Czy współmałżonek powinien być ważniejszy od dziecka?
Narodziny dziecka odmieniają życie rodziców już na zawsze. Jego obecność będzie wpływać na przeróżne decyzje, a nawet poglądy, no i masę dodatkowego trudu rodzic podejmie właśnie ze względu na dziecko, dla jego dobra i jak najlepszej przyszłości. Malucha trzeba chronić, opiekować się nim, przez długi czas jest on całkowicie zależny od swoich opiekunów.
Nic dziwnego zatem, że zostaje numerem jeden w domu. Najważniejszą osobą. No bo jak inaczej? Kogo niby można kochać bardziej? I tak właśnie zaczyna się rozpad wielu związków, bo partner nagle jakby przestał istnieć, zszedł nawet nie na drugi, ale trzeci czy czwarty plan. Czy jednak słusznie odczuwa zazdrość o czas, czułość i uwagę, które teraz w dużym stopniu koncentrują się na potomku?
Kto ma być na pierwszym miejscu?
Generalnie jest to dość niefortunnie zadawane pytanie, bo jakby z góry zakłada, że w powiększonej o nowego członka rodzinie musi dochodzić do rywalizacji. Ale też w wielu domach dziecko niejako z automatu staje się punktem centralnym domu i praktycznie wszystko kręci się wokół niego. I masa rodziców jest szczerze oburzona, kiedy podważa się zasadność takich reguł, bo jak to? Co to za rodzic, który nie kocha dziecka ponad wszystko?
Jak cokolwiek może być dla niego ważniejszego?
I to oczywiście prawda, że rodzice powinni robić co tylko w ich mocy, żeby dziecko było szczęśliwe i nie stała się mu żadna krzywda. Tyle że oni wciąż pozostają małżeństwem, i oprócz obowiązków rodzicielskich wciąż mają zobowiązania względem siebie, w przeciwnym razie jedynym spoiwem związku zostanie dziecko, a doświadczenie pokazuje, że to za mało do pełni szczęścia. I może nawet zakończyć się rozwodem.
Kłopot w tym, że ciągle jeszcze mocno trzyma się przekaz, jakoby dziecku należało poświęcić wszystko – dotyczy to zwłaszcza matek, które dla dobra rodziny powinny zrezygnować z kariery oraz wszelkich innych zajęć odciągających od domu, bo czas niepoświęcony dzieciom to czas zmarnowany. W takim klimacie nie dziwi, że kobieta zapomina, co to znaczy „żona”, i koncentruje się niemal wyłącznie na dzieciakach, męża traktując niczym zło konieczne, do zarabiania pieniędzy i drobnych prac domowych.
Małżonek przecież jest dorosły!
Kobiety ten problem mają dużo częściej. Dość rzadko się zdarza, by to mężczyzna żonę odstawiał na bok, bo liczy się dla niego tylko mały, słodki bobasek – choć tak też bywa. Pełna koncentracja na dziecku w bardzo wielu przypadkach łączy się z wygaszeniem seksualnego napięcia – uogólniając, mężczyzna nie widzi wtedy w żonie partnerki, a jedynie matkę, która po ciąży i porodzie straciła swoją fizyczną atrakcyjność, z kolei dla kobiety mąż „zrobił swoje” i odtąd nie ma już potrzeby chodzić z nim do łóżka.
Gdy dziecko staje się jedynym priorytetem dla rodzica, wytłumaczenie jest najczęściej takie, że współmałżonek to dorosły człowiek, sam sobie poradzi, nie wymaga całodobowej opieki, nie jest kompletnie bezbronny, nie trzeba go niańczyć. No i dziecko pozostaje dzieckiem na zawsze, a z mężami i żonami różnie bywa – wniosek więc płynie z tego taki, że lepiej inwestować w silną więź z dzieckiem, bo w razie czego nie będzie poczucia straconego czasu, jak po nieudanym małżeństwie.
