Dlaczego potrzebujemy akceptacji?
Odrzucenie przez grupę boli. Odtrącenie przez bliskich boli jeszcze mocniej. Jest to po prostu strasznie przykre, gdy osoby, na których opinii bardzo zależy, nie potrafią nas zaakceptować. Ignorują nasze potrzeby, wyśmiewają marzenia, mają niemal zerową tolerancję na nasze przywary.
Co gorsza, przywarami są dla nich rzeczy, które nam wydają się zupełnie normalne, naturalne, będące częścią osobowości. Słowem – każdy powinien być sobą, ale gdy rzeczywiście jest, to nagle robi się z tego problem. Czy jednak warto w takiej sytuacji walczyć o czyjeś uznanie?
Godzimy się na wszystko?
Akceptować znaczy zgadzać się. W kontaktach międzyludzkich to przyjmowanie kogoś z całym dobrodziejstwem inwentarza, no chyba że chodzi o rzeczy naprawdę skandaliczne, wszak akceptacja nie powinna być ślepa. To raczej uznanie, że nikt nie jest idealny, ma wady, jakieś niedociągnięcia, czasami mu nie wychodzi. Akceptując kogoś, nie osądzasz go za wszystko, nie rozliczasz bezwzględnie za nieuniknione, życiowe wpadki czy „odstępstwa od normy”.
Czasem kryje się w tym słowie pułapka, że to nic innego jak spoczywanie na laurach, przyzwolenie dla braku ambicji. Ale to nie tak – prawdziwa akceptacja nie oznacza bowiem biernego pogodzenia się z losem, cichego przyzwolenia na niekorzystny obrót spraw. Wraz z akceptacją powinno nadejść zadowolenie z życia, o to w tym chodzi, żeby zrozumieć, kiedy warto się spinać, a kiedy lepiej odpuścić zamiast bez sensu się unieszczęśliwiać. Akceptując różne rzeczy, wciąż można próbować je zmieniać, po prostu nie na siłę i wbrew woli innych.
Nie jest to łatwe, bo narzekanie mamy w naturze i naprawdę nie trzeba się mocno wysilać, by znaleźć rzeczy, które nas zirytują. Pytanie, czy są to sprawy wielkiego kalibru, uderzające w naszą godność, psychiczny komfort, poczucie bezpieczeństwa. Bo jeśli nie, to może problem leży w zupełnie innym miejscu – w naszych głowach. W tym, że nie wszystko układa się zawsze dokładnie po naszej myśli.
Bez akceptacji nie ma współpracy
Ciężko zaakceptować siebie, a co dopiero innych ludzi. Z ich strony oczekuje się oczywiście, że nie będą się czepiać szczegółów, ale już rewanż… No, nie jest lekko. Jak coś w ludziach nie gra, łatwiej uzbroić się w niechęć niż spróbować wejść w czyjeś buty. Znowu, nie chodzi o to, by godzić się absolutnie na wszystko, bo kiedy ktoś nas czymś rani, to wcale nie trzeba dawać mu przyzwolenia na podobne zachowanie – nikt nie powinien oczekiwać, że pogodzisz się z przemocą ze strony dziecka tylko dlatego, że to twoje dziecko, więc jako takie ma być przez rodzica w pełni akceptowane.
Rzecz w tym, jak często niechęć wynika z poważnych wykroczeń, a kiedy to zwykłe widzimisię, oparte na tym, że ktoś nie zachowuje się zgodnie z naszymi wymysłami. Oczekiwania i wymagania są czymś normalnym, ale już to, że druga osoba ma działać tylko pod nasze dyktando, normalne nie jest. I nie da się przy takim podejściu dogadać, podjąć współpracę, ludzie się nie wspierają, mają za to mnóstwo nieuzasadnionych pretensji.
Dlatego czy to w rodzinie, czy w pracy bądź wśród znajomych, chcemy czuć akceptację swojego otoczenia. Bo bez tego kontakty stają się nieprzyjemne, brakuje życzliwości, bezinteresownej pomocy, słowa i gesty są podszyte wrogością. Zero harmonii, i choć teoretycznie stanowimy jakąś grupę, to czuć w niej wyobcowanie.
