Główne menu

Czy zależność w związku zawsze jest zła?

Być niezależnym znaczy wygrać życie. Ktoś niezależny ma swoje pieniądze, pracuje tak jak lubi, chadza własnymi ścieżkami i nie musi pytać innych o zgodę na realizację szalonych pomysłów. Jest panem własnego losu. Także w miłości – niezależność to niczym nieskrępowane szczęście, a nie przywiązanie z obowiązku i konieczności.

zależność w związku

Dlatego w zdrowym związku, według współczesnych zasad, powinny się dziś spotkać dwie samodzielne, niezależne wyspy. Oczywiście, że powinna ich połączyć prawdziwa, szczera miłość. Tylko jak ten stan bliskości osiągnąć, skoro wyspy przez cały czas oddzielone są od siebie głęboką wodą?

Nie daj się stłamsić

Pierwsze skojarzenie na hasło ‘zależność w związku’? Pełne podporządkowanie. Osoba zależna spełnia zachcianki partnera kosztem własnego szczęścia. Unika poważnych rozmów jak ognia, bo wie, że i tak przegra każdą potyczkę. Koncentruje wszystkie siły na budowaniu związku, który i tak nie daje pełnej satysfakcji, bo zazdrość, niepewność, przeświadczenie o własnej marności.

Zależność cechuje oczywiście pantoflarzy, którzy swoje jądra zgubili gdzieś dawno temu i nawet się nie starają, by im one na powrót odrosły. Kobiety? Dla jednych zależność to w sumie nic strasznego, a nawet na swój sposób wygodne rozwiązanie. Ale inne, na myśl o podporządkowaniu się facetowi aż dostają wypieków ze złości. Nie po to walczyłyśmy o niezależność, aby tkwić przy tyranach w żonobijkach, wymagających posłuchu wynikającego z mitycznego prawa ‘bo tak powinno być’! Nie, już nie trzeba nam władczych panów, żaden rycerz na koniu, Bruce Willis ratujący świat i ukochaną też nie wchodzi w grę, nic z tych rzeczy.

Nie bez powodu zależność kojarzy się tak źle. Związek oparty na takich zasadach to pułapka. To te żony, patologicznie przywiązane do swoich mężów, bo nie mają dokąd pójść. To mężowie, którzy rezygnują z rozwodu bo wiedzą, że po nim już pewnie nie zobaczą dzieci, a na koncie zostanie im okrągłe zero. To osoby uzależnione od miłości, w toksycznych relacjach. Wszystkie te związki, w których jedna strona wyraźnie dominuje i narzuca zasady gry, dając drugiej osobie jasno do zrozumienia: beze mnie będziesz nikim, zginiesz.

Miłość ciężka do zdobycia

Emocjonalna zależność może na pierwszy rzut oka wyglądać jak wielka miłość. Wiele osób tak właśnie postrzega swoje niezdrowe przywiązanie do partnera – po prostu tak strasznie go kocham, że nie mogę bez niego żyć, nie mogę pozwolić by odszedł, on jest wszystkim, czego mi do szczęścia potrzeba. To niebezpieczna postawa, bo łatwo może się przerodzić w obsesję, emocjonalny szantaż, brak kontroli nad własnymi uczuciami. Nic romantycznego. I wiele tym można stracić, bo pokazując bezgraniczne oddanie przekazuje się partnerowi potężną władzę.

Dlatego też, obok tradycyjnego przekazu o posłusznej żonie, powoli przebija się inny. Próbuje się przekonać dziewczyny, aby nie okazywały już takiego przywiązania do faceta, zawalczyły bardziej o swoje. Niech pokażą, że same doskonale sobie radzą, nie muszą wisieć na niczyim ramieniu, a w portfelu mają samodzielnie zarobione pieniądze. Bez faceta ich świat się nie zawali. Zresztą, w tradycyjnym podejściu również pobrzmiewają podobne nutki – zgrywaj trudną do zdobycia, nieprzystępną, stawiaj twarde warunki, żeby poczuł, jak wiele musi zapłacić z możliwość bycia razem.