I to się staje w pewnym sensie samospełniającą przepowiednią – jak zaniedbujesz drugą połówkę, nie dbasz w ogóle o jej potrzeby, zbywasz, lekceważysz, to w końcu ona też odwróci się od ciebie i tyle po wielkiej miłości. To jest prawda, że współmałżonkowi zawsze może coś odwalić i odejdzie od rodziny, ale przenosząc całe uczucie na najmłodszego domownika tylko się zwiększa to ryzyko – niedobre jest zarówno totalne uzależnienie od partnera, jak i odtrącanie go, bo dziecko najważniejsze.
Nadopiekuńczość i zaniedbanie
Warto mieć jednak na uwadze, że tuż po narodzinach „układ sił” w domu nieco się zmienia.
Partner przestaje być na wyłączność i trzeba zrozumieć, że czasem dziecko będzie miało pierwszeństwo, zwłaszcza w tych pierwszych latach życia. Głównie mężczyźni mają z tym kłopot, bo statystycznie to zwykle kobiety zajmują się maluchami, nie mogą się od nich oderwać, ciągle je noszą na rękach, całują i przytulają, a dla męża często nie mają choćby cząstki tej czułości.
Mężczyznom łatwiej o balans w takiej sytuacji, bo mimo zachwytu nad niemowlaczkiem wciąż chcą intymności z żoną, i nie mogą pojąć, dlaczego ona tego nie odwzajemnia.
Owszem, to może wynikać z tego, że ojciec niezbyt się przykłada do obowiązków rodzicielskich, a zmęczona żona zwyczajnie ma dość, sporo jest jednak takich par, w których kobieta wręcz odgania tatę od maluszka, i mąż jest dla niej takim trochę członkiem rodziny drugiej kategorii.
Jeśli ten stan trwa stosunkowo krótko, parę miesięcy, można zrozumieć fascynację nowym domownikiem i zwalczyć w sobie zazdrość. Gorzej, gdy z paru miesięcy robią się lata, a między małżonkami praktycznie nic się nie zmienia, a jeśli już, to na gorsze. Dziecko jest dla mamy całym światem, tylko dla niego się ona poświęca, a wszelkie pretensje małżonka zbywa prychaniem, bo serio, mamy zapomnieć o małym Gabrysiu, żeby zjeść wspólnie kolację i potem się pokochać? Bądźmy poważni, to nie są żadne kluczowe potrzeby.
W taką pułapkę dość prosto wpaść, jako że miłość do potomstwa zazwyczaj jest bezwarunkowa, zaś partnera trudniej kochać tylko za to, że po prostu jest – to się wprawdzie zdarza, jednak większość ludzi po pewnym czasie rezygnuje z chorego układu. Z dziecka zrezygnować się nie da, jest to także osoba mimo wszystko słabsza, nad którą rodzic ma władzę – partnera w aż takim stopniu nie da się wychować. Dlatego niektórzy inwestują właśnie w dziecko, bo to wygodniejsze, a do partnera można jeszcze mieć pretensje, że się nie wywiązał z roli.
Niestety, dziecko będące w centrum wydarzeń wcale nie spaja małżonków. Przesadna troska o potomka oznacza zaniedbanie związku, a stąd już bardzo blisko do zdrady albo rozwodu.
„Brak czasu” to nierzadko wymówka – oczywiście, że przy dzieciach jest mnóstwo roboty, ale to też nie jest tak, że małżonkowie nie są w stanie wygospodarować chwili aby pobyć parą. Zazwyczaj gdy nie mają dla siebie czasu, to nie bardzo im na tym zależy, bądź mają zaburzoną hierarchię ważności.
Więcej szkody niż pożytku
Gdyby jeszcze to pomieszanie priorytetów przynosiło określone korzyści… Najczęściej jednak skutki zapatrzenia w dziecko są opłakane, bo nie tylko rozpada się związek, ale i dorastający młody człowiek więcej na tym traci niż zyskuje. Dziecko, wokół którego wszystko w domu się kręci, ma spore szanse wyrosnąć na niezbyt fajną osobę, przekonaną o swojej lepszości, zdziwioną już w dorosłym życiu, że otoczenie nie traktuje go jak księżniczki czy księcia, do czego zostało przyzwyczajone.
