Czy zawsze trzeba być najlepszym?
Drugie miejsce zajmuje pierwszy przegrany. Wciąż lepszy od reszty, lecz jednak drugi. Nie najlepszy. Nie mistrz. Można się pocieszać, że to ciągle jest piękny wynik, ale czy ktokolwiek staje do zawodów z myślą: eee, mnie wystarczy miejsce w pierwszej dziesiątce. No ok, tacy również istnieją, ale widocznie są za mało ambitni albo na tyle kiepscy, że nie ma co od nich więcej wymagać.
Bo to zwycięzca bierze wszystko. Na niego skierowane są wszystkie oczy. I dlatego tak właśnie najczęściej brzmią turbo-motywacyjne hasła – musisz zostać numerem jeden. Ale czy rzeczywiście musisz? A co takiego złego się stanie, jeśli jednak sobie trochę odpuścisz?
Nie ma co wypruwać sobie żył
Kluczowe jest właśnie to „trochę”. Olać wszystko to chyba nie najlepsza droga do życiowego spełnienia, no chyba że komuś na osiągnięciach wcale nie zależy. Zakładając jednak, że coś tam chcemy w życiu osiągnąć, to czy harówka ponad siły jest rzeczywiście idealnym rozwiązaniem? A może warto czasem przystanąć, odetchnąć, nabrać dystansu do sprawy i tak zwyczajnie podładować akumulatory?
Chwilowa przerwa to jeszcze nie kapitulacja, a doświadczenie pokazuje, że zasuwanie bez wypoczynku wcale nie daje jakoś szczególnie spektakularnych wyników, zwłaszcza gdy spojrzy się na czyjeś życie w szerszym kontekście. Trzeba jednak pilnować, by zasłużony wypoczynek nie przerodził się w wieczną labę, bo wtedy faktycznie, o piękne sukcesy będzie trudno. A one też są nam do szczęścia potrzebne.
Wygrywanie jest zwyczajnie fajne. Już w dzieciństwie to czuć – zwycięskiego bohatera rodzice chwalą, otoczenie staje się nagle miłe, komplementuje, poświęca uwagę. Ale to nie trwa wiecznie, na horyzoncie zaraz pojawiają się inni, z którymi trzeba rywalizować. Rywalizacja wymaga wysiłku, to jednak właśnie sprawia, że bycie pierwszym na mecie słodko smakuje. Kto nigdy nie chciał być pierwszy, żeby takiego uczucia doświadczyć? W czymkolwiek da się osiągnąć wyższość nad resztą, na pewno warto spróbować.
Rywalizacja jest dobra, rozwija i buduje charakter, oczywiście jeśli przebiega w zdrowych warunkach. Chcesz być najlepsza? Spoko, znaczy masz jakiś cel. Czegoś ci w życiu brakuje? Znajdź sobie zajęcie i się w nim doskonal, a wyciągniesz z tego masę korzyści.
Choroba perfekcjonizmu
Źle jest gnuśnieć. Nawet mistrzowie nie spoczywają na laurach, bo wiedzą, że jak się zanadto zachwycą własną „najlepszością”, to za chwilę zostaną w tyle, wyprzedzeni przez jeszcze zdolniejszych i pracowitszych. Jednak co za dużo, to nie zdrowo, również w kwestii samodoskonalenia się, a to bardzo częsta pułapka.
Jak posmakujesz sukcesu, możesz się od tego uzależnić. Satysfakcja z wygranej może tak uderzyć do głowy, że bez przerwy będzie się chciało doświadczać podobnej euforii. I już nie tylko na jednym obszarze, lecz wszędzie. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, aż w końcu przeradza się w niezdrowe obżarstwo.
Są tacy, którzy rozmieniają się na drobne, zajmują milionem rzeczy, lecz w żadnej z nich nie są dobrzy. I są też tacy, którzy wygrywać pragną w dosłownie każdej konkurencji. Dopiero wtedy sukces jest pełny, kiedy pod żadnym względem nikt inny ich nie wyprzedza. Tylko czy da się być najlepszym we wszystkich dziedzinach życia? Na pewnym etapie można tak myśleć, wystarczy determinacja, silna wola, samodyscyplina i pełna mobilizacja. Będę najlepsza w pracy. Każdego zagnę w intelektualnej potyczce. Moje dzieci będą najmądrzejsze. I wyćwiczę najzgrabniejsze pośladki.
I tak się nie uda
W gruncie rzeczy taki pęd za perfekcją jest nie tyle osobistym spełnieniem, ile zadowalaniem otoczenia, wpisywaniem się w jego oczekiwania, tak żeby publiczność nie miała się do czego przyczepić. Udowadniasz coś, co oni w sumie mają gdzieś, bo jak zechcą, to i tak znajdą powód do krytyki.
W sidła perfekcjonizmu wpada się dość niepostrzeżenie, początkowo to po prostu nazywane jest ambicją. Pragnienie bycia najlepszą pcha do przodu, generuje siły na kolejną potyczkę, a że z zewnątrz jest zachęta do podobnego działania, bardzo trudno jest odpuścić. Co, dajesz sobie spokój? Mięczak! Inni jakoś mogą dziesięć razy więcej i mocniej.
Już niewiele ma to wspólnego z rozwijaniem najlepszej wersji siebie. Tak, da się utrzymać pozycję lidera, tylko jakim kosztem? I na dokładkę wpędza się ludzi w kompleksy, przekonując, że normalne życie to nieszczęście, lenistwo, bycie nieudacznikiem.
