Dlaczego inteligentni ludzie są częściej nieszczęśliwi?
Rzeczy, których ludzie tak gorąco pożądają, niekoniecznie zapewniają im szczęście. Tak jest chociażby z pieniędzmi – możesz być obrzydliwie bogaty i zarazem nie znosić własnego życia, albo zabójczo przystojny i na próżno szukać prawdziwej miłości. Ale bogactwo czy uroda, same w sobie to dość „płytkie” przymioty, a przynajmniej tak się o nich mówi, więc nie dziwi, że bez poparcia w osobowości nie dają gwarancji szczęścia.
Jak to jednak wygląda z inteligencją? To już cecha jednoznacznie pozytywna, choć jak się okazuje, też niekoniecznie wpływa na wzrost satysfakcji z życia. A nawet się utarło w takiej powszechnej świadomości, że ci bardzo inteligentni dużo częściej nie potrafią być tak naprawdę szczęśliwi. W sumie dlaczego? Czy wybitność faktycznie musi iść w parze z tragedią?
Czy inteligencja szkodzi?
Mit nieszczęśliwego geniusza ma się doskonale w naszej kulturze. Niemal każdy film czy książka o kimś nieprzeciętnie inteligentnym pokazuje go jako szaleńca, człowieka wyjątkowo trudnego we współżyciu, odtrącanego przez resztę albo chorego psychicznie. Bo czy rzeczywiście ktoś z bardzo wysokim IQ musi mieć takie problemy? Są wprawdzie badania wskazujące pewną zależność między wysoką inteligencją a niektórymi zaburzeniami psychicznymi, niemniej jasnego potwierdzenia, że ceną za wybitny umysł jest np. depresja albo dwubiegunówka, póki co nie ma.
Z wielu danych wynika natomiast, że najbezpieczniejszą „dla głowy” jest inteligencja przeciętna bądź nieco ponad normę, bo w tej grupie, procentowo, odsetek osób z zaburzeniami jest najniższy. Większym zagrożeniem dla zdrowia psychicznego są ekstrema, czyli albo bardzo niska inteligencja, albo IQ powyżej 130, ale to też zależy od konkretnego schorzenia, bo np. przy PTSD wysoka inteligencja może działać ochronnie. Coraz częściej też podważane są badania sugerujące właśnie tą zależność między wysokim IQ a zaburzeniami psychicznymi – nawet jeśli jest korelacja, to nie ma dowodu na przyczynowość.
Inaczej mówiąc, wybitne jednostki nie zawsze mają tak poplątane życiorysy jak pokazuje to „Blask” czy „Piękny umysł”. Istnieje również teoria, że nerwicę albo depresję wywołuje nie tyle sama inteligencja, co cechy z niej wynikające – ponadprzeciętny pracownik szybciej i trafniej rozpozna niekompetencję przełożonego, więc będzie bardziej się irytował zaprzepaszczonym potencjałem zespołu i na dodatek może jeszcze wejść w konflikt z szefem.
Jest też sporo prawdy w tym, że bardzo inteligentni ludzie widzą więcej, szerzej. Chwytają w lot zawiłe mechanizmy sterujące światem, co ich może skłonić do bardzo niewesołych rozważań. Wybitny umysł nie ogarnie każdego zagadnienia, ale też wie czego nie wie – i ta niewiedza również go przeraża. Jak mówi stare porzekadło: „niewiedza bywa błogosławieństwem”, bo jak czegoś nie wiesz, to się nad tym nie zastanawiasz. Nie rozważasz dziesiątek niepokojących scenariuszy, nie dostrzegasz wszystkich potencjalnych zagrożeń.
Możesz spać spokojniej.
