Czym jest toxic positivity?
Towarzystwo osób wiecznie narzekających jest strasznie uciążliwe. Zdecydowanie bardziej lubimy tych o pozytywnym nastawieniu, uśmiechniętych, wesołych, zarażających optymizmem. Co jednak, gdy przesadzają oni ze swoim dobrym nastrojem, i są aż tak entuzjastycznie nastawieni do świata, że dziwnie się na to patrzy?
Toksyczny optymizm to nie jest bowiem zwykła pogoda ducha. To niedopuszczanie do siebie jakiejkolwiek negatywnej myśli, dlatego więcej w tym szkodzenia sobie niż emocjonalnego wsparcia, bo tak, faktycznie bierzesz się w garść, pytanie tylko – jakim kosztem?
Czy da się przedawkować optymizm?
W nadmiarze wszystko może zaszkodzić, również dobry humor i pozytywne emocje. Bo chociaż to dobra cecha, gdy nawet w głębokim kryzysie ktoś umie dostrzec jasne strony i nie pogrąża się w bezdennej rozpaczy, to z optymistycznym nastawieniem jak najbardziej można przesadzić i po prostu sobie zaszkodzić.
O co mniej więcej chodzi, można zobaczyć np. w filmie „Jabłka Adama”. Bohater grany przez Madsa Mikkelsena w niczym nie widzi zła, każdy występek swoich podopiecznych jest w stanie jakoś usprawiedliwić, a o własnym sparaliżowanym synu na wózku mówi, że nic mu nie jest, no może troszkę niedomaga, bo niedawno przechodził grypę. Wygląda to absurdalnie, ale w realnym świecie toksyczny optymizm czasem przybiera podobną formę – niebezpiecznego zaklinania rzeczywistości. Wprawdzie nie każdy tak jak filmowy pastor Ivan chowa pod swoim optymizmem straszliwe traumy, to jednak bycie wiecznie zadowolonym z życia niestety ma swoją ciemną stronę.
Cechą charakterystyczną toksycznego optymizmu są motywujące hasełka z kategorii „głowa do góry”, które same w sobie jeszcze nie są niczym szkodliwym, ale takie stać się mogą, kiedy ktoś weźmie je zbyt poważnie do serca. I wtedy cokolwiek nastąpi, trzeba będzie upatrywać się jasnej strony, wszak szczęście jest wyborem i to ty decydujesz, by nie zostać pokonanym przez siły ciemności. Zło na pewno nie zadziało się bez powodu. Będzie dobrze.
JEST dobrze. Choć tak naprawdę to tylko udawanie, że jest ok.
Dobry nastrój pomaga
Z drugiej strony, niektórzy ludzie właśnie w ten sposób radzą sobie z traumami i nieprzyjemnymi wydarzeniami. Tak jak jedni wyją w poduszkę, rzucają się w wir sprzątania albo zapijają smutki alkoholem, tak inni rozładowują swój stres humorem i mimo przeciwności losu pozostają pogodni, co rzeczywiście służy naszej psychice – optymistom
łatwiej przebrnąć przez trudne momenty, żyją dłużej i w lepszym zdrowiu, mają wielu znajomych.
Ale zwykły optymizm to trochę coś innego – nie chodzi w nim o wyparcie przykrego wydarzenia, po prostu uśmiechem łagodzi się napięcie. Nie ma rezygnacji z żałoby, nie ma przymusu bycia szczęśliwą za wszelką cenę i odgrywanie przed otoczeniem osoby, której absolutnie nic nie rusza. Optymizm tylko pomaga uporać się z gniewem, rozpaczą, bolesnym rozczarowaniem, podczas gdy toksyczna pozytywność to maska i zaprzeczenie.
Nie można tego nazwać zaburzeniem psychicznym, ale powody do niepokoju są. W toksycznym optymizmie przecenia się siłę pozytywnego myślenia i opacznie rozumie jego sens, przez co zamiast narzędzia do okiełznania negatywnych emocji otrzymujemy silny mechanizm wyparcia, odpychający to, co mało komfortowe – człowiek ogarnięty toksycznym optymizmem nie uznaje uczuć innych niż szczęście i jemu podobne.
Co gorsza, otoczenie w pewnym momencie też zaczyna tak myśleć i ze swoimi problemami chorobliwy optymista pozostaje sam, i wcale nie dlatego, że reszta ma go gdzieś, ale właśnie przez vibe osoby, która żadnej pomocy nie potrzebuje. Ciągły uśmiech na twarzy bez względu na okoliczności okazuje się też być czasami czynnikiem odstraszającym, ponieważ głupio przy takiej osobie poskarżyć się na coś, zasmucić, przyznać do niepowodzenia – w tak wielkim natężeniu optymizm przestaje być inspirujący.
A skąd się to w ogóle wzięło?
Toxic positivity to dosyć nowy termin, a internet miał spory udział w rozwoju owego zjawiska, bo to głównie po sieci krąży od groma motywacyjnych wpisów i obrazków, są coache od pozytywnego myślenia, influencerzy przedstawiający swoje życie jako pasmo radosnych wydarzeń. W założeniu to było dobre, bo jak już zostało wspomniane, pozytywne myślenie ma korzystny wpływ na zdrowie i psychikę.
