Dajesz z siebie wszystko? Tym szybciej się spalisz!
Chcesz osiągnąć sukces? Musisz być na maxa. Zawsze na sto procent, bez taryfy ulgowej. Mamę oszukasz, szefa okłamiesz, koleżankom kit wciśniesz, faceta zmanipulujesz. Ale w starciu z własnym życiem oszukańcze gierki tracą swoją moc. Odpuścisz – na pewno będą tego konsekwencje. Nie trafisz na szczyt, będziesz wiecznie oglądać plecy lepszych, którym po prostu się chciało.
Ambicja to dobra rzecz, wydaje się jednak, że ten przykaz ‘100 procent’ jest trochę ponad ludzkie siły. Znaczy co, nie wolno sobie w niczym pofolgować? Jeden dzień luzu zniweczy cały dotychczasowy trud? A jeśli mi w ogóle nie zależy, by w czymś być perfekcyjnym, to i tak muszę, bo to jakiś obowiązek wobec świata? Może dawanie z siebie wszystkiego służy tak naprawdę tylko innym, ale mi samej to już niekoniecznie?
Co się mieści w stu procentach?
Musisz się bardziej postarać – słyszymy to od maleńkości. Od pierwszej klasy szkoły podstawowej trzeba dawać z siebie wszystko, ponieważ tylko w ten sposób uda się w przyszłości zostać kimś. Nie ma znaczenia, czy lubisz biologię i matematykę, musisz mieć same szóstki. Nieważne, czy ta wiedza do czegoś się później przyda, musisz ją posiąść, bo dobre stopnie to podstawa egzystencji. I już to pokazuje, jak absurdalne bywają podobne żądania – nie lepiej byłoby cząsteczkę trudu włożonego w zdobycie świadectwa z paskiem przekierować na zdobywanie jakichś naprawdę użytecznych umiejętności, z których faktycznie będzie się w przyszłości korzystać?
W dorosłym życiu jest dokładnie tak samo. Zawsze dawaj sto procent! I najlepiej na każdym polu! Po co? No, pokażesz, jak wyjątkowa jesteś, że świetnie sobie radzisz i można ci tylko pozazdrościć talentów oraz samozaparcia w dążeniu do perfekcyjności. I tak bardzo chce się ów status ideału osiągnąć, że w ogóle przestaje się dostrzegać bezsens podobnych pragnień. Człowiek zwyczajnie nie jest w stanie zawsze działać na najwyższych obrotach, to fizycznie niemożliwe, a kiedy się o tym zapomina, łatwo o rozczarowanie.
Mania doskonałości zatacza coraz szersze kręgi, więc nie wystarcza być świetnym w swojej specjalizacji, bo nagle wszystko się tą specjalizacją staje. Pewnie, że są rzeczy, w których trzeba się sprężyć, ale całą resztę można robić na kilkadziesiąt procent i też będzie dobrze. Nie da się poświęcić pracy na sto procent i jednocześnie na sto procent oddać rodzinie, mieć zawsze czas na ulubione hobby, uprawiać wyczynowo sport, podróżować po świecie i wylegiwać się do południa – coś musi być kosztem czegoś. Trzeba po prostu wybrać dwie, góra trzy rzeczy, na których chce się mocno skoncentrować, a całą resztę uznać za miły bonus, godząc się z faktem, że na tych polach będzie się odczuwać pewien niedosyt. Krótko mówiąc – chcesz być perfekcjonistą w swojej dziedzinie, nie stać cię na inne, równie absorbujące zajęcia. Czas nie jest z gumy. Organizm też nie jest z gumy.
Wystarczy, że jest dobrze
Czy jednak działanie na pół gwizdka zawsze oznacza bardzo kiepską jakość? Cieszą przecież nie tylko rzeczy idealne, ale również te jedynie dobre. Jeśli na czymś aż tak strasznie nie zależy, stan ‘poprawnie’ będzie jak najbardziej satysfakcjonujący – fuszerki nie ma, a większe fajerwerki można sobie w tym przypadku darować. Bycie non stop na sto procent trąci nieco obsesją, łatwo się zatracić w swoim pędzie do doskonałości. To jest dobre, gdy ma się konkretny cel, na przykład bycie światowej sławy sportowcem z olimpijskim złotem na koncie. Ale gdy chce się tylko rekreacyjnie sobie biegać, czy naprawdę trzeba dzień w dzień zrywać się o piątej rano, nigdy nie mieć czasu dla znajomych, bo trzeba się szykować do pobicia kolejnej życiówki, odmawiać sobie ciasteczka w weekend, bo to taka niesportowa dieta? Jasne, to daje satysfakcję, gdy się jednak widzi, jak kolejne życiowe przyjemności umykają, pojawia się pytanie, czy faktycznie warto się zdobywać na te wyrzeczenia?