Z górki prosto w rozczarowanie
Duża inteligencja z pewnością pomaga, ale też nie jest żadną super-mocą i nawet będąc geniuszem wciąż można podejmować idiotyczne życiowe decyzje. Co jest jednak dla tej grupy charakterystyczne, ich rozczarowanie życiem bywa znacznie większe niż u przeciętniaków oraz ludzi mało bystrych. Dlaczego? Otóż częściej mają oni poczucie zmarnowanej szansy. Człowiek świadomy swoich intelektualnych niedostatków może
żałować, że nie został wielkim naukowcem i zazdrościć prezesom spółek notowanych na giełdzie, ale też wie, że to najpewniej i tak było poza jego zasięgiem. Człowiek bardzo inteligentny przeciwnie – jak najbardziej byłby w stanie to osiągnąć, dlatego kiedy tak się nie dzieje, żal jest większy i bardziej uzasadniony.
Bardzo zdolni nie muszą się tak starać, a to często się mści. Dodając do tego butny charakter i postawę „przecież ja wiem lepiej”, można ostatecznie skończyć gorzej od tych, którzy braki w inteligencji nadrabiali ciężką pracą. Inteligentne dzieciaki nie potrzebują ślęczeć nad książkami, nie doświadczają tylu upokorzeń, bo czegoś nie umieją, a przez to mogą gorzej rozwinąć w sobie takie przymioty jak dyscyplina i wytrwałość, bez których w dorosłym życiu raczej nie osiągnie się sukcesu.
I właśnie przez to, że brakuje im poważnych intelektualnych wyzwań, mogą popaść w nieuzasadnione samozadowolenie, lenistwo, skłonności do prokrastynacji. Widzą bowiem, że nie muszą się specjalnie starać, a i tak wychodzą na tym lepiej, sęk w tym, że owa przewaga działa jedynie do pewnego czasu, i chcąc wdrapać się na szczyt trzeba mieć w zanadrzu więcej niż przynależność do Mensy. Dlatego zdarza się im kończyć mocno poniżej oczekiwań, tak swoich, jak i otoczenia, a życie z łatką straconego talentu nie jest niczym przyjemnym.
Wciąż nie dość wysoko
Ale również wtedy, gdy uda się rozbudzić w sobie należytą motywację oraz pracowitość, człowiek o wysokiej inteligencji może ciągle czuć niedosyt, i to taki deprymujący, bo związany z toksycznym perfekcjonizmem i pracoholizmem. Zawsze da się lepiej. Zawsze konkurencja jest stopień wyżej. Aż oczekiwania stają się po prostu nierealne, nawet dla kogoś tak bardzo obdarzonego łaskami.
Kiedy zaś sukcesy odbiera się niemalże jak porażki, to o szczęście jest naprawdę trudno. Zamiast tego dominuje frustracja, i jeszcze złość na innych, że gratulują, jak gdyby rzeczywiście było czego. Geniusze często bywają wobec siebie nadmiernie krytyczni i mają bardzo wysoko ustawione standardy, dlatego nie czują spełnienia, jakie większość na jego miejscu by odczuwała, i to z naddatkiem – tak można dojść do stanu, gdy „nie zadowalam się byle czym” przechodzi w „nic mnie nie zadowala”.
Nierzadko jest to wina środowiska, w którym ktoś bardzo zdolny i inteligentny dorasta. Doskonale znane są historie genialnych dzieci nadambitnych rodziców. Problemy geniuszy, od których zawsze oczekiwano trafnych, nietuzinkowych rozwiązań. Spełnianie takich wymogów wiąże się z ogromnym wysiłkiem i stresem, a jeśli jeszcze nie można liczyć na żadne wsparcie i zrozumienie, przepis na katastrofę jest gotowy.
Reszta nie dowozi
To wsparcie zawodzi nie tylko na poziomie stawianych oczekiwań, ale i zwykłych międzyludzkich kontaktów. Przy czym nie chodzi o popularny stereotyp, jakoby bardzo inteligentni ludzie nie posiadali odpowiednich kompetencji społecznych – te bowiem zwykle mają, i to nawet lepiej rozwinięte, ponieważ często są doskonałymi obserwatorami i potrafią świetnie przeanalizować zgromadzone dane. Raczej chodzi o jakość socjalizacji, dlatego ciężej znaleźć osoby na właściwym poziomie, w towarzystwie których będzie się można naprawdę dobrze odnaleźć.