Numer jeden nie tylko zarabia
Załóżmy jednak, że nie chodzi o patologiczny perfekcjonizm, a o bycie liderem na wybranym obszarze. To jest wykonalne, bo koncentrujesz się na jednej sprawie, w niej się szkolisz i specjalizujesz. Możesz zostać mistrzynią, ale to zawsze ma swoją cenę. Poświęcenie się czemuś to coś więcej niż zwykła aktywność, tutaj trzeba często podporządkować całe życie realizacji celu – bo treningi, szkolenia, nauka, z pracy nie da się wyjść po ośmiu godzinach i cieszyć wolnymi weekendami.
Wyrzeczenia się opłacają, kiedy osiągasz upragniony sukces. Jest nagroda, podziw, uznanie, jest euforia, którą czują zwycięzcy. Ale zwykle stoi za tym mniej czasu dla bliskich. Niekoniecznie jest to wybór albo-albo, jednak za tytułem mistrza ciągnie się zwykle jakaś goryczka, że pewne rzeczy ominęły i nie wszystko dało się zrekompensować laurem na głowie. Dlatego niektórzy wolą zwycięstwa w mniejszej skali – splendor skromniejszy, ale i straty nie tak dotkliwe. I wciąż jest się z czego cieszyć.
Wiadomo, że czasem jest żal i z tej drugiej strony, że z czegoś się zrezygnowało i teraz można jedynie oklaskiwać liderów. Ten żal nie musi być jednak równoznaczny z poczuciem klęski, jeżeli odpuszczenie było kwestią wyboru i innego ustawienia priorytetów, czyli na przykład świadomość, że wprawdzie nie dostanę awansu, za to wieczorami mam święty spokój i spędzam czas z ukochanymi osobami. Że ktoś uzna to za mało ambitne? Jego sprawa, każdy powinien sam ocenić, co ma dla niego większą wartość.
Czy przegrany może być szczęśliwy?
Tylko czym tak naprawdę jest przegrana? Nie zawsze jest to przecież kwestia sportowych zawodów, a i tam zdarzają się mocno sprzeczne oceny, bo ten miał lepsze warunki startowe, bo tamtym pomagał sędzia, a mistrz miał zwyczajnie farta w ten jeden dzień i przez cały sezon szło mu słabo, to jaki tam z niego mistrz. No to jak ocenić kto najlepszy, jeśli kryteria nie są jasno zarysowane?
Druga rzecz, jak często za porażkę uznawane jest chociażby poświęcenie się rodzinie czy współmałżonkowi – to jest złe, gdy poświęcenie zostało wymuszone, ale jak ktoś sam z siebie wybrał taką rolę? A co jeśli za największy sukces uważa się to, że bliska osoba powiedziała „jesteś najlepszą przyjaciółką na świecie”? Dlaczego nie uważać tego za życiowe zwycięstwo?
Wygrywanie ma to do siebie, że tytuł wcale nie musi być wieczny. Więc jeśli zamierzasz utrzymać się na szczycie, musisz ciągle rywalizować, co bywa niekomfortowe, w tym sensie, że nie za wiele masz czasu na wypoczynek, na odpuszczenie sobie, bo wtedy możesz stracić pozycję lidera. To ta mniej przyjemna strona bycia najlepszym – na karku zawsze czujesz oddech głodniejszych, chcących zająć twoją pozycję.
Życie w wyścigu o palmę pierwszeństwa bywa satysfakcjonujące, ale też męczy. Bo najczęściej trzeba ścigać się ciągle, w przeciwnym razie nie zostaniesz najlepszym, tylko trafisz do reszty peletonu, a to już na nikim nie robi wrażenia. I nie każdy dobrze znosi ten stres, nieustające napięcie, działanie na podwyższonych obrotach, zresztą organizm ma swoje ograniczenia. Dlatego w końcu nadchodzi dzień, gdy ktoś inny wyprzedza, co bardzo boli. No chyba, że zawczasu odejdzie się w glorii chwały, świadomie wycofując z wyścigu – odejście na własnych warunkach sprawia, że ten smak zwycięstwa zostaje, podczas gdy dać się pokonać oznacza upokorzenie.
A kto tak naprawdę jest najlepszy?
To nie tak, że dążenie do bycia pierwszym na mecie jest czymś nagannym, wypacza system wartości, wynika z chorej ambicji czy jakichś kompleksów, które teraz za wszelką cenę chce się pokonać wymiatając konkurencję. Nie. Pytanie tylko, czy to cel tej właśnie osoby, czy presja otoczenia. I czy gdzieś tam po drodze nie zatraca się pierwotna myśl, po co właściwie człowiek tak się stara i do czego dąży.
Bo nad kim tak naprawdę chce się zdobyć przewagę i jak to zmierzyć? Skąd wiesz, że jesteś najlepszy w swoim fachu? A może ktoś gdzieś na świecie piecze jeszcze smaczniejsze ciasta? Oczywiście, że w wygrywaniu chodzi o innych, wszak bez publiczności zwycięstwo trochę mija się z celem, chodzi przecież także i o ten wiwatujący tłum oraz spojrzenia pełne uznania.
Jeśli jednak spełnia się bardziej marzenia cudze niż swoje, to owszem, jest miło, lecz w głębi ducha zazdrości się często tym, którzy „nie osiągnęli niczego”, za to mogą żyć po swojemu i spełniać się w swoich pasjach, choćby tylko we własnym domu.
Zostaw komentarz