Czym jest negatywne podejście do życia? I czy zawsze przeszkadza?
Nie lubimy malkontentów, toksycznych gburów podcinających nam skrzydła, czarnowidzów i ludzi gaszących najdrobniejsze iskierki dobrego humoru. „Pozytywne myślenie” jako hasło budzi wprawdzie kpinki, ale idea za nim stojąca jest dla większości bliska – cieszyć się życiem, z optymizmem spoglądać w przyszłość i nie załamywać się trudami dnia powszedniego.
A jednak o czarne wizje jest zdecydowanie łatwiej. Pojawiają się same, nieproszone, rozsiadają się wygodnie w głowie i zatruwają myśli. Zabijają wolę walki i wiarę we własne możliwości, nie pozwalają dostrzec jasnych stron jakiegoś wydarzenia, pchają w ramiona paraliżującej rozpaczy. Nie chcemy ich, więc skąd się one biorą?
Niech nam się wiedzie
Zasadniczo wszyscy chcemy jednego – żeby życie się nam dobrze ułożyło. Co znaczy „dobrze”, to już kwestia indywidualnych preferencji, dlatego nie mamy jednej uniwersalnej recepty na szczęście. Różnie też podchodzimy do swoich planów, bo jedni wierzą, że na pewno wszystko pójdzie po ich myśli, inni wprost przeciwnie, pragną czegoś, ale jakiś wredny, wewnętrzny głos ciągle im powtarza, że sorry, pozostanie to wyłącznie w sferze marzeń.
A kto tak łatwo odpuszcza własne marzenia? No właśnie, dla większości będzie to bardzo smutna refleksja. I znowu, część spróbuje jakoś wpłynąć na rzeczywistość, ale reszta nie zobaczy żadnego światełka w tunelu. Z różnych przyczyn – to może być złośliwe zrządzenie losu, przejściowe trudności, ograniczone możliwości działania albo po prostu przekonanie, że cały świat sprzysiągł się przeciwko mnie.
Im bardziej wyboista droga do celu, tym więcej pretekstów do narzekania. I dobrze, bo od czasu do czasu warto zrzucić z serca ciężar, oczyszczając się z negatywnych emocji, nie należy jednak zapętlać się w tym nieszczęściu. A tak często się dzieje. Zwykłe narzekanie przeradza się niekiedy we frustrację i złość na rzeczy, na które nie bardzo ma się wpływ. Bo jasne, można się wkurzać na niesprawiedliwość, że jakaś laska urodziła się w zamożnej rodzinie w bogatej Norwegii i nie doświadczyła nawet połowy tych trudności co ja, mieszkanka biednej wioski, do której nawet PKS nie dociera, tylko co można z takimi faktami zrobić? No nic. Można jedynie próbować się z tej wioski wyrwać, ale w tym pomocne będą przede wszystkim konkretne czyny, a nie gorzkie złorzeczenia.
Jak rozpoznać granicę?
Popłakanie nad swoim losem naprawdę ma uzdrawiającą moc. Potrzebujemy tego, bo bycie osobą wiecznie uśmiechniętą i widzącą w każdym okropieństwie pozytywne aspekty to prosta droga do tego, by skończyć jak bohater „Jabłek Adama” albo jeszcze gorzej. Jest jednak różnica pomiędzy chwilą zasłużonej słabości, a negatywnym nastawieniem do życia.
W tym drugim przypadku koncentrujemy się na trudnościach i wadach, jednocześnie nie robiąc praktycznie nic, by wypłynąć na powierzchnię. Czarnowidztwo staje się usprawiedliwieniem dla lenistwa – oczywiście, że się nie rozwijam, bo niby jak, w takich warunkach? Negatywna wizja świata mierzwi, ale zaskakująco łatwo bierze się ją za pewnik – skoro intuicja tak podpowiada, to znaczy, że się nie uda, nie warto nawet próbować. Czasem i dlatego, że daje to pewnego rodzaju poczucie kontroli, bo zakładamy, że kijowo się zadzieje i tak jest w istocie, no cóż za samoświadomość.
Ale tak naprawdę korzyści są z tego żadne. Negatywnie nastawione osoby rzadko kiedy tryskają energią i mają dobry humor, większość czasu spędzają głównie na duchowych rozterkach, które przeradzają się w wyniszczający stres i inne problemy psychiczne. Negatywne myślenie to bowiem działanie przeciwko sobie; ono nie pomaga wyjść na prostą, raczej spycha do narożnika i bezlitośnie glanuje.
Co za beznadzieja!
