Główne menu

Dlaczego myślenie życzeniowe bywa zgubne?

Pozytywne myślenie? Bardzo ważne, bo postawa „i tak się nie uda” często zabija wolę walki i zniechęca do podejmowania kroków ku nowej, lepszej przyszłości. Pytanie tylko, czy nie przeceniamy jego roli w swoim życiu? Nastawienie wiele zmienia, ale nie pomoże w niczym, jeśli za myślami nie nastąpią konkretne czyny. Potrzebujemy bowiem nie tylko śmiałej wizji, ale i planu działania.

A w przypadku myślenia życzeniowego właśnie tych czynów najbardziej brakuje. Wiara w powodzenie bywa niekiedy tak silna, że w zasadzie jakakolwiek aktywność wydaje się zbyteczna. Bierność jest usprawiedliwiona przeczuciem, że „będzie dobrze”. I może doprowadzić to do tak wykrzywionej oceny rzeczywistości, że robi się naprawdę niebezpiecznie.

Nic złego się nie stanie

Lubimy myśleć, że tragedie trzymają się od nas z daleka. Ludzie ciężko chorują, są okradani i bici, tracą pracę, popadają w długi, są zdradzani, giną pod kołami samochodu – każdego dnia dochodzi do takich nieszczęść, ale dotykają one innych, nie mnie, mi pewnie nic złego się nie przytrafi. Oczywiście, są i pesymiści przekonani, że największy syf będzie właśnie ich udziałem, generalnie jednak, ludzie zwykle mają nadzieję, że burza przejdzie bokiem.

Nadzieja ta bywa czasem zgubna. Dlaczego? Bo usilna wiara w pomyślny obrót sprawy może uśpić czujność i zaburzyć postrzeganie świata. Tak strasznie chcemy, by coś poszło po naszej myśli, że zamykamy oczy na fakty – myślenie życzeniowe nie tyle uskrzydla i motywuje, co pozwala się łudzić. Dlatego zderzenie z rzeczywistością jest potem wyjątkowo bolesne, wszak nie tak miało być i skąd w ogóle to kiepskie zakończenie?

myślenie życzeniowe

Niestety, dość ciężko się z tego wyleczyć, bo nawet gdy jest niemal pewne, że nasze marzenie raczej się nie spełni, to coś cichutko w głowie szepcze: to się naprawdę może ziścić. Po prostu, fajnie jest wierzyć, że właśnie mi przypadnie ta jedna szansa na milion. I nie ma w tym niczego złego, dopóki optymizm nie przyćmiewa zdrowego rozsądku – nadmierna wiara w szczęśliwą gwiazdę wielu ludzi zachęca do ryzyka i nieostrożności, a u niektórych złudzenia są na tyle silne, że można mówić o zaburzeniach psychicznych.

Katatymia – co to takiego?

Katatymia nazywana jest potocznie myśleniem życzeniowym, ale te pojęcia nie są tożsame. Myśleniu życzeniowemu ulega każdy, i choć miewa ono niekiedy nieprzyjemne konsekwencje, człowiek wciąż potrafi stanąć oko w oko z faktami, by zweryfikować swój pogląd na dane wydarzenie. Katatymia natomiast zaliczana jest do zaburzeń wymagających leczenia – optymizm jest tak silny, że zupełnie zniekształca rzeczywistość, przez co osąd ludzi oraz ich zachowań jest kompletnie nietrafiony, zgodny jedynie z wewnętrznymi pragnieniami, a nie obiektywną prawdą.

Granica pomiędzy zwykłym myśleniem życzeniowym a katatymią jest bardzo cienka, trudno więc ocenić, czy ktoś po prostu czegoś mocno pragnie, czy też żyje w świecie fantazji, głuchy na rozsądne argumenty. Do takiej osoby ciężko dotrzeć, ponieważ cechuje ją bezkrytyczne podejście do swojej wizji i nawet kiedy wszyscy wokół mówią, że jest inaczej, katatymik nie uznaje opinii innych niż jego własna. Wewnętrzne odczucia oraz chęć, by życie potoczyło się według wymyślonego scenariusza, są jedyną dopuszczalną wersją zdarzeń.

Ten sposób myślenia można zaobserwować na przykład u członków sekty, których nie sposób przekonać do tego, że ich guru jest człowiekiem złym, manipuluje nimi, a zagrożenie, z jakim walczą w ramach swojej wiary, zwyczajnie nie istnieje. U osób obsesyjnie zakochanych, które nie chcą dostrzec, że ich miłość to ułuda, mimo czytelnych dowodów otrzymywanych przy byle okazji. U niektórych śmiertelnie chorych czy skazanych na śmierć.

