Główne menu

Dlaczego nienawidzimy swojej pracy?

Najgorszy dzień tygodnia? Poniedziałek, bez dwóch zdań. Dlaczego? Bo znowu trzeba iść do roboty. I od razu zaczyna się odliczanie: byle do kolejnego piątku, do następnego długiego weekendu, świąt, urlopu, czegokolwiek, co tylko pozwoli oderwać się od pracowniczego reżimu.

Ludzie aż tacy leniwi? Chcieliby mieć wszystko za darmo? Niezupełnie. Niechęć, a niekiedy wręcz nienawiść do pracy często wynika stąd, że nie daje ona tego, co w założeniu powinna. Nie, ona wielokrotnie jest przyczyną stresu, nałogów, osobistych dramatów, i nawet gdy zapewnia pieniądze na przeżycie, dla milionów ludzi dźwięk budzika brzmi niczym sygnał wymarszu na katorgę. Dlaczego tak się dzieje?

Praca się nie opłaca

Nie ma już latyfundiów, nie ma folwarków, każdy teoretycznie jest panem własnego losu. Można wybrać taki zawód, który wydaje się najciekawszy. Z nielubianej pracy wolno odejść. Umowa to nie cyrograf. Nie powinno więc być problemów, prawda? A jednak one są. I to naprawdę poważne.

Według różnych szacunków, nawet połowa pracowników nienawidzi swojej pracy. Nie to, że są zmęczeni czy brakuje im motywacji. Oni po prostu swojej pracy serdecznie nie znoszą. Cierpią, gdy muszą rano zwlec się z łóżka i pojechać do firmy. Robią tam swoje, odmierzając w myślach minuty pozostałe do wyjścia.

Trudno znaleźć towarzystwo, w którym nikt nie narzeka na swoją pracę. W wielu kręgach to numer jeden prawie wszystkich rozmów, a weekendowe osuszanie buteleczki to często odreagowanie zakończonych właśnie dni pracy i próba zresetowania sobie mózgu przed kolejnym tygodniem. Narzeka się na wszystko: zaległe pensje, zero dodatku za nadgodziny, durnego szefa, kolegę donosiciela, upokarzające zgłaszanie przerwy ‘na siku’. Los swojej firmy ma się w głębokim poważaniu, nie czuje się z nią żadnej więzi, w wykonywanie obowiązków angażuje się tylko tyle energii, ile jest niezbędne. Im dłużej trwa taka „kariera”, tym boleśniejsze jej konsekwencje – frustrująca praca może doprowadzić do alkoholizmu, rozwodu, depresji, zawału.

Czynnik finansowy to oczywiście najprostsze wytłumaczenie, pierwsze co przychodzi do głowy. Nawet w krajach bogatych, wysoko rozwiniętych, nie brak ludzi żyjących od pierwszego do pierwszego z ołówkiem w dłoni, a ciężko kochać swoje zajęcie, gdy po miesiącu harówki nie starcza na czynsz i jedzenie. Tym ciężej, gdy obok widzi się ludzi sytych ponad miarę.

Podziękuj, że pracujesz

Tyle że sytość wcale nie jest gwarancją zawodowej satysfakcji. Jest masa osób, które nie trzęsą się nad każdą wydaną złotówką, a i tak idą do roboty jak na ścięcie. Praca bowiem nie daje im upragnionego spokoju, a na to się przecież liczy – masz zajęcie, wykonujesz je sumiennie i dzięki temu nie musisz się martwić o przyszłość. Dla wielu pracowników realia są zupełnie inne, nie mogą oni liczyć na żadną zawodową stabilność, ciągle drżą o przedłużenie umowy, boją się robić jakieś śmielsze plany na kilka lat do przodu, bo nie wiadomo, co jutro przyniesie. Ta niepewność losu bywa gorsza od miernych zarobków, bo czasami lepiej mieć przeciętną pensję i świadomość, że nikt z dnia na dzień na bruk nie wyrzuci, niż trafić do firmy, która potrafi dobrze zapłacić, ale prawa pracownicze uważa za wymysł opętanych marksistów.

Kiepskie relacje z pracodawcą to kolejny powód, dla którego nie znosi się swojej pracy. Niektórzy szefowie są niczym XIX-wieczni wyzyskiwacze, wiecznie im mało, stawiają nierealne wymagania, uważają swoich pracowników za własność, a danie im pracy jest aktem łaski, a nie umową o świadczenie określonych usług. Nie zarządzają ludźmi, rządzą nimi jak niewolnikami. Kultura pracy pozostawia wiele do życzenia, to częściej układ pan – chłop pańszczyźniany niż szef – pracownik.