Kiedy partnerzy się wcale nie lubią
Biorąc pod uwagę, z czym wiąże się akceptacja, wydaje się ona nieodzownym elementem udanego związku. Jesteśmy razem i się wspieramy, a przyciąga nas właśnie to, co sobą reprezentujemy. Kochasz mnie za to, kim jestem. Nie próbujesz zmieniać, nie krytykujesz bez potrzeby, nie porównujesz z innymi. Niby totalnie oczywiste, a w ilu związkach ten mechanizm zupełnie nie działa.
Partnerzy mają miliony zastrzeżeń. Od tych poważnych po śmieszne błahostki, że ktoś kluczyki chowa w lewej szufladce zamiast zawiesić na specjalnym haczyku. Każde zmarszczenie brwi i odchylenie głowy przy próbie pocałunku to sygnał, że jestem dla ukochanej osoby rozczarowaniem. Że ona nie przyjmuje moich niedoskonałości. Nie akceptuje mnie, chociaż się staram. Najmniejszy błąd jest niczym wyrok, a im więcej tych błędów, tym silniejsze przekonanie, że nie jestem dla niego dość dobra, że ona wolałaby innego. Nie da się w takich warunkach zbudować prawdziwej bliskości.
Nie dziwi więc, jak często w związkach, w których się nie układa, głównym zarzutem jest właśnie ten o braku akceptacji. I to też standardowa porada dla kobiet – pochwal go, niech poczuje się doceniony, niech nie myśli, że cokolwiek mu brakuje. Bo jeśli uzna, że nie jest potrzebny, to znak, że zawiódł jako mężczyzna. A wtedy odejdzie, do takiej, co docenić potrafi. Porada nie tak zupełnie bez sensu, jako że mnóstwo kobiet próbuje urobić męża na swoją modłę, co jasno dowodzi, że oryginalna wersja poślubionego mężczyzny jest do bani.
Lecz często się zapomina, że kobiety, tak generalnie, mają bardzo podobnie. Uznaje się, że kobieta pragnie być przede wszystkim podziwiana, adorowana, otaczana troską. To pewnie też, ale gdyby zapytać samych zainteresowanych, to wyjdzie, że tak samo cierpią przez brak akceptacji. Po pierwsze, z powodu wyglądu – kobieta nie zawsze czuje, że facet ciągle jej pragnie i nie porównuje bez przerwy z modelkami bielizny, w których to porównaniach domowa partnerka oczywiście wypada znacznie gorzej.
Po drugie, że jej ambicje wykraczają daleko poza dom. Wielu kobietom przeszkadza, że nie mogą być w pełni sobą, bo muszą dbać o psychiczny komfort swojego partnera, nie pokazywać mu, że są mądrzejsze, zaradniejsze, odnoszą sukcesy w pracy – facet nie chce mieć w domu rywalki, więc dla dobra związku czasem po prostu trzeba zacisnąć zęby i udać głupszą. A jeszcze lepiej zrezygnować z części ambicji, bo na co komu małżonka, której ciągle nie ma w domu, tak jest zajęta swoją karierą. Stają przed wyborem: robić coś po swojemu albo się nagiąć i dzięki temu mieć związek.
Ludzie się nie słuchają
Na polu zawodowym kobiety potrzebują akceptacji nawet bardziej niż mężczyźni, ponieważ ciągle jeszcze mają więcej do udowodnienia. Liczą też na akceptację, gdy zdecydują się na ścieżkę inną niż ta tradycyjna. Ale i mężczyźni pragną uznania, gdy wymykają się ze schematu – chcą widzieć akceptację, mimo że daleko im do herosów ze stereotypowych wyobrażeń. Głównym marzeniem jest spokój i ta pewność, że nic nikomu nie trzeba udowadniać, a już na pewno nie ukochanej osobie, która przyjmuje mnie jakim jestem.