Jeśli w dalszym ciągu odpowiedź brzmi ‘tak’, to ok, ale jeśli nie, to może warto zejść, dajmy na to, na 80 procent, a resztę sił zainwestować w coś mniej wyczerpującego. Tym bardziej, że nieustanne dążenie do perfekcji czasami wręcz oddala od wymarzonego celu. Perfekcjonista dający z siebie wszystko nigdy nie machnie ręką na drobne detale, będzie je dopieszczał, poprawiał w nieskończoność, co bywa sztuką dla sztuki, bo w sumie to nikt nie zwraca na nie uwagi, a dojście do końca zajęło więcej czasu niż w przypadku osób, które też wywiązały się z zdania, tyle że bez wznoszenia się na niedościgłe wyżyny.
Co gorsza, tak drobiazgowe skupianie się na jednym temacie zamyka nas na inne doświadczenia. Łatwo przegapić dodatkowe możliwości, patrząc zawsze tylko w jednym kierunku, co może się w przyszłości zemścić. Za to zdobywając doświadczenie i wiedzę na różnych polach, poszerza się swoje kompetencje, a to bywa bardzo cennym kapitałem – przykładowo, na studiach, poświęcanie całego czasu na ostre zakuwanie daje bardzo dobre oceny i uznanie profesorów, gdyby jednak w samą naukę wkładało się troszkę mniej i zamiast tego znalazło dorywcze zatrudnienie, wolontariat czy jakieś oryginalne hobby, mogłoby się okazać, że dla przyszłych pracodawców to dużo cenniejsze atuty niż same piątki w indeksie.
Praca ponad normę
Szczególnym przypadkiem jest oczywiście praca zawodowa. Tu nie wypada dawać mniej niż sto procent. Pytanie tylko – komu to przynosi największe profity, pracownikowi czy może szefowi? Oczywiście, że pracodawca lubi osoby totalnie oddane swojej pracy. Chętnie powierza im coraz to nowe zadania i do pewnego momentu korzyści są obustronne, zwykle jednak przychodzi taki moment, kiedy profity zaczynają przechodzić wyraźnie na stronę szefa – uczciwe i rzetelne wykonywanie swoich obowiązków nie powinno bowiem wymagać nadmiernego angażowania się w działalność firmy, co niestety, na rynku pracy jest dość powszechną praktyką.
Czy praca zawodowa musi zużywać wszystkie siły, tak że nie ma czasu i ochoty na oglądanie ulubionych seriali, spacery, obiady z najbliższymi? Poświęcenie pracy często tłumaczy się właśnie tym, że dzięki niej można mieć całą resztę, ale w praktyce najczęściej jest zupełnie na odwrót, przez karierę coraz bardziej zaniedbuje się pozostałe obszary własnego życia. I przede wszystkim, niszczy się samego siebie, bo praca, również ta za biurkiem, jest fizycznie wyczerpująca, stresująca, rujnuje zdrowie i psychikę. Po latach morderczej harówki z genialnego pracownika zostaje wrak, bez siły na nic, z gotówką na koncie, która w sam raz przyda się do tego, by mieć się za co leczyć i regenerować.
W pracy dawanie z siebie wszystkiego, dzień po dniu, przeważnie kończy się wypaleniem. To zrozumiałe, że bywają dni, kiedy pada się na twarz, lecz gdy stają się one smutną regułą, przyda się szybki rachunek korzyści i strat. Ile daje mi ta gra na maxa? Kalkuluje się jeszcze, a może już jestem na minusie? Oczywiście, łatwo powiedzieć, każdy wie, jak jest w pracy, nie zawsze da się rzucić dokumentami i kategorycznie stwierdzić, że oto koniec tego wyzysku. Tyle że jest masa ludzi, którzy wcale nie muszą wypruwać sobie żył, to raczej kwestia społecznego prestiżu, bo takie modne jest dzisiaj być wiecznie zajętym, na nic nie mieć czasu, zostać pracownikiem nie do zastąpienia. Życie jednak pokazuje, że i owszem, zastąpić da się każdego, i to całkiem łatwo. Szkoda tylko, że wcześniej dało się z siebie wyssać wszystkie soki.