Oczywiście, kto raz czy dwa powie sobie „ależ jestem beznadziejna, nigdy nic mi nie wychodzi, nigdy nie będę szczęśliwa”, jeszcze nie musi wpadać w panikę, ale gdy takie przemyślenia pojawiają się regularnie, przy byle okazji, warto się zastanowić, co je wywołuje i jakie są ich konsekwencje.
Brak wiary w siebie to przecież niższa samoocena, strach przed podjęciem jakiegokolwiek wyzwania, bo na pewno skończy się porażką i wstydem. Coraz mniej w człowieku motywacji, za to coraz więcej depresyjnych myśli. Trudno o nadzieję, że jeszcze będzie dobrze. Dobrze? Hahaha! Na pewno nie. Bo jeśli coś się wydarzy, to tylko kolejna plaga egipska.
Negatywne myślenie to prawie same złe scenariusze, dużo złych scenariuszy. Dużo pesymistycznego cynizmu i wrogości wobec innych – ludzie to zagrożenie, bo albo rzucają kłody pod nogi, albo epatują swoim obrzydliwym szczęściem, na które wcale nie zasłużyli. To skłonność do nadużywania „nigdy” i „zawsze”, oczywiście w negatywnym kontekście. To wyolbrzymianie trudności, na zasadzie: skoro w tej pracy mi nie wyszło, to znaczy, że do niczego się nie nadaję i nigdy nie znajdę porządnej roboty, wszędzie mnie odrzucą. I notoryczne pomniejszanie własnych zasług: jasne, udało mi się z tym projektem, ale byle idiota dałby sobie z tym radę. To ciągłe szukanie winy w sobie i jednocześnie złość na ludzi za ich wyimaginowane przewiny: nie odpisała na mojego sms-a, pewnie mną gardzi i już znalazła sobie fajniejsze koleżaneczki.
Nie idzie za tym myśleniem żadna sensowna refleksja, żadna chęć działania – po prostu, życie jest do bani, ludzie są głupi, świat jest podły, ja chcę iść do przodu, lecz nikt i nic mi w tym nie pomaga, nie mam już żadnych złudzeń, że cokolwiek w tym względzie się poprawi.
Taka nasza natura
Skłonności do czarnowidztwa są na swój sposób wrodzone i bardziej dla nas naturalne niż postawa „always look on the bright side of life”. Dlaczego? Cóż, ludzkość, jak każdy inny gatunek, nastawiona jest przede wszystkim na przetrwanie. A żeby przetrwać, trzeba wiedzieć, jak bronić się przed zagrożeniami, dlatego ludzki umysł skupia się przede wszystkim na doświadczeniach negatywnych, tak by w przyszłości łatwiej ich było uniknąć.
Ale choć instynkt przetrwania jest w nas bardzo silny, to oczekujemy także innych doznań niż samo przekazanie genów – szukamy szczęścia i duchowego spełnienia. Ta zakorzeniona w naszej głowie nauka o zagrożeniach ma się jednak na tyle dobrze, że czuć ją niemal każdego dnia – prędzej zapamiętamy, że ktoś nas skrzywdził, niż że sprawił jakąś przyjemność, co wychodzi podczas pierwszej lepszej kłótni.
Co nie znaczy, że na takie myślenie jesteśmy skazani, mamy w końcu te swoje wysoko wyspecjalizowane mózgi oraz cały wachlarz emocji. Dobre doświadczenia też są kolekcjonowane, choć muszą być odpowiednio silne, by mocno utkwić w pamięci. A negatywne wspomnienia są częściej przywoływane, ponieważ właśnie w ich przypadku dużo rozmyślamy „co by było gdyby…” i tworzymy alternatywne scenariusze, tymczasem gdy wydarzyło się coś dobrego, to wydarzyło się i już, tu nie ma co kombinować.
Dlatego negatywne myślenie nie zawsze jest efektem naturalnych skłonności, to raczej szkodliwy nawyk, jak sięganie po tuczące słodycze zamiast po zdrową przekąskę. Ktoś przyzwyczaja się po prostu do czarnych wizji i traktuje je czasem jako poduszkę bezpieczeństwa – może coś mnie ominie, ale i nic mi nie opali skrzydeł, nie zaliczę twardego lądowania i wytykania palcami.
Ludzie ściągający w dół
Takie podejście to niekoniecznie nasza wina. Ponure myśli mogą być efektem przebywania w określonym środowisku, które niechętnie widzi w swoich szeregach jednostki obdarzone ambicjami i dobrym nastrojem. Nie brak bowiem ludzi strachliwych i zawistnych, którzy swoim negatywnym myśleniem zarażają optymistów. Oni celowo zaszczepiają w innych mechanizm bierności i rezygnacji, żeby przypadkiem ktoś nie miał lepiej.