Czy to jest niebezpieczne?

Biorąc pod uwagę, że nie zawsze wiadomo, co jest jeszcze myśleniem życzeniowym, a co już katatymią, trudno jednoznacznie powiedzieć, że to w każdym przypadku poważne zagrożenie. Tym bardziej, że pod myślenie katatymiczne da się podciągnąć chociażby zabobony – niezłomne przekonanie, że rozsypana sól przynosi pecha, a czerwona wstążeczka chroni przed urokami, nie wpływa jakoś znacząco na stan zdrowia czy jakość życia, przynajmniej dopóki ktoś nie wpadnie na pomysł, by wsadzić dziecko na trzy zdrowaśki do pieca. Katatymia jest także typowa dla małych dzieci, które mają wyjątkowo bujną wyobraźnię i wierzą w Mikołaja, ciasteczkowe potwory i czarownice w szafie – z czego zresztą szybko wyrastają.

Niebezpieczeństwa jednak są. Jeśli mówimy o prawdziwym zaburzeniu, to oznacza ono, że człowiek jest na bakier z faktami i żyje w urojonym świecie, odporny na krytykę i racjonalne wytłumaczenia. Czym zwykle szkodzi tak sobie, jak i otoczeniu – „głosy w głowie” mogą zmusić do zrobienia komuś krzywdy albo chory tak bardzo wierzy w swoją „misję”, że naraża życie własne, rodziny albo obcych ludzi.

Są i takie przypadki, kiedy irracjonalne zachowanie czy też niezachwiana wiara w coś lub kogoś wynikają wprost z głębokich, szczerych uczuć. Weźmy matkę przestępcy – zazwyczaj będzie ona do upadłego bronić oskarżanego syna, ale ciężko orzec, czy to jedynie matczyne pragnienie, by dziecko okazało się niewinne, czy patologiczne wypieranie dowodów świadczących na niekorzyść ukochanej osoby, które można podciągnąć pod zaburzenie psychiczne.

Wierzę, że tak będzie

W myśleniu życzeniowym aż takie zaślepienie nie występuje. Owszem, człowiek trzyma się nierealnych marzeń, unika konfrontacji z rzeczywistością, jednak mimo wszystko rozumie, że świat wygląda troszkę inaczej niż ten wykreowany w głowie. Niewygodną prawdę odsuwa się od siebie, zaprzecza się dowodom, ale rozsądek koniec końców zwycięża – człowiek wreszcie godzi się z tym, że żył złudzeniami, a często przez cały ten czas podświadomie czuł jak sam siebie oszukiwał.

Optymista wierzy, że wyjdzie z raka, i ta wiara go napędza, ale jednocześnie kontynuuje on terapię, słucha zaleceń lekarza, nie odstawia leków. Ktoś marzący o założeniu wielkiej, świetnie prosperującej firmy nie tylko sobie ten sukces wyobraża, ale i działa w jego kierunku. Rozważny podróżnik ma nadzieję na wakacje stulecia, lecz przygotowuje się również na nieprzyjemne niespodzianki. Krótko mówiąc, będzie super, tyle że samymi marzeniami niczego się nie zbuduje, i na wszelki wypadek pomyślimy także o jakimś zabezpieczeniu.

Nie zawsze jednak myślenie życzeniowe ma formę zdrowego optymizmu. Pozytywnie myślący to ludzie czynu, podczas gdy myślenie życzeniowe to często, no właśnie, samo myślenie. Wyobrażanie sobie. Chciejstwo i nic więcej. Jest skupienie na celu i zarazem pomijanie całego procesu, jaki musi nastąpić, aby plan się powiódł. Brakuje refleksji, czy ów plan w ogóle jest w obecnych warunkach wykonalny.

Myślenie życzeniowe tak koncentruje się na wierze i nadziei, że często nie ma już miejsca na realny wysiłek (wystarczy mieć farta), źle ocenia się możliwe zagrożenia (jakoś to będzie), ignoruje się dodatkowe szanse (i bez tego się uda). To dlatego, że myśląc życzeniowo widzi się sukces tu i teraz, można się nim napawać, a prawdziwa praca prowadząca do spełnienia marzeń rzadko kiedy jest równie satysfakcjonująca.