Miłość zupełnie bez granic
Praca pracą, ale w miłości to chyba nie trzeba się oszczędzać? Stara związkowa zasada mówi, że ile dasz, tyle wyciągniesz z powrotem. Co jest prawdą, ale z jednym ważnym zastrzeżeniem: dawanie musi iść w parze z szacunkiem. Ten zaś występuje wtedy, gdy stawia się warunki i granice, a więc – dam z siebie wszystko, co najcenniejsze, lecz ty nie możesz brać tych rzeczy za pewnik, za coś, co ci się należy zupełnie za darmo. Tak, miłość nie powinna być interesowna, ale gdy jest zbyt ślepa i naiwna, też mamy trochę chorą sytuację.
Dawanie z siebie 100 procent jest piękne, gdy druga strona odwdzięcza się tym samym, a to wcale nie jest tak powszechne zjawisko. Na uczuciach łatwo zagrać, żadna to sztuka wykorzystać kogoś szaleńczo zakochanego, stawiać mu coraz większe wymagania, a od siebie rzucać jakieś ochłapy na otarcie łez. Miłosna matematyka bywa wyjątkowo okrutna – inwestujesz sto procent siebie, druga strona zaledwie 15. I jeszcze uważa, że to z jej strony kosmiczne poświęcenie.
Miłość po całości nie powinna po prostu oznaczać rezygnacji z siebie. W tym sensie, że związek zamiast dawać szczęście emocjonalnie wykańcza. Jest frustrujący, pełno w nim toksyn. Jest niby wspólny cel, ale tylko jedna osoba pcha wózek do przodu, druga, jak rasowy bumelant, gwiżdże pod nosem zadowolona, że ktoś odwala całą czarną robotę. Kochanie na sto procent jest tu poświęceniem ponad miarę, buduje wyłącznie samozadowolenie egoistycznego partnera, a nie udany związek.
Inna sprawa, że to dawanie z siebie wszystkiego może być zwykłą ułudą, bo mamy w sobie taki mechanizm, który każe wyżej oceniać wkład własny. Ileż to razy się narzekało, jak to za cały swój trud nic nie dostaje się w zamian. Co zabawne, druga strona rozumuje identycznie – ja się angażuję na maxa, a ona tylko przyjmuje hołdy, zero zaangażowania. Nierzadko jest to wynik kiepskiej komunikacji – ktoś się męczy, poświęca, wychodzi z siebie, ale niekoniecznie na tych obszarach, które partner mógłby docenić. Mężczyźni często myślą, że jak świetnie zarabiają i kupują drogie prezenty, to kobieta ma wszystko, z kolei kobieta sądzi, że jak codziennie wypoleruje podłogi na wysoki połysk i posegreguje skarpetki według kolorów to facet będzie przeszczęśliwy. Nie dba się w ogóle o prawdziwe pragnienia drugiej osoby, tylko robi rzeczy, które według własnych założeń ona najbardziej by chciała mieć.
Naucz się liczyć
Bycie najlepszą wersją siebie to świetny pomysł. Do tego powinno się dążyć i to powinno być naszą ambicją. Nie zmienia to jednak faktu, że przyzwyczajanie ludzi do swojej wyidealizowanej, perfekcyjnej wersji w końcu się zemści, dlatego świat powinien zobaczyć także nasze niedoskonałości. Po co? Choćby po to, by nie żądać rzeczy niemożliwych. Bezbłędność nie jest dla człowieka czymś naturalnym, a kto próbuje stać się takim nadczłowiekiem, zaczyna działać już nie na 100, ale 200 procent. Nietrudno sobie wyobrazić, jak potwornie jest to męczące. I jak kompletnie się nie opłaca.
Niestety, czy to w pracy, czy w związku, zawsze jest pokusa, by zacząć z wysokiego C i potem kontynuować swój marsz ku chwale bez najmniejszej wpadki, bez skazy na wizerunku – zawsze wyglądam obłędnie, codziennie jestem w doskonałym humorze, nigdy nie popełniam błędów, nie mam żadnych słabości. Jak długo się tak pociągnie? Kwestia indywidualnej wytrzymałości, ale w końcu kryzys nadejdzie. Czy otoczenie zaakceptuje wersję nieidealną? Niewykluczone, że zacznie kręcić nosem, przecież nie tego się spodziewało. I wyrzuci popsuty ideał na śmietnik.
