Wiara jest dla głupców, bo świat stracił ducha?
Wreszcie mamy takie czasy, że można pomyśleć o sobie, i tylko o sobie, bez oglądania się na jakieś głupie zasady, które kiedyś trzymały w ryzach całe społeczeństwa. Oddawanie się ziemskim przyjemnościom przestało być grzechem, a nawet jeśli ktoś tak twierdzi, to można go zwyczajnie wyśmiać. Dlaczego mam rezygnować z własnego komfortu dla ojczyzny, religii czy jakiejkolwiek innej idei?
Jeśli chcę zrobić coś dobrego, porwać się na jakiś wzniosły czyn, to tylko dobrowolnie – historia pokazuje, że za wielkimi słowami często kryła się pustka oraz interesy tych, którzy wiedzieli, jak za pośrednictwem wymyślonego przez siebie systemu wartości manipulować masami. Nie po to mamy naukę i technikę, żeby znowu się na to nabierać. Ale czy twardymi danymi da się nakarmić duszę?
W nic nie muszę wierzyć
Czym są dzisiaj „zachodnie wartości”? Ano właśnie, spór w tym zakresie wydaje się coraz gorętszy. Oczywiście, mamy pewne obowiązujące normy, prawo, zasady, którymi warto się kierować w życiu, ale bardzo często słyszy się też, jak to świat zachodni utracił swojego ducha. Tradycja, ojczyzna, wiara to pojęcia wciąż obecne, ale jakby o mniejszej sile rażenia, nie są to rzeczy, za które warto umierać. A skoro nie warto, to może nie są one aż tak cenne?
Kpić można sobie dzisiaj praktycznie ze wszystkiego, z Matką Boską włącznie, a ci, którzy przeciwko tym kpinom protestują, uchodzą za fanatyków. Czy słusznie? To świetnie, że każdemu wolno samodzielnie wytyczyć sobie życiową drogę, jak jednak określić jej kierunek, skoro wszystkie autorytety i świętości można – wręcz należy – obalić? Gdzie szukać drogowskazu? Do czego się odwołać w chwilach zwątpienia? Wyłącznie do rozumu i zimnej logiki?
Łatwo się w tym pogubić, bo od „tego nie muszę” krótka droga do „wszystko mi wolno”. Nie wystarczy odrzucić starych norm, ideałów i zasad moralnych, trzeba je jeszcze zdeprecjonować, autorytety potraktować lekceważąco, tak by całkowicie zrzucić ograniczające kajdany. I to niektórych psuje. Bez nadzoru stróżów moralności popadają oni w nicość. Nie brzęczą im nad głowami upierdliwe nakazy, jest za to nieprzyjemna pustka, którą nie wiadomo czym teraz zapełnić. Prawie nic nie muszą, a mogą bardzo wiele, jednak nie wykorzystują owych możliwości. Nie wysyła się ich na bój, zresztą o co się tu dzisiaj bić? Miało być dzięki temu normalniej, a jakoś średnio się to w wielu przypadkach sprawdza.
Czegoś mi chyba brakuje
Człowiekowi do szczęścia potrzeba zwykle czegoś więcej niż wyłącznie jedzenia, picia i spania. Czegoś duchowego właśnie. Kiedy zawodowy i finansowy sukces przestają wystarczać, ukojenie przynieść mogą zdobycze niematerialne. Ludzie, których przyszłość maluje się w ciemnoszarych barwach, w duchowości szukają ukojenia, pociechy, uzasadnienia dla swojego cierpienia. Ci spełnieni na każdym polu chcą podzielić się szczęściem z innymi. Cokolwiek ten duchowy rozwój napędza, pomaga dostrzec sens istnienia, poczuć się lepiej, dostrzec w sobie nie szarego robaczka bez znaczenia, ale część jakiegoś wielkiego planu.
Przyjemnie jest po prostu zapuścić w czymś korzenie, odkryć samego siebie, odejść od świata przedmiotów, które życie bardzo ułatwiają, ale nie czynią go wartościowszym. Jest z tym jednak pewien kłopot – jak znaleźć ideę godną wyrzeczeń i poświęceń? W epoce wiedzy wiara jest dla zacofanych, którzy nie potrafią myśleć samodzielnie i dają się omamić. Zresztą, która ideologia przyniosła ludziom coś naprawdę dobrego?
Dlatego wiele osób woli się w nic nie angażować, a że współczesny styl życia zachęca do duchowego lenistwa, to o wartościach można sobie pogadać w internecie, ale niekoniecznie wdrażać je na serio. Tym bardziej, że wiele tych duchowych wartości mocno kłóci się ze światem technologii i trochę głupio wierzyć w magię, bez względu na to, jak poważną nada się jej nazwę. Jak w XXI wieku można jeszcze nabierać się na podobne banialuki? Co za ciemnota! A przecież nie chodzi o to by wierzyć, że jak się rozsypie sól, to w domu będzie kłótnia – wiara w ideały to nie to samo, co oddawanie się zabobonom.
