Czym jest „weaponized incompetence”?
Są ludzie, którzy nie chcąc czegoś zrobić, nie mówią wprost, że odmawiają. Po prostu udają wtedy osobników kompletnie bezradnych, którzy owszem, mogliby, ale nie wiedzą jak. Nie chcą niczego zepsuć, wszystko im leci z rąk, a nad najprostszą czynnością biedzą się długie godziny. „No nie umiem, ty zrobisz to lepiej”. Zresztą, tego nawet nie trzeba mówić – druga strona, widząc żałosne efekty nieudolnej pracy, często sama przejmuje na siebie ten obowiązek. Na takie zachowanie w języku angielskim jest zwrot: weaponized incompetence. Po polsku możemy to nazwać strategiczną albo obronną niekompetencją, bo nie chodzi o to, że ktoś czegoś faktycznie nie potrafi – nie, jemu zwyczajnie się nie chce. Dlatego tak manipuluje otoczeniem, żeby mieć jak najmniej do roboty.
Kiedy ktoś niby chce, ale jednak nie może
Weaponized incompetence swego czasu stała się trendem w mediach społecznościowych, głównie w kontekście obowiązków domowych – kobiety skarżyły się na swoich nieużytych małżonków, ci z kolei udzielali sobie rad, jak skutecznie się wymigać z przewijania niemowlaka albo mycia toalety. Weaponized incompetence jest o tyle wygodną opcją, że nie ma tu jasnej odmowy, bo manipulant teoretycznie wcale nie mówi „nie”. On tylko niezbyt się do tego nadaje. I celowo odstawia fuszerkę, by na koniec oznajmić: no sama widzisz, czym się kończy wpuszczanie mnie do kuchni.
Jest to działanie zazwyczaj celowe, wyuczone w dzieciństwie, kiedy rodzice wyręczali potomka we wszystkim, lub doświadczenie z poprzednich związków/znajomości, gdy wyszło, że da się całkiem łatwo wykpić z nielubianych obowiązków, zgrywając niemotę. To bardzo częste podejście osób, które do związku podchodzą raczej transakcyjnie – bardziej ich obchodzi, ile by mogli na danym układzie zyskać. Bo dzięki strategicznej niekompetencji żyje się dużo wygodniej, i nie ma takich napięć jak przy otwartym, kategorycznym stwierdzeniu w rodzaju „zapomnij, nie będę mył okien i zawieszał firanek”.
Zabójcze dla związku jest właśnie to, że nie chodzi o jednorazowe wypadki, ile o długofalową strategię. Weaponized incompetence to określony schemat zachowania – ilekroć manipulant staje przed zadaniem, którego nie chce wykonać, uruchamia tryb „niestety nie umiem”.
Również kiedy mowa o tak banalnych rzeczach jak umycie talerzy. A raczej przede wszystkim wtedy, ponieważ w związkach strategiczna niekompetencja jest bronią głównie mężczyzn, i głównie w sprawach takich jak zajmowanie się dzieckiem oraz ogarnianie chałupy.
No widzisz, naprawdę nie umiem
Partner praktykujący obronną niekompetencję jest strasznie irytujący, bo to tak, jak gdyby się żyło z dużym dzieckiem, i to wyjątkowo niekumatym. Który mimo kolejnych upomnień znowu nie odkurzył pod fotelami, wrzucił wełniane sweterki na intensywne wirowanie, zapomniał połowy produktów z listy zakupowej. Po wpadce wprawdzie zdarza mu się przeprosić, ale też wzrusza ramionami „no sama tego chciałaś”.
Czasami strategiczną inkompetencję osładza się komplementami w rodzaju „ja bym nigdy nie umiał tego zrobić jak ty” albo „ależ ty jesteś silny i mądry!”, niemniej to wciąż zachowanie pasywno-agresywne. Manipulanci nie odmawiają prośbie wprost, tylko kombinują, żeby druga strona sama doszła do wniosku, że prosić nie warto. Zawsze mają wymówkę, wiedzą jak żerować na czyimś poczuciu męskości/kobiecości, jak wjechać na ambicję. I przy dobrych wiatrach są w stanie doprowadzić do tego, że druga połówka sama będzie usprawiedliwiać ich lenistwo, nieudolność, miganie się od żmudnej pracy. Nie muszą się wysilać i jeszcze uchodzą za „uroczych”.
Częściej jednak dla drugiej strony to bardziej męczące niż słodkie, zwłaszcza że z innymi, nierzadko dużo bardziej skomplikowanymi wyzwaniami partner dziwnym trafem umie sobie poradzić. Pomroczność dopada ich jedynie przy rzeczach, które generalnie mało kto lubi robić, jednak ktoś musi. Nic zatem dziwnego, że u zmanipulowanej osoby narasta poczucie niesprawiedliwości, bo w związku ewidentnie doszło do zachwiania równowagi.
Dlatego weaponized incompetence jak najbardziej może być jednym z powodów głębokiego kryzysu albo wręcz rozstania. Gdzieś po drodze gubi się zaufanie między partnerami, za to narasta nieprzyjemne napięcie, a z czasem po prostu wrogość, bo ileż można znosić cudzą „niezdarność” i wysłuchiwać w kółko tych samych „argumentów”. Kłótnie są coraz częstsze, a rozmowa zdaje się nie mieć większego sensu, skoro nieudolny partner znowu „zapomniał” albo znowu coś mu „nie wyszło”. Oczywiście mimo najszczerszych chęci.