„Na twoje miejsce jest dziesięciu chętnych” – to już zdanie-symbol. Pracownicy są zbyt wymagający? Sięga się po outsourcing, pracowników z Ukrainy bądź Pakistanu. Nie można liczyć na pochwałę za dobrze wykonaną pracę, za to na pretensje szef zawsze znajdzie czas i energię. Kiedy trzeba ciąć koszty dotyka to zawsze szaraczków, szefostwo raczej nie odbierze sobie funduszu na służbowe samochody, nie kupi zestawu z Ikei zamiast dębowych mebli, za ostatni globalny kryzys zapłacili przede wszystkim zwykli ludzie, a nie sprawcy. Do tego awanse po znajomości i dzieci ważnych person, za które trzeba odwalać czarną robotę. Praca nie jest odskocznią do lepszego życia, bo bez względu na włożony wysiłek, ciągle stoi się w miejscu, a do tego jeszcze traci się własną godność. W takich warunkach trudno o optymizm.

Dla rodziny, której już nie ma

Zawodowy sukces oczywiście jest możliwy, ale jego cena zazwyczaj jest bardzo wysoka. Dla większości ludzi praca jest ważna, ale jednocześnie przyznają oni, że poświęca się jej zdecydowanie za dużo czasu. Jak chcesz zrobić prawdziwą karierę, to musisz się pracy oddać bezgranicznie, nie ma miejsca na półśrodki. Do tego ogromna presja, natłok obowiązków i oczekiwanie, że wydajność będzie zawsze jak u przodownika pracy. Nie wolno sobie pozwolić na jeden głębszy oddech.

Niektóre firmy przypominają pod tym względem jakieś dziwne sekty – obcy ludzie nazywani są „rodziną”, muszą się zintegrować na siłę, firma jest bezdyskusyjnym numerem jeden i to jej należy podporządkować dosłownie wszystko. Samopoczucie pracowników ma niewielkie znaczenie. Firma nie liczy się z ich prywatnymi planami, jak coś wyskoczyło, to trzeba zrobić. A że wyskakuje bez przerwy… Największe pochwały zbierają ci, którzy na urlopie nie byli od dziesięciu lat i mają w biurze garnitury na zmianę, bo jak się zasiedzą nad papierami to już im się nie opłaca wracać do domu. W cenie są kobiety, które ani myślą o ciąży, a jeśli się na nią zdecydują, to pracują nawet na szpitalnym łóżku.

Jak przy takim trybie pracy utrzymać związek? Z partnerem widzi się przecież tylko od święta, wiecznie nie ma czasu ani sił na wspólną kolację, seks, krótki wypad za miasto. Dzieci? Można mówić o szczęściu, gdy da się je ucałować zanim położą się spać. Wolne chwile w domu też wypełnia praca, bo ciągle jakieś zaległości, które nie mogą poczekać do jutra. Nie ma czasu na relaks, drobne przyjemności, chwile z bliskimi.

A największą ironią losu jest to, że poświęcenie pracy nierzadko jest właśnie po to, by rodzinie żyło się lepiej. Ale że pieniądze nie są w stanie załatwić wszystkiego, z czasem człowiek sukcesu staje się dla dzieci wyłącznie żywym bankomatem, a dla życiowego partnera obcą osobą. I tak praca, która kiedyś była źródłem wielkiej dumy, nagle traci całą swoją wartość.

Po co ja to robię?

Stąd blisko do kolejnego punktu – czy moja praca w ogóle ma sens? I to jest dzisiaj jedną z największych bolączek ludzi pracy. Myślą o tym ci, którzy oddali się karierze kosztem swoich bliskich, oraz ci, którzy tak po prostu nie dostrzegają sensu w tym co robią. Frustracja narasta, bo widać, że jest się tylko marnym trybikiem w maszynie. Nie ma się realnego wpływu na kształtowanie świata, wykonuje się jedynie rozkazy, które w dodatku bywają zupełnie idiotyczne.

Okazuje się, że kiepska praca wcale nie jest taką najgorszą opcją. Pewnie, sprzątanie ulic to nie jest szczyt marzeń, kokosów się na tym nie zbije, ale przynajmniej można się pocieszać, że to praca autentycznie użyteczna. Co jednak, gdy praca nie pociąga za sobą wielkich pieniędzy, sukcesy też są jakieś takie nijakie i na dobitkę ma się niemal pewność, że to zajęcie, które społeczeństwu nie przynosi żadnej korzyści? Takie przelewanie z pustego w próżne. Amerykanie już mają na to nazwę: bullshit job. Praca jałowa, bez sensu, zbędna.