Za dużo, za ciężko
To, co miało wyzwolić z ograniczeń, wcale tak wielkiej ulgi nie przyniosło. Racjonalne podejście do życia każe z nieufnością podchodzić do obcych ludzi, ich słów oraz intencji, a własny interes należy zawsze stawiać na pierwszym miejscu. Nie ceni się wspólnoty. „Ja” stało się tak ważne, że coraz trudniej wchodzić w poważne związki, nawiązywać prawdziwe przyjaźnie, podtrzymywać więzi rodzinne – nie ma na to czasu i bywa to bardzo niewygodne.
Dla wielu ludzi własny komfort to świętość, której nikt i nic nie powinno tykać. Odrzuca się wszelkie nakazy i zakazy, w końcu człowiek powinien być wolny, działać w zgodzie ze sobą, a nie że tego i tamtego nie wolno, i jeszcze jakieś dziwne obowiązki, i nikt nie pyta, czy ci się to podoba, czy nie. Nawet gdy dopuszcza się jakiś duchowy rygor, to on też musi być skrojony na miarę, żeby jednak zbyt mocno nie uwierał – jasne, zgodzę się na miesiąc trzeźwości, ale to będzie ten miesiąc, w którym żaden ze znajomych nie obchodzi urodzin, bo wiecie, głupio iść na imprezę i pić sok pomarańczowy.
Niekiedy tak bardzo miłuje się wolność oraz indywidualizm, że opresją zdaje się już samo istnienie ludzi myślących inaczej, którzy oczywiście są źli, zaściankowi i w ogóle, jak oni mają czelność mówić, że ktoś/coś ginie, stacza się, umiera? Duchowość jest nie tylko zacofana i niemodna w pewnych kręgach, ale wręcz próbuje się jej zakazać, żeby nie naruszała przestrzeni innych ludzi – rób to w domu, po kryjomu, nie epatuj swoimi przekonaniami. A przez to robi się trochę jałowo.
Skoro nie ma żadnej świętości, to przeciwko czemu się buntować? Nie ma zakazanych owoców, nie można się cieszyć drobiazgami robionymi ukradkiem, niczego nie można sprofanować. Paradoksalnie napędza to przeróżne patologie, bo jak wszystko dozwolone, to żeby zszokować trzeba mocno pojechać po bandzie, i aż się wtedy tęskni za obyczajowym bacikiem, który by ukrócił te niesmaczne wybryki.
Nikomu nie zrobić krzywdy
Zewsząd słychać, że nie trzeba żyć według odgórnie narzucanych zasad, a ci próbujący owe zasady narzucać łaskawie mogliby się zamknąć, koniec z robieniem z ludzi stada potulnych owieczek. Lecz co dalej? Nie każdy ma pomysł na siebie, a ten brak skrępowania czasami naprawdę dokucza.
Egalitaryzm pozwala uniknąć dyskryminacji, ale prowadzi też czasami w dość ciemne zaułki – skoro wszyscy jesteśmy równi, to czy warto być lepszym człowiekiem? Czy rzeczywiście każda postawa życiowa zasługuje na dokładnie ten sam szacunek? A może jednak nie, może są grupy wybijające się ponad przeciętność także w aspekcie duchowym? Hierarchia kojarzy się z niesprawiedliwą segregacją ludzi, ale tu chodzi o świadome czyny i słowa.
Wiele osób chce po prostu odwołać się czasem do czegoś wyższego, zrobić coś bohaterskiego, a klimat jest dzisiaj taki, że nie zawsze wypada to robić. Co może tłumaczyć, dlaczego na przykład niektórzy biali mieszkańcy Europy przechodzą na radykalny islam, stają się bojownikami, wyjeżdżają na wojnę – bo czują, że robią coś ważnego, coś większego od nich samych, służą jakiejś idei, a w swoim wygodnym, bezpiecznym świecie nie mają żadnego punktu zaczepienia, niczego się od nich nie wymaga, jak gdyby ich obecność nie miała w ogóle znaczenia. Nie jest to oczywiście nic godnego pochwały, pokazuje jednak, jak bardzo ludzie potrzebują wyższego celu, bez tego głupieją i kierują swoją uwagę w stronę podejrzanych ideologii, bo one mają sztywne ramy, jasne zalecenia, konkretnego wroga i cel, do którego się dąży. To coś więcej, niż bezproduktywne spędzanie wolnego czasu na nijakich rozrywkach.
Bez jakiejś wiodącej idei część mieszkańców naszego świata traci poczucie sensu. Brakuje konfrontacji – nie tej, która od razu prowadzi do krwawego konfliktu, ale tej, dzięki której rodzą się nowe pomysły, zmienia się porządek, powstają rozwiązania uwzględniające potrzeby ogółu, a nie tylko uprzywilejowanych grupek. Ideologiczna neutralność zabija tego ducha, bo ostrzejszy głos to od razu mowa nienawiści, a nie przyczynek do dyskusji na ważne tematy.
