Główne menu

Dlaczego nagły uśmiech losu potrafi zniszczyć człowieka?

Nie każdemu powodzi się w życiu, dla mnóstwa ludzi nowy dzień to po prostu kolejna nierówna walka o byt. Większość, jeśli nie wszystkie te kłopoty dałoby się rozwiązać, gdyby tylko los zechciał się do człowieka uśmiechnąć. Dać to, na czym tak bardzo zależy, czego po prostu potrzeba do przeżycia. I czasem faktycznie dokładnie tak się dzieje.

Czy ów szczęśliwiec wiedzie od tej pory wygodny, przyjemny żywot? Czasem tak, ale zaskakująco często uśmiech fortuny staje się przyczyną smutnego upadku. Rzeczywistość się zmienia, ale niekoniecznie na lepsze, stare problemy ustąpiły miejsca nowym, miało być jak na kolorowym teledysku, a wyszedł prawdziwy dramat. Dlaczego? Jak można było dopuścić do zmarnowania takiej szansy?

Za szybko, za dużo

Kto nie myślał o tym, jak fajnie byłoby trafić szóstkę w lotka, spłacić długi, wykupić pół galerii handlowej, wyruszyć w rejs dookoła świata luksusowym jachtem, zamieszkać w willi z basenem, wymienić klepanego rzęcha na nowiutkie, błyszczące auto? To piękna i kusząca wizja, ale gdy stanie się faktem, skutki bywają opłakane, bo zbyt często ludzie przeceniają wartość nagłego uśmiechu losu.

nagły uśmiech losu

Dla kogoś biednego milion złotych to niewyobrażalna kupa forsy, za którą pewnie można żyć jak panisko aż do śmierci. W rzeczywistości wystarcza to na ładny domek w dobrej lokalizacji i średniej klasy auto, jakieś drobniaki na zakupy, trochę oszczędności i trochę środków na inwestycję – standard życia bez wątpienia się poprawia i można wreszcie kłaść się spać ze spokojem w sercu, ale tylko wtedy, gdy do owej zmiany losu podchodzi się z rozsądkiem.

A jego właśnie w wielu przypadkach brakuje. Niespodziewany dopływ dużej gotówki kompletnie zmienia perspektywę i u niejednego szczęśliwca rozum się wyłącza. Przecież już nie trzeba się liczyć z groszem, prawda? I kto właśnie tak pojmuje nową rzeczywistość, dość szybko się przekona, że nawet kilkadziesiąt milionów da się roztrwonić na głupoty i zostać po wszystkim ze złotówką na koncie – historia zna całkiem wiele takich przypadków.

Apetyt rośnie w miarę jedzenia

Nadwyżka finansowa w wielu ludziach budzi strasznie niezdrowe emocje. Łatwo zrozumieć, że kto przez całe życie musiał sobie wszystkiego odmawiać, chce teraz pobawić się w Blake’a Carringtona, rzecz w tym, jak łatwo ta zabawa może się wymknąć spod kontroli. Zarządzanie wielkimi pieniędzmi wbrew pozorom nie jest dziecinnie proste, a okazały majątek to nie studnia bez dna – kto nie kontroluje swoich wydatków, lecz ma gest i żyje na wysokiej stopie, wierząc, że na każdą zachciankę teraz stać, długo nie nacieszy się wygranymi milionami.

Majątek w niebezpieczny sposób podsyca apetyt. Wcześniej do szczęścia wystarczyłyby trzy pokoje blisko centrum, teraz chciałoby się mieć rezydencję w prestiżowej dzielnicy, a w garażu przynajmniej Astona Martina. Z taką kwotą na koncie głupio dalej kupować buty na wyprzedaży, a bułki w Biedronce. Zamiast wczasów nad Bałtykiem są wycieczki do Ameryki Południowej i weekendy w pięciogwiazdkowych hotelach. Oczywiście, trochę radości jak najbardziej się należy, nie każdy jednak pamięta, że wszystkie takie wydatki systematycznie uszczuplają konto, a rzucenie pracy i życie jak utracjusz prędzej czy później kończy się bardzo zimnym prysznicem. Podobnie jak nieprzemyślane próby powiększenia fortuny – ryzykowne inwestycje, hazard, kredyty.

Konkretny model życia związany z bogactwem jest tak silnie zakorzeniony w naszych głowach, że nawet jeśli ktoś sam z siebie mógłby oprzeć się pokusie, otoczenie pewnie mu na to nie pozwoli. Bo nie każdy zniesie docinki, że tyle kasy, a on dalej jeździ wysłużonym Oplem, zbiera punkty w Kauflandzie i strzyże się u pani Halinki na osiedlu. Co za sknerstwo, jak też los mógł się uśmiechnąć do kogoś takiego pokroju?