Krótko mówiąc, próba sił. Nie chcesz wyjść na zależną od mężczyzny? Bądź zajęta, miej kawałek rzeczywistości wyłącznie dla siebie, nie zostawiaj po pierwszej nocy szczoteczki do zębów w jego łazience, trzymaj wysokie standardy, nie bój się odejść. Rób po prostu tak, by wydawać się na wyciągnięcie ręki, ale jednak pozostać nieuchwytną, ciągle być wyzwaniem. I to całkiem dobre rady, jeśli tylko człowiek nie zagalopuje się w tym dążeniu do niezależności.

 

Nie pokazuj, że ci źle

Sto procent samodzielności brzmi dumnie, ale w poważnych związkach nie bardzo się to sprawdza. Układ oparty na bezwzględnej niezależności obu partnerów odpowiadać będzie jedynie osobom bardzo zamkniętym, skupionym na sobie, którym wystarczy sporadyczny seks, jakieś wyjście na kolację od czasu do czasu, telefon na urodziny i to wszystko, żadnych wspólnych obszarów.

Reszta średnio się w tym odnajduje, choćby dlatego, że pełna niezależność nakłada ogromną presję – trzeba być zawsze zwartym i gotowym, pokazywać się od najlepszej strony i dawać dowód, że z każdego nieszczęścia jest się w stanie wygrzebać na własnych łapach. Bomba, tylko po co w takim razie związek? Żeby zyskać dodatkowego sędziego, który oceni poziom przydatności i po wydaniu pozytywnego werdyktu obdaruje jakąś nagrodą?

Tak rozumiana niezależność każe radzić sobie z przeciwnościami losu w pojedynkę, żeby przypadkiem nie wyjść na niezdarę. A to utrudnia budowanie intymności, prędzej wpędzi w kompleksy i postawi pod znakiem zapytania przyszłość takiego związku, no bo ileż można zgrywać twardziela, którego nic nie rusza? Kiedy szukanie pomocy postrzegane jest jako słabość, bardzo ciężko o zaufanie. Uczucia dusi się w sobie, zdradza się tylko to, czym można zapunktować u partnera – tak tworzy się mało prawdziwy obraz własnej osoby, co prędzej czy później da o sobie znać.

Szczerość wydaje się jednak zbyt kosztowna. Mnóstwo ludzi wstydzi się swoich słabości i boi tego, że partner mógłby je wykorzystać na swoją korzyść, i to w dość podły sposób. Co to mówi o rzekomej miłości?

Jak to dobrze, że jesteś

Własnej niezależności pewnie nie warto się zupełnie wyrzekać, ale nie zaszkodzi trochę przesunąć jej granice. W dobrym związku zależność potrafi być bardzo budująca, bo w dalszym ciągu możesz zrobić sama wszystko, tyle że nie musisz. Z taką świadomością jest o wiele lżej i paradoksalnie może to dać więcej pewności siebie niż wieczne odgrywanie Zosi Samosi.

Zdrowa zależność nie jest odebraniem autonomii, jest przejawem wzajemnej troski o siebie. Nie ma strachu, by się zwierzyć z niewesołych myśli i opowiedzieć o kłopotach, wręcz przeciwnie, kamień spada z serca, słyszy się słowa otuchy i otrzymuje konkretną pomoc. Można prostu bez obaw obnażyć wrażliwszą stronę siebie, a otrzymane wsparcie nie ma nic wspólnego z upokarzającą porażką – takie sytuacje jeszcze mocniej cementują związek.

Przy mądrej współzależności hasło ‘na dobre i na złe’ nie jest zwykłym frazesem, prośba o pomoc to nie jest zawracanie głowy i psucie zabawy. A przecież na to tak często się narzeka, na powierzchowność relacji, gdzie każdy myśli o sobie i chce, by z drugą osobą było zawsze łatwo i przyjemnie. Gdy zaś wiesz, że możesz na kogoś liczyć, i ta druga osoba także cię potrzebuje, jest to niezwykle miłe uczucie.

Właśnie o to chodzi w rozsądnej zależności, o poczucie, że jest się potrzebnym. Mało kto lubi być jakąś tam mało znaczącą osobą w życiu partnera, w końcu łączymy się w pary też i po to, by poczuć się wyjątkowo. Ale gdy z osobistej niezależności robi się bożka, związek jest daleko na liście priorytetów, przez co nie wnosi on do życia takiej wartości jak powinien, a z czasem może stać się głównym źródłem frustracji.

