Główne menu

Czy warto dopasowywać się do innych ludzi?

Praktycznie każdy człowiek pragnie uznania. Niezbyt to miłe zostać odrzuconym, uchodzić za czarną owcę, w niektórych środowiskach to wręcz niebezpieczne, bo bez wsparcia grupy można naprawdę mieć spore kłopoty. Więc ludzie starają się jak mogą dopasować do otoczenia.

Trzymają się określonych zasad. Spełniają oczekiwania innych. Przejmują się opiniami na swój temat. Chcą być lubiani. Ale czy mogą powiedzieć, że żyją własnym życiem? Dlaczego społecznej akceptacji tak często towarzyszy poczucie wewnętrznej pustki?

Niech wezmą mnie do siebie

„Nie obchodzi mnie co myślą inni” to częsta deklaracja, ale nie zawsze szczera. To prawda, że zwykle nie chcemy się przejmować tym, co o nas gadają, jednak wewnętrznie to mocno uwiera i mimo niechęci do otoczenia próbujemy zyskać jego aprobatę. Po co? Bo myśl o byciu społecznym wyrzutkiem jest dla większości przerażająca.

W grupie raźniej, nie to co przebywanie w tłumie wrogo nastawionych przeciwników. Tyle że ta grupa ma swoje oczekiwania i odnosi się z sympatią jedynie do tych, którzy sobie zasłużyli. A społeczne oczekiwania potrafią dać w kość. Nierzadko bywają zupełnie nierealne, a kiedy się je spełnia, to zamiast jakiejś ulgi śruba jest jeszcze mocniej dokręcana. Cel wydaje się być na wyciągnięcie ręki, ale nie, coś nagle się zmienia i trzeba na nowo gonić. Tak rodzi się rozczarowanie i frustracja, lecz dziwnym trafem większość wcale nie odpuszcza i dalej próbuje wkupić się w łaski otoczenia.

czy się dostosowywać

Ów dziwny masochizm w wielu przypadkach ma korzenie w dzieciństwie. Dziecko od małego widzi, jak rodzice sami starają się wypełnić przekaz o życiowym spełnieniu i jak próbują do tego namówić także swojego potomka. Zachęcają do rozwoju, ale też nierzadko zmuszają, by iść określoną drogą, bo tylko wskazany przez nich zawód oraz umiejętności liczą się w życiu i warto w nie inwestować. Reszta to bzdury. I tak mały człowiek uczy się, że własne poglądy i preferencje trzeba tłumić, jeśli nie odpowiadają one ogólnie przyjętym standardom.

Dążenie do owych standardów też jest mało pasjonujące, bo zamiast pochwał ciągle jest presja na poprawianie wyników. Więc ludzie się nakręcają, wypruwają sobie żyły, i to nawet nie dla własnej satysfakcji, ale żeby inni wyrazili uznanie. Nie podoba ci się takie życie? No sorry dzieciaczku, ale tak wygląda dorosłość, pogódź się z tym. Albo zostań nikim.

Żeby nikt się nie czepiał

Dopasowanie się do otaczającego świata to ciężka harówka, ale potrzeba uznania jest tak silna, że masa ludzi godzi się na te warunki. Chcą być lubiani, szanowani, chwaleni za osiągnięcia. A już w ogóle najlepiej, gdy słowa uznania padną ze strony elitarnej grupy, budzącej powszechny zachwyt i zazdrość – bo któż by nie chciał do niej należeć?

Ale i na poziomie takich zwykłych, międzyludzkich relacji akceptacja jest bardzo potrzebna. Żeby sąsiedzi z uśmiechem odpowiadali „dzień dobry” i plotkowali z życzliwością, a nie zawiścią. Żeby paczka znajomych patrzyła z podziwem, ale i uznawała za swojego. Żeby w pracy zapraszali na papieroska i wspólne picie kawki. Nieważne, czy tych ludzi naprawdę się lubi i ceni – dopóki musi się z nimi przebywać, to chce się jak najmniej odstawać od reszty. Choćby dla świętego spokoju, niech po prostu nie wytykają palcami i nie robią nagonki za „inność”.

Naśladowanie pomaga się zaadaptować w mało przyjaznym środowisku, ma jednak tę wadę, że zatraca się własną osobowość. Im większy strach przed odrzuceniem, tym gorzej człowiek czuje się we własnej skórze, ponieważ widzi, jak nieprzychylne reakcje to wywołuje. Prostsze wydaje się wejście w wymyśloną przez otoczenie rolę.

Co jest o tyle ciekawe, że właśnie indywidualizm jest cechą, za którą podziwiamy wybitne jednostki. To ludzie niepowtarzalni, którzy przecierają nowe szlaki, łamią tabu, robią niezwykłe rzeczy, są tak inni od reszty. Taka postawa wymaga jednak nie tylko talentu, ale i dużej odwagi, a ludzie – tak generalnie – chcą po prostu w miarę spokojnie przetrwać. Dlatego często marzy się o wybiciu ponad tłum i jednocześnie robi wiele, by od tego tłumu za bardzo nie odstawać. Dopasowanie się jest po prostu wygodniejsze.