Co gorsza, fortuna nie za dobrze wpływa na stosunki międzyludzkie. Para, która wcześniej borykała się z finansowymi trudnościami, teraz kłóci się o to ile wydać, na co, i czy wydawać w ogóle. Nagle pojawia się dawno niewidziana rodzina oraz „przyjaciele”, a każdy z nich liczy na swój kawałeczek tortu – niezależnie ile im dasz, zawsze będzie za mało, a jak nie dasz wcale to się obrażą i jeszcze mogą zrobić krzywdę, co także się zdarzało.

Dlaczego szczęście przestało cieszyć?

Krótko mówiąc, na wielkie pieniądze trzeba być przygotowanym albo mieć takie doświadczenie życiowe, które pomoże z tym wyzwaniem się uporać – bo to naprawdę jest wyzwanie. Dodatkowym utrudnieniem jest idąca za majątkiem sława i tutaj dramatycznych przykładów jest jeszcze więcej. Genialni sportowcy, aktorki, piosenkarze, modelki, którzy niemal z dnia na dzień osiągnęli gigantyczny sukces i zaczęli zarabiać miliony, nie zawsze są w stanie udźwignąć ten ciężar, zwłaszcza gdy wielka popularność przyszła w bardzo młodym wieku.

Status celebryty, półboga niemalże, nieraz ostro miesza w głowie, łatwo stać się niewolnikiem swojej sławy, pieniędzy, fanów, wysokiej pozycji. Niekiedy nawet nie z własnej winy, to po prostu jest wymuszone szczególnym statusem – gwiazda poza strzeżoną willą jest zbyt często nagabywana przez natrętnych wielbicieli, więc musi się izolować, oczekuje się od niej zawsze perfekcyjnego wyglądu i określonego zachowania, a to wszystko nie pozostaje bez wpływu na psychikę. Wielu znanych ludzi jest przez to oderwanych od rzeczywistości, otaczani są przez fałszywych przyjaciół i nieuczciwych doradców, zżera ich strach przed publiczną krytyką i ból wywołany brakiem zrozumienia, co jest idealną pożywką dla nałogów i zaburzeń psychicznych. Taka cena zwycięstwa.

Do tego dochodzi również to wyjątkowe uniesienie. Wygranej czy spektakularnym sukcesom towarzyszy euforia, niesamowite i bardzo gwałtowne emocje, te pierwsze chwile są niczym spacer po raju. Ale to prędko mija, staje się oczywistością, kolejny zakup drogiego gadżetu już nie upaja, a tysięczny fan proszący o autograf trochę drażni. Odżywają więc ambicje oraz pragnienia, by znowu doświadczyć tej ekscytacji, znaleźć równie silne podniety.

Bo wizja spełnionego człowieka jest właśnie taka – on ciągle się uśmiecha, żyje na pełnych obrotach, jest beztroski i pozytywnie nastawiony. A w realnym życiu nie jest wcale aż tak intensywnie, są i ciemne strony sukcesu, i gorsze dni, szarzyzna nie do końca zniknęła, co to psuje humor, bo liczyło się przecież na niekończącą się imprezę jak na zdjęciach z Instagrama.

Awans początkiem klęski

Zaszkodzić może nie tylko wygrana na loterii czy światowa kariera, ale też osiągnięcia mniejszego kalibru, tyle że równie nagłe i niespodziewane, jak choćby świetnie płatne, prestiżowe stanowisko w uznanej firmie. Kiedy taki triumf przychodzi za wcześnie, awans może uderzyć do głowy. Jest pokusa, by odbić sobie upokorzenia z przeszłości, gdy koledzy śmiali się z niemodnych tenisówek, starego komputera i kanapek z najtańszym serkiem topionym. I kiełkuje w głowie taka myśl, że od teraz można się zaliczać do grona „lepszych ludzi”.

Najprościej mówiąc, do dobrego człowiek wyjątkowo szybko się przyzwyczaja. Niepostrzeżenie zmieniają się nawyki finansowe – po dużej podwyżce często następuje przeprowadzka do większego mieszkania, kupuje się ubrania oraz kosmetyki z wyższej półki, chodzi się do droższych restauracji, ma się kosztowniejsze hobby. I paradoksalnie, imponujące zarobki czasem oznaczają poważniejsze trudności finansowe niż w okresie, kiedy żyło się od pierwszego do pierwszego, ponieważ niedostatek zmuszał do dyscypliny i rozwagi.

Zwykle też pojawia się przekonanie, że ta zmiana jest wieczna i nie wymaga żadnych dodatkowych starań, tymczasem awans z reguły wiąże się z większą odpowiedzialnością, ostrzejszą rywalizacją i koniecznością stałego potwierdzania własnej użyteczności. A bardzo ciężko dotrzymać tempa kolegom, jeśli nie wzięło się pod uwagę nowych obowiązków i na dokładkę zraziło się do siebie ludzi, którzy teraz mogliby pomóc, ale zbyt pochopnie zostali uznani za zbytecznych.

