Główne menu

Dlaczego kobiety tak lubią true crime?

Złoczyńcy zawsze fascynowali. Historie o mordercach, dzieciobójcach, gwałcicielach przyciągały tłumy słuchających, a w epoce druku ludzie z wypiekami na twarzy zaczytywali się w opowieściach mrożących krew w żyłach. Im bardziej zwyrodniały i wyrafinowany w swoich pomysłach był zbrodniarz, tym lepiej. A jak jeszcze nie udawało się go złapać… Był strach, to oczywiste, ale była też fascynacja. A w zasadzie to jest, bo nasze upodobania wcale się pod tym względem nie zmieniły. Seriale, książki, podcasty o true crime biją rekordy popularności. A publicznością są głównie kobiety, które zamiast – zgodnie z powszechnym stereotypem – odprężyć się przy romantycznej historii wolą śledzić dzieje Dahmera i Rozpruwacza z Yorkshire. Skąd się jednak biorą takie upodobania?

Dlaczego kobiety tak lubią true crime?

Fajnie, jak jest strasznie

Od paru lat widać prawdziwy boom na produkcje spod znaku „true crime”. Seryjni zabójcy, morderstwa z miłości, porywanie i gwałcenie młodych dziewcząt, zaszlachtowanie całej rodziny, trzymanie więźniów w lochu, kanibalizm, duszenie noworodków… I to wszystko wydarzyło się naprawdę, choć brzmi nieprawdopodobnie, a skala bestialstwa zaskakuje.

Fascynują zarówno te zbrodnie rozwiązane, jak i historie bez wyjaśnienia. Oczywiście przedstawione z dokładnymi szczegółami. Zdjęcia, autentyczne filmy z miejsca zbrodni? Jeszcze lepiej! Makabryczne detale bynajmniej nie odstraszają – część widzów jest wręcz rozczarowana, gdy ktoś „tylko zabił” i nie stała za tym żadna chora historia. A choć brutalność zdaje się pociągać przede wszystkim mężczyzn, odbiorcami true crime są w większości kobiety. I to ich zainteresowanie nakręca ów segment popkultury, tak że przez cały czas pojawia się coś nowego i soczystego.

To o tyle ciekawe, że ofiarami makabrycznych historii bardzo często są właśnie kobiety. Są zabijane, dręczone, doświadczają przemocy seksualnej, często też ich wyznaniom świat nie wierzył, przez co nawet zdarzało się im popełniać samobójstwa, wydaje się więc, że to wyjątkowo ciężki temat, który do relaksu absolutnie się nie nadaje. A jednak true crime jest właśnie takim odskokiem od rzeczywistości, oglądanym/słuchanym do snu, podczas
sprzątania, jazdy samochodem, w ramach weekendowego leniuchowania. Ale jak można się zrelaksować, słysząc opis ćwiartowania siekierą?

Strach pod kontrolą

Strach jest nieodłączną częścią naszego życia, niezależnie od tego, w jak bezpiecznym i przyjaznym dla ludzi miejscu żyjemy. Zasadniczo to nie lubimy się bać, ale chodzi głównie o sytuacje realnego zagrożenia życia, bo kiedy tego zagrożenia nie ma, odczuwany strach daje przyjemny dreszczyk emocji, wyrzut adrenaliny, pobudzającą ekscytację – czyli emocje pozytywne. I wiadomo, że wydarzenie je wywołujące nie doprowadzi do tragicznych konsekwencji, no co najwyżej oblejemy się ciepłą herbatką podskakując w niespodziewanym momencie.

Po chwili lęku doświadczamy radości, wszak to nie my siedzimy w koszmarnej piwnicy i to nie nas zboczeniec wiezie związaną w bagażniku. W prawdziwym życiu nie zawsze mamy kontrolę nad swoim strachem. Przy true crime jak najbardziej tak – zagrożenie jest wirtualne, a jak się robi już nieprzyjemnie, można przerwać seans albo przewinąć niewygodne fragmenty. Historię przeżywamy po swojemu, wyobrażając sobie, że nas by to pewnie nie spotkało, a jeśli tak, to może zachowałybyśmy się rozsądniej, odważniej. Nie towarzyszą nam
po prostu te same emocje co realnej ofierze, z kolei mając na koncie jakieś traumatyczne doświadczenia, można się pocieszyć, że inni mieli jeszcze gorzej, a ja mimo wszystko wyszłam z tego w całości.

True crime daje kontakt z inną częścią rzeczywistości, z brudnym, parszywym światem, lecz nie jest to ta sama skala doznań co rozmowa twarzą w twarz z ofiarą, bez popkulturowej otoczki i możliwości moderowania przebiegu. W serialu albo podcaście jest prawda, jednak odpowiednio podana, z atrakcyjną otoczką, nieco teatralna, a przez to łatwiejsza do przetrawienia. Bezpośrednia styczność z osobą, która doświadczyła brutalnej pomocy, potrafi
odcisnąć piętno na lata i zostawić wyjątkowo przykre uczucia, podczas gdy po filmie true crime raczej czegoś takiego nie ma, nie w takim wymiarze, bo to w końcu tylko film.

Jak to jest, tak beznamiętnie zabić?