Droga do ludzkich serc

W myśleniu życzeniowym przeważnie istnieje tylko lista „za”, bez tych punkcików „przeciw”. Tak jest wygodniej, dlatego ludzie chętniej wierzą w mniej realne, za to bardzo przyjemne wydarzenia, jak wygrana na loterii – łatwiej kupić los w nadziei na wielką wygraną niż pójść na wymagające szkolenie, które pomoże zmienić pracę na lepiej płatną.

W marzeniach z rzadka pojawia się trud i znój, co chętnie wykorzystują liczni trenerzy rozwoju osobistego, przewodnicy duchowi, mówcy motywacyjni. Ci uczciwie podchodzący do swojej pracy będą zachęcać podopiecznych do konkretnych uczynków, tak by faktycznie wykorzystali oni drzemiący w środku potencjał, ci mniej rzetelni zatrzymają się na sloganach „wystarczy chcieć” i „każdy może osiągnąć sukces”.

W myśleniu życzeniowym jest sporo naiwności i właśnie na tym bazują naciągacze – karmią słuchaczy opowieściami o prostych i skutecznych rozwiązaniach. Obiecują, że w rok da się zarobić milion dolarów, że nagle można mieć szalone powodzenie u płci przeciwnej, że pudełko tabletek pomoże w miesiąc zrzucić 20 kilogramów, że koc za sześć tysięcy złotych uleczy reumatyzm na zawsze. Odpowiadają tymi bajkami na prawdziwe dramaty, dlatego nie powinno dziwić, że ciągle są tacy, co się na to łapią – dokładnie tak działa wishful thinking, cudowne recepty na życiowe bolączki.

Niespełnione osoby często bardziej niż konkretnych rad chcą usłyszeć coś miłego o sobie, dlatego tak przemawia do nich coach obiecujący cuda na kiju: dasz radę, jesteś mądra, jesteś piękna, zasługujesz na najlepsze, możesz wszystko, świat w końcu dostrzeże twoją niezwykłość. Te kiepskie motywacyjne porady odwołują się głównie do emocji, do wewnętrznej siły, ukrytej męskości/kobiecości, a wskazówki są mgliste, zbyt ogólne i zbyt uniwersalne, ale to działa, bo myśląc życzeniowo naprawdę się wierzy, że dobro nastanie wyłącznie dlatego, że takie jest nasze pragnienie.

Myślenie to za mało

Znane są porady dotyczące wizualizacji własnej przyszłości, na zasadzie – chcesz być bogata, to myśl o sobie w takich kategoriach, próbuj żyć jak milionerka, aż w końcu tak się stanie. Cóż, rzeczywistość jest bardziej wymagająca i same fantazje nie wystarczą, by pieniądze pojawiły się na koncie, przez co bierni marzyciele kończą zwykle sfrustrowani i rozczarowani, bo liczyli na zupełnie inny finał. Co gorsza, często nie rozumieją, dlaczego tak się stało, gdyż są przekonani, że uśmiech losu zwyczajnie się im należał, przecież są dobrymi ludźmi i niczego im nie brakuje.

Pomarzyć dobra rzecz, ale tkwić wiecznie w świecie fantazji to nie jest dobre rozwiązanie, no chyba że komuś nic więcej do szczęścia nie jest potrzebne. Jeśli jednak ma się nadzieję na realne zmiany, nie da się ich wprowadzić samym tylko oczekiwaniem na przychylność losu. Niestety, nie każdy umie się uwolnić z tej pułapki, bo myślenie życzeniowe jest bardziej komfortowe od mierzenia się z własnymi słabościami i przeszkodami na drodze do celu – rojenia o wygranej w zdrapce są mniej stresujące niż rozmowa z szefem o podwyżce czy próba rozkręcenia własnego interesu, a leżenie w łóżku i marzenie o smukłych udach nie męczy jak robienie pajacyków.

W marzeniach jest więcej magii, a mniej strachu i niepowodzeń, co może się srogo zemścić. Mogę żyć nadzieją, że choroby się mnie nie imają, i nie chodzić do lekarza mimo jasnych sygnałów, że powinnam. Nie otworzę pisma z banku, łudząc się, że pewnie to nic takiego. Udam, że wymowne milczenie męża o niczym nie świadczy, bo rozmowa z nim kazałaby się zmierzyć z poważnymi problemami. A fantazje nie bolą.

    Komentarz ( 1 )

  • jotka

    Udawanie , odsuwanie problemów, koloryzowanie moze działać na chwile, ale rzeczywistość i tak nas dopadnie…

Zostaw komentarz

Możesz użyć HTML tagów i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>