I znowu, najczęściej nie chodzi o kwestie takie jak lojalność czy słowność, ale że np. ktoś, na kim można polegać w kryzysach jest zarazem „prostakiem”, nie zna się na operze, nie interesuje się polityką zagraniczną, jedyną jego rozrywką jest piłka nożna i grill. Nie udaje się po prostu złapać porozumienia, nie nadaje się na tych samych falach, rozbieżności intelektualne są zwyczajnie za duże by przymknąć na nie oko. Szczególnie gdy i od siebie wymaga się nieustannego rozwoju.
Bardzo inteligentne osoby mają na ogół wąziutkie grono bliskich znajomych, a bywa, że są zupełnie sami i utrzymują jedynie kontakty na polu zawodowym. Czasem im to przeszkadza, a czasem nie, i często jest to po prostu wybór pomiędzy samotnością a znoszeniem towarzystwa ludzi, z którymi niewiele łączy i którzy straszliwie drażnią. Złości, że reszta nie łapie tak szybko wyrafinowanego dowcipu. Że nie wychwytuje nawiązań. Nie rozumie banalnych zagadnień. Jest – można powiedzieć – zbyt „ociężała umysłowo”.
Będąc wyraźnie ponad otoczenie, nie bardzo wiadomo jak się zachować, bo z jednej strony jest chęć zdobycia aprobaty, a z drugiej chęć bycia sobą, co nierzadko się wyklucza – w szkole raczej nikt nie lubi prymusów, w pracy to samo. Więc albo trzeba zejść kilka poziomów niżej, by zostać „swoim”, albo liczyć się z tym, że deklasacja konkurencji nie zjedna geniuszowi sympatyków.
A czymże jest szczęście?
Najnowsze publikacje pokazują, że z tym nieszczęściem u bardzo inteligentnych osób to chyba niezupełnie jest tak, jak powszechnie się sądzi. Bo po pierwsze – jak zdefiniować szczęście? To nie jest jakaś mierzalna wartość, w dodatku ta sama rzecz jednym szczęście zapewni, innym nie, więc choć prawie każdy będzie umiał stwierdzić, w jakim stanie emocjonalnym się znajduje, to już czynniki na to się składające będą różne. A po drugie, może w ogóle dla kogoś szczęście nie jest podstawowym celem, tylko chce on skoncentrować się na wyzwaniach całkiem innej natury. Po trzecie, geniusze mogą ignorować codzienne drobiazgi sprawiające ludziom przyjemność, za to po zdobyciu swojego Everestu odczuwają satysfakcję, której nie da się z niczym porównać.
Trzymając się zresztą i tych standardowych wskaźników jakości życia, które zwykle utożsamiamy ze szczęściem (rodzina, dom, praca, hobby), w grupie bardzo inteligentnych osób wyniki bynajmniej nie są przygnębiające. Wręcz przeciwnie – najniższy poziom satysfakcji życiowej deklarują osoby najmniej inteligentne, a im bardziej IQ rośnie, tym właśnie większe szanse na zadowolenie z życia. Wynika to z tego, że dzięki wysokiej inteligencji łatwiej mieć dobrą pracę i godziwe zarobki, a za tym idzie mieszkanie w bezpiecznym miejscu, mniejsze ryzyko doświadczenia przemocy, lepszą opiekę medyczną, szerszy dostęp do przeróżnych usług oraz udogodnień. Sama inteligencja tego nie zagwarantuje, ale przynajmniej daje na starcie bonus, o jakim inni mogą tylko pomarzyć. A to wielkie szczęście.
Zostaw komentarz