Problemy wynikają z tego, że często zakładamy coś z góry, zamiast uważnie posłuchać drugiej strony. Bo porady o Marsjanach i Wenusjankach to może być jedynie wskazówka, a nie sztywna zasada, i stąd właśnie bierze się tyle nieporozumień – „sprawdzone info” to taki fundament, na którym buduje się wizerunek idealnego partnera, a kiedy rzeczywistość odstaje od fantazji, podejmowana jest próba wychowania drugiej osoby. Z głębokim przekonaniem, że przecież ona na pewno tego chce, tylko jeszcze o tym nie wie.
Akceptacja jest warunkowa – jak zrobisz, czego zażądam, odwdzięczę się i obdarzę uczuciem. I jeśli komuś bardzo zależy, tak będzie postępował – nie zadziała z potrzeby serca, a jedynie po to, by zyskać czyjąś aprobatę. Jest łatwiej, konfliktów mniej, ale czy można mówić o prawdziwym szczęściu?
Zdarza się też coś innego – ktoś celowo odgrywa jakąś rolę, kierując się stereotypami, maskuje prawdziwe uczucia i obawy, co tworzy fałszywy obraz i nastawia drugą osobę na określone zachowanie. I obie strony czują, że coś tutaj nie gra, ale ponieważ komunikacja leży i kwiczy, ciągnie się gierki zamiast szczerze pogadać. Z tym zresztą jest duży kłopot, bo chłopców i dziewczynki uczy się trochę innych rzeczy, więc potem, kiedy już dorastają, trudno im znaleźć wspólny język – każde robi, co wydaje się słuszne, i ze zdziwieniem bądź złością spostrzega, że drugiej osobie to nie przypadło do gustu.
Przyjmijcie mnie do siebie
Potrzeba akceptacji sięga daleko poza związek. I bywa tak silna, że człowiek niemal całkiem wyrzeka się własnego ja, byle tylko się przypodobać wybranej grupie. Bez względu na koszty. Trudno tu jednak mówić o akceptacji, to raczej dopasowanie się do czyichś wymagań, by łaskawie uznano za „swojego”. Żadnej wzajemności – ty masz być bez skazy, my mamy swoje niedociągnięcia, a jak się nie podoba, to droga wolna, płakać nie będziemy.
Jest zgoda na czyjąś obecność, ponieważ ów ktoś spełnia określone zachcianki. Kupuje się aprobatę usłużnością, i w każdej chwili łaska może się skończyć, wystarczy nie dopełnić jednego żądania. I chociaż brzmi to okropnie, ludzie się godzą na podobne warunki – bo tak naprawdę mało kto czuje się dobrze sam ze sobą i nikogo nie potrzebuje. Kiedy człowiek chce się bardzo wpasować w jakieś otoczenie, bo to jego życiowy cel, jest skłonny zaprzeć się własnych poglądów, skrzywdzić niewinną ofiarę, zmienić swoje zachowanie – zdarza się to na przykład kobietom, które jako jedyne w męskim gronie pragną stać się jego pełnowartościową częścią.
Odrzucenie grupy mocno wpływa na samoocenę, daje poczucie, że nic nie jestem warta, nic nie znaczę, jestem nikim. I zrozumiała jest chęć udowodnienia, że to nieprawda. Ale to udowadnianie nie pokazuje prawdziwej twarzy, jedynie odpowiada na cudze wyobrażenia, lecz mimo to jest zgoda na niewłaściwe traktowanie, docinki, testowanie granic wytrzymałości, bo końcowa ocena wystawiona przez grupę rekompensuje doznane straty.
To nic zdrowego, kiedy potrzeba akceptacji wymaga aż tak wysokiej ceny i wszystko w zasadzie kręci się wokół zadowalania innych. Groźny to sygnał, jeśli cokolwiek mówiąc, szuka się potwierdzenia dla własnych słów w oczach rozmówcy i automatycznie zmienia front, gdy wzrok wyraża dezaprobatę. Szukając akceptacji, nie powinno się bowiem przekraczać pewnej granicy – jest nią szacunek do siebie. Akceptacja ma wprawiać w przyjemny nastrój, a nie wywoływać frustrację, skoro więc trzeba być wobec kogoś uległym to dowód, że padło się ofiarą zwykłej manipulacji.
Zostaw komentarz