Może lepiej siedzieć cicho?

Ideałem jest życie według własnych zasad, ale kłopot polega na tym, że wyłamanie się ze schematu bynajmniej nie jest tak komfortowe. Owszem, podążasz za swoimi pragnieniami, nie jesteś bezmyślną owcą w stadzie, jednak to stado wciąż istnieje. Jest tuż obok, uważnie patrzy, ocenia i komentuje. A niekiedy sięga po drastyczniejsze metody.

Żyjąc nie po swojemu, lecz zgodnie z oczekiwaniami reszty, ma się przynajmniej względny spokój. Ludzie kochają buntowników, cenią ich bezkompromisowość, ale wystarczy, że buntownik porwie się na ich największe świętości, a podziw zniknie w przeciągu sekundy. No to bezpieczniej nie odchodzić zbyt daleko od utartej ścieżki. Gdybyż tylko dawało to realną satysfakcję… ale zwykle nie daje, bo podporządkowanie się komuś zakłada słabość, a słabość nie jest żadną wartością.

To przygnębiające, robić stale coś wbrew sobie. Tak naprawdę wbrew, niezgodnie z tym, co w duszy gra, co rozum podpowiada, co skrycie uważa się za dobre. Kiedy ten strach dyktuje niemal każdy kolejny krok, spełnienie jest tylko pozorne – zadowoleni są głównie świadkowie zdarzenia.

I tak ich rozczarujesz

Dla wielu ludzi opinia otoczenia jest jak paliwo niezbędne do działania. Nim coś zrobią, będą się zastanawiać, czy innym się to spodoba i jak to przyjmą. Buntowniczą myśl gasi lęk, że komuś nadepnie się na odcisk. Rezygnuje się ze swoich planów, żeby nie zawieść rodziców. Nie mówi się nawet o swoich pomysłach z obawy przed nieprzychylną reakcją znajomych.

To o tyle bez sensu, że zwykle jest niepotrzebnym martwieniem się na zapas – wcale nie wiesz, co inni pomyślą i jak postąpią. Ba, ci ludzie często wcale nie zawracają sobie tobą głowy, nie wyrabiają sobie żadnej opinii, autentycznie ich to nie obchodzi. Ewentualnie coś zauważą, lecz po minucie zapomną, zajęci własnymi sprawami. A że część widowni jakoś to skomentuje? Tego uniknąć się nie da, po prostu.

Cokolwiek człowiek nie zrobi, zawsze, ale to zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie miał jakieś zastrzeżenia. W najlepszej rzeczy wyszuka wadę. Poczuje się urażony. Nikt nie jest w stanie zadowolić wszystkich i nawet nie powinien próbować – to strata czasu, energii i nerwów.

Także dlatego, że „wszystko” to wciąż za mało. Można się trzymać reguł otoczenia, mieć osiągnięcia, być porządną osobą, a ludzie nie przestaną gadać. Dostała awans? Pewnie przez łóżko. W końcu zrezygnowała z różowych włosów? W koku wygląda jak stara baba. Sprząta po psie? A ciekawe czy umie dobrze gotować. Słowem, można się starać, a i tak ktoś uzna za stosowne, by wyrazić swoją krytykę. Więc po co się przejmować?

Chęć dopasowania się do innych tylko pogłębia kompleksy i prowadzi do zgorzknienia, bo taka osoba czuje, że gdyby miała więcej odwagi, machnęłaby na to ręką. Zamyka się w sobie, coraz mniej mówi, coraz mniej robi, żeby przypadkiem się komuś nie narazić. Żyje w ciągłym strachu przed wyimaginowaną kompromitacją, udając kogoś zupełnie innego. No ileż tak można!

Są tacy, którym nie przeszkadza

Przez długi czas nie można zrozumieć, dlaczego inni nie doceniają moich wysiłków. Mówisz, co chcą usłyszeć, nie wychylasz się, nie prowokujesz, a ci dalej swoje, wiecznie niezadowoleni. Niby już akceptują, ale kolejny raz wystawiają na próbę.

Jednocześnie często zapomina się docenić tych, którzy wcale nie wymagają podobnych poświęceń. Lubią cię za to, kim jesteś i jaka jesteś, akceptują wady i niedostatki, staną za tobą murem z sympatii i przekonania, a nie w ramach handlowej wymiany. I może właśnie dlatego, że nie trzeba się dla nich tak starać, ich aprobata czasem wydaje się mało znacząca. W przeciwieństwie do tych, którzy nieustannie stawiają nowe żądania.

