Czy warto mieć przewodnika życiowego?
Prędzej czy później każdy doświadczy jakiegoś kryzysu – z powodu pracy, finansowego fiaska, rozpadu związku, rodzinnych traum, wypalenia. Powód nie jest aż tak istotny, bo kluczowe jest to, że stojący na rozdrożu człowiek czuje się zagubiony i nie znajduje dla siebie dobrego wyjścia. Nie widzi sensu w swoim życiu i potrzebuje czegoś, co ów sens nada. Albo kogoś, kto wskaże odpowiedni kierunek.
Duchowego wsparcia można szukać na różne sposoby. Dla niektórych będzie to religia, inni zwrócą się w stronę wschodnich filozofii albo coachingu – opcji do wyboru jest mnóstwo, a najważniejsze, by zadziałało. Lecz czasem zadziałać może nawet za bardzo i bez duchowego przewodnika nie uda się podjąć dosłownie żadnej decyzji.
Do kogo się zwrócić o pomoc?
W trudnej życiowej sytuacji nie każdy może liczyć na przyjaciół czy rodziców. Albo w ogóle nie chce, bo ich rady wydają się za mało „profesjonalne”, nie dość głębokie, takie zwyczajne po prostu, a tu przydałoby się coś dotykającego najgłębszych zakamarków duszy. I nie tylko duszy, ponieważ przy okazji chce się też iść naprzód, osiągać prawdziwe sukcesy, a najwyraźniej do tego niezbędna jest jeszcze wyższość duchowa.
Wchodzi się wtedy bardziej w relację mistrz-uczeń niż w równorzędną relację. Wybrany przewodnik nie tylko dodaje otuchy, ale też otwiera oczy na rejony dotychczas niedostępne, przedstawia całkiem inną perspektywę, zmusza do myślenia i przewartościowania niemal całego swojego życia. I każdy znajdzie coś dla siebie, bo jeśli komuś nie pasuje tradycja katolicka, może się spełniać duchowo w dowolnej religii lub szukać jeszcze innych ścieżek, próbując na przykład medytacji, life coachingu czy medycyny naturalnej połączonej z ekologicznym życiem w zgodzie z naturą.
Do poszukiwań duchowej odbudowy zachęcają też celebryci i media społecznościowe, gdzie nie brak świadectw, jak to filozofia X pomogła odmienić życie na lepsze i oto proszę, piękne dowody owej odmiany, co utwierdza w przekonaniu, że warto spróbować czegoś mniej konwencjonalnego lub właśnie wrócić do korzeni, by wzorem przodków wieść życie dobre i spełnione.
Czy będzie nam po drodze?
I nic w tym złego, że rozglądamy się za nowymi rozwiązaniami, w nadziei, że to pomoże w duchowym, i nie tylko, rozwoju. Problem jest raczej w jakości duchowego przewodnictwa – w ostatnich dekadach widać prawdziwy boom na podobne „usługi”, więc oczywiście pojawili się także ludzie chcący na tym po prostu zarobić. Druga rzecz to dopasowanie oferty – na pewne metody rozwoju własnej sfery mentalnej jest zwyczajna moda, a moda ma to do siebie, że nie każdemu pasuje.
Bo nasze potrzeby są różne, w czym zresztą tkwi kolejna pułapka – czyjś kryzys może być na tyle poważny, że wskazana byłaby raczej profesjonalna terapia i fachowa pomoc medyczna, a nie dość lajtowe zajęcia z tańcem i śpiewami. Nie ma też jednej uniwersalnej metody dotarcia do czyjejś duszy, bo jednym wystarczy spokojna rozmowa, podczas gdy drudzy oczekiwać będą natchnionej otoczki, spektaklu, towarzystwa ludzi, by zbiorowo przeżywać przemianę.
Wybierając przewodnika dla siebie, najlepiej więc nie kierować się aktualnymi trendami – jeśli czyjaś wizja nam nie pasuje, dalsza współpraca traci sens, wszak chodzi o pozytywną transformację, a nie wtłaczanie się w obcy, niewygodny schemat. Duchowa praca nad sobą nie powinna dawać wrażenia skrętu w dziwny, niechciany kierunek, tylko dlatego, że ktoś mądrzejszy tak zasugerował. A w zasadzie to wmówił – to jest niestety dość częsty problem w duchowym przywództwie, że nie uwzględnia się indywidualnej potrzeby, tylko nagina do odgórnego wzorca.
Kłopot też w tym, że nie do końca wiadomo, czy nasz przewodnik to ktoś kompetentny, kto się nam przysłuży, a nie zrobi krzywdę. Zwłaszcza mając styczność z czymś zupełnie nowym, nieznanym, trudnym do zweryfikowania jest się bardzo podatnym na szkodliwe wpływy, zaś opinie pozostałych „uzdrowionych” niekoniecznie są wiarygodne.
Bzdury i komunały
Miejsca, w których dochodzi do duchowego odrodzenia, są często śmieszne dla postronnych widzów, zbyt napuszone, przesadnie teatralne, za to bardzo ubogie w konkretne treści lub po prostu głupie, naiwne, bez żadnego naukowego poparcia. A mimo to ludzie tam przebywający są zachwyceni, spijają te słowa i wygląda na to, że rzeczywiście im ów przekaz pomaga, wychodzą podbudowani, pełni wiary we własne możliwości.