To moje, a to twoje

Niezależność bardzo często myli się ze zwykłym samolubstwem. Związek dwóch niezależnych osób nie polega bowiem na tym, że są one kompletnie niezależne względem siebie – one myślą o sobie, ale też wzajemnie się szanują. Tymczasem dla wielu ludzi niezależność to układ, w którym nie wchodzi się sobie w drogę, tyle że nie z szacunku, a z przekonania, że jeśli mi coś pasuje, to tobie też powinno. Dokonuje się własnych wyborów, jednak w ogóle nie uwzględnia się w nich uczuć i zdania drugiej połówki, bo ona z automatu powinna się zgodzić. Jeśli nie, jest zaborcza i kradnie czyjąś przestrzeń.

Uporczywe bronienie własnej niezależności może więc, wbrew pozorom, dowodzić braku pewności siebie. To poza, dzięki której można uniknąć kolejnego zranienia. To asekuracja, by nie zbliżać się zanadto do kogoś, z kim fajnie się sypia, ale nic poza tym. To brak dojrzałości albo egocentryzm. Z taką niezależnością jest po prostu bardzo wygodnie, wprawdzie niewiele się dostaje, ale i nie trzeba się niczym poważnym rewanżować.

Drugą osobę ma się lekko w poważaniu; niby dobrze, że jest, ale niech się za bardzo nie wtrąca w moje życie. I nie byłoby problemu, gdyby nie to późniejsze narzekanie, jak to na ludziach polegać nie można. No nie można, skoro traktuje się ich jak zło konieczne, pilnując obsesyjnie, żeby nawet nie milimetr nie przekroczyli ustalonych granic.

Każdy sobie rzepkę skrobie

Zbyt duża niezależność w związku zabija to, co powinno być jego istotą – prawie wcale nie myśli się w kategoriach „my”. Partner wydaje się potrzebny, żywi się nawet do niego jakieś uczucia, ale i widzi w nim zawadę – niezależność w związku często rozumie się jako życie singla plus dodatkowa atrakcja, która w żaden sposób nie powinna wpływać na pozostałe dziedziny życia, a tu jednak trzeba się wikłać w jakieś zobowiązania.

Singiel swobodnie dysponuje czasem, pieniędzmi i innymi zasobami, w związku musi uwzględnić jeszcze drugą osobę oraz jej potrzeby. Pragnienia drugiej strony bardzo łatwo zakwalifikować jako roszczeniowość, bluszczowatość, skłonność do fochów. Naprawdę nie możesz iść sama do lekarza? To tylko wizyta kontrolna! Serio muszę ci pomagać przy układaniu paneli? Wezwij fachowca, przecież zarabiasz. Musimy o tym gadać? O tego masz przyjaciółki. Ociera się to niekiedy o czysty absurd, bo jakakolwiek prośba partnera to od razu dowód na jego życiowe nieogarnięcie i konieczność wieszania się na drugiej osobie.

Ustępstwo na rzecz partnera nie musi być oddaniem władzy nad sobą, ale gdy tak się podchodzi do wzajemnego wspierania, to rzeczywiście trudno znaleźć płaszczyznę do porozumienia. A ludzie potrzebują emocjonalnej więzi, ona często pozwala nam przetrwać, nie tylko w związkach, ale w ogóle – poczucie osamotnienia mało komu służy, większość ludzi, wolna od wszelkich zależności z bliskimi, czuje się zagubiona, niespokojna, częściej choruje.

Kiedy zaś ludzie w związku zawierzają sobie i wspólnie kreują swój los, zyskują dodatkowe siły – wystarczy pamiętać, że partner nie jest od rozwiązywania wszystkich naszych problemów i obowiązuje zasada wzajemności. A jeśli on to odbiera jako słabość i próbuje wejść w rolę nieomylnego wodza… no cóż, może to nie jest najlepszy towarzysz na resztę życia.

    Komentarz ( 1 )

  • Krzysztof

    Bardzo dobry i moim zdaniem obiektywny artykuł 🙂 Niestety problem jest coraz bardziej powszechny a dla człowieka wrażliwego i pragnącego bliskości, próba związku z taką zamkniętą osobą jest to jak zderzenie z betonową ścianą.
    K

Zostaw komentarz

Możesz użyć HTML tagów i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>