Tyle że na samym pozytywnym myśleniu nie powinno się kończyć, a motywacyjni mówcy często wypaczają sens słusznej metody, cisnąc mocno na indywidualizm i „bycie zwycięzcą”, podczas gdy pozytywny optymizm powinien iść w parze ze wsparciem społecznym i nauką radzenia sobie z przeciwnościami. Tymczasem obecnie przekaz jest często taki, że smucą się tylko słabeusze. Że tylko nieudacznicy pozwalają sobie na to, by rozpacz przejęła nad nimi kontrolę – prawdziwy twardziel nie narzeka, tylko od razu przekuwa niepowodzenie w sukces, nie daje się docisnąć do gleby, ma całkowitą kontrolę nad własną głową i sercem.
Dlatego łatwiej usłyszeć „przestań się nad sobą użalać” niż „tak mi przykro, potrzebujesz pomocy?”. Ci, którzy są zawsze w pozytywnym nastroju i nie zdradzają swoich negatywnych emocji, uchodzą za twardszych, lepszych, bardziej atrakcyjnych, no bo mają w sobie ów „gen zwycięstwa” – tragedia ich nie załamuje i potrafią dostrzec dobre strony swojego życia, w końcu zawsze mogło być gorzej. Po prostu nie obnoś się z tym, że ci źle. Pokaż amerykański uśmiech „I’m fine”.
Czasami jest to w dobrej wierze, ale czasami to zwykła niechęć do dyskomfortu – nie chcemy widzieć, że komuś coś doskwiera, ponieważ wymagałoby to jakiejś reakcji. Nie wiemy też, jak należy zareagować na cudze zmartwienia, dlatego lepiej, by inni trzymali przykre uczucia w sobie, a na zewnątrz prezentowali wyłącznie uprzejmy uśmiech.
Szczęśliwi aż do bólu
Słysząc taki przekaz, wiele osób wstydzi się swoich emocji, wszak nie chcą wyjść na słabiaków. Czują też wyrzuty sumienia, że płaczą, złoszczą się, krzyczą, zamiast prezentować światu swoją wiecznie zadowoloną twarz. I gdyby jeszcze faktycznie czuło się to zadowolenie, ale nie, demonstrowane szczęście jest często wyuczonym schematem, którym maskuje się nierozwiązane problemy.
Czemu to może być szkodliwe? Ano przede wszystkim dlatego, że wypiera się swoje emocje. I udaje, że naturalne dla człowieka przeżycia w tym konkretnym przypadku nie obowiązują. To groźne, bo zakładając, że szczęście jest jedynym akceptowalnym stanem, unika się konfrontacji z rzeczywistością i tym samym nie odbiera nauki płynącej ze złych doświadczeń.
Nie umie się rozpoznawać swoich emocji i ich przezwyciężać, dlatego bardzo prawdopodobne, że w niedalekiej przyszłości nieprzetrawione smutki uderzą ze zdwojoną siłą.
Jest też ryzyko izolacji i oddalenia się od swoich znajomych, zarówno przez wpędzanie ich w poczucie winy, że oni nie potrafią z takim optymizmem podchodzić do życia, jak i przez próby przekonania do własnej życiowej filozofii – nie wszyscy chcą słuchać, że „jutro też będzie dzień”, „straciłaś pracę, ale przynajmniej jesteś zdrowa”, „nie narzekaj, doceń to co masz”, „ja na twoim miejscu…”. Toksyczny optymizm potrafi nawet zniszczyć związek albo
przyjaźń, szkodzi też samoocenie, bo kiedy dopadnie negatywna myśl (a dopadnie, bo od tego uciec się nie da), dla zagorzałego optymisty to będzie jak życiowa porażka, oznaczająca, że nie udało się spełnić założonego celu.
Ciężko jest dojrzeć, będąc tylko pozytywnie nastawionym, i paradoksalnie bardziej naraża to na złe doświadczenia – ignorując negatywne emocje i we wszystkim widząc dobre strony można wdepnąć w niebezpieczną sytuację albo związać się z przemocowym partnerem.
Toksyczny optymizm zniechęca po prostu do szukania lepszych rozwiązań; jest trochę jak zamykanie oczu przez dzieci, które myślą, że dzięki temu staną się niewidzialne.
Porzuć marzenia! Masz rację, na pewno ci się nie uda!
Nic dziwnego, że już pojawiły się parodie pozytywnego myślenia. Głosy z drugiej strony, dzięki którym można oderwać się od presji bycia non stop zadowolonym. Myślisz, że ta druga kolejka do kasy pójdzie szybciej? Oczywiście że tak! Myślisz, że nie dasz rady czegoś zrobić? Otóż tak, najpewniej nie dasz. Słusznie zakładasz, że ten suflet ci opadnie. Że ostatni autobus ucieknie sprzed nosa. Że wylejesz ciepłe kakałko prosto na świeżo upraną pościel.
Oczywiście, większość tych antymotywacyjnych sloganów jest prześmiewcza, nie chodzi bowiem o to, by się zupełnie poddać i teraz nad wszystkim załamywać ręce, tylko by uznać, że porażki są częścią życia i dla własnego dobra warto się z tym pogodzić – z tym, że każdy miewa te dni, gdy nienawidzi siebie i całego świata wokół. I nie ma sensu temu zaprzeczać.
Zły nastrój nie jest niczym nagannym, jeśli to stan przejściowy, i umie się swój żal rozbroić w cywilizowany sposób, bez krzywdzenia innych. Ostatecznie, bycie sobą będzie dużo lepsze od bycia optymistą z przymusu.
Zostaw komentarz