I choć może to dziwić, to zaskakująco często osoba będąca w kropce potrzebuje właśnie prostego przekazu, poklepania po plecach, oklepanego banału, tyle że podanego w nieco wytworniejszej formie. Zmiana może być w gruncie rzeczy drobna, jeśli jednak podana zostanie w imponujący sposób, to urośnie do rangi cudu i zainicjuje rewolucję. Niewykluczone, że większość doszłaby do podobnych refleksji sama lub rozmawiając z kimś bliskim, jednak duchowa otoczka dodaje temu kolejnego wymiaru.
Nierzadko ten przygniatający kryzys jest – tak obiektywnie – czymś względnie drobnym, do przezwyciężenia, ale żeby przez niego przejść, potrzebne jest, aby ktoś z zewnątrz powiedział to na głos, najlepiej jeszcze takimi słowami, żeby zabrzmiało to niczym objawienie. Znowu, to często truizmy, banały, prawdy znane od wieków, również przez samych zainteresowanych, jednak zaserwowane tak, że autentycznie docierają do samych trzewi.
Przyjaciel za pieniądze
Duchowy przewodnik z prawdziwego zdarzenia będzie wielką pomocą dla zagubionej osoby. Lecz jest tu pewien haczyk – przewodnik ma wspierać, ciężar pracy spoczywa jednak na barkach ucznia. Tymczasem wiara w guru bywa tak silna, że oczekuje się od niego odmiany losu tak po prostu, przez samo istnienie, obecność, wewnętrzną moc o magicznych właściwościach, wystarczy dotknąć ręką.
Nie czuje się wcale odpowiedzialności za własne życie, nie widzi własnego wpływu na rzeczy. Porady brane są za samospełniające zaklęcia. I wystarczy, że cokolwiek się zmieniło na lepsze, swojemu mentorowi zaczyna się wierzyć bezkrytycznie, dosłownie we wszystko. Do tego stopnia, że każdą decyzję poprzedza się konsultacjami ze swoim przewodnikiem, jest się uzależnionym od jego słów, zaś sam przewodnik nie zawsze jest uczciwy na tyle, by przerwać toksyczną zależność przynoszącą mu niemałe profity.
Szkodliwe jest zresztą nie tylko uzależnienie od porad i wskazówek, ale też zatarcie granicy – ze względu na duchowy wymiar, nie jest to (a przynajmniej nie powinna) relacja wyłącznie biznesowa, niemniej wciąż wskazany jest zdrowy dystans między guru a jego podopiecznym. Przy dłuższej współpracy u wielu osób pojawia się jednak zbyt mocne przywiązanie, szczególnie gdy poza tą sferą nie bardzo ma się wokół siebie bliskich przyjaciół czy rodzinę. I wtedy do sfery duchowego rozwoju wkrada się zazdrość o innych członków wspólnoty, o brak czasu czy właśnie profesjonalizm, który wydaje się nieprzyjemnie chłodny – bo przecież mamy taką wyjątkową więź.
Są i tacy coachowie, którzy świadomie wykorzystują cudze dramaty i podsycają ich niepewność, by jeszcze silniej przywiązać do siebie. Są niezwykle charyzmatyczni, mają perfekcyjnie opanowaną sztukę manipulacji i wiedzą, gdzie uderzyć, by „wierni” za nim poszli. Po drodze oczywiście zdarzają się „cuda”, które tylko umacniają przywiązanie i zachęcają do jeszcze szczodrzejszego otwierania portfela. Świadectwa pozostałych zabijają resztki podejrzliwości – skoro pomogło to tylu osobom, musi w tym być jakaś prawda.
A jeśli naprawdę pomaga?
Bardzo trudno jest ocenić skuteczność duchowych terapii, ponieważ brak obiektywnych, mierzalnych kryteriów, a spora część takiej działalności bazuje na wierze. Na pewno powinno się zapalić choć małe światełko, kiedy duchowe wsparcie okazuje się być niepokojąco obciążające dla bankowego konta, a postawa życiowego guru jest zbyt autorytarna. Życiowy mentor jest z kimś założenia mądrzejszym i bardziej doświadczonym, lecz właśnie dlatego dopuszcza błędy, wątpliwości i kwestionowanie jego słów, z kolei manipulant będzie robił z siebie niepodważalny autorytet i stopniowo odbierał samodzielność podległych owieczek.
Ale czasem szkodliwość jest tylko subiektywnym odczuciem osób stojących z boku. Ich to bawi, i tylko na tej podstawie twierdzą, że to papka dla przegrywów z wypranymi mózgami – ktoś bardzo negatywnie nastawiony do religii katolickiej będzie szydził z wiernych łykających mitologię z Palestyny, innych rozbawi wiara w czakry, numerologię, otwieranie głowy czy wspólnotę z lasem.
Niektórym to zwyczajnie potrzebne i choć może wydawać się głupie, to działa. Zapłacił kilka tysięcy złotych za motywacyjne gadki i wypędzanie duchów? Nie bardzo widać w tym problem, jeśli faktycznie wziął się w garść i wyrwał na przykład z bezrobocia albo pomogło to w zwalczaniu nałogu. Bo i cóż w tym złego, że ktoś jest prawdziwie szczęśliwy i odnalazł siebie?
Zostaw komentarz