Czym jest micro-cheating?
Niewierność partnera to jeden z głównych strachów dotyczących związków. Czym jednak właściwie jest zdrada? Niby oczywiste, ale jak pogrzebać głębiej, to wychodzi, że ów termin obejmuje dużo więcej niż tylko skok w bok. Co dokładnie? No, to skomplikowane, nie wszystko bowiem jest tak jednoznaczne, jak pójście z kimś do łóżka. Bardzo często chodzi o kwestie ledwo wyczuwalne, nieuchwytne, trudne do zdefiniowania.
Dlatego też w social media często mówi się o mikrozdradach, specyficznym zjawisku, które właśnie dzięki internetowi nabrało rozpędu. Micro cheating to drobiazgi, można je wręcz wyśmiać i oskarżyć o przewrażliwienie. A jednak coś jest na rzeczy, bo z jakiegoś powodu przyłapany na gorącym uczynku partner wije się, kombinuje, wypiera, dobrze też chroni swoją prywatność, by jego mikro-zdradzanie przypadkiem nie wyszło na jaw.
Zasadniczo nie zdradził, ale…
Kiedy powiesz, że mąż cię zdradził, to słuchacze od razu ten komunikat przetłumaczą sobie w głowie na „seks”, bo to pierwsze, a często też jedyne skojarzenie ze zdradą. I tu nie ma wątpliwości – był w łóżku z inną, znaczy był niewierny. Co jednak, gdy do łóżka nie poszedł, ale lajkował zdjęcia obcych dziewczyn na Instagramie? Pisał płomienne komentarze?
Flirtował? Założył konto na Tinderze? Wykupił transmisję na OnlyFans?
Czasami to nawet jeszcze bardziej niewinne zachowania, bo na pozór ten kontakt w ogóle nie jest podszyty erotyzmem, ot, wysłał śmieszne obrazki koleżance z biura albo przyniósł jej ulubioną bułeczkę. Jest po prostu miły i koleżeński, to coś złego? Teoretycznie nie, pytanie tylko, co kryło się za owymi gestami. Bo jeśli po bułeczki szedł celowo, w nadziei, że to mu zaskarbi przychylność koleżanki, tak by została może kimś więcej, to już poważny sygnał alarmowy, a nie błahostka bez znaczenia.
Tym właśnie jest micro cheating, pozornie nic nie znaczącymi wydarzeniami, które w ogóle nie kojarzą się ze zdradą. Przez to ciężko mieć o nie pretensje, bo wychodzisz na zaborczą paranoiczkę. Jest bardzo trudno wyjaśnić, dlaczego to coś złego i przeszkadza, wszak do niczego nie doszło. A jeśli twierdzisz, że celem jest właśnie „dojście”, łatwo odbić piłeczkę i oskarżyć o zazdrość, nieuzasadniony brak zaufania, chorobliwą podejrzliwość.
Wirtualnie to się nie liczy
O mikrozdradach często się mówi, że to szara strefa relacji damsko-męskich. To nie seks, ale właśnie o niego w tym wszystkim chodzi. To „tylko” lunch. „Tylko” komplement. Byłam po prostu uprzejma, miałam pogonić z krzykiem faceta, który przyniósł mi lampkę szampana i towarzysko zagadał? No złapałem ją za łokieć, wielkie mi co, lepiej gdybym klepnął po pupie?
Internet jest pod tym względem jeszcze pewniejszy i daje masę przeróżnych opcji, oraz koronny argument – nie było fizycznego kontaktu, a bez tego nie ma mowy o zdradzie, bo tak wciąż powszechnie pojmuje się niewierność, jako zbliżenie twarzą w twarz. Jak można to w ogóle porównać ze świntuszeniem na kamerkach?
A można, bo chociaż fizyczności nie było, to weszło się na teren, który z racji bycia w związku, powinno się omijać. Flirtowanie, ciągłe okazywanie komuś atencji, intensywny kontakt online – jakkolwiek niewinne może to być w swoich początkach, tak z czasem pewnie przerodzi się w coś dużo głębszego, więc lepiej uciąć to w porę i nie kusić losu. A o tym, że jednak „coś się robi”, najlepiej świadczy fakt ukrywania swoich konwersacji przed partnerem.
Oczywiście może być też tak, że druga połówka lubi robić z igły widły i najniewinniejszą wymianę zdań weźmie za dowód na skonsumowany romans, ale przy normalnym podejściu i zaufaniu do partnera nie ma powodu do zamykania się z telefonem w łazience żeby wymienić kolejne wiadomości i zostawić serduszko pod nową fotką. Coś po prostu nie gra. Technicznie, zdrady nie było. Jednak wewnętrznie, mimo usprawiedliwień, czuć, że wobec partnera nie jest się w pełni lojalnym.