Podstawią nogę i jeszcze udają, że to ze szczerej troski, żeby ów optymista w porę wyzbył się głupiej naiwności i dziecinnych złudzeń. Czyjeś aspiracje to dla nich bujanie w obłokach, i gdy tylko ktoś próbuje wybić się ponad przeciętność, „życzliwi” zaraz łapią go za ręce i ściągają w dół. Torpedują jego pomysły, tak że wreszcie i on przestaje wierzyć w swój sukces, coraz więcej w nim rezerwy i przekonania, że faktycznie, tak się nie da, to bez sensu, szkoda zachodu.
A niestety, ziarno zwątpienia kiełkuje bardzo szybko, jeśli jedynym nawozem jest „zobaczymy, czy będziesz taka mądra, gdy…”, „ciekawe jak niby ci się to uda”, „weź przestań, lepsi od ciebie próbowali i polegli”, „zajmij się czymś normalnym”. Nie ma konstruktywnej krytyki, za którą idzie jakaś porada i wsparcie, jest jedynie elegancko zakamuflowane szydzenie i zazdrość.
Na bank się ułoży
Negatywne myślenie można zatem sprowadzić do braku wiary w siebie. Ale czy przesadny optymizm jest lepszym rozwiązaniem? To zależy, co za nim stoi. Bo tak się składa, że pozytywne podejście do życia czasami utożsamia się z postawą „jakoś to będzie”, a z tego też nie ma za wiele pożytku.
Czasem rzeczywiście warto pójść na żywioł i niczym się nie przejmować, ale w pewnych okolicznościach to nic innego jak brak przygotowania i beztroska wynikająca z niedojrzałości, liczenie na to, że nikt nie zauważy niekompetencji albo ktoś za nas odwali najgorszą czarną robotę. Dobrze jest pomartwić się o debet w banku zamiast liczyć, że pieniądze w magiczny sposób pojawią się na koncie. Troszkę się przerazić, że do ważnego terminu raptem dwa dni, a ja jeszcze w lesie. Krótko mówiąc, nie liczyć wyłącznie na łut szczęścia, ale przygotować sobie jakiś plan awaryjny.
Do postawy „jakoś to będzie” zachęcają często pseudomotywacyjne pogadanki, jak to wszystko można osiągnąć. Nie, nie wszystko. Niektóre rzeczy są po prostu poza naszym zasięgiem i lepiej się zawczasu z tym pogodzić, bo właśnie brutalne zderzenie z rzeczywistością może zachęcić do przejścia na „tryb negatywny”, z czego później ciężko się wygrzebać.
Szczęście nie zawsze się uśmiecha
Pozytywne podejście do życia nie powinno pomijać kwestii własnych ograniczeń, ono ma podpowiadać, jak się z nimi uporać i czy to w ogóle jest wykonalne. Siedzenie w kącie i płakanie nad podłością świata nie przyniesie owoców, ale uczciwe postawienie sprawy już tak, gdy wiadomo, z czym konkretnie trzeba się zmierzyć, a co ewentualnie należy odsunąć w czasie.
Nadmierna wiara w uśmiech losu bywa zgubna, bo nierzadko idzie za tym przekonanie, że absolutnie nic strasznego wydarzyć się nie może, i kiedy jednak się wydarzy, rozczarowanie, że w życiu nie zawsze jest z górki, jest bardziej bolesne. To zaś zniechęca do drugiego podejścia – jedna klapa może wszak zwiastować nadejście kolejnych. Co zresztą jest prawdą, ponieważ każdy natrafia na swojej drodze na jakieś przeszkody, a potwora lepiej oswoić niż ciągle się przed nim kryć.
Trzeźwe spojrzenie na własne życie jest często lepszą opcją niż huraoptymistyczne porywanie się z motyką na słońce. Nie wystarczy widzieć szklankę do połowy pełną – czasem to ktoś z pustą szklanką zdziała więcej, ponieważ skłoni go ona do większej pracy nad sobą, podczas gdy jego zadowolony z wszystkiego towarzysz spocznie na laurach i pewnego dnia obudzi się zdziwiony, jak bardzo odstaje od reszty.
Komentarz ( 1 )
Chyba w każdym postępowaniu powinien być umiar, równowaga…denerwujący jest zarówno zbytni optymizm lub raczej naiwność jak i zbytni pesymizm. Czasami czarnowidztwo bywa usprawiedliwieniem naszego tchórzostwa lub lenistwa.