Nieplanowana samotność

Nagły awans zawodowy bądź społeczny bywa zgubny dla tych, którzy pełni kompleksów zawsze chcieli odciąć się od „nizin” i zyskać akceptację „wyższej klasy”. Gdy to się udaje, wielu pali za sobą mosty, szydząc z tych, co wczoraj byli jeszcze przyjaciółmi. Samoocena rośnie, ale wraz z nią także nieuprawnione poczucie lepszości. Krytykuje się bez litości słabszych, biednych, mniej inteligentnych – ja dałam radę, oni też by mogli, gdyby tylko ruszyli cztery litery zamiast czekać na gotowe. To nie budzi sympatii, a nowe towarzystwo niekoniecznie uzna debiutantów za swoich.

Mimo skoku w górę często czują oni, że wciąż nie pasują do lepszego towarzystwa. A jeśli pasują, to nierzadko muszą za to słono zapłacić – na szczycie obowiązują nieco zasady i kto chce się na nim utrzymać, musi wchodzić w układy i układziki, przymykać oko na podłostki uprzywilejowanych znajomych, przyzwyczaić do bezwzględności. Trzeba się dopasować albo wrócić do starego bagienka.

Niby ma się pojęcie o tym, że życie „na górze” to nie bajka, ale jednak trochę łudzimy, że tak właśnie ono wygląda. Realia okazują się zazwyczaj mniej sympatyczne, a za niewątpliwymi korzyściami ciągną się nowe zagrożenia i nowe trudności. Ktoś wychowany w slumsach nie zawsze odnajdzie się w dobrym towarzystwie, bo po prostu nie zrozumie jego zasad. Płotka, która bez odpowiedniego przygotowania trafi do świata rekinów biznesu, może szybko zostać przez nich zjedzona. Związek z osobą, która wydawała się totalnie poza naszym zasięgiem, na bank uruchomi złe języki, które mogą nawet doprowadzić do rozstania.

Szczęśliwsi na dorobku?

Uśmiech losu często będzie w oczach postronnych świadków niezasłużoną nagrodą. Komuś po prostu spadło coś z nieba, trafiło się jak ślepej kurze ziarno, bez najmniejszego wysiłku, bez trudu, niesprawiedliwie. To rodzi zazdrość, pogardę, wrogie nastawienie, ciężko o przyjazną, szczerą duszę, która wskaże właściwy kierunek – dlatego dla wielu ludzi niespodziewany uśmiech losu staje się niczym innym jak przekleństwem.

Sukces na ogół smakuje lepiej i jest rozsądniej konsumowany, gdy pracuje się na niego długo i z mozołem. Owoce ciężkiej pracy bardziej się szanuje, jest mniejsza skłonność do trwonienia pieniędzy i rzadziej się twierdzi, że się pozjadało wszystkie rozumy – wyboista droga uczy pokory i wyrozumiałości. Oczywiście, nie zawsze nagła poprawa statusu odbiera rozum i psuje, praktyka pokazuje jednak, że ludzie generalnie lepiej radzą sobie wtedy, gdy zmiana jest stopniowa, bardziej naturalna, a dary losu odpowiednio skromne – statystycznie, więcej rozsądku wykazują osoby, które wygrały np. 10 tys. złotych, niż te, którym trafiło się od razu pół miliona lub więcej.

Nie bez znaczenia są też ludzie wokół, zwłaszcza gdy chodzi o młodych – potrzebny jest ktoś życzliwy, kto umie poskromić hedonistyczne zapędy, sprowadzić na ziemię, jeśli sodówka odbije, szczerze coś doradzić. Nagły sukces wymaga po prostu twardego stąpania po ziemi. Można się cieszyć, ale trzeba też używać mózgu i wykazywać się empatią. A przede wszystkim, nie definiować siebie wyłącznie przez poprawę statusu – bardzo smutne jest to przeświadczenie, dotykające mnóstwa osób, że bez tych pieniędzy, bez efektownych gadżetów i eleganckiej wizytówki byłoby się zupełnie bezwartościowym człowiekiem.

    2 komentarze

  • Magdalena Szymańska

    Zbyt dużo szczęścia naraz potrafi przytłoczyć 🙂 Mnie się jednak to jeszcze nie zdarzyło!

  • Bohomazing

    Czasem odnoszę wrażenie, że spektakularny sukces daje dużo więcej radości w marzeniach, niż w realnym życiu… Ludziom wydaje się, że gdy osiągną upragniony cel, życie stanie się niekończącą się sielanką, niestety skutki uboczne potrafią dać w kość.

Zostaw komentarz

Możesz użyć HTML tagów i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>