Ziarnko do ziarnka
Mikrozdrady można dopuszczać się z różnymi osobami, flirtując z kim popadnie, oglądając zdjęcia i filmiki jak leci, bez wyróżnienia kogoś szczególnego – szuka się po prostu odmiany i dreszczyku emocji. Można też skoncentrować się na tej jednej, skąd tylko kilka kroków do zdrady emocjonalnej – wciąż bez seksu, ale z bardzo mocnym zaangażowaniem, zwierzeniami, bliskością.
Najpoważniejszą konsekwencją mikrozdrad jest osłabienie więzi ze swoim partnerem i nadszarpnięcie zaufania, gdy sprawa ujrzy światło dzienne. Micro cheating przekierowuje bowiem uwagę oraz energię na inne osoby, i to w relacje z nimi coraz bardziej się inwestuje, kosztem związku rzecz jasna. Można tłumaczyć, że to tylko powierzchowne, że da się urwać kontakt z dnia na dzień, to nic nie znaczy, nie ma żadnej przyszłości, a jednak z jakiegoś powodu wolny wieczór spędza przed ekranem smartfona lub na nadgodzinach w pracy, gdzie obowiązki zawodowe umila ciekawe towarzystwo.
Nie bardzo da się określić moment krytyczny, bo każda znajomość przebiega inaczej, a partner może przez długi czas w ogóle nie mieć pojęcia co się święci, bo sygnały są jeszcze zbyt subtelne. Ale w końcu przychodzi ten moment, gdy już nie da ukryć, że do związku wdarło się ochłodzenie – partner się trochę zmienił, ciągle ma coś ważniejszego do zrobienia, dużo uwagi poświęca innym osobom, zaczął mieć dziwne tajemnice.
Czuć, że poważne kłopoty wiszą w powietrzu, jest jakiś kryzys, chociaż nie doszło do żadnej tragedii. Problem w tym, iż nie każdy umie się zreflektować w porę i nie chce rezygnować z tych drobnych przyjemności – skoro pozostał wierny, to w nagrodę coś się od życia należy. A angażując się w poboczne znajomości o erotycznym charakterze, odziera się własny związek z tego, co najważniejsze. I dodatkowo można przy okazji skrzywdzić osoby trzecie, dając im fałszywą nadzieję na coś więcej.
A może to zupełnie normalne?
Monogamia nie oznacza, że inne osoby przestają istnieć. Pary z długim stażem miewają swoje małe grzeszki – a to on obejrzy się za zgrabną dziewczyną, a ona pofantazjuje o seksownym aktorze z perfekcyjnie wyrzeźbioną klatą, do młodej sąsiadki puści się oczko, skomplementuje kolegę za wypielęgnowaną brodę. Tylko że na tym koniec, nie ciągnie się tematu dalej, wracasz do domu, a w nim najważniejsza jest druga połówka.
W micro cheatingu podobne drobiazgi powtarzają się regularnie i nie ma w nich przypadkowości. Jest kilka kroków dalej, i niewykluczone, że kiedyś granica zostanie przekroczona, bo partner z jednej strony się waha i nie chce burzyć domu, ale z drugiej, ciągnie go na boki, w stopniu znacznie większym niż to dopuszczalne. Dlatego się kryje i
lawiruje – jeszcze nie zdradził, jednak w głębi duszy wie, że postępuje niewłaściwie.
Czy to koniec?
Ludzie potrafią wybaczyć tą prawdziwą zdradę, więc i z micro cheatingiem powinni sobie poradzić. Ale jak to często bywa, delikatne sygnały ostrzegawcze woli się ignorować dla świętego spokoju, zwłaszcza że nie ma twardych, niezbitych dowodów, a jedynie mgliste podejrzenia. Co gorsza, podejmowane są często te najgłupsze interwencje, czyli potajemne przeglądanie telefonu, szpiegowanie, intrygi, manipulacje, byle dowiedzieć się prawdy.
A zamiast rzeczowej rozmowy wyskakuje się od razu z karczemną awanturą i zarzutami z grubej rury, co stawia na przegranej pozycji – raczej nic się w ten sposób nie wyjaśni, zaś partner może po złości przekroczyć Rubikon, bo skoro i tak został oskarżony o najgorsze, to niech przynajmniej skosztuje zakazanego owocu. I wtedy może być za późno na ratowanie związku.
Micro cheating jest nieprzyjemny, można się z tego powodu poczuć lekceważoną i niekochaną, lecz mimo wszystko druga strona powinna mieć szansę na wytłumaczenie się z nagannego zachowania. Bo czemu tak naprawdę do tego doszło? Partner ma trochę gdzieś przyszłość stałego związku czy to reakcja na jakieś braki, które dałoby się naprawić? Jest też prawdą, że niektórzy serio nie rozumieją problemu, bo dla nich to normalne zachowania i nawet nie wiedzieli, jakie to może być dla kogoś bolesne. Ale gdy mimo wyjaśnienia robią to dalej, to czy faktycznie można wziąć za dobrą monetę wymówkę „tak tylko oglądam”? No chyba nie bardzo.
Zostaw komentarz