Rozpieszczony dzieciak ma trudności w nawiązywaniu relacji, i strasznie ciężko będzie mu pogodzić się z myślą, że dla reszty nie jest równie ważny jak dla mamy czy taty. Musi się dopiero nauczyć, że nie zasługuje na wszystko „bo tak”, że jego potrzeby niekoniecznie są na pierwszym miejscu, że musi się liczyć z ludźmi, bo płacze i fochy nie robią na nich wrażenia.
Co innego za to, gdy dorasta w domu, w którym rodzice są parą z prawdziwego zdarzenia – dziecko uczy się na ich przykładzie, jak wygląda miłość, obopólny szacunek, obowiązki, dobre zachowanie.
Pewnie, że córcia będzie się dąsać, że nie wolno jej kolejnej nocy spać w jednym łóżku z rodzicami, a synek się obrazi, bo tata wyszedł tylko z mamą do kina na fajny film. Ale to właśnie zaprocentuje na przyszłość, wszak nie chodzi o zrobienie dziecku na złość – wystarczy wyjaśnić, dlaczego się tak robi, i większość dzieci szybko pojmie te zasady, jeśli rodzice będą w swoich zasadach konsekwentni.
Błędnym jest po prostu myślenie, że gdy rodzice zamiast zawsze biec do dziecka i być na każde jego skinienie zajmą się sobą, to ono poczuje się gorsze i odrzucone. Jest dokładnie na odwrót – widząc kochających się rodziców czują się o wiele bezpieczniejsze, bo lepiej rozumieją swój status dziecka, uczą się granic i odpowiedzialności. A gdy drugi rodzic jest spychany na margines, to właśnie dziecko staje się w pewnym sensie substytutem dorosłego partnera, bo dostaje komunikat, że odpowiada za całe emocje i potrzeby mamy albo taty. I doskonale widzi, że jest „problemem” dla rodziców, którzy się często kłócą z jego powodu.
Albo że to rzekomo z jego winy tatuś się musiał wyprowadzić.
I jak już dojdzie do rozpadu związku, niemal zawsze relacja z dzieckiem staje się mniej lub bardziej toksyczna, bo teraz ze strachu przed kompletną samotnością nadopiekuńczy rodzic będzie próbował wszelkimi sposobami przywiązać do siebie potomka. Stąd szantaże emocjonalne, przyzwalanie na najgorsze wybryki żeby dzieciaczek się nie obraził, wtrącanie się w jego sprawy, co w wielu przypadkach ostatecznie kończy się tym, że dorosłe dziecko odcina się od męczącego opiekuna i co najwyżej zadzwoni z suchymi życzeniami trzy razy do
roku.
Szok, ale dzieci dorastają
Co niby oczywiste, ale rodzicom przyjemnie jest myśleć, że dzieci zawsze będą tymi malutkimi słodziakami. A nie będą, i nawet nie powinny być, bo to nic dobrego, gdy dorosły facet czy kobieta wciąż mieszkają w rodzinnym domu, niezdolni do samodzielnej egzystencji, zagubieni, bez dobrych znajomych, przyjaciół, romantycznych partnerów.
Jednak nawet kiedy uda się wychować dojrzałego, rozumnego człowieka, który nie wciągnie do swojego dorosłego życia szkodliwego balastu, to ciągle rodzic będzie musiał zmierzyć się z samotnością, bo przecież odrzucony przez laty partner raczej nie wróci z otwartymi ramionami i nie zapomni kiepskiego traktowania. Odbudować dawny żar będzie piekielnie trudno, jeśli w ogóle możliwe, natomiast z partnerem, o którego się dbało… Kto wie, może uda się odkryć prawdę o drugiej młodości.
Zostaw komentarz