19 komentarzy
Ja dlatego postanowiłam trochę zwolnić. Przy mojej pedantyczności to ciężkie, ale wypalenie jest bardzo przygnębiające…
Bardzo pożyteczny post i przemyślenia pod którymi się podpisuję.
Zdrowych świąt, magicznej gwiazdki spełniającej życzenia i marzenia.
Podczas małych celów i jakiś krótkodystansowych zadań staram się być perfekcyjna na sto procent, jednak na dłuższą metę, powiem szczerze, że mi się nie chce, bo jest dokładnie tak, jak napisałaś – dopada nas wypalenie i człowieka już nie cieszy to dane sto procent. Jak to zawsze powtarzam – równowaga musi być. Po ciężkiej pracy, czas na zasłużony wypoczynek i odcięcie się od niej .
Wesołych świąt!
To fakt, że jesteśmy tylko ludźmi i czasem mamy gorsze dni, chociażby z powodu złego samopoczucia, niewyspania itp. Ja jednak staram się robić coś dobrze albo wcale. Bylejakość oznacza niechlujstwo i świadczy o nas.
Ja wychodzę z założenia, że 100 procent jest tylko jedno, więc nie da się być na 100 procent we wszystkich dziedzinach życia. Trzeba to sobie wyważyć umiejętnie i czasami pewne rzeczy odpuścić.
Podpisuję się pod tym co napisałaś w tytule… Miałam takie okresy w swoim życiu, ze starałam się żyć na 110%, czasem ciągnęłam resztkami sił, bo dawało mi to satysfakcję, ale było to uczucie chwilowe… Potem przychodziło zmęczenie, znużenie i niechęć… Warto skupiać się na pewnych aspektach i starac się być najlepszym, ale nie za wszelką cenę.
Wesołych Świąt!
W sumie masz tutaj wiele racji…
genialny artykuł
Im szybciej to do nas dotrze tym lepiej!
W byciu perfekcyjnym należy uważać bo prowadzi to raczej do strasznej frustracji. Bycie mamą perfekcyjną może zmęczyć bo w życiu bywa różnie i zapewne jak ta mamusia czasami wyjdzie sobie tu czy tam czy poluzuje w pewnych kwestiach ma wówczas luzniejsze podejście do kwestii wychowywania czy życia codziennego. W kwestii miłości to raczej też nie można być na 100%dla swojej połówki a tym bardziej od niej tego oczekiwać. Ważniejsze jest jak się ten czas spędza, celebruje ze sobą niż inne pierdoły.
Mądre wnioski.
Pouczający artykuł!
Przykra polska rzeczywistość
Genialne! Dajesz z siebie wszystko, przyzwyczaisz ludzi, a kiedy chcesz zwyczajnie zmienić swój tryb lub po prostu zwolnić to już jesteś zła. Ale należy pamiętać o jednym – to ludzi problem nie nasz. To oni mają się dostosować nie my.
Ja zawsze mialam to w dupie i dzieci podobnie wychowalam . Pozdrawiam i zycze madrosci zyciowych
Perfekcja nie jest niczym dobrym. Sama przerabiałam ten temat na sobie. Nauczyłam się zwalniać, chociaż to wcale nie takie łatwe w dzisiejszym, pędzącym świecie. Jednak warto uświadomić sobie, że życie i zdrowie jest tylko jedno. Nie ma sensu zmarnować go na ciągłą pracę, rozwój i perfekcyjne wykonywanie obowiązków. W końcu to nie o to w życiu chodzi.
świat powinien zobaczyć także nasze niedoskonałości. Po co? Choćby po to, by nie żądać rzeczy niemożliwych. – świetnie napisane Edyta! To prawda, że świat wymaga od nas tego, do czego go przyzwyczaimy, a nasze 80% nadal może dawać fantastyczne rezultaty. Poza tym perfekcjonizm jest kompletnie niemożliwy, nie da się być idealnym na wszystkich frontach – a wiem, co mówię, bo próbowałam. 😉
Pozdrawiam,
Wyleczona z Perfekcjonizmu 🙂
Niestety, ja wlaśnie ostatnio doświadczyłam takiego wypalenia, bo za dużo na siebie wzięłam, w zbyt wiele się zaangażowałam, a mam tak, że jak już w coś się angażuję, to na sto procent i przedobrzyłam. Teraz biorę na wstrzymanie 🙂
Każdy z nas potrzebuje czasu, kiedy zwolni…Nie da się ciągle funkcjonować na 100%.