Dlaczego brak dzieci to wina kobiet?
Ludzi na świecie jest już grubo ponad 7 miliardów i ta liczba będzie prawdopodobnie w najbliższej przyszłości dalej rosnąć. Ale nie jest to rozwój jednolity – w jednych regionach populacja mocno się powiększa, podczas gdy inne muszą stawić czoło problemom demograficznym. Najogólniej rzecz biorąc, spadek dzietności dotyczy przede wszystkim świata zachodniego, w tym również Polski.
Dlaczego? Chętnie powtarzanym wytłumaczeniem jest niechęć kobiet do rodzenia. Odkąd się wyemancypowały, macierzyństwo przestało być dla wielu z nich głównym celem, i jeśli w ogóle się decydują, to tylko na jedno dziecko, góra dwójkę. A to nie wystarcza by zapewnić ciągłość pokoleń. Ale czy to jest wyłącznie ich odpowiedzialność?
Czy naprawdę wymieramy?
Faktem jest, że demografia Polski wygląda tragicznie, jeśli spojrzy się na liczby nowych urodzeń. Pod tym względem tak źle nie było od czasów II wojny światowej. Według prognoz ONZ, w ciągu najbliższych stu lat liczba Polaków może się obniżyć do 24 mln, czyli o ponad 10 milionów mniej niż jest nas obecnie. Mało to optymistyczne, a nastroje są takie, że ciężko się spodziewać w nadchodzących latach drastycznej zmiany w nastawieniu młodych ludzi do powiększania rodziny.
Sam spadek ludności nie jest jeszcze tak groźny, co struktura populacji – zagrożenie polega przede wszystkim na tym, że zmniejsza się udział osób młodych. To zaś groźne jest dlatego, że prowadzi do problemów ekonomicznych i zapaści systemu emerytalnego. Czyli mówiąc wprost, zabraknie rąk do pracy i środków na świadczenia dla seniorów. Oczywiście można się pocieszać rosnącą automatyzacją i robotyzacją pracy, nie ma jednak wcale pewności, że to rozwiąże wszystkie problemy i pomoże utrzymać obecny poziom życia.
Ale nagłe zwiększenie dzietności też takim pewnym rozwiązaniem wcale nie jest. Po pierwsze, jest obecnie znacznie mniej kobiet w wieku umożliwiającym zajście w ciążę, niż to miało miejsce jeszcze na przełomie lat 80-tych i 90-tych. A po drugie, te dzieci przecież muszą najpierw dorosnąć i się wykształcić, co zajmie przynajmniej 20 lat – do tego czasu będą „obciążeniem”, w tym sensie, że nie zarabiają na siebie i dodatkowo mogą zabrać z rynku pracy sporą część kobiet. Czyli przez pewien czas może się nawet pogorszyć, nim zaczniemy odczuwać korzyści z coraz większej liczby nowych urodzeń.
Chcemy, tylko nie mamy za co
Wbrew obiegowej opinii, kobiety wcale aż tak bardzo się nie odżegnują od macierzyństwa. Takich, które naprawdę, absolutnie nie chcą mieć dzieci i uważają to za stratę czasu czy niszczenie sobie życia jest w gruncie rzeczy dość mało. Większość to nawet by chciała, po prostu nie ma do tego warunków. Nie stać ich na mieszkanie, boją się utraty pracy, widzą jak niepewna jest sytuacja w kraju i na świecie. Nie czują też, by miały wsparcie państwa w godzeniu pracy zawodowej z opieką nad dziećmi. Zwracają uwagę na kwestie zdrowotne, kosztowne prowadzenie ciąży w prywatnych gabinetach, skandaliczne traktowanie rodzących w niektórych szpitalach, opiekę zdrowotną dla dzieci.
No dobrze, ale przecież w Afryce czy Azji, gdzie liczne potomstwo jest w zasadzie standardem, warunki bytowe są jeszcze gorsze, więc czy to nie jest jedynie wymówka? To prawda, ale ci wskazujący wysoką dzietność na innych kontynentach rzadko kiedy mówią też o warunkach, w jakich owe dzieci się chowa. A my na ogół nie chcemy mieć dzieci tylko dla samego ich posiadania, by potem ledwo wiązać koniec z końcem i jeszcze doświadczać przemocy, co jest dla tamtych kobiet niestety smutną codziennością. Co je tam czeka, te nowe pokolenia? I tego właśnie wielu młodych się obawia, bo chcą czegoś więcej niż tylko przetrwać za wszelką cenę.