Kobiety dużo rzadziej popełniają zbrodnie, co nie znaczy, że z przemocą nie mają żadnej styczności. W przypadku seryjnych zabójców około 70 procent ofiar to kobiety, a zbrodnie bardzo często mają podtekst seksualny. Kobiety częściej doświadczają przemocy domowej i seksualnej. Są w większym stopniu narażone na porwanie. Jest bardziej prawdopodobne, że to mężczyzna zabije swoją partnerkę niż na odwrót. Dlatego historie spod znaku true crime są w pewnym sensie bliskie, bo choć wolimy myśleć, że nas taki los nie spotka, to gdzieś tam w głębi wiemy, że to jest zawsze jakoś prawdopodobne.

True crime pozwala zrozumieć mechanizm zbrodni. Wejść w głowę złoczyńcy i poznać jego motywy oraz pragnienia. I nie chodzi tylko o zainteresowanie czymś dla nas niepojętym, bo owszem, to na swój sposób fascynujące zagłębić się w świat zwyrodnialca, ale też płynie z tego jakaś nauka. Można się dowiedzieć, jak nie dać się porwać czy zabić. Co robić, by uniknąć najgorszego. Co prowokuje oprawców do czynu. Jak rozmawiać z bandziorem, który nie ma żadnych skrupułów, i jak zwiększyć swoje szanse na ucieczkę z pułapki.

W historiach true crime wiele kobiet odnajduje siebie – widzą, że były w podobnych sytuacjach, poznawały podobnych ludzi, i jak niewiele brakowało do nieszczęścia, co będzie nauczką na przyszłość. A że kobiety od małego są uczone ostrożności, unikania niebezpieczeństw i nieprowokowania losu, true crime może się okazać przydatnym instruktażem i dać poczucie satysfakcji, że najwyraźniej ja jestem mądrzejsza skoro uniknęłam takiego koszmaru.

Coś kuszącego, do fantazjowania

Kobiety statystycznie mają w sobie więcej empatii, przez co mocniej utożsamiają się z ofiarami i bardziej im współczują. Ogromną satysfakcję dają im te opowieści, w których udało się mordercę złapać i przykładnie ukarać, a pamięć o nieszczęśnikach została zachowana – daje to nadzieję, że świat może jednak nie jest aż tak do cna zły i
skorumpowany. Empatia każe też zgłębić temat, poznać przyczyny, co mogłoby w przyszłości uchronić potencjalne ofiary. Wiele miłośniczek true crime zgłasza się na ochotnika do instytucji pomagających ofiarom przestępstw, a niektóre nawet na własną rękę prowadzą śledztwo, licząc że uda się w końcu złapać zwyrodnialca.

Ale nie oszukujmy się, nie zawsze chodzi o rozgryzanie psychologii zabójców czy gwałcicieli. Czasami po prostu oglądanie i słuchanie okropności sprawia przyjemność. Jest bezpieczną metodą na rozładowanie siedzącej w środku agresji i mrocznej strony własnej psychiki, jak gra komputerowa, podczas której można z czystą frajdą, bezkarnie zabijać nazistów albo wredne karły. Zaś podczas oglądania troszkę kibicuje się właśnie złoczyńcy, a nie agentom, którzy próbują go złapać, i nawet nie ofiarom. Dlaczego? Bo kiedy my myślimy
sobie „nienawidzę swojego szefa, mam ochotę go zadźgać nożem” to na myślach się kończy, a Unabomber niezadowolony z otaczającej go rzeczywistości po prostu to robi.

Problemem z true crime jest bowiem to, że często przedstawiają one złoli w pociągający sposób – aktorzy odgrywający seryjnych morderców nierzadko są przystojniejsi niż w rzeczywistości, ich życiu towarzyszy otoczka glamour, pokazuje się ich jako super inteligentnych i wyrafinowanych, podczas gdy tak naprawdę w przeważającej większości nie są oni żadnymi wybitnymi jednostkami, wręcz przeciwnie. Wykreowany wizerunek niebezpiecznie skręca w stronę pociągającego bad boya, bo wprawdzie to śliski typ, serio groźny, ale… troszkę idzie zrozumieć te miłosne listy wysyłane do Mansona czy innego Teda Bundy’ego.

W skrajnych przypadkach przeradza się to w hybristofilię, czyli pociąg seksualny do przestępców. Fanki seryjnych morderców pielgrzymują do miejsc zbrodni, zdarza się im wysyłać pogróżki do prokuratorów skazujących idola, piszą fanfiki z sobą i złoczyńcą w roli głównej, a największym „szczęściarom” udaje się poznać i poślubić bohatera true crime.

Szczęśliwie to tylko ułamek, niemniej komentarze tej normalnej części publiczności również potrafią wbić w osłupienie, i bardzo to przykre, jak z osobników odpowiedzialnych za potworne zbrodnie robi się celebrytów, a krytyka spada na poszkodowanych, bo „sami byli sobie winni”.

    Komentarz ( 1 )

  • Krzysztof

    „W przypadku seryjnych zabójców około 70 procent ofiar to kobiety, a zbrodnie bardzo często mają podtekst seksualny. Kobiety częściej doświadczają przemocy domowej i seksualnej.”
    Poproszę źródło tej informacji. Skąd ta statystyka

Zostaw komentarz

Możesz użyć HTML tagów i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>