A skoro bez sensu, to nie ma motywacji, by wejść na wyższe obroty. Praca bez serca to praca wolniejsza, mniej dokładna, mniej wydajna, krótko mówiąc – gorsza. Nie skutkuje więc podwyżką pensji czy awansem, co z kolei jeszcze bardziej pogłębia frustrację.

Końca nie widać

Na bezsensowne zajęcia najczęściej skarżą się pracownicy szeroko rozumianego marketingu, sprzedaży, administracji, czasami dotyka to także ludzi związanych z kulturą i sztuką. Bardzo często to poczucie idzie w parze z ogólnym postrzeganiem jakichś zawodów – przykładowo, telemarketerzy notorycznie obrywają za swoje upierdliwe telefony, dlatego prędzej dochodzą do wniosku, że robią coś bezużytecznego. W przeciwieństwie do strażaka, który po pracy będzie raczej zmęczony niż sfrustrowany, i nie usłyszy, że straż pożarną należy zaorać, bo to nikomu niepotrzebne.

Faktem jest, że wiele tzw. bullshit jobs mogłoby zniknąć z rynku i świat by po nich nie zapłakał, pewnie nawet by nie zauważył ich nieobecności, tyle że ocena nieprzydatności danego zajęcia zwykle jest bardzo subiektywna i nie do końca pokrywa się z prawdą. Czasami praca wydaje się głupia, bo jest zbyt mocno wyspecjalizowana, przez co nie widzi się jej efektu końcowego. Kiedyś rzemieślnik zajmował się niemal całym procesem twórczym, dzisiaj pracownik ma swój wąski wycinek, dlatego trudno mu się utożsamić z produktem finalnym, nie czuje on po prostu, że to jego dzieło. Co gorsza, ta specjalizacja przeważnie oznacza powtarzalne, nudne czynności. Znowu, jeden z tysiąca jednakowych trybików.

Kiedy zaś widzi się owoce swojej pracy, to, że ktoś ma z niej realny pożytek, podejście do kariery zawodowej jest na ogół zupełnie inne. Świetnie jest to pokazane w filmie „Chciwość”, gdy jeden z bankierów, dobrze zarabiający, ma dość swojej roboty i uważa ją za małowartościową, i wspomina poprzednie zajęcie, jak budował mosty, które tylu ludziom ułatwiły codzienne życie. Właśnie taki konkretny, namacalny efekt pracy jest dla wielu ludzi równie ważny jak kwota przelewana co miesiąc na konto.

Rozdmuchane ambicje

Inną ważną kwestią jest to, co reszta ludzi o danej pracy pomyśli. Kariera zawodowa jest jednym z najważniejszych wyznaczników wartości człowieka, bo jakie pytanie pada, gdy ludzie się poznają? Oczywiście „czym się zajmujesz?”. A głupio tak powiedzieć, że niczym szczególnym. Stąd te wymyślne nazwy stanowisk, choć nie kryje się za nimi żadna fascynująca i odpowiedzialna robota. I dlatego też, gdy nie ma się o swojej pracy niczego ciekawego do powiedzenia, samoocena dramatycznie się kurczy.

Ludzie w większości lubią być chwaleni, szanowani i doceniani. Gdy ich zajęcie nie znajduje uznania wśród innych, nierzadko przestają lubić swoją pracę i zaczynają się jej wstydzić. Nienawidzą jej, bo nie mają czym zaimponować. Podobnie jest zresztą i wtedy, gdy wybiera się ścieżkę zawodową kojarzoną z prestiżem, choć kompletnie nie mieści się ona w kręgu osobistych zainteresowań – tu szacunek ludzi wprawdzie jest, ale gdy robi się coś głównie pod publiczkę, to szybko zaczyna się do tego czegoś czuć co najmniej niechęć. I praca staje się torturą.

Swoje na sumieniu ma też system edukacji i rozbudzone przez niego aspiracje. Fajnie, że dziś każdy może iść na studia, ale nie czarujmy się, na szczycie wszyscy się nie zmieszczą. Mnóstwo ludzi pcha się na modne kierunki, tworząc nadpodaż absolwentów na rynku, a że po ekonomii nie każdy zostanie dyrektorem banku, spada się do pracy poniżej kwalifikacji, z czego trudno być zadowolonym. Ale zewsząd słychać, jak to możesz pracować i spełniać swoje marzenia jednocześnie, a jeśli tak się nie dzieje… no cóż, pewnie jesteś nieudacznikiem albo leniem bez ambicji. Zwyczajna praca nie jest już zwyczajna, jest beznadziejna. Normalne zajęcia stają się synonimem porażki.