To dość powszechny błąd, że z jakichś powodów próbuje się wejść w tyłek dziwnym ludziom, których najwyraźniej nic nie jest w stanie zadowolić, a ignoruje się tych, którzy wcale nie wymagają żeby się do nich na siłę dopasowywać. Czasem tak strasznie ktoś pragnie dostać się do jakiejś grupy, że skłonny jest zaprzedać duszę samemu diabłu, podczas gdy dobrzy znajomi, którym te „ułomności” nie przeszkadzały, teraz się odwracają, zrażeni nieszczerością i chęcią schlebiania ludziom zupełnie tego niewartym.

Nie mieszkasz na bezludnej wyspie

Wszystko pięknie, nie trzeba żebrać o cudzą aprobatę, nie musisz się dopasowywać do oczekiwań innych, co nie zmienia faktu, że wciąż jesteś częścią jakiegoś społeczeństwa. A społeczeństwo zawsze kieruje się ustalonymi przez siebie zasadami. Łamać je wszystkie, bo wolność i swoboda?

Człowiek może być samotnikiem, ale gdy mieszka w bloku, to siłą rzeczy ma sąsiadów, którym będzie przeszkadzać głośna muzyka w środku nocy, 20 psów na 30 metrach kwadratowych czy wyrzucanie śmieci na klatkę schodową. Można nie znosić koleżanki z pracy, to jednak nie daje prawa do nieprofesjonalnego zachowania. Można gardzić mydłem i wodą, ale miesięczny smrodek naruszy komfort pozostałych pasażerów w tramwaju.

A związek? Nie da się znaleźć swojego lustrzanego odbicia, nawet szczerze kochająca się para musi się jakoś dogadać. Tylko właśnie – w tym rzecz, że nie są to reguły narzucone odgórnie, a efekt rozmowy. Wspólnie wypracowuje się jakieś stanowisko, które uwzględnia potrzeby dwóch osób – jako jednostka dostosowujesz się, ale to dla wyższego dobra, ustępstwa dają tu bowiem dwóm stronom określone korzyści. Niefajnie jest wtedy, gdy tylko jedna osoba ma słuchać się drugiej.

To nie bunt, to egoizm

Gdyby ludzi tak zupełnie nie obchodziło, co myślą inni, życie w grupie byłoby naprawdę nie do zniesienia. Są po prostu pewne reguły współżycia, których należy przestrzegać. Oczywiście, to drażni, gdy słyszysz, że coś musisz zrobić, a czegoś ci nie wolno, ale to dzięki temu ludzie chętniej ze sobą współpracują zamiast na każdym kroku walczyć do upadłego. Jak wyglądałaby szkoła, miejsce pracy, sklep, ruch uliczny, gdyby każdy sobie rzepkę skrobał?

Robienie wszystkiego po swojemu raczej nie zjedna sympatii otoczenia, i to wcale nie z powodu zazdrości czy braku zrozumienia, lecz dlaczego, że to zerowa przyjemność przebywać w towarzystwie buca, który nie liczy się z nikim i niczym, bo ma wypaczone pojęcie wolności. To bardzo istotne, ta motywacja – robisz coś, bo tak nakazuje sumienie, czy dlatego, że innych to wkurza i chcesz pokazać, że się ich nie boisz.

Postawa „mam do tego prawo, inni mnie nie obchodzą” nie świadczy o kimś dobrze. To wcale nie jest symbol niezależności, to chęć zrobienia komuś krzywdy, co w dłuższej perspektywie przeradza się w niezdrowy fanatyzm. Rzeczywiście nie pasujesz do innych, i to wcale nie jest komplement.

A jeśli coś się nie podoba?

Więc warto być sobą, ale z umiarem. Nie musisz się dopasowywać na siłę, dobrze jednak, by ta samodzielność nie uderzała w niewinne osoby. Tylko gdzie przebiega granica? Tak jak pełna samowolka budzi sprzeciw, tak ślepe wypełnianie społecznych wymogów niekoniecznie jest godne pochwały. Bo na jakiej podstawie dane grono uznało, że ta właśnie ścieżka jest najodpowiedniejsza?

To powinien być raczej drogowskaz, użyteczne wskazówki, dobre przykłady, a nie sztywno narzucone ramy, z których nijak się nie można wychylić, bo cenzorzy zaczną walić pałką po głowie. Dopasowanie się do otoczenia jest oznaką szacunku wobec innych ludzi, pytanie tylko, kiedy jest to jeszcze pożądana umiejętność współpracy, a kiedy już bezproduktywna bierność – gdyby nie sprzeciw wobec tego, co „normalne”, nie byłoby przecież żadnego postępu.

Skąd wiadomo, które reguły są łamane słusznie, a które powinno się zostawić w spokoju? Według jakich kryteriów to oceniać? Jedno jest pewne – jeśli nie chcesz się wpasować w zastany świat, musisz mieć świadomość konsekwencji własnych czynów. Łamanie zasad ma swoją cenę, ale robiąc to mądrze, zyskuje się więcej niż traci – bezpieczne dopasowanie się do otoczenia też niemało kosztuje.

Zostaw komentarz

Możesz użyć HTML tagów i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>