Jak stać się lepszym?
Ludzie wyznający „twardy’” system wartości, nieważne jakich, jawią się zazwyczaj jako osoby o silnej osobowości, bezkompromisowe, wyraziste, odważne, czym budzą uznanie otoczenia – jakże to inny wizerunek od tego, z czym kojarzy się współczesne społeczeństwo, wydelikacone, zepsute, ogłupione popkulturą, bez szacunku do historii i tradycji.
W mniej swobodnej atmosferze, mimo narzuconych, nielubianych ograniczeń, nieraz dużo łatwiej wyjść na prostą. Mając przed sobą cel bardziej duchowy niż materialny człowiek się rozwija, a ten wstyd, który dopada go, gdy zrobił coś niewłaściwego, niekoniecznie jest czymś złym – czasem to motywacja do tego, by pokonać własne słabości, wytyczyć sobie śmielsze cele, rozwijać w sobie szlachetniejsze cechy, jak wstrzemięźliwość czy miłosierdzie.
A kiedy uznamy, że mamy pełne prawo do przeciętności i nijakości, to niby dobrze, bo nie wpędza się tych słabszych i mniej zdolnych w kompleksy, ale też daje się świetną wymówkę dla własnego lenistwa – nie muszę do niczego dążyć ani niczym się wykazać, nie jestem od spełniania jakichś chorych wytycznych. Zaś przez to łatwo utknąć w niewłaściwym miejscu.
Większe wymagania, czy to w zakresie religijności czy takich spraw jak na przykład patriotyzm, pomaga wypracować szacunek do samego siebie, odkryć własny potencjał oraz to, czego naprawdę się w życiu pragnie i jak o to skutecznie zawalczyć – a te cechy przydają się także na innych obszarach, jak praca albo związek. Mając jasno określony światopogląd łatwiej podejmować ważne życiowe decyzje, gdyż szybko staje się jasne, w którą stronę należy iść.
Niech ktoś w końcu powie, jak ma być!
Przepisy i niepisane prawa irytują, ale jednocześnie większość chce, żeby wokół nich panował porządek, choć najlepiej taki, który osobiście nie przeszkadza – po prostu świat ma się kręcić według zasad zapewniających święty spokój i takie ogólne samozadowolenie. Nie ma więc jednego, sztywnego światopoglądu, lecz jest cała paleta wartości i przekonań, a kłopot w tym, że czasami nie mogą one spokojnie żyć obok siebie.
Wiara w coś wyższego nie zawsze dotyczy samego zainteresowanego. Czasami to niewinne poczucie misji – próbuje się przekonać otoczenie do swojej wizji, jako tego idealnego rozwiązania na życiowe niepowodzenia, ale nic poza tym. Gorzej, gdy misja idzie kilka kroków dalej i staje się prawdziwą walką o jedyny słuszny porządek, bez prawa do protestu. Stąd właśnie ta współczesna niechęć do wielu tradycyjnych systemów wartości i próba narzucenia pełnej neutralności światopoglądowej, żeby nikt nikogo nie krzywdził, nie wykluczał i nie przymuszał. Co w dużej mierze się sprawdza, ale też dodatkowo nakręca tych, którzy mocno przywiązani są do własnych idei i mają się za jedynych bojowników o najprawdziwszą prawdę.
Widać zatem, że nam dzisiaj nie tyle brakuje duchowości, ile nie zawsze umiemy sobie z nią poradzić. Nie wiemy, jak współpracować z ludźmi myślącymi inaczej, czasem wręcz otwarcie gardzimy nimi i wcale nie chcemy porozumienia. Tak jak dawniej, dość często się zdarza, że słuszne skądinąd normy obyczajowe i moralne zalecenia ulegają wypaczeniu i radykalizacji, odchodzi się od ich pierwotnego znaczenia – cała ta duchowa otoczka jest powierzchowna, bez żadnej głębszej refleksji, ale pozwala usprawiedliwić własną niegodziwość. Dlatego są tacy, którzy kurczowo trzymają się jakichś wartości nie do końca je rozumiejąc, i tacy, którzy z nimi walczą, choć tak samo nie wiedzą, co się za tym wszystkim kryje.
Komentarz ( 1 )
Trudny temat dziś podjęłaś. Moim zdaniem wolność nie oznacza odrzucania religii, duchowości. Nie oznacza też pogardy dla innego sposobu myślenia. Bardzo ważne jest to, co napisałaś na końcu, że nie wiemy jak się porozumiewać z innymi ludźmi, zwłaszcza, a może szczególnie, gdy myślą inaczej. Tego szacunki i tolerancji dla wszelkiej inności nam potrzeba.