Wygoda zachodniego stylu życia też jest w pewnym sensie mitem. Oczywiście, że mamy o niebo lepiej niż nasi rówieśnicy z Somalii, niemniej nie jest to życie usłane różami – mieszkania są koszmarnie drogie, brakuje stabilności zatrudnienia, wiele osób bez pomocy rodziców miałaby problem z zapewnieniem sobie tych podstawowych warunków życia. I nie jest też tak, że ludzie pragną wyłącznie rozpusty, beztroskiego singielstwa bez żadnych zobowiązań – większość wciąż pragnie monogamicznego związku. A po deklaracjach widać, że niekoniecznie marzą o poznawaniu każdego wieczora nowej osoby na szybki seks – samotność im raczej doskwiera, po prostu nie chcą wchodzić w związki na siłę z niewłaściwymi osobami.
Kobiety zrobiły się za wygodne
Trochę tak, a trochę nie. Zresztą już samo mówienie o wygodnictwie kobiet w sumie jasno sugeruje, że urodzenie i wychowanie dziecka to nie bułka z masłem, tyko duży wysiłek, poświęcenie i w pewnym sensie „uziemienie” w domu. Czynnikiem mocno zniechęcającym, obok problemów bytowych, jest brak szacunku dla pracy mamy – zajmujesz się potomstwem, bo masz to w naturze, to żadna praca a powołanie. Szacunek ma mąż, który na dom zarabia, to on ciężko haruje, kobieta tylko spełnia swoją powinność i powinna być wdzięczna, że jej facet zapewnia do tego odpowiednie warunki.
Kobietom ma się za złe, że chcą się realizować także na innych polach. Mają tu dużo trudniej, bo mężczyzna zwykle może liczyć na to, że dom mu ogarnie małżonka, natomiast kobiety częściej muszą pracować na dwa etaty i w razie czego rezygnować z własnych planów, by zająć się rodziną. Kiedy mowa o niskiej dzietności, niemal zawsze przywoływana jest postać kobiety karierowiczki, skoncentrowanej na sobie. I to jej wytyka się, że wraca do pustego domu, zapłakana pije wino i przytula koty. Zupełnie jak gdyby nie było egoistycznych, skoncentrowanych wyłącznie na karierze mężczyzn – on w tym pustym domu jest szczęśliwy i nie posiada kotów. Prawdą jest, że jemu na swój sukces łatwiej będzie poderwać kobietę, ale to tylko pokazuje, jak nisko ceni się u kobiet cokolwiek poza urodą i możliwością zajścia w ciążę.
Kiedy oskarża się kobiety o bezdzietność, zupełnie się nie bierze pod uwagę ich marzeń i aspiracji. Jak i tego, że wiele z nich chętnie weszłoby w rolę mamy, gdyby tylko pozwoliło się im robić jeszcze coś więcej i doceniło włożony w wychowanie dziecka trud. Zajęcie się rodziną przez mężczyznę jest często postrzegane jako „dobra wola”, a nie obowiązek, i to głównie jemu daje się prawo do zajęcia czymś poza domem, żeby mógł odetchnąć. Jego praca jest ważna, bo to pieniądze na rodzinę, praca kobiety to wciąż dla wielu osób dziwna fanaberia, bo przecież kiedyś chłop sam był w stanie zarobić ile trzeba – co akurat wcale nie jest prawdą. To dość zabawne, że z jednej strony rodzina to dla mężczyzny niewola i same straty, a dla kobiety ogromne korzyści, a jednak to mężczyźni krytykują niezamężne i bezdzietne dziewczyny, które według ich logiki powinny jak najszybciej zaciągnąć jakiegoś nieszczęśnika przed ołtarz.