Dla świętego spokoju
Po co w takim razie ludzie celowo udają zagubionych i niekompetentnych? Bo to jednak często działa, przynajmniej na jakiś czas. Weaponized incompetence pozwala uniknąć odpowiedzialności za wspólny dom i wspólne dziecko, jest też formą kontroli nad związkiem.
I to nie tak, że udawanej niekompetencji nigdy się nie zauważa. Bo wielu oszukiwanych w ten sposób partnerów dość szybko chwyta, w czym rzecz, ale… Po prostu wygodniej jest machnąć ręką i zrobić samemu.
Jest dodatkowa robota, jednak można się z nią uwinąć znacznie szybciej niż kiedy partner co kilka sekund pyta „gdzie cukier?”, „gdzie sól?”, „co to jest śmietana kremówka?”, „jak to mieszać?”, „na którym palniku?”, i tak w nieskończoność. A ostatecznie i tak nie wyszło jak powinno. Nie chce się znowu poprawiać albo robić wszystkiego od nowa, tłumaczyć oczywistości, stresować, użerać z człowiekiem, u którego ewidentnie nie ma dobrej woli. I jeszcze na koniec można wyjść na jędzę czepiającą się biedaka bez powodu. Serio, nie warto, choć wiadomo, że to tylko nasili problem, szybko się przeciwko nam obróci i niczego tej
drugiej osoby nie nauczy. No, z wyjątkiem tego, że może na nas wszystko zwalić.
Strategiczna inkompetencja jest właśnie dlatego tak skutecznym narzędziem, ponieważ nie zawsze mamy wystarczająco dużo sił, czasu i chęci na „wychowywanie” kogoś. A jeśli dla kogoś zgrywanie głupka jest idealnym sposobem na przeżycie, wypracowanie zdrowych relacji wymagać będzie ogromnych pokładów cierpliwości i konsekwencji, bo pewnie nie obejdzie się bez konfliktów. Zwłaszcza że manipulant nie będzie się wzbraniał przed wbijaniem drugiej połówki w poczucie winy, że „nie powiedziałaś dokładnie jak”, „nigdy mi
nie pokazałeś jak to prawidłowo zrobić”, „nie oczekuj że się sam domyślę”.
Co świetnie działa nie tylko w domu, ale i w pracy, a niekiedy również między znajomymi. Strategicznie niekompetentny współpracownik wie, jak wmanewrować kolegów i koleżanki w przejęcie nieswoich obowiązków, do tego zarzuca innym niechęć do współpracy, zrzuca na nich odpowiedzialność za błędy i porażki, wiecznie domaga się pomocy. Słowem, bezproblemowo się prześlizguje przez firmowe wyzwania i kłopoty, oczekując, że reszta odwali za niego najczarniejszą, najmniej wdzięczną robotę. Tak samo zachowują się też np. współlokatorzy w wynajętym mieszkaniu – unikają sprzątania, „zapominają” wynieść śmieci, chętnie się poczęstują czyimś obiadem, ale jakoś nigdy nie są w stanie się zrewanżować podobną uprzejmością.
A może naprawdę nie umie?
No dobrze, a jeśli ktoś faktycznie czegoś nie potrafi? Bo przecież to się autentycznie zdarza, że dorosły człowiek naprawdę nie wie, jak prawidłowo nastawić i rozwiesić pranie, zatankować samochód czy wybrać śmietanę do zupy. Nie udaje bezradności – serio nie ma pojęcia, jak się do czegoś zabrać i tego nie zepsuć. Tyle że prawdziwą nieumiejętność akurat łatwo rozpoznać – ktoś nie umie, może nawet zdarzy się mu coś spaprać, ale szczerze chce się nauczyć.
W przypadku weaponized incompetence tej chęci nie ma, ponieważ chodzi właśnie o to, by się wymigać, a nie nabyć nowych umiejętności albo odciążyć swojego partnera – stąd w kółko te same wymówki, że „nie potrafię” i „ty robisz to lepiej”. Manipulant z zadowoleniem wróci do własnych spraw, a złe wrażenie spróbuje zakryć specyficzną próbą umniejszenia swojej wartości. Na pewno również nie wyjdzie z inicjatywą i propozycją pomocy, i generalnie o niemal wszystkich nieciekawych powinnościach należy mu przypominać, jak rozpieszczonemu dziecku, do którego nagle dociera, że życie to nie tylko przyjemności.
Poza związkiem strategiczną inkompetencję też można w ten sposób zdemaskować, sprawdzając, czy współpracownik albo znajomy wyraża ochotę do pracy zespołowej, poczuwa się do odpowiedzialności, uczy się, czy raczej podchodzi lekceważąco i będąc nieprzygotowanym, oczekuje, że ktoś go wyręczy. Wiele osób wymięka, bojąc się, że to zniszczy zupełnie ich wzajemne relacje, ale czy rzeczywiście warto walczyć o więź, która wygląda jak handlowa oferta korzystna wyłącznie dla jednej ze stron?
Zostaw komentarz