to zależy jakie dziecko/jakie pokolenie. Sam jestem zaskoczony, że dzisiejsze nastolatki (w masie) chcą twardogłowych rodziców, zakazów, nakazów i żadnego relatywizmu.

  • Kinga

    Interesujący tekst pełen mądrych wskazówek… Warto było przeczytać.

Zostaw komentarz

Możesz użyć HTML tagów i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>