„Nie zdążyłam zostać mamą. Żałuję”
Problem z małą liczbą dzieci jest, lecz złości fakt, że mówi się o nim niemal wyłącznie w kontekście kobiet, i to w bardzo nieprzyjemny sposób, wpędzając je w poczucie winy, poniżając, odmawiając prawa do samostanowienia. Kobiety są głupie, lekkomyślne, nie potrafią dobrze zarządzać swoim życiem i zawsze podejmują złe decyzje, których gorzko żałują. Ani słowa o samolubstwie mężczyzn, choć wielu z nich nie decyduje się na dzieci właśnie z wygody. Żadnych nieszczęśliwych kawalerów cierpiących z powodu pustki, tego że nie pokopią piłki z synem i nie nauczą córki jazdy na rowerze. Zero krytyki, że całe zarobione pieniądze przeznaczył na podróże, kosztowne gadżety i szpanerskie samochody, a nie wyposażenie dziecięcego pokoiku. Nawet gdy dziecko jest, lecz jego ojciec kompletnie się nim nie przejmuje, winna jest matka, bo mogła uważać, mogła lepiej wybrać, ma za swoje puszczalstwo – to tak pożądane przez społeczeństwo dziecko staje się karą za rozłożenie nóg.
Swego czasu głośna była kampania „nie odkładaj macierzyństwa na potem”. Kampania zorganizowana przez Fundację Mamy i Taty, a jednak całkowicie pomijająca ojców, jak gdyby po ich stronie nie było żadnej winy za niską dzietność. Mężczyźni nagle okazują się nie mieć nic do powiedzenia, są niemalże zbędni, co zresztą wielu panów tak samo uraziło jak adresatki spotu.
Inne akcje zachęcające do dzietności też koncentrują się głównie na potencjalnych matkach – kampanii dla mężczyzn jest stosunkowo mało i pojawiły się one dopiero niedawno, i też nie za bardzo wywołują entuzjazm w grupie docelowej. Większość tych akcji mocno bazuje na stereotypach i zamiast zachęcać bardziej straszy oraz piętnuje, a chyba nie tędy droga. Tłumaczenia zaś głównie są takie, że przecież facet ojcem może zostać w każdym wieku, więc to nie ich trzeba cisnąć, tylko leniwe panny.
Co niezupełnie pokrywa się z faktami. Teoretycznie tak, ojcem zostać może nawet pan pod 90-tkę. Jednak u mężczyzn płodność też spada z wiekiem – już koło 40 roku życia zmniejsza się ruchliwość plemników oraz objętość ejakulatu, a niska jakość nasienia mocno obniża szanse na udane zapłodnienie. Po drugie, ojcostwo to nie tylko spłodzenie, a czy przeciętny mężczyzna w wieku lat 60 będzie miał wystarczająco dużo energii i zdrowia by zajmować się cały dzień maluchem? Może więc zamiast karać tylko jedną stronę za „niedopełnienie obowiązku” lepiej nauczyć obie płcie dobrej współpracy ze sobą?
2 komentarze
Bardzo dobry artykul i jakże prawdziwe słowa. Kiedyś to mężczyźni nieżonaci musieli płacic tzw. bykowe za opieszałość a teraz obwinia się kobiety, które często chciały by mieć porządnego, ale też i dojrzałego i odpowiedzialnego męża, by mieć z nim dzieci. Niestety takich mężczyzn że świeczką szukać…. Oby to faceci przestali się tylko zabawiać w życiu i zabrali za to co naprawdę ważne…. Pozdrawiam 😉
Artykul porusza wszystkie wazne kwestie, bardzo dobrze podsumowuje stanowisko spoleczne Polakow co do odpowiedzialnosci za „rodzenie”. Dodalabym do tego jeszcze antynatalizm, ktory jest coraz czesciej spotykanym swiatopogladem wsrod mlodych ludzi swiadomych kryzysu klimatycznego. Ja sama czesto patrze z politowaniem na ciezarne kobiety, myslac w duchu, ze swiat juz sie zmienil i zmierza ku przepasci, ze przyszlosc tych nienarodzonych dzieci jest naprawde nieciekawa, wrecz smutna..
Pozdr. Anna