Nienawiść do pracy napędzają właśnie takie motywujące hasła, z których wynika, że dobry pracownik codziennie robi niezwykłe rzeczy, nie ma obowiązków tylko fantastyczne wyzwania, spotykają go filmowe przygody, bez przerwy poznaje cudownych ludzi, no słowem dzień cały jedzie na jakimś haju, nie ma czasu na nudę i zniechęcenie. Może gdyby przyjęło się do wiadomości, że pochwały i sukcesy to nie chleb powszedni, byłoby trochę łatwiej?

    9 komentarzy

  • Magdalena Szymańska

    Mam to szczęście, że lubię swoją pracę, idę do niej chętnie 🙂

    • Sławomir

      Pani Magdaleno to niesamowite. Jeszcze nie spotkałem nikogo, kto by powiedział, że lubi swoją pracę. Boże, oddałbym prawie wszystko, żeby móc powiedzieć, że: „lubię swoją pracę”. Tymczasem ja jej nienawidzę, zbiera mi się na wymioty, kiedy rano odbijam kartę w zakładzie.

  • Tadeusz

    Po 44 latach kariery zawodowej mam szczerze dość pracy, marzę o emeryturze! 🙂

  • jotka

    Pracę jako taką , jej sens można lubić, czasem nie trawi sie różnych dodatków do pracy, ale bywa też tak, że po bardzo wielu latach pracy zawodowej, chciałoby sie już robić co innego lub nic nie robić:-)
    To sie chyba nazywa zmęczenie materiału…

  • Ania

    To ja jestem inna bo lubię swoja pracę i z wielka przyjemnością do niej chodzę 🙂

  • Martyna

    Trzeba lubić swoją pracę i mieć w niej fajnych, dobrych ludzi.. Wtedy wszystko będzie okej. 🙂 Oczywiście dochodzi też kwestia finansowa – a ona często jest poza naszą decyzją..

  • Lucyna

    Nie lubię pracy, ale z czegoś trzeba żyć. Nie lubiłam przedszkola, szkoły. Od dziecka o emeryturze marzyłam. Nie mam dzieci, bo uważam, ze życie to ogromny ciężar, Nie chciałam nikogo nim obarczać. Mam jeszcze 16 lat do psiej emerytury, jak mnie wcześniej rak nie zeżre.

    • Hmmmmmm

      Ja bardzo lubiłam woją pracę, ale mimo wieloletniego doświadczenia, predyspozycji i pasji zawodu musiałam ustąpić tym, którzy mają odpowiednie znajomości. Jak się okazuje kwalifikacje, rzetelności, sumienność, pracowitość to za mało. Bardzo ciężko przeżyłam odejście stamtąd, nie mogłam się z tą niesprawiedliwością pogodzić, tym bardziej, że byłam właściwą osobą na właściwym miejscu Wmawiałam sobie, że w nowym miejscu zatrudnienia też będzie w porządku, ale to nie prawda. Tęsknię za pracą w zawodzie, po to skończyłam ciężkie studia i latami zbierałam różnorakie doświadczenie, żeby móc docelowo wykonywać taka, a nie inną pracę. Życie już nie raz udowodniło mi, że na nic nie mam wpływu i w większości sytuacji jestem całkowicie bezsilna.

  • Aneta

    Nie lubiłam swojej pracy, i nie ze względu na ludzi. Chodziło o to, że nie wiem ile dadałam od siebie zawsze było tak samo (finansowo też). Teraz sama sobie jestem sternikiem i kapitanem. Więcej „włożę” to więcej mam. A tak naprawdę najbardziej satysfakcje daje fakt że robię wszystko dla siebie. Nie dla kogoś. Mam co mam ale tylko dlatego że to JA tak postanowiłam. Fakt że ktoś mi pomógł (mąż najbardziej i najwięcej i zawsze mam jego wsparcie) bo na starcie nie jest lekko. Jedno wiem na pewno, warto się odważyć. Nawet jak na początku są łzy, to są moje łzy i moje kłopoty ale i sukcesy.

Zostaw komentarz

Możesz użyć HTML tagów i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>